Człowiek, który zrozumiał śmierć...?
Opowieść o życiu, śmierci, Bogu i wierze - w formie listów do Boga pisanych przez 10-letniego, umierającego na raka chłopca. Ciepła, wzruszająca, momentami trochę banalna i przewidywalna, jednak warta przeczytania.
W opowieści pojawiają się też inne dzieci, a każde z nich zmaga się ze swoim cierpieniem, stara się je poznać, zrozumieć i wytłumaczyć na swój dziecięcy sposób.
Oskar - tytułowy bohater bawi się w grę na podstawie legendy 12 dni, w której każdy dzień odpowiada 10 latom. Gra życiem o życie. Oswaja śmierć, zarówno swoją, jak i cudzą, przeżywając tym samym całe życie bez poczucia, że coś w nim stracił, że coś go ominęło. "[...] tylko Bóg ma prawo mnie obudzić"[1]...
W tytule recenzji umieściłam pytanie - człowiek, który zrozumiał śmierć? Ale rodzi się następne - kto jest tym człowiekiem? Mały, chory chłopiec pogodzony ze swoim odejściem czy jego opiekunka, duchowa przewodniczka, pani Róża, która przeżywszy całe swe życie uczy go, jak się życiem cieszyć i je rozumieć?
W sposób niezwykle cierpliwy, ciepły, ale też i niekonwencjonalny zjednuje sobie małego, który powierza jej swoje tajemnice, miłostki (!) oraz pozwala jej być fragmentem swojego krótkiego życia. Mądra kobieta inspiruje młodego Oskara do poznania prawdy o sobie. "Choroba jest częścią mnie, rodzice nie muszą zachowywać się inaczej dlatego, że jestem chory, chyba że muszą kochać tylko zdrowego Oscara?"[2] Dzięki niej zbliża się również do Boga nawiązując z nim intymny kontakt.
Jakim trzeba być człowiekiem, by przekonać do siebie oraz do rodziców, którzy nie wiedzą, jak zbliżyć się do śmiertelnie chorego syna, kogoś, kto dawno przestał wierzyć w świętego Mikołaja, przekonać go do uwierzenia w coś tak abstrakcyjnego jak Bóg? Ba! do zaprzyjaźnienia się z Nim! Bóg staje się nie tylko powiernikiem dziecięcych problemów i radości, ale prawdziwym przyjacielem chłopca. Oskar uczy się nie tylko prawdy o Bogu, ale też o sobie samym. Z niewierzącego, trochę egoistycznego chłopca - "ten twój Pan Bóg jest do niczego ciociu Różo. Alladyn mógł prosić sługę lampy o spełnienie aż trzech życzeń"[3] - poprzez stały, niewymuszony i wzajemny (?) kontakt z Bogiem pogłębia swą wiarę i z biegiem czasu więcej myśli o innych. Stara się również rozumieć i pomagać dorosłym. To Oskar czuwał nad nimi - lekarzem, rodzicami, nawet nad panią Różą. "Dzięki niemu byłam zabawna, wymyślałam legendy, znałam się nawet na zapasach, śmiałam się i przeżywałam radość. Bardzo mi pomógł w Ciebie wierzyć. Jestem przepełniona miłością, czuję jak mnie pali, dał mi jej tyle, że starczy na wszystkie następne lata"[4].
Éric-Emmanuel Schmitt w minimalistycznej treści i w prosty sposób potrafił pięknie przekazać istotę Boga, a każdy z listów pisanych przez chłopca sprawia, że w pewien sposób i my jesteśmy bliżej Boga, zbliżamy się do Niego, którego tak różnie pojmujemy, a tak bardzo pragniemy Jego obecności i pomocy.
Książkę połyka się jednym tchem, ale nie zapomina i zapominać się nie chce. Wraca się do niej, bo daje nie tylko nadzieję, ale i przypomina o tym, jak sami postrzegaliśmy kiedyś świat. Naiwnie, beztrosko, ale szczęśliwie.
Pisarz znany jest z tego, że w prosty sposób potrafi pisać o rzeczach trudnych.
Książka "Oskar i pani Róża" bywa porównywana do "Małego Księcia" ale również do prozy Coelho. Wzbudza wiele emocji, zarzuca się jej zbytni infantylizm, uproszczenia i spłycenie tematu, ale mimo wszystko bardzo ją polecam - chwila refleksji nad światem, życiem, Bogiem i sobą jest bezcenna!
---
[1] Éric-Emmanuel Schmitt, „Oskar i Pani Róża”, przeł. Barbara Grzegorzewska, wyd. Znak, 2010, s. 78.
[2] Tamże, s. 62.
[3] Tamże, s. 15.
[4] Tamże, s. 77-78
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.