Kiedyś tak się pisało
Kiedyś tak się pisało. To prawda. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Poetyka zainspirowana... sam nie wiem do końca, czym? – może Célinem, może Bukowskim? Poetyka brudu i smrodu, zmęczonej fizjologii, kanałów, zdeprawowanych dzielnic wielkiego miasta. Tak, to prawda! Kiedyś tak się pisało. W powieści Stasiuka możemy obejrzeć dokładnie każdy detal, każdą najmniejszą drobinkę. Niektóre trwają samotne, inne zbijają się w skupiska, w wielkie zbiory, a wszystkie są po prostu – niepotrzebne. Dotyczy to zarówno ludzi, jak i przedmiotów. Tutaj każdy detal jest opisany z każdej strony. Jeśli pojawia się papieros, to dowiemy się, czy miał złotą obwódkę przy filtrze, czy nie, jaki miał smak i czy bohater, który go pali wypalił go do końca, czy tylko do połowy. Jeśli pojawia się kurz, to dowiemy się wszystkiego o jego konsystencji, smaku i zapachu. Dowiemy się też, jakich perfum, kaset wideo, jakiego alkoholu używają bohaterowie, jakimi samochodami śmigają po ulicach i jakie buty noszą. Czy to wszystko? Nie. Dowiemy się też dużo o pogodzie i o jakości powietrza w Warszawie pod koniec lat dziewięćdziesiątych, o stosunkach w ówczesnym półświatku, o nastrojach – głównie przygnębienia i frustracji - nękających głównych bohaterów. Powieść wynurza się z głębin mroku jak jakiś mechaniczny potwór, pełznie jakiś czas, punktując wszystkie możliwe detale i zapada się w mrok, z którego się wynurzyła.
Obok tych detali widnieją liczby. One są nie mniej ważnymi bohaterami książki niż ludzie. Może nawet ważniejszymi. Otaczają ich, domagają się skupienia na nich uwagi, stają się dla ludzi jedynym ratunkiem. Do znudzenia powtarzają się opisy wewnętrznych przeżyć bohaterów, upstrzone nieskończonymi ciągami liczb. Czyżby Stasiuk podczas pisania tej powieści sięgał nadmiernie po Zochar? Liczby przytłaczają czytelnika swoim nagromadzeniem i właściwie nie wiadomo do końca, co w sobie kryją. Może są szyfrem, może tylko przypadkiem? Nie wiadomo. Płyną przez całą książkę i wraz z nią przepływają, nie zostawiając nic, na czym można by było zawiesić pamięć. Te liczby odróżniają powieść Stasiuka od innych tego typu powieści – choćby „Małej apokalipsy” Konwickiego, „Snu pod wiatr” Wilczyńskiego czy „Kryminalisty” Głębskiego. Ale tak naprawdę wstawienie w miejsce liczb czegoś innego, na przykład wielkich maszyn produkcyjnych, nie spowodowałoby, że ta powieść stałaby się lepsza czy gorsza niż jest. Mogły być liczby, mogły być maszyny, mogło być cokolwiek innego. Nic tutaj nie jest konieczne.
Czytając tę powieść myślałem o tego typu ludziach. O tych wszystkich Bolkach, Pakerach i Blondynach, o ludziach, którzy przestali być ludźmi, którzy uwierzyli w tę bzdurę, że nie warto się szarpać, że nie warto dążyć do czegoś lepszego, że warto za to zaakceptować smród, brud i ubóstwo (zwłaszcza umysłowe); wejść w to i przyjąć za swoje. Myślałem o tych wszystkich cinkciarzach, mafiozach i byłych ubekach, o tym całym dawnym aparacie PRL-u, który nie funkcjonował tylko i wyłącznie na szczytach władzy, ale również, a może przede wszystkim, wśród zwykłych, normalnych ludzi. Myślałem o tym, że oni wszyscy poddali się, przyjęli gówno za swój herb, a beznadzieję za swoją dewizę; dopuścili, by ich człowieczeństwo, to, co mieli najbardziej wartościowego w życiu, skarlało. Wyparli z siebie Człowieka niczym podręcznikowi pacjenci doktora Freuda, a w jego miejsce wstawili Śmierdziela. ni to człowieka, ni to maszynę, ni to zwierzę. Takie nie wiadomo co. I najgorsze jest to, że dziś ci ludzie szczycą się swym Śmierdzielstwem, z dumą obnoszą swoje gówno na oczach kamer, a te z dziką rozkoszą je pokazują niczym święte obrazki. A jednak widać, że pod tą złachaną skórą, brudną i śmierdzącą, lepiącą się od potu i gówna nie czują się dobrze, że cały ten cyrk, te lewe przekręty, ta nikomu niepotrzebna fizjologia, ten brud ich wyraźnie męczy, że chcieliby od tego uciec, znaleźć jakieś spokojne, miłe miejsce, choćby to miało być Zakopane.
Jeśli tak odczytać tę powieść, to może być nawet ciekawa. Ciekawe studium psychologiczne czasów tzw „przełomu ustrojowego”. Jednak jestem już znużony tego typu pisarstwem. Sięgnąłem po Stasiuka, bo chciałem poznać barda Beskidu Niskiego, a poznałem... twórcę śmierdzącej książki. Nie podobało mi się to, nie jest to nurt literacki, który szczególnie lubię. O wiele wyżej cenię dzieła Głębskiego i Wilczyńskiego, wspomniane już tutaj. Stasiuk na ich tle wypada po prostu blado.
Nie polecam tej powieści.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.