Dodany: 05.01.2011 17:26|Autor: norge

Zagadka


Analizy kopalne szczątków dawnych form ludzkich wskazują, że około 27 tysięcy lat temu dzieliliśmy Ziemię z zupełnie innym człowiekiem, człowiekiem neandertalskim. Jego uroda mogłaby wydawać się kontrowersyjna, ale gdybyśmy tak jutro, jadąc do pracy, spotkali na przystanku autobusowym jakiegoś neandertalczyka ubranego w garnitur, to mimo krępej budowy, większego nosa, wydatniejszych łuków brwiowych oraz braku podbródka, chyba nie wyróżniałby się aż tak bardzo spośród reszty pasażerów.

Kiedy w 1856 roku odnaleziono i zidetyfikowano pierwsze szczątki człowieka neandertalskiego, uznano go za nazbyt zwierzęcego i topornego, aby mógł aspirować do miana protoplasty ludzkości. Opinia naukowa miała odtąd nieszczęsnym neandertalczykiem "pomiatać", to widząc w nim ogniwko naszego łańcucha ewolucyjnego, to znów spychając go na boczny tor. Do dziś uczeni nie są zgodni co do tego, czy był on (a jeśli tak, to w jakim stopniu), czy nigdy nie był naszym genetycznym przodkiem. Chyba podzielam zdanie Jamesa Shreeve'a, że "gdyby wówczas neandertalczyk mógł przewidzieć zamieszanie jakie wywoła, wolałby zapewne czym prędzej wrócić do jaskini i zagrzebać się w niej na zawsze"[1].

Tak się składa, że pytanie, jak i kiedy powstał człowiek towarzyszyło nam od zarania dziejów. Darwin - ze swoją teorią ewolucji gatunków - sprawił, że w drugiej połowie XIX wieku dyskusja wybuchła z nową siłą. Do dziś pojawiają się kolejne teorie i hipotezy, naukowcy mnożą dowody i argumenty, a tajemnica i tak pozostaje nierozwiązana. Ba, nie ma nawet zgody co do tego, czy człowiekowi uda się kiedykolwiek znaleźć pełne jej wyjaśnienie. "Zagadka neandertalczyka" pozwala nam w tym fascynującym poszukiwaniu rodowodu człowieka uczestniczyć.

W nauce (i w książce) kręcimy się wokół szeregu pytań, na które – mimo oszałamiającego postępu w ostatnich dziesiecioleciach, a zwłaszcza odkryć w dziedzinie genetyki - niełatwo znaleźć jednoznaczne odpowiedzi. Gdzie i kiedy pojawił się współczesny człowiek? Czy hipoteza "mitochondrialnej Ewy", a więc naszej genetycznej pramatki pochodzącej z Afryki, jest prawdziwa? Kim był człowiek neandertalski i co się z nim stało?

W czasie, gdy Shreeve pisał książkę, istniała dobrze udokumentowana teoria lansowana przez amerykańskich biologów genetycznych, że doszło do totalnego genetycznego wytępienia Neandertalczyków, a ich miejsce zajęli przybysze z Afryki, czyli my. Czy oznacza to, że człowiek współczesny wymordował swoich mniej zdolnych sąsiadów? Czy też forma ta po prostu bezpotomnie wymarła? Wielu paleoantropologów nigdy się z tymi wynikami badań nie zgodziło twierdząc, że taka całkowita wymiana populacji - bez możliwości krzyżowanie się człowieka współczesnego z człowiekiem neandertalskim - jest niemożliwa, a naukowcy z Uniwersytetu w Berkeley badający genom po linii żeńskiej, tzw. mitochondrialne DNA, musieli popełnić jakiś błąd. "Skamieniałości mówią o ciągłości, powolnej ewolucji i krzyżowaniu się ras, nie o jakiejś nagłej zmianie"[2] – protestowali.

Abstrahując od "Zagadki neandertalczyka" wspomnę, że w roku 2010, w oparciu o jeszcze bardziej wyrafinowane metody badawcze, stwierdzono, że "od 1 do 4 proc. genów u ludzi jednak pochodzi od naszych wymarłych neandertalskich kuzynów"[3]. Nie są to jednak istotne fragmenty DNA decydujące o przetrwaniu; to raczej ślady świadczące o tym, że  c o ś  wydarzyło się w przeszłości. Co do tego, jak ci ludzie zachowywali się wobec siebie, musimy poprzestać na spekulacjach.

Najstarsze szkielety ludzi o budowie zbliżonej do człowieka współczesnego (smuklejsza sylwetka, dłuższe nogi, delikatniejsza i zaokraglona mózgoczaszka, wysokie i pionowe czoło, zredukowane łuki brwiowe) pojawiają się w Europie 35 tysięcy lat temu. Najsłynniejszym z nich jest cromaniończyk, które to określenie pochodzi od nazwy jaskini w Cro-Magnon, gdzie znaleziono jego szczątki. Właśnie wtedy, w górnym okresie paleolitu, jakby "znienacka", bo po 200 lub 300 tysiącach lat zastoju, kiedy działo się bardzo niewiele, kultura ludzka dosłownie eksploduje. Zjawisko to zachodzi w różnych miejscach naszego globu i rozprzestrzenia się z szybkością epidemii. Wykopaliska z tego okresu ujawniają ogromne ilości nie tylko nowych, wymyślnych narzędzi, ale i zdobień, malowideł, rzeźb z kości, symboli itp. Przestaliśmy zadowalać się usprawnianiem sposobów przetrwania. Wynaleźliśmy sens. "Nagle, po tym bezmiarze niczego, pojawia się wszystko. Tu jeden styl, tam inny. Mamy sztukę, handel; takie zróżnicowanie, jakby wszystko buchnęło nam niespodziewanie w twarz. Jak mogło do tego dojść"[4]? Niektórzy twierdzą, że przyczyną mógł być rozwój ludzkiej mowy, ale są i inne, równie ciekawe hipotezy.

James Shreeve jest wielkim pasjonatem paleoantropologii. Przez wiele lat gromadził materiały na temat rodowodu współczesnego człowieka. Odwiedzał najciekawsze archeologiczne stanowiska rozsiane po całym świecie, rozmawiał z archeologami, antropologami, specjalistami od datowań, genetykami, śledził pojawiające się publikacje naukowe, uczestniczył w kongresach i konferencjach, był świadkiem gorących dyskusji, a nawet kłótni między naukowcami. Jego książka jest barwna i żywa. Oto autor zadaje dociekliwe pytania jakiemuś znanego paleoantropologowi, następnie anatom (znawca tematu) daje mu do potrzymania czaszkę i objaśnia jej części, potem Shreeve przybywa do Londynu, żeby pooglądać skamieniałości w towarzystwie kustosza muzeum historii naturalnej, a już za chwilę siedzi przed jaskinią sprzed 30 tys. lat i obserwuje studentów archeologii z zapałem grzebiących w ziemi. Pewnego razu próbuje własnoręcznie "łupać kamienie", czyli wyrabiać najprymitywniejsze narzędzia z łupek krzemienia, które to doświadczenie z humorem opisuje.

Nawet największa pasja, choćby i połączona z najrozleglejszą wiedzą, nie wystarcza do napisania świetnej książki popularnonauowej. Do tego potrzeba również talentu pisarskiego, czyli umiejętności przelewania na papier tego, o czym chce się opowiedzieć - w taki sposób, aby czytelnika zafascynować, oczarować, olśnić, poruszyć jego emocje, zachęcić do myślenia. James Shreeve sztukę tę posiadł. Napisał książkę, którą czyta się z wypiekami na twarzy, od której nie można się oderwać. Do tego udało mu się przedstawić całą skomplikowaną maszynerię badań naukowych przystępnie, klarownie i prosto. Sposoby datowania, metoda radiowęglowa albo termolumiscencyjna? Ktoś nie jest pewien, co to są mitochondria albo DNA? Proszę bardzo - wszystko wyjaśnione tak, że po prostu nie da się nie zrozumieć.

Książka oczywiście nie rozwiązuje zagadki genezy człowieka. Pokazuje natomiast dowody za i przeciw poszczególnym argumentacjom. Okazuje się, że ten sam okruch skamieniałej kości może mówić zupełnie co innego różnym specjalistom o równie wysokich kwalifikacjach. "Tragedią nauki jest zarzynanie hipotez przez wstrętne fakty"[5] – z lekkim przymrużeniem oka zauważa Shreeve. Nie mówi, w co mamy wierzyć. Często wodzi czytelnika na manowce, bawiąc się z nim jak kot z myszką. Powołując się na ekspertów przedstawia jakąś teorię, logicznie ją uzasadnia i kiedy już jesteśmy przekonani, że tak właśnie być musiało – zaskakuje nas nową, równie logiczną argumentacją udowadniającą coś zupełnie innego. Może dzięki temu napisana dwadzieścia lat temu "Zagadka neandertalczyka" wcale się nie zestarzała. Wiadomo, że w przyszłości naukowcy dokonają nowych odkryć, udoskonalą metody badań, ich teorie i hipotezy nie raz i nie dwa ulegną zmianie. Jednak po lekturze tej książki, uzbrojona w podstawową wiedzę, mam nadzieję, że będę w stanie zmiany śledzić i lepiej rozumieć, o co w tych badaniach chodzi.

Mógłby ktoś zapytać, po co w ogóle się przejmować zagadka pochodzenia człowieka. Czy to nie wszystko jedno czy pochodzimy od małpy, czy od neandertalczyka, czy od kogoś lub czegoś zupełnie jeszcze innego? Mamy XXI wiek i co to kogo w końcu obchodzi, co mogło się zdarzyć (albo nie zdarzyć) kilkadziesiąt tysięcy lat temu? Ano, tak już jest, że obchodzi, obchodziło i zawsze będzie obchodzić. Przecież to, że chcemy i potrafimy zadawać takie pytania świadczy o tym, że na zawsze oddzieliliśmy się od tych istot, które tej zdolności ani tej potrzeby nie mają.

Bardzo gorąco polecam. Tej książki przegapić nie można.



---
[1] James Shreeve, "Zagadka neandertalczyka. W poszukiwaniu rodowodu współczesnego człowieka", tłum. Karol Sabath, wyd. Prószyński i S-ka, 1998, s. 16.
[2] Tamże, s. 77.
[3] Ze strony portalwiedzy.onet.pl
[4] Tamże, s. 162.
[5] Tamże, s. 13.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 30992
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 43
Użytkownik: gosiaw 05.01.2011 22:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Analizy kopalne szczątków... | norge
Bardzo się cieszę, że zachęcasz do przeczytania tej książki. Czytałam ją już dość dawno temu i musiałabym chyba przeczytać ponownie, żeby dyskutować o treści. Z pewnością jednak pamiętam swoje wrażenia podczas lektury, a te były bardzo pozytywne. :)
Użytkownik: Krzysztof 09.01.2011 12:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Analizy kopalne szczątków... | norge
Witaj, Diano Wrzosowa.
Najpiękniejsze wrzosy jakie w życiu widziałem rosły na zboczu Śnieżki. Kolor ich kwiatów był ideą wrzosowego koloru, był świetlisty, jakby te drobiny wzięły w siebie cały urok słonecznej jesieni.
Zajrzałem tutaj, do Biblionetki, z ciekawości: czy przy moim imieniu pojawi się ten znaczek, który u kogoś już widziałem, a gdy zajrzałem, zobaczyłem Twoje imię obok książki o interesującej mnie tematyce. Wspomniałem tamte wrzosy, na mgnienie pojawiło się wspomnienie schodów prowadzących ku rzece - wtedy przeczytałem Twoją recenzję i zdecydowałem się napisać parę słów do Ciebie, Diano Wrzosowa.
Kwestia pochodzenia człowieka żywo mnie interesuje od lat; w swoim życiu więcej przeczytałem książek naukowych bądź naukę popularyzujących, niż literatury zwanej piękną, ponieważ piękno, wbrew nazwie, nie jest powszechne w tej literaturze, natomiast poznanie faktów ma dla mnie wartość samą w sobie i jest intelektualną przygodą.
Mam pojęcie o mitochondriach, wiem, dlaczego są tak ważne w badaniach genetycznych, mam też pewne wyobrażenia o Neandertalczykach, ale chętnie pogłębię swoją wiedzę i poznam wnioski autora; dlatego przed chwilą książkę kupiłem na allegro – dzięki Tobie, za co dziękuję Ci, Wrzosowa Pani.
Jeszcze słowo o mitochondriach. Przez stulecia mężczyźni uważali, że rodzący się im syn jest tylko ich, a matkę zwykli traktować jako swoisty inkubator ich nasienia. Śmiać mi się czasami chce, gdy wyobrażę sobie hipotetyczną sytuację, w której ci faceci zobaczyliby swój miniaturowy plemnik (a jeszcze z odpadającym mu ogonkiem!) przy wielkim jaju kobiecym.
Ta skala wielkości może działać leczniczo na niektórych facetów, pozbawiających ich wybujałego samczego ego.
Dobrych lektur, dobrych dni życzę, Diano.
Użytkownik: norge 09.01.2011 14:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Diano Wrzosowa. N... | Krzysztof
Krzysztofie, bardzo miło mi cię znowu "usłyszeć". Ponieważ nie mam dziś czasu na dłużsżą odpowiedź, pozwól, że złożę ci przy tej okazji gratulacje z okazji twojej szóstej rocznicy :-) Zwróciło moją uwagę, że "urodziliśmy" się dla BiblioNETki w tym samym 2005 roku; jesteś tylko 5 miesięcy starszy ode mnie:-)

Wszystkiego, co najlepsze w kolejnym biblioNETkowym roku!
Użytkownik: Krzysztof 09.01.2011 20:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, bardzo miło ... | norge
Dziękuję Ci za Twój urodzinowy prezent, za Twoje „bardzo mi miło”…
Użytkownik: mamzelka 09.01.2011 19:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Diano Wrzosowa. N... | Krzysztof
Krzysztofie, a propos tych inkubatorów nasienia i miniaturowych męskich chromosomów Y, przypomniała mi się świetna lektura, którą Tobie i wszystkim zainteresowanym tym tematem szczerze polecam Przekleństwo Adama: Przyszłość bez mężczyzn (Sykes Bryan) :-)
Użytkownik: Krzysztof 09.01.2011 20:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, a propos tyc... | mamzelka
Bez mężczyzn? Ojej…
Wiesz, mimo wszystko, mimo męskich wad, faktycznych i przypinanych, wyrażam tutaj szczere współczucie kobietom przyszłości; kto im drwa narąbie, kto zdobycz przyniesie, kto utuli? A może… pamiętasz, jak to się skończyło w „Seksmisji? :)
Użytkownik: zochuna 09.01.2011 20:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Bez mężczyzn? Ojej… Wie... | Krzysztof
Urodzinowe serdeczności, Krzysztofie:)
Użytkownik: Krzysztof 10.01.2011 20:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Urodzinowe serdeczności, ... | zochuna
Dziękuję, Zochuno. Jak się mają Twoje koty?
Użytkownik: jakozak 09.01.2011 21:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Bez mężczyzn? Ojej… Wie... | Krzysztof
Aj! No oczywiście, że wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. :-)))
A żebyś jeszcze częściej był z nami. To już w ogóle byłoby świetnie. Tak pięknie piszesz. :-)

A z tym drwem... Może sąsiad?
Użytkownik: Krzysztof 10.01.2011 20:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Aj! No oczywiście, że wsz... | jakozak
Żebym częściej był z wami?.. Jolu, tak mi się fajnie cieplutko zrobiło w piersi. Ty wiesz jak mnie podejść. Dobrze. Zajrzyj do mojego czytatnika i do swojej skrzynki pocztowej. A wiesz, że mam u siebie folder z Twoim imieniem, a w nim 16 zdjęć świtu nad jeziorem? Pamiętasz?

To prawda, rzadko tutaj piszę, sam dobrze nie wiem dlaczego. Chyba po prostu robię się coraz większym odludkiem, pokręconym na dokładkę. Ale postaram się częściej zabierać tutaj głos, obiecuję:)
Użytkownik: Krzysztof 28.01.2011 23:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Analizy kopalne szczątków... | norge
Tę książkę już mam u siebie. Leży na półce i czeka na mój czas. Długo nie będzie czekać.
Diano, chciałem napisać tutaj o dość częstej pomyłce w związku z pradawnymi dziejami ludzkimi. Wspomniałaś wyżej o gwałtownym przyspieszeniu rozwoju zdolności wyższych u ludzi przed paroma dziesiątkami tysięcy lat. Faktycznie, ten szybki rozwój (jak na wcześniejszy długi bezruch) jest zadziwiający, trudny do wytłumaczenia, ale właśnie z wytłumaczeniem pewnego drobnego fragmentu tego fenomenu ja się tutaj wpycham.
Chodzi o sztukę tamtych czasów. O licznie spotykane figurki kobiece, o malowidła naskalne, o rysunki ryte jakby dla ozdoby na przedmiotach użytkowych.
Sztuka i jej potrzeba jest czymś totalnie tajemniczym i zupełnie niezrozumiałym na gruncie ewolucjonizmu. Wypadałoby ją uznać za efekt uboczny, niezamierzony (ewolucja nic nie zamierza, bo jest nierozumna, jest efektem działania zespołu sił i praw – niczym więcej; tutaj mam na myśli brak związku z naszymi szansami na sukces przeżycia), więc niezamierzony efekt ewolucji. Gdy już dorobiliśmy się wielkiego mózgu, okazało się, że ten w chwilach wolnych od polowania nudzi się, więc wymyśla: baśnie, religie, sztukę. Sztuka i piękno są pokarmem dla ludzkiego umysłu pojmowanego tak, jak pojmował go Arystoteles – jako bezcielesnego tworu zdolnego do tworzenia abstrakcji, która to umiejętność, nota bene, też jest skutkiem ubocznym. Czy tamci ludzie tworzyli abstrakcję? Tak i nie. Tworzyli, ale nie taką, o jakiej na ogół myślimy, bo nie dla sztuki ryli i malowali. Oni zaklinali. Oni czarowali. Oni się modlili w ten sposób i prosili. Naskalne malowidła nie były dziełami sztuki, a próbami zaklęcia i zjednania sobie tajemnych sił, były sanktuariami, nie galeriami. Owszem, są to piękne malowidła, ale w kategoriach piękna dopiero my je oceniamy – oni w kategoriach skuteczności. Podobnie z licznymi figurkami o przerysowanych na ogół cechach kobiecych, jak ta znana Wenus z Willendorfu: rzeźbione były nie dla wrażeń estetycznych, a dla zjednania tajemnych sił natury sprawiającej, iż kobiety rodziły.

Tak mi się jakoś skojarzyło: gdy mała chmura wodoru skupi się w kulę, nic się nie dzieje, ale gdy przekroczy pewną wielkość, a za nią granicę ciążenia i temperatury, rozpoczyna się synteza jąder helu – i kula gazu staje się gwiazdą.
Użytkownik: norge 30.01.2011 13:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Tę książkę już mam u sieb... | Krzysztof
O, tak, na pewno masz rację, Krzysztofie wspominając o tym magicznym znaczeniu malowideł, rzeźb a być może i ozdób, które są znajdowane w siedliskach pradawnych istot ludzkich. Są teorie wiążące je z obrzędami magicznymi, rytuałami błagalnymi lub nawet destrukcyjnymi :-) Prawdopodobna jest też ich funkcja estetyczna – "ozdobna", bo ci nasi praprzodkowie posiadali niewatpliwie pewne poczucie piękna. A czytałam też gdzieś, że ówczesna sztuka mogła mieć też charakter dydaktyczny, na przykład jako forma nauki przeznaczona dla dla młodych łowców. Czy jednak ktoś posiada wszystkie odpowiedzi na temat ewolucyjnych źródeł smaku estetycznego? Ja w to wątpię...

Bo jeśli chodzi o teorię ewolucji, której ty jesteś zwolennikiem, Krzysztofie to tu się nieco (a moze nawet i bardzo) różnimy. Oczywiście, uznaję, że w olbrzymiej części jest ona prawdziwa, ale nie uważam, żeby można w ten sposób wyjasnić wszystko. Wszystko, czyli fenomen świata, życia ludzkiego, człowieka. Ewolucjoniści wiedzą, że było tak i tak. Mam mieszane uczucia patrząc i słuchając tych, co wszystko wiedzą. Ja nie wiem i wcale mi z tym nie jest źle. Nie wiem jak powstał świat, nie wiem dlaczego człowiek jest taki jaki jest, nie wiem nawet co jest w życiu najważniejsze. Czytam, piszę, rozmyślam, stawiam pytania i to wszystko, co mogę :-)

Czy taki światopogląd jak mój nie nazywa się czasem agostycyzmem? Chyba tak, chociaż moje słynne "wiem, że nic nie wiem" nie przeszkadza mi wierzyc, że istnieje Bóg. Choć od razu muszę wyjasnić, ze jednocześnie jestem absolutnie przeciwna jakiejkolwiek indoktrynacji religijnej, wykorzystywania wiary do tworzenia instytucji (za taką uważam Kościół), propagowania dogmatów religijnych itp. Uff, rozpisałam się na tematy, na które w zasadzie z nikim nie dyskutuję. Jeżeli już mam ochotę na parę zdań, co zdarza mi się raczej sporadycznie, to jest to powiedzenie, co myślę, ale bez najmniejszej chęci do polemiki, argumentowania czy przekonywania mojego rozmówcy.
Użytkownik: Krzysztof 01.02.2011 22:53 napisał(a):
Odpowiedź na: O, tak, na pewno masz rac... | norge
Witaj, Diano.
Tak naprawdę mało mam wiedzy, co do której nie mam żadnych wątpliwości. Tutaj wyraziłem swoje wnioski (moje, bo nie tyle wyczytane gdzieś, co zebrane z wielu źródeł i przetworzone przeze mnie), a nie były one głoszone ex cathedra, bo wszak papieżem nie jestem. Wiele razy zmieniałem swoje stanowisko po poznaniu przekonywujących mnie faktów – może więc i tutaj tak będzie, ale… po kolei.
Jestem przede wszystkim technikiem, dlatego nie potrafię ustalić granic dla naszej wiedzy i naszego poznania innych, jak zdolności pojmowania naszego umysłu. Ta akurat granica jest już wyraźna w niektórych gałęziach nauki, na przykład w fizyce jądrowej, gdzie bada się zjawiska niepojęte dla ludzkiego umysłu, niemniej bada się wykorzystując narzędzie przez nas stworzone – jak na przykład matematykę – niczym protezy naszego umysłu nie stworzonego wszak do analizowania struktur mikro czy makroświata. Najbardziej nieprzewidywalny i najtrudniejszy w badaniu jest czynnik ludzki, a gdy przychodzi do badania umysłów ludzi żyjących wiele tysięcy lat temu, trudności nieomalże uniemożliwiają je, szczególnie wobec znikomości materiałów do badań. W tej dziedzinie raczej zmuszeni jesteśmy do przypuszczeń; nie bez powodu tak liczne i często przeciwstawne są teorie naukowe w tej dziedzinie.
Nie wykluczam (zaznaczając raz jeszcze, iż piszę o moich wnioskach, przypuszczeniach, o moim stanowisku, tylko o moim, bez zastrzegania sobie prawa nieomylności, a nawet będąc świadomym dużego prawdopodobieństwa błędów) estetycznego podziwu malowideł przez tamtych ludzi, zapewne były i takie, ale myślę, że zdarzało się to rzadko, może bardzo rzadko. Cel tworzenia malowideł widzę inny, a skoro tak, to nie można mówić o sztuce w obecnym rozumieniu tego słowa.
Wydaje mi się, że różnica naszych zdań nie tkwi w podejściu do nauk zajmujących się ewolucją, a w innym umiejscawianiu potrzeby obcowania z pięknem w ludzkiej psychice. To stary jak świat dylemat: mamy ją wrodzoną, czy nabywamy w ciągu życia? Ja się waham, daleko mi do pewności, wolałbym sądzić, iż potrzebę piękna mamy wrodzoną, ale, niestety, skłaniam się raczej ku tezie mówiącej o jej nabywaniu.
Druga różnica może tkwić w innym definiowaniu tej potrzeby - ja dostrzegam dwa jej oblicza. Pierwsze jest częstsze, ale mniej wartościowe, a oceniając w ten sposób biorę pod uwagę jej dobroczynny wpływ na ludzi, drugie rzadsze, ale głębsze, sięgające rdzenia człowieczego jestestwa i najniezbędniejszych jego życiowych potrzeb. Pierwsze zatrzymuje się pod błękitnym niebem, przy ładnym kwiatku, ładnej melodii, przy świetle odbitym od czerwonego kapelusza muchomora czy przy kolorze wrzosów, ale też na tym etapie poprzestaje, dając chwilowe wytchnienie i poprawę nastroju. Drugie tylko zaczyna się kwiatem wrzosu, bo poza zewnętrzną inicjacją całe tkwi w człowieku, w nim rozwija się i rośnie, będąc odpowiedzią psyche na drobną cząstkę piękna tkwiącego poza nią – w świecie. Tak uchwycone i rozwinięte wewnątrz piękno ma wpływ dobroczynny, nadaje życiu sens, a przez niego daje radość i siły do znoszenia dalszych trudów.
Jeśli potrzeba przeżywania piękna miałaby być w nas wrodzona, to tylko ta pierwsza. W tym zgoda, którą nietrudno potwierdzić obserwacjami, ale też dają się tutaj zauważyć związki z wiekiem (małego człowieka, a więc z rozwojem jego umysłu i psychiki), oraz z wpływem otoczenia, środowiska, a więc wpływami kulturowymi; wiadomym jest, że ludzie starożytni w znacznie mniejszym stopniu doceniali piękno natury, co w żadnym razie nie świadczy o ich mniejszej potrzebie kontaktów z pięknem, a raczej świadczy o wpływach kulturowych ustalających kanony. Potrzeba pierwsza w mniejszym, druga w znacznie większym stopniu podległe są tym wpływom. Uzależnione są nie tylko od wrażliwości osoby, ale i od osiągniętego poziomu kultury. Nie bez powodu istnieje wyraźna zależność częstotliwości kontaktów ze sztuką (a więc z pięknem) i wykształcenia, ściślej: kultury.
Mój szef zna i uznaje tylko jeden przejaw piękna: piękne nadruki na banknotach NBP; zagubił kiedyś swoją wrodzoną zdolność i potrzebę? Od kilku lat mam okazję widzieć jego dziecko, i widzę, że mimo młodego wieku on też nie ma tej potrzeby, że wyraźnie skłania się ku naśladowaniu potrzeb rodzica. Kiedy ten dorastający chłopiec zagubił swoją wrodzoną potrzebę? W niemowlęctwie? Może jest inaczej: może ta potrzeba tkwi w nas jakby uśpiona? Co w takim razie ją budzi? Wskazywałbym tutaj naszą kulturę i wrażliwość. Pierwsza nie jest wrodzona, co do drugiej nie mam wiedzy, przypuszczam tylko, że w pewnej mierze też podlega wpływom kultury. W jakiej mierze – nie wiem.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedno powiązanie, które wydaje się mi być dość istotne: to pojmowanie świata wokół nas, rozumienie go, to poczucie bezpieczeństwa wynikające z wiedzy.
Któż z nas nie podziwiał wspaniałych, monumentalnych i momentalnych, surrealistycznych rysunków kreślonych wyładowaniem elektrycznym na połowie czarnego nieboskłonu? Chyba wszyscy, i mniemam, że wszystkim w mniejszym lub większym stopniu widok ten się podobał, a nawet fascynował urokiem.
Pamiętam burze z czasów mojego dzieciństwa, a to ledwie pół wieku temu. Na wsi, u babki, w jej starym, drewnianym domu krytym strzechą. Pamiętam strach domowników udzielający się i mnie, dziecku, pamiętam zwyczaj zamykania okien i zasłaniania zasłon (aby piorun nie wpadł do domu), pamiętam ich głośne modlitwy proszące Boga o ratunek dla domu. Nikomu tam nie przychodziło do głowy podnieść ją ku niebu i podziwiać piękno siły natury, której się bali, a zważ, że ci ludzie znali przecież naturalność tego zjawiska, a nawet mieli na dachu piorunochron. Co powiedzieć o tamtych ludziach sprzed tysiącleci?
Chciałbym, abyśmy potrzebę kontaktów z pięknem mieli wrodzoną, ponieważ łatwiej byłoby wierzyć w szybszą naprawę świata (tak!: piękno ma taką zdolność), ale raczej tak nie jest, Diano.
Użytkownik: Czajka 02.02.2011 03:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Diano. Tak napraw... | Krzysztof
To prawda, że z powodu braku tekstów nie będziemy pewnie nigdy w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy ludy prymitywne posiadały zmysł estetyczny czy też nie, wiadomo, że malowano w celach magicznych, zaklinano w ten sposób rzeczywistość (dlaczego natomiast od dawien dawna zdobiono garnki, tego nie wiem), mówiono w celach ostrzegawczych (między innymi), zaczęto pisać w celach rachunkowych, ale wydaje mi się, że określenie celu tych działań nie wyklucza doznań estetycznych, które pojawiają się niezależnie. Tak jak pisał o tym Eco w swojej „Historii piękna”: "Człowiek spragniony, który znajduje źródło i pochyla się, by z niego pić, nie kontempluje w nim piękności. Może uczynić to później, gdy zaspokoi pragnienie."

No i właśnie tu nie ma pewności. Tego momentu, kiedy człowiek przestaje pić a zaczyna kontemplować nie jesteśmy w stanie określić. Tak myślę, że mało w historii jest przykładów tworzenia sztuki (w dzisiejszym rozumieniu) dla sztuki. Katedry budowano dla modlitwy, co nie wykluczało tego, że cieszyły i cieszą pięknem, posągi starożytne rzeźbiono w celach kultu, głównym zamysłem Gilgamesza było przetrwanie w pamięci potomnych, ale czy możemy na tej podstawie powiedzieć, że Sumerów nie cieszyły te opowieści poza ich użytecznością i konkretnym celem?
I zaintrygowało mnie, skąd wiadomo, że starożytni byli mniej czuli na piękno natury? Trudno mi się z tym zgodzić, chociażby zaglądając do Homera, gdzie żaden strumyk nie płynie inaczej niż powabnie.

"Siedzą zbrojni w swych szykach, ognie zaś goreją.
Jako gwiazd grono pięknie przy księżycu błyszczy,
Gdy wiatr tak przyjemnego widoku nie niszczy,
Góry widać i wzgórki, i zielone gaje,
Całe się niebo w swojej świetności wydaje"
Iliada, Homer

Bardzo mnie wzruszyła kiedyś informacja wyczytana chyba u Herodota, że w każdej wojnie wybierano najpiękniejszego z urody wojownika. Piękno natury i człowieka ich cieszyło.

Zachwycił mnie te niedawno taki passus z Księgi Ezechiela:
"Oto Aszur: jak cedr na Libanie o pięknych konarach i cień rzucających liściach, wysoko wyrosły, którego wierzchołek sięgał aż do chmur. Wody dodały mu wzrostu, wody podziemne go wywyższyły, sprawiając, że ich strumienie oblały miejsce, gdzie był zasadzony, i swoje potoki kierowały do wszystkich drzew polnych. Dlatego wzrostem swoim prześcignął wszystkie drzewa pól, pomnożyły się jego konary, a obfitością wód ożywione jego listowie się rozrosło. Na jego gałęziach uwiły sobie gniazda ptaki powietrzne, a pod jego gałęziami mnożyły się wszelkie zwierzęta polne, w jego zaś cieniu mieszkały liczne ludy.
Piękny był w swojej wielkości, ze swymi długimi konarami, gdyż korzenie jego nurzały się w obfitej wodzie. Cedry w raju Boga mu nie dorównywały, cyprysy trudno było porównać do jego gałęzi, platany nie dorównywały jego konarom.
Żadne drzewo w raju Boga nie dorównywało jego piękności."
Użytkownik: Krzysztof 03.02.2011 21:12 napisał(a):
Odpowiedź na: To prawda, że z powodu br... | Czajka
Witaj, Czajko.
Piękne fragmenty wybrałaś, miło mi było przeczytać je.
Ze swojej strony mógłbym wymienić Sokratesa jako przykład niejako odwrotny.
Tamte moje słowa napisałem przypominając sobie wątek z książki o starożytności, której autora ni tytułu w tej chwili nie pamiętam, ale też z powodu mniejszej ilości takich wzmianek w tekstach starożytnych, jak cytowane tutaj, w stosunku do ich obecnej częstotliwości. Oczywiście wśród tekstów mi znanych i pamiętanych, więc w sumie w nielicznych, szczerze mówiąc. Nie dziwią mnie słowa Homera, bo był on poetą wyjątkowym, wyrastającym ponad swoją epokę, i dlatego jego przykład raczej nie może potwierdzać zwyczajów czy wrażliwości ogółu ludzi żyjących w tamtych czasach. A co do powabnie płynącego strumyka: wypadałoby pamiętać, że wiele było w poezji Homera utartych zwrotów i przymiotników. Pościel, którą Nauzykaa wiozła do prania, była, o ile mnie pamięć nie myli, świetlista. Cytaty mówią o istnieniu osób w starożytności, które uroki przyrody dostrzegały, czemu ani nie zaprzeczam, ani nie dziwię się. Wiem, że tacy ludzie byli. Dlaczego, mając ledwie wspomnienie kiedyś czytanej książki, napisałem o tej różnicy? Szczerze mówiąc nie przywiązywałem do tego przykładu dużej wagi, ponieważ był tylko dodatkowym, ubocznym przykładem na poparcie słów o wpływach kulturowych na poczucie piękna, wpływów które niewątpliwie istnieją, niemniej postaram się do tego książkowego przykładu dodać coś od siebie.
Starożytni inaczej od nas widzieli i przeżywali piękno ludzkiego ciała. Inaczej, bo bardziej niewinnie, bez tak mrocznych jak u nas powiązań z seksem, grzechem i religią. Gdybym publicznie wyraził pochwałę piękności ciała jakiegoś efeba – wtedy zwykłe zachowanie - zapewne niektórzy, już najeżeni, spojrzeliby uważnie szukając na mojej twarzy śladów pedalstwa. Wydaje mi się (bo teraz wcale już nie jestem pewny), że inność istniała i w widzeniu piękna przyrody – z różnych powodów, chociażby z powodu życia w środowisku nienaruszonym przez cywilizację w takim stopniu, jak obecnie. Nasz stosunek do świata i do przyrody ulega zmianom, ostatnio nawet szybkim, a to pociąga za sobą – jak sądzę – między innymi zmianę naszego widzenia uroków przyrody. Starożytni mogli uważać przyrodę wokół siebie za coś stałego i niezmiennego, my już wiemy, jak wiele zależy od naszych działań. Ta wiedza może czynić uroki przyrody bardziej dla nas cenne. Dla mnie czyni ją taką. Widoczny też jest wpływ codziennego otoczenia na sposób postrzegania i przeżywania Natury. Mieszczuch prędzej będzie zachłystywał się urokiem pól i skowronkiem nad nimi, niż rolnik mieszkający w domu na skraju tych pól.
Istotnym tutaj wydaje mi się fakt pasjonowania się ówczesnej elity intelektualnej (o niej, poprzez napisane przez nią i ocalałe dla nas dzieła, możemy coś więcej powiedzieć) raczej filozofią, dysputą, dociekaniem (poza, oczywiście, innymi pasjami, jak współzawodnictwo sportowe czy teatr) i przede wszystkim tutaj szukała swojego piękna; w przyrodzie w mniejszym stopniu. Możliwe jednak, że to piękno dostrzegali częściej niż o nim pisali, ponieważ mieli je za mniej wartościowe od piękna opisanego przez Platona w Uczcie.
Tak czy inaczej mowa jest o różnicach statystycznych, a nie o diametralnych zmianach i ostrych granicach. Zapewne nawet w czasach świetności igrzysk olimpijskich byli tacy, których raziła nagość zawodników i którzy byli nią zdegustowani. Na pewno takich przybywało, zwłaszcza od pierwszego wieku naszej ery…
Świetnie i jakże trafnie wyraził Eco w cytowanych przez Ciebie słowach zależność między istniejącym stopniem zaspokojenia podstawowych potrzeb człowieka, niewątpliwie także stanem bezpieczeństwa jednostki i społeczności, a możliwościami dostrzegania i przeżywania piękna. W moim rozumieniu w tej zależności należy widzieć potwierdzenie słów o mniejszym zainteresowaniu pięknem przyrody w starożytności, a to w związku z niewątpliwie niższym poziomem życia i bezpieczeństwa od obecnego. Sądzę, że taka zależność istniała zawsze, w całej ludzkiej historii.


Użytkownik: Czajka 04.02.2011 01:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Czajko. Piękne fr... | Krzysztof
Krzysztofie, odmawiasz wrażliwości prostemu człowiekowi, przydzielając ją jedynie poetom? Jak niesprawiedliwie. Myślę sobie, że poeta ma tę wyższość, że potrafi wysłowić to, co zwykły człowiek potrafi (mimo wszystko) "jedynie" odczuć. A właśnie dalej, zaraz za wojskami jest zwykły pasterz, który cieszy się tymi gwiazdami (co prawda duży wpływ miało na jego radość to, że łatwiej przypilnować owiec, kiedy widno).
Jeżeli chodzi o teorię piękna, to oczywiście mamy wiedzę dopiero od momentu, kiedy zaczęto takie teorie formułować i znalazłam u Tatarkiewicza na przykład taki fragment: "Zasięg piękna był dla Arystotelesa szeroki: piękne jest bóstwo i człowiek (...) przyroda ziemska i ruchy ciał niebieskich." Poza tym starożytni właśnie w Naturze szukali wzorów piękna, w harmonii i proporcjach. Ale ja tu nie chciałabym podejmować dyskusji o pięknie, to znacznie mnie przerasta, chodziło mi raczej o wrażliwość i czerpanie przyjemności.
Nie mogę się zgodzić z tym, że Homer używał jedynie przymiotnika powabny. Nie, używał również wiele innych i niezależnie od tego, że wielokrotnie powtarzał całe określone kwestie, to były one dobrane stosownie. Dlatego, jeżeli nawet określimy je jako utarte zwroty, to jednak Achilles biegał szybko, powiewające kity były straszne, Andromacha była smutna, barany krętorogie, a strumyk powabny.

Bielizna, drogi Krzysztofie, była świetlista najpewniej po praniu, ale tę omyłkę, jako mężczyźnie na tej dziedzinie życia mniej się znającym, wybaczam Ci łatwo:
"Drogie szatki, bielizna precz brudem przypada,
A wesele za pasem! Miejże co pięknego
Dla drużbów, coć powiodą do pana młodego,
A i dla się − bo zwykle strój czysty u ludzi
Zyszcze imię, w rodzicach ucieszenie budzi."

Między innymi pewnie z racji tej wiedzy Graves uważał, że autorem Odysei jest kobieta. A skoro jesteśmy przy Odysei, to nie odmówię sobie przyjemności zacytowania opisu groty Kalipso, naprawdę bardzo trudno taki fragment określić jako utarty zwrot:
"Tę pieczarę maiły różnych drzew gaiki,
To woniące cyprysy, topole, osiki;
W ich liściach długoskrzydiny ptak nocą się skrywa:
Sowa, krogulec, morska wrona też krzykliwa,
Co tak rada się pluskać u przybrzeżnej wody.
Wino rozkosznolistne pięło się na wschody
Głazów sklepiennych, gronne zwieszając jagody.
Z czterech krynic srebrzyste biegły tam poniki,
To razem, to rozpierzchłe tam i sam w wężyki.
Miękkie łąki się słały, przetykane kwiatem
Fijołków i opichu. Na miejscu tu, na tem,
Bóg nawet by się cieszył i stanął jak wryty."

Wiem, że Twoja uwaga o starożytnych była na marginesie, odniosłam się do niej z czystej ciekawości na jakiej podstawie tak twierdzisz. Piszesz, że mało jest fragmentów o przyrodzie, może też być tak, że nie zwracałeś na nie uwagi. A mity? Przecież tam nieomal każde drzewko i kwiatek ma swoją przepiękną historię.
Nie zgadzam się też z poczuciem stałości u starożytnych - zgoda, nie mieli może świadomości ekologicznej i zagrożenia lasów tropikalnych, ale mieli silną świadomość przemijania, a Hades nie był ukwieconymi łąkami i jak mówił Achilles, wolałby być zwykłym parobkiem na ziemi niż panować w Hadesie. Nie twierdzę tu oczywiście, że powodowała nim tęsknota do gaików, ale chodzi mi o poczucie stałości i niezmienności. Poza tym, przypomniała mi się ciekawa myśl Frazera zawarta w jego "Złotej gałęzi", to dotyczy dużo wcześniejszych czasów, a mianowicie, że ludzie opłakiwali odchodzącą zimą przyrodę jak umarłą i wcale nie mieli pewności, że ona ożyje. Śladów tej niepewności można szukać jeszcze do tej pory w niezwykłej radości, jaką odczuwa człowiek na widok pierwszych pączków, zupełnie nieadekwatnej w świadomości, że pory roku są pewne.

Eco bardzo trafnie napisał o strumyku, ale zgodzisz się chyba ze mną, że zachowania mogą być bardzo różne, zależnie od rozbudzonej wrażliwości i zależnie od hierarchii potrzeb - jeden w połowie zaspakajania pragnienia zerknie na strumyk, drugi na koniec, trzeci w ogóle nie spojrzy nawet. I myślę, że tak jest teraz (vide Twój szef) i tak też pewnie było.
No i teraz zaciekawiłeś mnie z kolei, dlaczego uważasz, że dawniej poziom życia był niższy? W stosunku do jakiego poziomu? Naszego? I bezpieczeństwo teraz jest wyższe? To znaczy wychodzimy z domu i mamy pewność, że wrócimy i dożyjemy w zdrowiu i sile późnej starości? Hm. To ja tak nie mam, niestety.

O, właśnie niespodziewanie znalazłam pewien fragment, zacytuję Ci go, Krzysztofie, bo wbrew Twoim przypuszczeniom grzeszne postrzeganie ciała nie zostało wynalezione w pierwszym wieku naszej ery:
"- Gigesie, zdaje mi się, że ty nie wierzysz w to, co ci opowiadam o wdziękach mojej żony, ponieważ uszy ludzi są bardziej niedowierzające niż ich oczy; dlatego staraj się ujrzeć ją nagą. - Ten jednak wydał okrzyk zgrozy i rzekł: - Panie, co za nierozumne wyrzekłeś słowo, każąc mi moją panią oglądać nagą!
W chwili gdy niewiasta zdejmie szatę, zdejmuje też wstyd z siebie. Od dawna już wynaleźli ludzie mądre powiedzenia, z których należy czerpać naukę. A jedno z nich brzmi: "Niech każdy swego patrzy!" Ja chętnie wierzę, że ona jest najpiękniejszą ze wszystkich kobiet, a ciebie proszę, abyś nie żądał ode mnie rzeczy nieprzystojnych."
Poczciwy Herodot, jak najbardziej starożytny.
Nagość to w ogóle osobny temat, niedobrze w każdym razie patrzeć na niego jednostronnie i tylko poprzez podział na naszą erę i nie naszą, w każdym razie, ciekawe, starożytni nagość uznawali tylko w czasie igrzysk, nie wiem, czy kobiety mogły je oglądać i w czasie kąpieli, tu kobiety pomagały w myciu niejako służbowo. Odyseusz wychodząc z krzaków (przykryty liściastą gałęzią) poprosił przede wszystkim o odzież.

I jeszcze, na koniec, garść cytatów z "Literatury Greków i Rzymian" Kubiaka, swoją drogą wdzięczna jestem, że przy okazji tej wymiany zdań miałam przyjemność znowu do nich wrócić.

Raduje się powabnymi pieśniami
Na miękkiej łące, gdzie i szafran, i wonne hiacynty
Wśród trawy tu i tam, i wszędzie, rozkwitają.
Hezjod

Po co się trudzić wędrówką w upale, w kurzu gościńca?
Czy nie lepiej położyć się tu na spragnionej murawie?
Są aleje, altany, kielichy, róże, flety
I liry, są zakątki ocienione sitowiem.
Fujarka, której słodki dźwięk zna grota Menalu,
Tu blisko rozbrzmiewa wieśniaczą melodią u warg pasterza.
Jest winko, dopiero co ze smolnej beczki wylane
I szorstkim burzący się szmerem prędki strumień.
Są też wianki plecione z fiołków i krokusów
I girlandy nostrzyków skropionych róż purpurą,
I lilie, całe mokre: z nurtu dziewiczej rzeki
Przyniosła je Achelois w wiklinowych koszykach.
Wergiliusz

W lesie najpięlmiejszy jest jesion, w ogrodach sosna,
Na brzegu rzeki topola, w wysokich górach jodła.
Wrgiliusz

Może bym jeszcze śpiewał o tym, jak przemyślna
Uprawa zdobi bujne ogrody. O różach
W Paestum, kwitnących dwakroć do roku. Endywie
Jak lubią spijać wodę strumieni. Ich brzegi
Jak się kryją w opichu. Jak zwisając z giętkiej
Łodygi, tyje w trawie ogórek. Narcyzów
Późno kwitnących też bym nie pominął w pieśni
Ani krętych akantu gałązek, ni bladych
Bluszczów, ni morskie brzegi kochających mirtów.
Wergiliusz

Płynął strumień nurtem chłodnym przez zieloną, rzeźwą łąkę,
Śmiejąc się kamyków błyskiem, chłonąe w siebie barwy kwiatów.
Nad nim były modre laury i zielone krzewy mirtu,
Które trącał lekki powiew, kołyszący, szeleszczący.
W dole łąka miękką trawę dla wędrownych stóp ścieliła,
Wyzłocona szafranami, bielą lilii rozjaśniona,
I fiołków leśnych wonnym tchnieniem cały gaj oddychał.
Tiberianus

Więc kto szedł przez te zarośla, kto wędrował wśród zieleni,
Ptakiem cieszył się i wodą, wiatrem, cieniem, drzewem, kwiatem.
Tiberianus

Cieszyła się, że ma gałązkę mirtu
I piękny róży kwiat...
Archiloch

Jak depczą hiacynt w górach stopy przechodzących
Pasterzy, i na ziemi kwiat purpurowy...
Safo


Użytkownik: Krzysztof 05.02.2011 22:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, odmawiasz wr... | Czajka
Witaj, Czajko.
Spędzone nad morzem lato 1995 roku było dla mnie wyjątkowe z wielu powodów, na ogół związanych w Małgosią, moją córką, wtedy trzyletnim dzieckiem. Któregoś dnia zachciało się jej (a jej życzenia były i są dla mnie rozkazem spełnianym z radością) wejść na szczyt wysokiego klifu, i to koniecznie stromą, piaszczystą ścieżką. Mała dzielnie drapała się pod górę na czworaka, ja z tyłu ubezpieczałem ją, a gdy już weszła wyprostowała się, zamarła, i stojąc tak nieruchomo, patrząc na morze w dole wyszeptała: o, kurcze.
To jedna z tych niby zwykłych, niewiele znaczących chwil w moim życiu, które są mi cenne, pamiętane, wspominane, chwil, które mimo upływu czasu nadal są we mnie żywe. Tyle lat minęło, a ciągle jest we mnie zachwyt jej zachwytem, zdumienie i radość płynąca z poczucia dzielenia z nią, moją córką i malutkim jeszcze człowieczkiem, najbardziej osobistych przeżyć duchowych, ojcowska duma i dziwne, wtedy nie nazwane, unoszące się wokół mnie radosne poczucie więzi z ludźmi, moimi braćmi w odczuwaniu.
Moja córka nie ma żadnych wybitnych zdolności (chociaż jest wyjątkowa), a wtedy z racji jej wieku, tych trzech lat, trudno byłoby mówić o wpływach kulturowych, albo o świadomym rozbudzaniu swojej wrażliwości. Jej reakcja na piękny widok była tylko jej, najzupełniej autentyczna; była spontaniczną reakcją na piękno jej oczarowanego młodego umysłu dopiero poznającego świat.
Ja wiem, chociażby przez pamięć tamtej chwili, że do przeżywania piękna nie są konieczne ani wykształcenie, ani kultura osoby, ani jej określony wiek, ani nawet jakieś szczególne piękno. Wiem o tym, i nic innego nie twierdziłem.
Nadal jednak twierdzę, że istnieje zależność między tym zespołem cech który nazywamy kulturą osoby, a częstotliwością i głębią przeżywania przez nią piękna. Nadal twierdzę, że istnieje zależność między tym przeżywaniem, a wszystkim, co mieści pojęcie dobrej jakości życia: wysiłkiem fizycznym, ale i psychicznym wkładanym w pracę, ilością wolnego czasu, stopniem zabezpieczenia nie tylko osoby, ale i jej naturalnych potrzeb, stanem bezpieczeństwa osobistego i bezpieczeństwa społeczności, także zdrowia, co oczywiście nie wyklucza wyjątkowo silnych przeżyć piękna u kogoś, kto przeżywa traumę, ale tutaj działa inny mechanizm, który nie stoi w sprzeczności z ogólną tendencją. Twierdzenie swoje nie wyczytałem, jest moim, a wywodzę go nie tylko z obserwacji ludzi i siebie, ale i z mej skąpej wiedzy o naszym umyśle, a którą i Eco potwierdza w słowach cytatu: nasz umysł sam ustala preferencje, poziomy ważności, na wyższym lokując nasze istnienie, potrzeby ciała.
Nie pisałem, że Homer używał przymiotników „jedynie” jako elementów stylu, nie odmawiałem wrażliwości prostym ludziom – cokolwiek by miało znaczyć to określenie – ani nie dawałem jej tylko poetom; nie pisałem o postrzeganiu dopiero od pierwszego wieku ludzkiego ciała jako grzesznego. Pisałem o różnicach kulturowych i statystycznych, a takie określenia nie wykluczają wrażliwości ani u starożytnych, ani u współcześnie żyjących prostych ludzi – jak nie wykluczają zarówno podobieństwa, jak i dużych różnic między nami teraz, a nami dawno temu. Nota bene: chcąc przydzielić wrażliwość tylko poetom, musiałbym odebrać ją i sobie, bo ani poeta ze mnie, ani członek elity, a już na pewno nie intelektualnej, ponieważ mój intelekt jest na średnim poziomie.
W moim rozumieniu Twoje liczne cytaty pokazują jedynie fakt istnienia w tamtych czasach ludzi dostrzegających piękno przyrody, ale nic nie mówią o istocie, o meritum Twojej argumentacji: o różnicach, o tym, ilu żyło wtedy takich ludzi, i jak się ich ilość miała do obecnych czasów. Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy znać starożytność na poziomie wiedzy profesora, a oboje jesteśmy w tej dziedzinie amatorami. Jak pisałem, oparłem się na twierdzeniu autora książki, nawet nie zastanawiając się nad tym szczególnie, ale też nie czując w sobie sprzeciwu; twierdzenie po prostu wydawało mi się słuszne z wymienionych już wcześniej powodów. Ponieważ to twierdzenie nie jest moje (w takim sensie, w jakim mój jest wniosek zawarty w ostatniej wypowiedzi kierowanej do Aleutki, a dotyczący ulokowania w nas źródła potrzeby i możliwości przeżywania piękna), nie jestem do niego jakoś specjalnie przywiązany, bardzo chętnie odrzuciłbym je jako nieprawdziwe – ale do tego mało mi garści cytatów.
Fakt większego bezpieczeństwa osoby ludzkiej teraz, niż przed wiekami, jest oczywisty, ale oczywiście poprawa nie oznacza pełnego bezpieczeństwa. Nie, mamy je tylko większe, i Twoja niepewność powrotu do domu nie zaprzecza mu.
Głowy nie dam, ale chyba jednak brudna bielizna była świetlista u Poety… Jeśli tak, to przecież nie z powodu tego brudu, Homer był zbyt dokładny by popełnić taką gafę; może ten przymiotnik miał określać jej wysoką jakość, nie czystość?
Użytkownik: Czajka 13.02.2011 06:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Czajko. Spędzone ... | Krzysztof
Jak pisałam gdzieś wcześniej, nie jest moim zamiarem wykładanie tu teorii piękna (cudzych oczywiście), gdybym je znała, może wtedy pokusiłabym się, ale wszystkie one jeszcze przede mną.
W każdym razie trudno mi było zgodzić się z takim Twoim stwierdzeniem wobec tych wszystkich przekazów i stąd moje cytaty. Twierdziłeś, że Homer nie może potwierdzać wrażliwości zwykłych ludzi i stąd mój zarzut niesprawiedliwości. Moim zdaniem Homer jest wielki i genialny dlatego między innymi, że jak najbardziej potwierdza nam cały tamten świat - poczynając od strumyków i nagolennic na wrażliwości ludzkiej kończąc. Przeczytałam niedawno, że niektórzy badacze sądzą iż jego matką była prządka, z taką miłością mówi o jej pracy.

Wracając do strumyka - z Twojej wypowiedzi wynikało iż u Homera wszystko jest świetliste, piękne i wysokie, nawet brudne pranie i dlatego nie można na podstawie jego przymiotników wnioskować o istocie rzeczy. Dlatego napisałam, że stosował przymiotniki z istotą ową zgodne.
Ta świetlistość, o której tu piszesz, dotyczyła zupełnie innej kwestii, mianowicie raz dobrany przymiotnik stał już murem przy rzeczowniku niezależnie od sytuacji, tak jak pisał Parandowski - Achilles był szybki nawet kiedy siedział, niebo było gwiaździste w dzień a pranie było świetliste (u niego, w innych tłumaczeniach mamy jasne albo lśniące) i oczywiście chodziło tu o jakość samej tkaniny. Brudna biała koszula jest dalej białą koszulą.
Użytkownik: aleutka 02.02.2011 14:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Diano. Tak napraw... | Krzysztof
Pamietam jak czytalam o neandertalczykach i bylo tam napisane, ze odnaleziono jakas osade, a w niej cos w rodzaju cmentarza. Najbardziej archeologow wzruszylo, ze jedna z mniejszych dziewczynek zostala pochowana z bukietem kwiatow w rece. Ewidentnie nie mialo to funkcji rytualnej czy magicznej. Musialo byc tak, ze kos,kto znal te dziewczynke wiedzial, ze lubila ona kwiaty i po prostu je jej dal.

Wiec przynajmniej neandertalczycy mieli juz potrzebe "zbednego", nie sluzacego bezposredniemu przetrwaniu piekna.

Szczerze mowiac nie rozumiem rozdzielania tej "pierwszej" i "drugiej" potrzeby piekna. To sa naczynia polaczone. Ta pierwsza jest moim zdaniem wrodzona i niezbedna do powstania drugiej jesli juz stosujemy ten podzial. Podzial o tyle trudny w rzeczywistym zastosowaniu, ze moment kiedy pierwsza, o ile rozumiem "nizsza" wg ciebie potrzeba przechodzi w druga jest czesto nieuchwytny albo obie wrecz wspolistnieja.

Jedyne zastrzezenie mozna by wysunac, ze ta potrzeba moze rzeczywiscie byc uspiona (nie darmo mowi sie o ROZBUDZENIU potrzeb kulturalnych czy wrazliwosci)i tu rodzina czy szkola odgrywaja ogromna role. Wierze jednak, ze moze sie ta potrzeba rozbudzic spontanicznie, przy pewnej otwartosci, bo piekno nie ustaje w atakach, w najdziwniejszych miejscach ;)

Skad ten poglad ze starozytni byli mniej wrazliwi na piekno natury nie potrafie pojac. Jakie mialbys dowody na poparcie tej tezy? Piekno ludzkiego ciala na przyklad niewatpliwie ich fascynowalo. Przyrody takoz.
Użytkownik: norge 02.02.2011 14:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamietam jak czytalam o n... | aleutka
Nie chcę odpowiadać z Krzysztofa, ale tak mi się nasunęło w związku z twoją ostatnią uwagą, że chodzi może o to, że ciężkie warunki życia, codzienna walka o zwykłe przetrwanie, wreszcie ogromnie tym zmęczenie może powodować, że człowiek traci swą wrażliwość na piękno i nawet nie jest w stanie przysłowiowo podnieść oczu i podziwiać błękitu nieba i wszystkich cudowności otaczającej go przyrody itd. Wiadomo, że im bardziej cofamy się w czasie, tym więcej wysiłku musieli ludzie wkładać w swoje przetrwanie. Mam oczywiście na myśli żwykłych ludzi, a nie elitę, która jak wiadomo stanowi zawsze tylko drobniutki ułamek całości.

W każdym razie sprawa, o której mówimy jest niezwykle interesująca :-) Wyszperałam ciekawego autora, niestety nie tłumaczonego na polski, Denisa Duttona. On jest jednym z najbardziej znanych specjalistów w tym temacie. Napisał "The Art Instinct. Beauty, Pleasure and Human Evolution" (Bloomsbury Press, New York, Berlin, London 2009). Podsyłam link do opisu tej książki i drugi z krótkim wykładem zatytułowanym "A Darwinian theory of beauty", Jest po angielsku, ale tak fajnie ilustrowana obrazkami, że nawet przy słabej znajomości tego języka można wiele zrozumieć. Mnie ten krótki filmik zachwycił :-)

http://www.chmielewski.uni.wroc.pl/index.php?dzial​=4&pub=rec_dutton
http://badania.net/ewolucyjna-teoria-piekna/
Użytkownik: Czajka 02.02.2011 18:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie chcę odpowiadać z Krz... | norge
Ja tylko chciałam się odnieść do cofania się w czasie, otóż czytałam u kilku historyków, że znany wszystkim Wiek Złoty mówi właśnie o neolicie, kiedy to człowiek zdobywał jedzenie bez trudu je zbierając. Tak więc miałby czas i chęci do kontemplowania tego, co narysował w jaskiniach. Przypomina mi się co o rysunkach jaskiniowców pisał Herbert, jeżeli nie znasz Barbarzyńcy w ogrodzie to serdecznie polecam. :)
I tak sobie myślę, że potrzeba piękna oczywiście zależy do warunków, ale nie tylko. Tacy chłopi Reymonta, żyli w trudzie, a jednak słuchali opowieści i wylepiali ściany wycinankami i kleili ozdobne pająki. No a w starożytności nawet Sokrates, który uważał, że drzewa niczego nie uczą, uległ urokowi:
"Na Herę! Toż to śliczna ustroń. Ten jawor ogromnie rozłożysty i wysoki. I ta wierzba wysoka, a śliczny cień daje, a taka cała obsypana kwieciem; będzie nam tu cudnie pachło. A jakież miłe źródełko płynie spod jaworu. Bardzo zimna woda, możesz nogą spróbować. Dziewice i posągi święte pod drzewami; widać, to uroczysko Acheloosa i nimf jakicheś.
A proszę cię, ten wiatr tutaj – jaki strasznie miły i łagodny. To letni wiatr tak szumi, a przy nim świerszczów chór. Ale z tego wszystkiego najlepsza trawa i najładniejsza, żeby się tak przeciągnąć tam na tym łagodnym wzniesieniu."
Użytkownik: norge 02.02.2011 19:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tylko chciałam się odn... | Czajka
Herberta nie znam, nigdy nie czytałam. A w ogole Czajko, jak zapoznałam się z listą twoich styczniowych lektur, to wpadłam w jeden wielki kompleks :-) Po prostu chylę czoła przed tak dobranym zestawem. Ja muszę czytać coś lekkiego, bo to mnie utrzymuje w dobrej formie. Jak uda mi się przejść przez jedną powazną pozycję miesięcznie, to jest juz dobrze. Może tego Herberta bym gdzieś jednak wcisnęła, miedzy jakieś dwa trillery...
Użytkownik: Czajka 04.02.2011 02:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Herberta nie znam, nigdy ... | norge
Też do niedawna nie czytałam Herberta, aż weszłam do księgarni i zobaczyłam "Barbarzyńcę w ogrodzie". I przypomniało mi się, jak dwadzieścia (!!!) lat wcześniej brat wspomniał w czasie rozmowy, że właśnie to czyta. I że jest o sztuce, o podróżach. Kupiłam (trochę mi się też pomyliło z Czułym barbarzyńcą). No i wkrótce potem zgromadziłam całego Herberta prozą. Jego wrażliwość, erudycja, kultura, odbieranie sztuki jest oszałamiające. Cudowna bezpośredniość i pokora. Naprawdę, mało jest książek tej klasy. Ja nawet nie muszę rozumieć tego, co on pisze, wystarcza mi tylko, że sobie czytam i podziwiam. :)

"Jednym z najpiękniejszych portretów zwierzęcych, i to nie tylko sztuki paleolitycznej, ale wszystkich czasów, jest tak zwany koń chiński.
Nazwa nie oznacza rasy; wyraża hołd złożony rysunkowej perfekcji mistrza z Lascaux. Czarny, miękki kontur, nasycający się i zanikający, stanowi nie tylko obrys, ale modeluje masę ciała. Krótka jak u koni cyrkowych grzywa, rozpędzone, dudniące kopyta. Ochra nie wypełnia całego ciała, brzuch i nogi są białe.
Zdaję sobie sprawę, że wszelki opis — inwentarz elementów, bezsilny jest wobec tego arcydzieła, które ma tak oślepiającą i oczywistą jedność. Tylko poezje i baśń mają moc błyskawicznego kreowania rzeczy. Więc chciałoby się powiedzieć tyle: „Był sobie raz piękny koń z Lascaux"."

No i właśnie ta trylogia (Barbarzyńca o Francji, "Labirynt nad morzem" o Grecji, "Martwa natura" o malarstwie holenderskim) jest jak poezja i baśń w jednym. I napisane dla zwykłego człowieka (czyli nie kształconego w filozofii i sztukach).

Ps. Kompleks, Diano, no coś Ty, same przyjemności miałam w styczniu - komedie na przemian z przygodami i literaturą dla dziewcząt. :)
Użytkownik: aleutka 03.02.2011 10:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie chcę odpowiadać z Krz... | norge
To dosc dyskusyjne. Mnie tez podobnie jak Czajce przychodza do glowy przyklady odwrotne. Na przyklad ojciec Astrid Lindgren ktory wstawal godzine wczesniej (nielatwe dla kogos, kto wstaje niemal rownoczesnie ze sloncem...) po to tylko aby czytac Blogoslawienstwo ziemi Hamsuna. Owszem pracowali duzo ciezej, ale tez nie znali innych mozliwosci. Idea czasu wolnego (i przekonanie ze nam sie nalezy cos takiego) to stosunkowo nowy wynalazek. Kiedys czas wolny byl tylko w swieta a i wtedy w ograniczonym zakresie. Ale wlasnie mnie fascynuje, ze to wcale nie zmniejszalo potrzeby piekna. Biednych nie bylo moze stac na dobre farby, bilety do teatru i ksiazki, wiec snuli opowiesci, haftowali obrusy, dziergali piekne szale. (Zaparlo mi dech, kiedy zobaczylam tzw slubny szal, azur wydziergany przez prosta chlopke na Szetlandach. Ilez to godzin mrowczej pracy przy swieczce, po odrobieniu wszystkich gospodarskich obowiazkow!! Najlepsze dziewiarki dazyly do tego, zeby slubny szal, conajmniej na poltora metra dluga, pajecza koronka, mogl przejsc przez slubna obraczke... Estonskie wzory maja bardzo poetyckie czesto nazwy, na przyklad Dolina Konwalii, bo wzor przypomina ukladem wlasnie kwiat konwalii...)

Przyszlo mi do glowy - z zupelnie innej beczki - porownanie jakie Bill Bryson czyni kiedy mowi o oswietleniu domow w czasach przedelektrycznych. Twierdzi Bill mianowicie, ze jesli w kompletnie ciemnym domu otworzyc lodowke na minute czy cos kolo tego - ma sie ilosc sztucznego swiatla, ktora czlowiekowi w XVIII, XIX wieku wystarczala przez tydzien. A oni wcale nie chodzili spac z kurami, przeciwnie, urzadzali spotkania towarzyskie czesto do pozna w noc. Po prostu nie wyobrazali sobie ze moze byc inaczej i radzili sobie jak umieli (pamietacie Rozwazna i romantyczna, kiedy Eleonora i Marianna pierwszy raz przyjezdzaja do Barton Cottage i sir John chce urzadzic wieczor z tancami na ich czesc, ale sie nie udaje, bo "akurat byla wlasnie pelnia"? Zaskoczylo mnie to zdanie bo nie widzialam zwiazku, ale w jednym z wydan byl przypis, ze zobowiazania towarzyskie planowano na ogol podczas pelni ksiezyca, bo to umozliwialo dluzsze podrozowanie w nocy...) Takoz z pieknem moim zdaniem. Czlowiek sobie radzi jak umie, to jest wlasnie potezny dowod, ze ta potrzeba jest wrodzona wedlug mnie.
Użytkownik: Krzysztof 03.02.2011 23:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie chcę odpowiadać z Krz... | norge
Witaj, Diano. Już miałem zamykać stronę, komputer i oczy, gdy zobaczyłem Twój komentarz, który wcześniej jakoś umknął mojej uwadze.
Okazało się, że tak samo widzimy tę zależność. Widzę ją też u siebie: gdy mam kłopoty albo nawał zajęć, jakoś trudniej mi o chwile sam na sam z Naturą.
Książka wydaje się bardzo interesująca; Boże, czemu ja mam tak mało czasu i czemu ze mnie taki gamoń językowy?
Użytkownik: norge 04.02.2011 00:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Diano. Już miałem ... | Krzysztof
Nie czaruj, Krzysztofie :) Jaki tam znowu gamoń językowy z ciebie! Kłopoty i nawał zajęć mogą powodować nie tylko zakłócenia w kontaktach z naturą, ale również trudności w bywaniu na forum BN. Myślę, że kazdy z nas tak ma.
Użytkownik: Krzysztof 04.02.2011 22:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie czaruj, Krzysztofie :... | norge
Nie czaruję, Diano. Pisałem o mojej znajomości angielskiego. Tekst pisany jako tako rozumiem, rozumienie mówionego mam szczątkowe. Nie mam zdolności lingwistycznych, a mam za to słaby słuch. Częste są u mnie kłopoty ze zrozumieniem wypowiedzi w ojczystym języku. W Anglii miałem komiczne zdarzenie. Otóż wyjeżdżając z jakiejś firmy, zatrzymałem się w bramie aby dać strażnikowi dokumenty, ten coś do mnie powiedział, nie zrozumiałem, on powtórzył, nadal nie wiedziałem co powiedział, i wtedy strażnik powtórzył po raz trzeci. Zrozumiałem. Powiedział thanks.
Jestem gamoniem językowym, Diano.
Użytkownik: norge 04.02.2011 23:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie czaruję, Diano. Pisał... | Krzysztof
No tak, ale mnie nie chodziło o angielski. Miałam na myśli twoje umiejętności używania języka polskiego, bo to robisz świetnie. I mam nadzieję, że akurat temu nie zaprzeczysz :)
Ciekawa jestem czy ci się "Zagadka neandertalczyka" spodoba. Koniecznie mi napisz parę słów, jak już przeczytasz.
Użytkownik: Krzysztof 05.02.2011 23:01 napisał(a):
Odpowiedź na: No tak, ale mnie nie chod... | norge
Diano, Ty Wrzosowa Pani, książka leży i czeka na mój czas. Nie przeczytam jej szybko, najpierw skończę powtórnie czytać Chrobrego (mam w swoich dopiskach kawałek tekstu o tej książce, chyba zamieszczę go tutaj, w B, jako czytatkę), następnie Dawkinsa Fenotyp rozszerzony, i dopiero wtedy książka kupiona dzięki Tobie. Najwięcej czasu mam w weekendy, o ile nigdzie nie jadę, a dwa tygodnie temu byłem w górach, tydzień temu u syna, jutro siedzę u siebie w fotelu i czytam, za tydzień pojadę do domu, za dwa w góry. No i tak to umyka mi ten czas… Na pewno napiszę pod Twoją recenzją, a jeśli mi odpiszesz, napiszę znowu, a jeśli…:)

Wiem, że mam niejakie zdolności do układania słów, ale.. Dwa ale.
Parę miesięcy temu znalazłem na półce w domu jeden z moich listów pisanych do dziewczyny, późniejszej mojej żony; wziąłem ten list z zamiarem przepisania go do pamięci komputera, i przy tej okazji zauważyłem duże podobieństwo tamtego starego tekstu listu do obecnych moich tekstów. Miałem wtedy 19 lat, nieporównywalnie mniejszą wiedzę, doświadczenie, znajomość literatury…
Drugie ale: Proust pisał o swojej umiejętności słyszenia rytmu słów w zdaniach. Nie nauczył się tej umiejętności, mógł ją tylko podszlifować – to już mój wniosek, a piszę o tym, ponieważ jakąś zdolność w tym kierunku i ja mam, tyle że nie tak rozwiniętą, jak była u Prousta. On wznosił się nad ludźmi jak Himalaje, gdzie nam do niego!
Po złożeniu obu „ale” wniosek nasuwa się sam: nie ma z czego być dumnym, bo nie ma tu mojej zasługi. Mój młodszy syn usłyszy najmniejszą różnicę brzmienia dźwięku, co też po prostu ma i już. Wiesz, z czego można być dumnym? Z wiedzy, bo ona nie jest nam dawana. Tyle że jeśli już liźnie się odrobinę tego lizaka, doznaje się – obok szeregu odczuć pozytywnych – wrażenia wielkiej swojej ignorancji.
Dziękuję Ci, Diano:)
Użytkownik: Krzysztof 01.05.2011 23:26 napisał(a):
Odpowiedź na: No tak, ale mnie nie chod... | norge
Witaj, Diano.
Książkę przeczytałem, i zgodnie z obietnicą dzielę się z Tobą wrażeniami.
Wcześniej czytałem „Afrykański exodus” Chrisa Stringer’a, więc moja ciekawość tej książki była podwójna: chciałem pogłębić wiedzę, ale i porównać wnioski obu autorów. Muszę przyznać, że porównanie wypadło na korzyść Shreeve, który pokazał możliwe różnice między ludźmi współczesnymi a neandertalczykami wnikliwiej i na szerszym planie, by wymienić tylko ciekawe przypuszczenia dotyczące budowy skomplikowanych struktur społecznych w grupach i między nimi. Jego książka podoba mi się nie tylko z powodu osobistych akcentów, jego sprawności pisarskiej, przedstawienia tematu książki jak arcyciekawej zagadki, ale i z powodu ukazania wagi naszych zachowań w kształtowaniu się oblicza cywilizacji, a wcześniej w jej zaistnieniu.
Wiesz, jak jest, Diano: coś tam się słyszało o etologii, o wieloletnich badaniach stosunków społecznych Buszmenów i Aborygenów, ale w gruncie rzeczy ma się tę dziedzinę wiedzy za równie odległą od nas, jak badania zachowań szympansów. Aż przychodzi taki moment, gdy dzięki komuś takiemu jak Shreeve spostrzegamy rozległą sieć silnych powiązań i podobieństw między nami, Europejczykami, oraz ludźmi żyjącymi zupełnie odmiennie od nas, oraz dalej, poza ludzkość – w świat zwierząt, naszych krewnych.
Na samym początku książki przeczytałem ciekawe spostrzeżenie, któremu trudno odmówić racji, a które jakoś mi nie przyszło wcześniej do głowy. Chodzi o związek przyczyn i skutków między religijnym kreacjonizmem, a naukami przyrodniczymi z ewolucjonizmem. Religijny obraz świata stworzonego celowo jako konieczna podstawa badań naukowych.

„Trzeba wierzyć w to, że przyroda została stworzona zgodnie z pewnym planem, by świat mógł stać się dostępny racjonalnym dociekaniom.” Str. 46.

Podobał mi się sposób przedstawiania naukowców: bez idealizowania ich, a z całym bagażem ich zwykłego człowieczeństwa. Prywatne odniesienia, uprzedzenia, niskie pobudki, zazdrość i zawiść, kłótnie. To wszystko, co tak często jest obecne w ludzkich społecznościach, co jest słabością nauki, ale i jej siłą, bo przecież wiele z jej osiągnięć było i jest rezultatem udowadniania błędu naukowcowi z drugiego obozu.
Wysoce specjalistyczne, niemal hermetyczne dla laika wywody, a obok niańczenie dziecka albo wykrzykiwanie do syna kulinarnych wskazówek ponad wykopami odsłaniającymi przeszłość. Ludzie z krwi i kości, a wśród nich prawdziwe ludzkie okazy, których chciałoby się poznać z powodu ich wiedzy, pasji i niepowtarzalności.
Diano, pamiętasz Johna Shea, doktoranta z Harvardu, specjalistę od obróbki kamieni? Oryginał chowający swoje kamienie po uniwersyteckich zakamarkach! Wykonując ostrze dla autora, powiedział coś, co uczyniło na mnie duże wrażenie.
„Popracował jeszcze chwilę, ale skała była oporna. Z irytacją wyrzucił niedoszłe narzędzie w mirt. Na jego twarzy znowu pojawił się skautowski uśmieszek. – Wiesz, na niektórych stanowiskach archeologicznych można znaleźć braki – złamane groty strzał, nieudane rdzenie – odległe od stosu odłupków właśnie o rozeźlony rzut kamieniem.” Str. 178-179.
Dlaczego te słowa zrobiły na mnie wrażenie? Bo zobaczyłem tego faceta sprzed 40 tysięcy lat, wkurzonego nieudaną pracą i odrzucającego bubel, doskonale go zrozumiałem i poczułem jego bliskość.
Jeśli przyjmie się do wiadomości fakt człowieczeństwa neandertalczyków, ich wyginięcie nabiera zupełnie innego wymiaru, zmieniając się ze zdarzenia typowego dla ziemskiej ewolucji, bo powtarzanego miliony razy, w kosmiczny (w człowieczym odczuciu) dramat zniknięcia jednej z dwóch odnóg ludzkości. A gdyby tak oni przeżyli, nie nasi przodkowie – pojawia się zdumiona myśl - to przecież… przecież mnie nie byłoby, nikogo ze znanych mi ludzi nie byłoby, świat wyglądałby zupełnie inaczej i ludzkość byłaby inna – jak inna byłaby, gdybyśmy nadal, jak przed tysiącleciami, byli ludzkością o dwóch konarach.
Chociaż… pomyślałem o Murzynach: może to i lepiej dla nas i dla neandertalczyków, skoro tylko z powodu odmiennego koloru skóry ludzi mamy na sumieniu tyle zbrodni. Skoro obecni nauczyciele ludzkości, Amerykanie, trzymali autochtonów w rezerwatach.
Książkę przeczytałem szybciej niż się spodziewałem. Nie mam planów czytelniczych, chyba przejrzę zawartość mojej podręcznej biblioteczki i wrócę do którejś książki, oczywiście wrócę też do swoich dopisków, bo jakoś je ostatnio zaniedbałem. A wiesz, Diano: tydzień bez pisania, to tydzień… może niekoniecznie stracony, ale jakby mniej udany.

Użytkownik: norge 08.05.2011 21:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Diano. Książkę pr... | Krzysztof
Byłam bardzo ciekawa twojej opinii, Krzysztofie, i miło mi że ci się książka podobała. Twoje uwagi wspaniale uzupełniają moją recenzję, bo zwróciłeś uwagę właśnie na to, co sprawia, że taka popularnonaukowa literatura jest niezwykle interesująca, robiąca wrażenie i lekka w odbiorze. Chodzi oczywiście o to tzw. "osobiste" i pełne zaangażowania podejście, a przede wszystkim podkreślenie powiązań i podobieństw między nami ludźmi współczesnymi, a tymi sprzed kilkudziesięciu czy kilkunastu tysięcy lat.

Pamiętam oczywiście te przytoczone przez ciebie fragmenty, ale na mnie chyba najsilniej oddziałała scena, kiedy autor siada w pobliżu jaskini neandertalczyka, patrzy w zadumie na to samo ukształtowanie terenu, to samo (albo prawie to samo:)) zakole rzeki, niebo, słońce, las i wyobraża sobie podobny obrazek, który MÓGŁ I MUSIAŁ przeciez mieć miejsce w czasach, kiedy zamiast niego siedział tu inny człowiek, jego praprzodek z cofniętą szczęką, z wysuniętymi oczodołami, bardziej owłosiony... i też na to wszystko kierował swój wzrok. Co myślał? Czy czuł podobny zachwyt i uspokojenie, jakie ogarnęło samego autora?

Myślę, że będę szukała więcej takich książek, bo suche opracowania naukowe z masą faktów, liczb, nazw pozostawię raczej samym naukowcom, studentom i innym specjalistom :)
Użytkownik: Krzysztof 14.05.2011 21:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Byłam bardzo ciekawa twoj... | norge
Witaj, Diano:)
Pamiętam przypomnianą przez Ciebie chwilę przed jaskinią – mistyczne spotkanie dwóch istot ludzkich oddzielonych od siebie tysiącleciami.
Niżej wklejam jeden z tych fragmentów "bliźniaczej książki", które uczyniły na mnie duże wrażenie swą zapowiedzią intelektualnej przygody.

„(…) ziarna te powoli kiełkowały aż do momentu, jakieś 40 tysięcy lat temu, gdy coś spowodowało ich rozkwit połączony z eksplozją demograficzną.
Było to jedno z przełomowych wydarzeń na krętej drodze ludzkości do sukcesu ewolucyjnego. Natura czynnika wywołującego ten wielki przewrót społeczny jest nadal przedmiotem gorącej dyskusji, pozostając głęboką tajemnicą naszego „postępu” jako gatunku. Czy to jakieś wydarzenia biologiczne, mentalne czy społeczne pchnęło nasz gatunek, by popędził na łeb na szyję do światowej dominacji? Czy zdecydowało o tym powstanie języka symbolicznego, pojawienie się rodziny nuklearnej jako podstawy ludzkiej struktury społecznej, czy zasadnicza zmiana w działaniu mózgu? Jakakolwiek byłaby jej natura, zmiana ta jest odpowiedzialna za wiele. Przemieniła nas przecież z pomniejszych aktorów w zoologicznej operze mydlanej w ewolucyjne supergwiazdy, ze wszystkimi zagrożeniami, jakie ta analogia niesie – wynikającymi z pychy, wynoszenia się nad innych i nieczułości na ich los.
Tymczasem natura tej nowej właściwości nie jest jedyną kłopotliwą kwestią, jaką przynoszą studia nad późną ewolucją człowieka. Kobiety i mężczyźni dzisiaj zajmują się wielce skomplikowanymi sprawami na wysoce złożone sposoby: niektórzy odkrywają dziwną, nieokreśloną naturę materii, z tworzącymi ją kwarkami i leptonami; inni śledzą kilka pierwszych sekund powstania Wszechświata 15 miliardów lat temu; jeszcze inni usiłują skonstruować sztuczne mózgi zdolne do oszałamiających wyczynów obliczeniowych. Tymczasem narzędzia intelektualne umożliwiające nam badanie najgłębszych sekretów świata zostały wykute w walce o byt, w warunkach bardzo odmiennych od panujących dzisiaj. W jaki sposób to zwierzę, którego czas był wypełniony ciągłym poszukiwaniem mięsa, roślin i surowców i które musiało zachować nieustającą czujność przed drapieżcami, mogło wytworzyć „okablowanie” mózgowe niezbędne fizykowi atomowemu lub astronomowi? Ten intrygujący problem zabiera nas do samego początku naszej afrykańskiej przeszłości, w podróż, która wiodła nas od niepewnej egzystencji na jednym kontynencie do kontroli nad całą planetą.”
Ch. Stringer, „Afrykański exodus”, str. 24-25.
Użytkownik: Czajka 05.02.2011 05:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie czaruję, Diano. Pisał... | Krzysztof
Jeśli mogę, to Twoje zdarzenie przypomniało mi moją traumatyczną przygodę z Japończykami. Pojechałam po nich na lotnisko z szefem jako tłumacz trochę (z angielskiego oczywiście) i jako ozdoba głównie, myślę tutaj oczywiście o pięknie płci ogólnie, okazało się zresztą, że jako ozdoba zostałam zupełnie zignorowana, ale to inny temat.
Wsiadamy do auta, zdejmujemy buty, wyjeżdżamy z lotniska, zagajam rozmowę, Japończyk mi odpowiada, nie rozumiem. Proszę o powtórzenie, nie rozumiem, no to jeszcze raz - proszę o powtórzenie. Nic z tego. Każdemu może się zdarzyć, uśmiecham się nieśmiało, jedziemy dalej. Za chwilę Japończyk coś do mnie mówi, nie rozumiem, proszę go o powtórzenie, on powtarza, nie rozumiem, z tyłu mam paniczne myśli - omatko, co ze mnie za tłumacz, jaki wstyd. Zapada cisza. Po chwili Japończyk coś do mnie mówi, nie rozumiem, proszę o powtórzenie, jest już zirytowany, powtarza podniesionym głosem i pokazuje palcem za okno. Może chce mnie wyrzucić, tak myślę, ale patrzę w kierunku za oknem i widzę bilbord.
- Fabryka papieru, Kwidzyn?
- Yes! - cieszy się Japończyk - ffbka pepru Chfidz!
I tak osiągnęliśmy pełnię zrozumienia, okazało się, że cały czas czytał do mnie polskie reklamy zza okna. :)
Użytkownik: jakozak 05.02.2011 09:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli mogę, to Twoje zdar... | Czajka
A czemu zdejmowaliście buty w aucie?
Użytkownik: Czajka 05.02.2011 18:09 napisał(a):
Odpowiedź na: A czemu zdejmowaliście bu... | jakozak
Tak naprawdę to ja nie zdejmowałam. Japończycy zdjęli, podobno w pociągu też zdejmują, a w domu na pewno. Taki mają obyczaj. Nie wiem jak klasyfikują pomieszczenia, bo już w firmie chodzili obuci. :)
Użytkownik: norge 05.02.2011 10:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli mogę, to Twoje zdar... | Czajka
O, Boże, Czajko proszę, litości, bo mi zapluwa klawiatura :-))))))) Na początku jakoś trochę niedokładnie przeczyatałam i oniemiałam, że ty tłumaczysz z japońskiego, dobrze że wyjasniłaś.
Użytkownik: Krzysztof 05.02.2011 22:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli mogę, to Twoje zdar... | Czajka
Teraz można widzieć to zdarzenie komicznym, ale po moich angielskich doświadczeniach domyślam się, co wtedy czułaś:)
Powiedz mi, proszę, kiedy Ty śpisz? Widzę tutaj teksty pisane w środku nocy, nad ranem i w ciągu dnia… Czy nadal masz pracę zostawiającą Ci dużo wolnego czasu? Jeśli tak, to wiedz, że zazdroszczę Ci.
Użytkownik: Czajka 13.02.2011 06:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Teraz można widzieć to zd... | Krzysztof
To prawda, czułam się niespecjalnie, głównie jednak z powodu ich dyskryminowania mnie. Poza tym pocieszałam się, że on niewyraźnie mówi. :)
Na szczęście mam teraz już inną pracę, lepszą pod wieloma względami z jednym jednakoż skutkiem ubocznym - nie zostawia mi wcale czasu.
Użytkownik: Krzysztof 03.02.2011 21:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamietam jak czytalam o n... | aleutka
Witaj, Aleutko.
Ładny masz nick. Wymawia się go jak delikatną pieszczotę:)
Pamiętam, gdzieś czytałem o odkryciu tamtego grobu z kwiatami. Wzruszająca historia i wiele mówiąca o tamtych istotach. A my tak pogardliwie o nich myślimy… - tutaj mam na myśli silnie pejoratywny przymiotnik „troglodyta” używany wobec nieokrzesanego człowieka, a nie pamiętamy, że to słowo oznacza istoty żyjące w jaskiniach.
Może użyłem niezbyt fortunnego określenia pisząc o obliczach niższych i wyższych, może lepiej byłoby napisać mi o intensywności, głębi, albo jakoś tak podobnie): poprzestać możemy na skwitowaniu, na powierzchownym odczuciu, ale z tego może, chociaż nie musi wyrosnąć coś więcej. Wydaje mi się, że to „więcej” może zaistnieć bez, czy nieomal bez pierwszego. Może w pewnych sytuacjach, w odpowiednim stanie ducha, wystarczy wspomnienie widzianej kiedyś pszczoły zanurzającej się w kielich kwiatu i śmiesznie wystawiającej do góry odwłok, na które to wspomnienie nałoży się coś równie drobnego widzianego teraz?
Samo piękno też można klasyfikować rozmaicie, na przykład na naturalne, to znaczy stworzone przez naturę i będące jej cząstką, oraz stworzone przez człowieka, a więc sztukę we wszystkich jej przejawach. Do osobnej grupy zaliczyć można piękno wypływające bezpośrednio z człowieka i nie mające poza nim samym swoich prezentacji: to piękno jego zachowań, uczuć, idei, a i jego ciała, jak to słusznie i tak dawno temu zauważyli i docenili starożytni. I można powiedzieć, że taki podział jest niepotrzebny, albo nieprecyzyjny, bo te wszystkie oblicza piękna mają płynne granice. To prawda, tak jest. Takie podziały są sztuczne (jak chyba wszystkie nasze podziały: czasu, epok, literatury, etc.), oczywiście że tak, ale są możliwe do przeprowadzenia, a czasami przydatne w dyskusji. Rozkosz (seksualna u mężczyzny) też ma dla mnie dwa oblicza, dwa poziomy o odmiennej intensywności: pierwszy, ten niższy, częstszy, jest immanentny ejakulacji, drugi może z niej brać swój początek, z niej i z uczucia żywionego do partnerki – ten jest rzadszy, ale o ileż wspanialszy!
Słysząc muzykę, można powiedzieć sobie (lub komuś): o, jaka ładna melodia! I już. Można też pójść (albo być poprowadzonym przez coś w nas, duszę czy serce, czy jak określić naszą osobowość) dalej, i przeżyć coś zbliżonego do przeżyć Swanna opisanych w pierwszym tomie Poszukiwania. I o tym pisałem.

Aleutko, a może dałoby się połączyć oba stanowiska? Może nasza potrzeba kontaktu z pięknem i jego przeżywania jest jednocześnie wrodzona i nabyta? A może ani taka, ani taka - inna?
Dla mnie wrodzona cecha to taka, którą mamy zapisaną w genach: kolor oczu, skłonność do choroby wieńcowej, typ budowy ciała w którym widać dziada po kądzieli. Nie potrafię pogodzić mojej wiedzy (oczywiście że skromnej, bo wiedzy amatora) z zapisem w genach naszej potrzeby kontaktów z pięknem. Mam taką możliwość za mało prawdopodobną, a może nawet nieprawdopodobną.
Ta ludzka potrzeba może natomiast być w rodzona tak, jak wszystkie potencjalne umiejętności naszego umysłu są wrodzone: artykułowania mowy, precyzyjnego posługiwania się dłońmi, zdolności umysłu jak abstrakcyjne myślenie – a wszystkie one można rozwinąć w mniejszym lub większym stopniu. Można też tak się stać, że nie zaistnieją, że nie pozwoli się im rozwinąć - jak w dzieciństwie zdolność do kochania czy do odczuwania empatii. One są nam wrodzone o tyle, że są możliwymi do zaistnienia umiejętnościami naszego umysłu, więc nie tyle potrzebę piękna mielibyśmy wrodzoną, co zdolności naszego umysłu, wśród których może być i taka potrzeba, ale jest ona in spe, a więc, jak to ładnie mówili Rzymianie: w nadziei. Ponieważ ludzie umysły nie powstają na taśmie produkcyjnej, ponieważ różnią się między sobą wykazując odchylenia in minus i in plus w poszczególnych uzdolnieniach, są ludzie, u których ta potrzeba nie rozwinęła się niemal w ogóle, u innych wyrosła jak platan nawet bez ich specjalnych starań. Całkiem jak zdolności matematyczne czy muzyczne, o których mówi, że są wrodzone. Są, ale tylko w formie możliwości - jak wrodzona jest nam umiejętność mowy, ale dziecko wychowane bez ludzkich artykułowanych dźwięków nie będzie mówiło. Reszta zależy od nas, ponieważ tylko największym geniuszom Natura daje to, o co inni muszą się starać.
Jednak należy uznać – w świetle wyżej napisanego – że niejako z natury ludzie mają różne tutaj potrzeby i możliwości, co nie powinno dziwić, skoro różnice istnieją we wszystkich umiejętnościach umysłowych. Umiejętnościach fizycznych też.
Zagadkę lokuję teraz w nieco innym miejscu: w jakim stopniu możemy naszym świadomym staraniem wzmocnić swoją wrażliwość na piękno? Jakie czynniki, poza naszym działaniem, decydują w toku kształtowania się osobowości człowieka o tej wrażliwości?
Nie wiem. Tutaj błądzę jak ślepiec.
O postrzeganiu piękna przyrody w starożytności piszę w komentarzu adresowanym do Czajki, bo i ona zwróciła uwagę na tamte moje słowa.

Użytkownik: aleutka 18.02.2011 20:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Aleutko. Ładny ma... | Krzysztof
Alez Krzysztofie wlasnie o tym mowie - ze te potrzebe mozna rozwijac i poglebiac albo tlumic i skazywac na zapomnienie. Ale ona jest na wyposazeniu kazdego. I skoro jest wrodzona to moze byc warunkowana genetycznie. Nie tylko kolor oczu czy ksztalt nosa sie dziedziczy. Genetycznie mozna przekazywac rzeczy znacznie bardziej nieuchwytne, sklonnosci czy predyspozycje, zarowno pozytywne jak i negatywne (np sklonnosc do nalogow). Tutaj wazny jest czynnik genetyczny/biologiczny na rowni ze srodowiskowym, przynajmniej z tego co pamietam z biologii. Wrazliwosc na piekno i potrzeba piekna (na rowni z potrzeba i poszukiwaniem sensu tej calej ukladanki) w niewyjasniony dotad sposob sa wrodzona czescia nas.

Wierze ze mozna - przez praktykowanie czegos, co z braku lepszych slow nazywa sie uwaznoscia - mozna rozwijac swoja potrzebe piekna. Generalnie chodzi po prostu o otwartosc na nie - bo nie wszystko da sie osiagnac swiadomym wysilkiem, ale przy otwartosci piekno samo zadziala :)

No i oczywiscie moze byc tak jak mowi Pratchett - niektore geny dziedziczy sie przez ducha ;D
Użytkownik: Krzysztof 19.02.2011 20:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Alez Krzysztofie wlasnie ... | aleutka
Witaj, Aleutko.
Ciekawie i ładnie napisałaś o swoich przemyśleniach, przeczytałem z przyjemnością czując swoiste pobratymstwo: mało jest ludzi, którzy chcą o tym rozmawiać i maja coś do powiedzenia – jak Ty.
Ale trwam przy swoim. Poczucia piękna nie mamy wrodzonego. Ta nasza potrzeba jest wynikiem osiągnięcia przez nasz umysł odpowiednio wysokiego poziomu rozwoju – i tylko w tym sensie jest wrodzona, więc nie bezpośrednio. Jest tak wrodzona, jak nasza możliwość nudzenia się, układania wierszy, dociekania sensu bytu lub szukania w nas lokalizacji potrzeby piękna. Jest możliwością dodaną tak, jak przekraczanie kolejnych progów w budowie komputerów dodaje nowe, wcześniej nie do pomyślenia nawet, możliwości ich użytkowania. Kto wie, może kiedyś komputer z nudów poprosi nas o jakieś zadanie?..
Aby potrzeba piękna była wpisana w nasz genom, musiałyby istnieć kiedyś takie okoliczności, które preferowałyby ludzi obdarzonych taką potrzebą. Nie było tak nigdy, i trudno nawet sobie wyobrazić taką hipotetyczną sytuację (były natomiast inne w naszej filogenezie – te, które preferowały istoty obdarzone sprawniejszym umysłem, w efekcie czego mamy także potrzebę piękna). Trudno też byłoby wykazać pozakulturowe zależności stopnia rozwinięcia tej potrzeby między potomkami w linii prostej. Inaczej: to cecha nabyta, a więc nie podlegająca dziedziczeniu, co znaczy, że nie ma jej w naszych genach. Związki kulturowe oczywiście są, tutaj zgadzam się z Tobą: potrzebę piękna można rozwijać, chociaż w jakim stopniu – nie bardzo wiem.
Należałoby uporządkować jakoś pojęcia i ich zakres. Czy potrzeba piękna jest tożsama z wrażliwością na piękno? Chyba nie, bo potrzeba to tyle co głód przeżywania, a wrażliwość to raczej możliwość przeżywania. A znowu we wrażliwości mieści się też – jak sądzę - zdolność percepcji piękna – takiej intelektualnej, umożliwiającej dostrzeżenie i zrozumienie, a za nimi przeżycie, ale mieści się jako część nieco inna, wydzielona. To raczej coś innego od wrażliwości, co potwierdzają obserwacje: ktoś, kto nie miał do czynienia z malarstwem, będzie miał kłopoty z dostrzeżeniem uroku wielu obrazów i jego wrażliwość może nie być wystarczającym środkiem do poznania. Potwierdzam to też swoim odbiorem muzyki klasycznej, której będąc miłośnikiem, nie jestem znawcą z wyczulonym słuchem: otóż rzadko udaje mi się dostrzec cały urok utworu od razu, na ogół jest to proces jego stopniowego poznawania i przyswajania.
Pozaświadome otwarcie na piękno? Nie jestem pewny swojego zrozumienia tych słów. W ogóle to trudny temat, może napiszesz coś więcej? Może wtedy rozjaśni mi się w głowie?
Pewien (świadomy) wysiłek intelektualny jest tutaj potrzebny, chociażby w podanych wyżej przykładach z malarstwem i muzyką. Aby piękno samo zadziałało, potrzebna byłaby już istniejąca wrażliwość, jak myślę, a na pewno potrzeba – skoro nastawiamy się na przeżywanie. Ktoś, kto nie odczuwa potrzeby, raczej nie będzie się otwierać.
Aleutko, jak zwykle poplątałem i namieszałem. Przepraszam. Może przedstawisz swoje rozumienie tych zależności?

Użytkownik: aleutka 03.02.2011 14:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Analizy kopalne szczątków... | norge
Ach Diano, od razu pomyslalam o tobie jak przeczytalam ten tekst. Jest taki felieton, o Ozzym Osbornie, wokaliscie Black Sabbath. Otoz naukowcy wyrazili zainteresowanie zmapowaniem jego genomu. Ozzy jest bowiem zaprzeczeniem wszelkich teorii. Jest dowodem, ze mozna w relatywnie dobrej formie przetrwac lata uzaleznien od - praktycznie wszystkiego poczynajac od alkoholu, narkotykow w roznej formie, papierosow, konczac na kawie i to wszystko w ilosciach hurtowych, zlego odzywiania i nieprzespanych nocy, przetrwac wypadki samochodowe i inne tego typu wydarzenia - byli wiec ciekawi, co tez takiego jest w genomie Ozzy'ego. Times, do ktorego Ozzy regularnie pisze zgodzil sie sfinansowac czesc tych badan. Ozzy zapytal "Wiec jest mozliwosc, ze nazwa po mnie jakas chorobe?" "Niewykluczone" brzmiala odpowiedz. To go ostatecznie przekonalo, i jak sie okazuje, jest mozliwe, ze jego genom przyczyni sie do odkrycia lekarstwa na katar sienny :D

Ale najlepsza konkluzja brzmiala - odkryto u Ozzy'ego spory udzial genomu neandertalczykow. "Nie bedzie to zadnym zaskoczeniem dla mojej zony i policjantow w najrozniejszych miejscach naszego globu..." podsumowal Ozzy. Okazalo sie jednak, ze jeden z najwiekszych mozgowcow w tej firmie badajacej genom, profesor Oksfordu z calym szeregiem literek po swoim nazwisku ma nawet wiekszy procentowo udzial neandertalskiego genomu....
Użytkownik: Pok 08.01.2013 02:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Analizy kopalne szczątków... | norge
Po recenzji chciałem dodać książkę do schowka, ale okazało się, że ona już tam jest :)


Chciałbym tak na marginesie wtrącić się do dyskusji sprzed niemal dwóch lat.

Ktoś napisał (zdaje się, że Diana, ale nie jestem pewien), że nigdy nie dowiemy się, czy zmysł dostrzegania piękna jest nam wrodzony czy jest rzeczą nabytą? A jeśli jedno z dwóch, to w jakim stopniu?

Jednak teoretycznie jest możliwe, że kiedyś rozwiążemy i tę zagadkę. Jeśli uda się wyszczególnić każdy gen i określić jakie ma zastosowanie i znaczenie, a także uda się wyjaśnić wszystkie relacje pomiędzy genami (synergie itd.), to teoretycznie powinniśmy znać odpowiedź na pytanie: W jakim stopniu geny wpływają na nasz zmysł estetyczny?

Z mądrych powiedzonek, chyba najwięcej prawdy jest w tym, że prawda leży pośrodku.
I pewnie tak samo jest w tym przypadku. Jestem przekonany, że każdy z nas jest mniej lub bardziej wyczulony na piękno (eliminuję przypadki skrajne) i że w dużym stopniu jest to sprawka genów. (Zresztą zwierzęta też mają pewien "gust", bo po co paw się stroi... jak paw? Czytałem także gdzieś, że robiono badania na zebrach. Te z doczepionymi pióropuszami miały lepsze "wzięcie". - Stanowisko, że ludzkie wartości estetyczne powstały na zasadzie doboru płciowego prezentuje się chociażby w książce: Umysł w zalotach: Jak wybory seksualne kształtowały naturę człowieka (Miller Geoffrey) ) Natomiast rozwój kulturowy i społeczny ma najczęściej znaczenie wtórne, dotyczy bardziej formy, niż jakości i siły doznań. Artystą zwykle trzeba się po prostu urodzić. Poza tym takie cechy jak wielkość, siła, bezmiar, majestat itd., itd., są cechami, których dostrzeganie wydaje się być w "interesie" ewolucji.

Natomiast patrząc z punktu widzenia neurologii, mózg/umysł docenia to, co lubimy, co dobrze nam się kojarzy - następuje samoistne wzmocnienie. Czyli genetycznie uwarunkowany stan początkowy nie musi być wcale wysoki, by wraz z wiekiem następowało docenianie piękna przyrody i natury.

"Normalny stan świadomości zawiera zwykle większą liczbę obiektów poznawanych, rzadko jeden, i zajmuje się nimi mniej lub bardziej kompleksowo, choć rzadko kiedy w demokratycznym stylu, w którym każdemu z nich przyznana zostałaby jednakowa przestrzeń i jednakowy czas. To, że poszczególne obrazy różnią się wartością, skutkuje ich nierównomiernym wzmocnieniem, co z kolei prowadzi do "porządkowania" obrazów, które najtrafniej określić można jako spontaniczną formę redagowania [nie wiem, czy nie powinno być "reagowania" - Pok]. Proces przypisywania rozmaitych wartości rozmaitym obrazom opiera się częściowo na wzbudzanych przez nie emocjach i na uczuciach, jakie pojawiają się w tle pola świadomości"

Cytat z książki: Jak umysł zyskał jaźń: Konstruowanie świadomego mózgu (Damasio Antonio)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: