Dodany: 07.03.2006 13:23|Autor: dudla
Modlitwa Za Owena
Cały czas czytam "Modlitwę za Owena". To moje pierwsze podejście do Irvinga i sama nie wiem za bardzo, czy mi się podoba czy nie. Niestety, różne obowiązki świata rzeczywistego ciągle odrywają mnie od lektory, więc zazwyczaj starcza mi czasu na 10-15 stron, a zauważyłam, że 10 czy 15 stron w żadnym wypadku nie pozwala Irvingowi na dojście do meritum. Może to nie jest odpowiednia książka na lekturę "szarpaną", a może jest zwyczajnie momentami przegadana? Nie wiem czy ton moralizatorski narratora mam brać chociaż trochę serio, czy zupełnie z przymrużeniem oka, bo najśmieszniejsi ze wszystkiego są zagorzali antyamerykańscy Amerykanie. Do samego Owena Meany mam stosunek ambiwalenty. To taki typ, na którym z pewnością chciałabym zrobić wrażenie, ale na dłuższą metę przebywanie z nim byłoby męczące. Za pewne chciałbym go tylko zaciągnąć do łóżka, bo nic mnie tak nie kręci jak inteligencja.
Cały aspekt religijny książki nie robi na mnie żadnego wrażenia, bo dla każdej religii zostałam stracona już dawno, i nawet Owen Meany działający jako narzędzie Boga, nie jest w stanie mnie nawrócić.
"Modlitwa za Owena" posiada dla mnie dwie niewątpliwe zalety. Pierwsza zaleta jest obiektywna, i jest to humor. Poczucia humoru Irvingowi nie można odmówić, szczególnie w rozdziale "Dzieciątko Jezus" można się o tym przekonać. Druga zaleta jest raczej subiektywna, a jest to miejsce akcji, czyli New Hampshire. Mieszkałam tam przez rok i większość nazw wymienianych przez Irvinga wywołuje całe fale wspomnień. Mimo że swego czasu uważałam, że New Hampshire jest największą dziurą świata, na starość najwyraźniej się robię sentymentalna.
Jednak nie dane mi będzie skończyć "Modlitwy" w najbliższym czasie, bo na piątek na zajęcia musze przeczytać "Tunel" Sabato.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.