Dodany: 03.09.2006 18:18|Autor: 00761
"Ty to chyba Żydówką jesteś!"
28 sierpnia 2006
Kraków. Wchodzę do księgarni na Brackiej. Przeglądam stłoczone książki i naraz mój wzrok pada na opasłe tomisko w pastelowej tonacji. Na czerwonym pasku napis "My z Jedwabnego". Nareszcie!
29 sierpnia 2006
Koniec radości. Czytam książkę Anny Bikont. Czytam i odkładam, odkładam i czytam znowu. Podobnie było z Marka Lasoty "Donosem na Wojtyłę". Telewizja przynosiła wówczas kolejne informacje o próbach ujawnienia prawdy przez księdza Tadeusza Isakowicza–Zaleskiego, zakończone zamknięciem mu ust przez metropolitę krakowskiego kard. Dziwisza. Teraz z kolei serwuje się spekulacje o współpracy z SB Jacka Kuronia, którego nazwisko wielokrotnie powraca w "Zapiskach". (Puentuje je informacja o jego śmierci).
30 sierpnia 2006
Nie potrafię o tym nie myśleć, nie mówić... Niektórzy proszą o pożyczenie książki. Ktoś mówi z uśmieszkiem: "Czemu tak się ekscytujesz? Ty to chyba Żydówką jesteś".
1 września 2006
W telewizji inauguracja roku szkolnego w Wadowicach. Wielka feta. W komentarzach przewija się temat wartości patriotycznych, do których ma wracać (?) polska szkoła. Ciekawe, czy znajdzie się w "patriotycznym modelu" miejsce na prawdę niechlubną i bolesną. Czy nadal będziemy niewinnym "Chrystusem Narodów" i nieskalaną ofiarą?
2 września 2006
Oglądam fotografie stłoczone ciasno na stronach książki. Stłoczone jak Żydzi w jedwabieńskiej stodole. Skrawek świata, którego nie ma...
Nie chcę pisać o bólu i wstydzie. Nie chcę pisać, że (także mój) mit o niewinności rozbił się jak magiczne lustro. Przecież wiedziałam o istniejących na nim rysach: gettach ławkowych, pogromach, antysemityzmie, szmalcownikach. Znałam liczbę polskich nazwisk na liście Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, która – ze względu na szczególny rozmiar Holocaustu na polskich terenach - wydawała mi się raczej objętościowo skromna (21 320 uhonorowanych, w tym 5 941 stanowią Polacy. Dane z 01 I 2006). Ba, śledziłam relacje w mediach, gdy pojawiła się sprawa Jedwabnego. A przecież książka Bikont mnie po prostu zszokowała. Śniła mi się po nocach. Odrzucała i przyciągała jak magnes.
Anna Bikont daje nam do ręki książkę niezwykłą, polemizującą z mitami stworzonymi zarówno przez katów, jak ofiary. Szuka prawdy. W rozmowach z ocalonymi, z żyjącymi świadkami, w dokumentach różnego typu: świadectwach z Instytutu Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie, pamiętnikach, aktach procesowych z r. 1949, dokumentach IPN-u. Zdarza się jej iść mylnym tropem, ale wciąż wraca, weryfikuje fakty, porównuje wypowiedzi. Ciągle napotyka mur wrogości, nienawiści, obojętności, milczenia. Ale spotyka także tych, którym na sercu leży prawda. Jak choćby Jan Skrodzki, który uporczywie bada przeszłość i heroicznie wyznaje:
"Powiem wam, kto to zrobił: mój ojciec"[1].
Obnażanie prawdy okazuje się nie być proste także dla tych, którzy posiadają żydowskie korzenie: Jacka Kuronia czy Marka Edelmana. Prościej jest mieć świadomość, że relacje polsko-żydowskie takich kart nie posiadały. Prościej jest wierzyć, że było heroicznie i pięknie. Niestety, rzadko tak było.
Jakie są fakty? 10 lipca 1941 roku Polacy, za cichym przyzwoleniem Niemców, dokonali na swoich żydowskich sąsiadach haniebnej zbrodni. Najpierw spędzili ich na jedwabieński rynek i kazali go łyżkami oczyszczać z chwastów, później młodym i silnym mężczyznom kazali rozbić pomnik Lenina i nieść na ramionach w szyderczej procesji, następnie zapędzili ich do stodoły i zamordowali, wrzucili ciała do prowizorycznego grobu i przysypali gruzami pomnika. Do tej samej stodoły zapędzili pozostałych. Były tam także matki z noworodkami, starcy, chorzy. Następnie podpalili, pilnując, by nikt nie uszedł żywcem z pożogi. Kolejnym aktem była grabież i dobijanie tych, którym udało się uniknąć spalenia. Liczba ofiar nie jest znana – waha się od co najmniej 340. do 1600. Nie będę cytować wstrząsających opisów, czytać należy je w kontekście całości, wówczas zyskują właściwy wymiar.
Oprawcy nie stali pod lufami niemieckich karabinów. Mieli pałki, kije, noże, siekiery. Działali sprawnie, samorzutnie, konsekwentnie. Część wypędzała ludzi z domów, inni pilnowali, by nikt nie opuścił miasteczka. Jedni mordowali, inni przyglądali się biernie, jeszcze inni współczuli, wyglądając zza firanek. Nieliczni ratowali życie, wiedząc, ile ryzykują. O nich Anna Bikont pisze niezwykle ciepło. Nie, nie tworzy pomników, ukazuje zwyczajnych-niezwyczajnych, steranych życiem, zmęczonych, często zaszczutych przez otoczenie. Są żywi, z krwi i kości. Bolesnym paradoksem jest, że odznaczeni medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" kryją się z tym faktem, wiedząc, że sympatii (delikatnie mówiąc) im to nie przysporzy.
Dla dziennikarki ważne jest nie tylko to, co stało się w Jedwabnem w lipcu '41. Równie istotne jest: dlaczego? Gromadzi zatem informacje o sytuacji Żydów przed wojną, śledzi przejawy antysemityzmu, obnaża działania "narodówki" i Kościoła katolickiego. Teraz wszystko staje się bardziej zrozumiałe: wkroczenie Niemców na tereny, gdzie antysemityzm był mocno zakorzeniony i poparty autorytetem władzy cywilnej i kościelnej, miał sporą szansę wydać tak przerażające owoce. Gdy dodać do tego biedę, uprzedzenia, mity o żydowskiej współpracy z Sowietami i ich roli w wywózkach, gdy dorzucić z Ciemnogrodu rodem stwierdzenia, że należy wytępić tych, którzy powiedli Chrystusa na krzyż i do macy dodają krew chrześcijańskich dzieci, mamy motywację zbrodni. Gdzie jednak była wrażliwość, współczucie, moralność, miłosierdzie, wartości chrześcijańskie, człowieczeństwo?
Książka nie koncentruje się li tylko na odtwarzaniu historii. Równie ważne jest bowiem dla reporterki ukazanie mentalności jedwabian (i szerzej: Polaków) współczesnych, tego, jak głęboko skrywana prawda z trudem przebija się do świadomości i próbuje walczyć z tą sprokurowaną na potrzeby psychicznego komfortu zbiorowości, targów wokół napisu na pomniku, prowadzącej do niego drogi, bojkotu udziału w rocznicy zbrodni. Ma się wrażenie, że czas się zatrzymał...
Bikont rejestruje także sam proces powstawania książki. W formie dziennika zapisuje spotkania, wyjazdy, ważne rozmowy, nowe tropy, refleksje. Są w nim także notatki osobiste, związane choćby z urządzaniem córce Oli bat micwy. To fragmenty najbardziej optymistyczne, ukazują bowiem, że zbliżenie kultur i religii jest możliwe, że "obce" niekoniecznie jest groźne, może być frapujące, atrakcyjne, godne szacunku. Trzeba tylko się na nie otworzyć bez strachu i uprzedzeń.
16 ciągłych rozdziałów rozważa sprawy najważniejsze, m.in.: analizuje relacje polsko-żydowskie w latach trzydziestych, pamięć okupacji sowieckiej w wersji polskiej i żydowskiej, prezentuje portrety wybranych postaci (m.in. małżeństwa Ramotowskich, zbrodniarzy – braci Laudańskich, burmistrza Jedwabnego – Krzysztofa Godlewskiego, którego ceną za stanięcie po stronie ofiar był społeczny ostracyzm i w konsekwencji emigracja, prokuratora Ignatiewa), zbrodnię na Żydach w pobliskim Radziłowie 7 lipca 1941. Ostatni rozdział to z pietyzmem zrekonstruowany obraz miasteczka – poszczególnych ulic, placów, domów, ich właścicieli, opatrzony fotografiami i notkami biograficznymi.
Jest to książka napisana z ogromną pasją, ale na każdej stronie odsłaniająca rzetelność i wnikliwość dziennikarskiego śledztwa, co potwierdza bogactwo źródeł, do których sięgała autorka. Prostota przekazu, unikanie patosu i retoryki, ujawnianie przeżywanych przez autorkę emocji i wątpliwości niweluje czasowy dystans, sprawia, że traktujemy tę sprawę jak własną. Bo jest to sprawa nasza, Twoja i moja, naszej pamięci, naszego sumienia, część historii, o której mamy obowiązek pamiętać.
Prawdę o tym, że Polacy w '41. mordowali żydowskich sąsiadów w Jedwabnem, Radziłowie, Wąsoszu, Wiznie, Kolnie, Knyszynie, Tykocinie i innych (ilu?) miejscowościach, że 4 lipca 46 r. dokonali pogromu w Kielcach, należy postawić obok prawd heroicznych i martyrologicznych. Nie jesteśmy Narodem Wybranym, nie jesteśmy wzorem cnót wszelkich, noszenie ryngrafów na piersi nie uchroniło nas od zbrukania rąk i sumień. Trzeba przyjąć to do wiadomości, by nie być zaściankiem Europy, by nie straszyć ksenofobią. Uchylanie się od prawdy to, moim zdaniem, budowanie sobie getta.
10 lipca 2006, Jedwabne
65. rocznicę zbrodni uczczono modlitwami za zmarłych i złożeniem kwiatów. W uroczystości wzięło udział kilkadziesiąt osób: delegacja warszawskiej żydowskiej gminy wyznaniowej, ambasador Izraela, przedstawiciele prezydenta, IPN i wojewody. Pojawił się także wicepremier Roman Giertych. Tak jak w latach poprzednich, w uroczystościach nie uczestniczyły ani władze Jedwabnego, ani mieszkańcy miasteczka.
3 września 2006
Czytam na stronie "Wirtualne Podlasie" o gminie Jedwabne w kategorii: "historia":
"10 lipca 1941 roku w Jedwabnem miał miejsce pogrom Żydów, zostali oni zapędzeni do stodoły i spaleni żywcem. Dokładna liczba ofiar nie jest znana, według różnych źródeł zginęło od 600 do 1600 osób".
Jakże znamienna jest bezosobowość tej informacji!
Z internetowej strony gminy Jedwabne dowiaduję się o nadaniu tytułu honorowego obywatela miasta profesorom Tomaszowi Strzemboszowi oraz Jerzemu Robertowi Nowakowi (obaj pojawiają się w książce Bikont jako negacjoniści prawdy o zbrodni); uroczystości nadania gimnazjum imienia Jana Pawła II, zaś szkole podstawowej – Adama Mickiewicza. Czytam o obchodach Dni Jedwabnego i Święta Niepodległości, uczczonego złożeniem kwiatów pod pomnikiem Sybiraków...
10 lipca 1941 w Jedwabnem nic się nie zdarzyło.
- - -
[1] Anna Bikont, "My z Jedwabnego", Wyd. Prószyński i S-ka, 2004, s. 143.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.