Dodany: 15.12.2005 15:12|Autor: verdiana

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Dzień, w którym wybiło szambo czyli Nadużycia w psychiatrii
Michorzewski Andrzej Marek

1 osoba poleca ten tekst.

Nadużycia w służbie zdrowia na przestrzeni dziejów


To dziwna książka. Już podtytuł, "Nadużycia w psychiatrii", mija się z prawdą. Michorzewski, pisząc o tychże nadużyciach, sam dopuszcza się wielu nadużyć. Pierwszym nadużyciem jest mówienie "o nich bez nich", czyli o pacjentach psychiatrycznych bez pytania ich o zdanie. Nigdzie na stronach tej książki nie znajdziemy ani słowa na temat obszernych badań przeprowadzonych wśród pacjentów psychiatrycznych, z których moglibyśmy się dowiedzieć, co sami pacjenci sądzą o tematach poruszanych przez Michorzewskiego. Wydaje mi się, że autor nigdy tego nie zbadał, bo przecież gdyby badał, to gdzie przedstawiłby wyniki, jeśli nie w książce o tym właśnie?

Autor sprawia wrażenie, jakby sam lepiej wiedział, co myślą, czego chcą i czego potrzebują pacjenci, a przecież nikt lepiej niż oni sami nie jest w stanie tego określić, nawet psychiatra. Generowanie potrzeb, których nie ma, narzucanie myśli, których nie ma, to przecież właśnie ubezwłasnowolnienie i odebranie woli, od których się autor tak odżegnuje i które potępia.

Drażni ton autora, wszystkowiedzącego, pozornie dobrego wujka, który swoje sądy wypowiada ex cathedra. Drażni też powtarzalność – Michorzewski ma nieciekawy nawyk ubierania tego samego w coraz to nowe szatki, powtarzania czegoś innymi słowami, jak w drugorzędnej pracy magisterskiej, a na koniec wyciągania z tego nieuprawnionych wniosków. No bo jak można, na przykład, potraktować wniosek, że umiejscowienie szpitali psychiatrycznych na prowincji jest złe? Albo że pacjenci zakładów psychiatrycznych woleliby się leczyć na oddziałach psychiatrycznych w szpitalach ogólnych bądź w szpitalach psychiatrycznych umiejscowionych w dużych miastach? Mam wrażenie, że Michorzewski się zagalopował w swoim fanatycznym pragnieniu uszczęśliwiania innych na siłę. Szczerze wątpię, żeby pacjenci psychiatryczni woleli być leczeni tak, jak to sugeruje autor. Pacjent – każdy pacjent, nie tylko psychiatryczny – potrzebuje przede wszystkim spokoju. Umiejscowienie jakichkolwiek szpitali w centrach miast jest, moim zdaniem, bezcelowe, a wręcz szkodliwe. Czy wszystkie, także psychiatryczne, nie powinny leżeć na obrzeżach miast, jeśli nie z dala od nich? Część zresztą klinik, np. ortopedycznych, leży poza miastami (i to nie jest złe rozwiązanie, mimo że ich pacjenci mają problemy z poruszaniem się i transportem).

W końcu drażni tłumaczenie, że autor zrezygnował z wykonywania zawodu, bo wstydził się być psychiatrą w takich warunkach – łatwiej zrezygnować, niż działać, zmieniając to, co się potępia, a przecież stanowisko dyrektora szpitala psychiatrycznego nadaje się do działania lepiej niż brak stanowiska.

Ta książka ma jednak jeden mocny punkt – pierwszy rozdział. Wywód o miejscu grup mniejszościowych, o ich labelizacji, jest do bólu szczery. A oparcie się na teorii stygmatyzacji Goffmana – celne. Zacytuję Michorzewskiego piszącego o Goffmanie: "Zaobserwował on [Goffman], że ludzie niepełnosprawni, renciści lub emeryci oraz bezdomni, włóczędzy, bezrobotni, a także osoby o odmiennej orientacji seksualnej, samotni albo żyjący w konkubinacie, osoby cierpiące na zaburzenia psychiczne, mniejszości narodowe, religijne czy polityczne, to grupy, którym przypisujemy dwie wspólne cechy"*. Tymi cechami według Goffmana są: społeczne napiętnowanie i labelizacja (etykietowanie).

To jest świetny punkt wyjścia do zbadania, jaki dokładnie stosunek mają ludzie do każdej z tych wymienionych grup. Czy każda z nich postrzegana jest tak samo, wrzucona do jednego worka z innymi, czy może występują między nimi jakieś różnice. Może emerytów akceptuje się bardziej niż rencistów, niepełnosprawnych bardziej niż homoseksualistów itd. Jeśli nie – to dlaczego. Jeśli tak – to dlaczego. Może gdyby Michorzewski znalazł odpowiedź najpierw na te podstawowe pytania, wiedziałby, jaki jest rzeczywisty stosunek ludzi do grup mniejszościowych, a szczególnie do pacjentów psychiatrycznych. Bez tego, czytając książkę, należy odfiltrować wszystko, co autor pisze o tychże. Zostaje nam po tym obraz polskich szpitali, w dodatku nie tylko psychiatrycznych, ale wszystkich państwowych, podtytuł zatem powinien brzmieć: "Nadużycia w służbie zdrowia". I może z dopiskiem "na przestrzeni dziejów", bo wiele poruszanych problemów jest już nieaktualnych.

"Dzień, w którym wybiło szambo, czyli Nadużycia w psychiatrii" to książka popełniona w afekcie. Afekt to dla niej jedyna okoliczność łagodząca i, moim zdaniem, jedyny argument przemawiający za jej powstaniem. Książka jako autoterapia. Książka jako wylanie z siebie dręczącego chaosu – jak spowiedź przed zakonnikiem albo psychoterapeutą. Przed nimi nie dbamy o logiczną konstrukcję tego, o czym mówimy. Mówimy, żeby zrzucić z siebie ciężar, wiedząc, że nie będzie on poddany ocenie. Mówimy, jednocześnie odkrywając dopiero, co sami myślimy i czujemy. I dopiero potem, po tej ekspiacji, przychodzi czas na systematyzację tego, cośmy wypowiedzieli, na chwilę refleksji, dogłębne przemyślenie i wysnucie wniosków. "Dzień, w którym wybiło szambo" to zapis tej ekspiacji – surowy (nawet bez korekty i redakcji), nieprzemyślany jeszcze zaczynek do falsyfikowania postawionych tez.


---
* Andrzej Marek Michorzewski: "Dzień, w którym wybiło szambo, czyli Nadużycia w psychiatrii", Oficyna wydawnicza FINNA, 2005.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 12382
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 19
Użytkownik: glivinetti 17.12.2005 18:49 napisał(a):
Odpowiedź na: To dziwna książka. Już po... | verdiana
Znakomicie ujęłaś to, czego ja nie potrafiłem wyraźnie wypowiedzieć: faktycznie jest to książka o pacjentach, w której ich zdanie zostało całkowicie pominięte. I do tego ten afekt, przez który jest to trudne do przeczytania.

Jeśli zaś chodzi o wątek umiejscowienia szpitali psychiatrycznych z dala od dużych miast, autorowi chodziło zdaje się nie tylko o to, że ludzie woleliby (lub nie) mieć takie szpitale blisko siebie, ale przede wszystkim o kadrę (elita psychiatrów i pozostałego personelu na prowincję nie trafia).
Użytkownik: errator 17.12.2005 19:33 napisał(a):
Odpowiedź na: To dziwna książka. Już po... | verdiana
Heja, fajna recenzja. Widać, że pisana z pasją i widać, że podczas lektury, na pewno często się zżymałaś :-), pzdr. e.
Użytkownik: jakozak 19.12.2005 11:06 napisał(a):
Odpowiedź na: To dziwna książka. Już po... | verdiana
Interesująca recnzja. Dziękuję.
Użytkownik: jedw 20.12.2005 22:16 napisał(a):
Odpowiedź na: To dziwna książka. Już po... | verdiana
Naprawdę ciekawa recenzja! Z tego co napisałaś zrozumiałem, że autor trochę rozminął się z tematem, a szkoda.

Przepraszam, że zmienię medium, ale zainteresowanym tą tematyką chiciałbym polecić dokument Drygasa "Schizofrenia" - o szpitalach psychiatrycznych w Związku Radzieckim i funkcjonującym w tamtej rzeczywistości pojęciu "bezobjawowa schizofrenia". Jak łatwo się domyślić, taka diagnoza równała się obowiązkowej hospitalizacji.
Użytkownik: verdiana 21.12.2005 13:46 napisał(a):
Odpowiedź na: To dziwna książka. Już po... | verdiana
Glivinetti: wbrew pozorom, elita trafia tam, gdzie są dobre ośrodki, bez znaczenia jest samo miejsce (to z autopsji :-)).

Errator: oj tak... a od zgrzytania wciąż mnie zęby bolą. ;) Notatki robiłam na bieżąco: skoro książka w afekcie, to recenzja też!

Jedw: a gdzie można zobaczyć ten dokument? Bardzo mnie ciekawi.

Jolu: ależ proszę bardzo. Cieszę się, że zainteresowała. :D
Użytkownik: errator 21.12.2005 17:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Glivinetti: wbrew pozorom... | verdiana
> skoro książka w afekcie, to recenzja też

:-)) pzdr, e.
Użytkownik: aleutka 21.12.2005 18:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Glivinetti: wbrew pozorom... | verdiana
Cos mi mgliscie majaczy ze Bukowski (Wladimir) pisze o tym w swoich wspomnieniach "I powraca wiatr". Zdaje sie ze jego wlasnie tak zdiagnozowano i oczywiscie hospitalizowano... Schizofrenia bezobjawowa... No tak skoro nie chcesz przyznac, ze Wielki Brat cie kocha to trzeba cie leczyc...
Użytkownik: Marylek 22.12.2005 20:27 napisał(a):
Odpowiedź na: To dziwna książka. Już po... | verdiana
Zniechęciłaś mnie nieco do tej książki. Może nie warto? Jest tyle interesujących lektur...

Poza tym: "Z notatki na okładce dowiadujemy się, że autor jest byłym dyrektorem szpitala psychiatrycznego, który porzucił swój zawód, ponieważ wstydził się być psychiatrą w Polsce." Nie rozumiem tego. Wstydzić się można za swoje winy, niedopatrzenia, czyny, etc. Jeśli on się wstydził za system, za innych, za winy nie swoje - to co to oznacza? Coś chyba jest nie tak z nim i/lub z jego oceną rzeczywistości. A gdyby ten zawód dawał mu satysfakcję, to by go wszak nie porzucał. Kim więc jest autor? Psychiatrą niespełnionym? Ptakiem kalającym gniazdo? Człowiekiem odreagowującym swoje frustracje poprzez "popełnienie książki w afekcie"? Człowiekiem poszukującym wyjścia z wewnętrznego konfliktu? Gdyby nie był z wykształcenia psychiatrą, odbierałabym zupełnie inaczej próbę osiągnięcia katharsis przez napisanie i publikację książki.
To mnie też nieco zniechęca.
I co tu zrobić? Czytać, nie czytać, zgrzytać zębami? ;-)
Użytkownik: verdiana 22.12.2005 23:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Zniechęciłaś mnie nieco d... | Marylek
Wypożycz i przeczytaj pierwszy rozdział - on Ci powie wszystko o pozostałych. :-)
Użytkownik: zielkowiak 26.12.2005 11:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Wypożycz i przeczytaj pie... | verdiana
oj chyba nigdy nie byłaś na oddziale psychiatrycznym w Polsce zwłaszcza... Moze Twoje zdanie o książce byłoby inne. Pozdrawiam świątecznie
Użytkownik: verdiana 26.12.2005 14:14 napisał(a):
Odpowiedź na: oj chyba nigdy nie byłaś ... | zielkowiak
Wyobraź sobie, że miałam tam praktyki. Gdybym nie miała i paru innych nie widziała, i gdybym generalnie mnóstwa życia nie spędzała w różnych szpitalach (także niepsychiatrycznych), pewnie wierzyłabym Michorzewskiemu...
Użytkownik: jaruch 05.07.2012 15:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobraź sobie, że miałam ... | verdiana
Dziś jest piąty lipca 2012 roku. Wczoraj opublikowano raport NIK odnośnie stanu lecznia psychiatrycznego w Polsce. Wyobraż sobie, że wiele, zbyt wiele uwag NIK-u pokrywa się z opisem Michorzewskiego. NIK popełnił raport w afekcie?
Użytkownik: glivinetti 26.12.2005 12:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Zniechęciłaś mnie nieco d... | Marylek
To akurat rozumiem. Jestem na przykład fizykiem i bardzo często jest mi wstyd za nauczycieli fizyki, którzy zmasakrowali ten przedmiot swoim nauczaniem, przez co fizyka jest obecnie w Polsce nauką bez mała ezoteryczną.
Użytkownik: verdiana 26.12.2005 14:18 napisał(a):
Odpowiedź na: To akurat rozumiem. Jeste... | glivinetti
A ja się wstydzę za psychologów, redaktorów, tłumaczy i polonistów, ale mnie to dopinguje do bycia jeszcze lepszą w swoich zawodach, a nie do olania odbiorców czy pacjentów/klientów. Nie ma przecież takiego zawodu, w którym KAŻDY go wykonuje idealnie, idealnie zresztą się nigdy nie da. Czy to znaczy, że wszyscy mają zrezygnować ze swoich zawodów? Tylko dlatego że się wstydzą za innych?

A jak ktoś się wstydzi za ludzi (w znaczeniu ludzkości), to co ma zrobić, żeby przestać być człowiekiem? :-) Wstyd to marny dla mnie argument.
Użytkownik: Marylek 26.12.2005 23:39 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja się wstydzę za psych... | verdiana
Wstyd to jest żaden argument.
Jeśli ja zrobię coś źle, to wtedy będę się wstydzić. Za siebie. Za swoje czyny, swoje słowa, swoje zaniedbania.
Jeśli ktoś żle pracuje lub jest nieuczciwy, a wykonuje ten sam zawód co ja, to dlaczego ja mam wstydzić się za niego? I porzucać mój zawód? Bo ktoś inny, kto nawet nie widzi (lub nie chce widzieć), że robi coś nie tak, nie jest w stanie wziąć odpowiedzialności za swoje pomyłki?
Rozumując w ten sposób dojdziemy do absurdu.
Takie "wyznanie" - "wstydzę się za kogoś" - kryje raczej jakiś konflikt wewnętrzny wyznającego, czasem nieuświadomiony nawet i formułka "wstydzę się za..." pozwala na wyjście "z twarzą" z sutuacji nieprzyjemnej czy krępującej. Dorośli ludzie wstydzą się sami za siebie.
A ten gość był w dodatku ordynatorem oddziału psychiatrycznego. To jest jakieś przeniesienie!
Użytkownik: verdiana 27.12.2005 11:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Wstyd to jest żaden argum... | Marylek
Niekoniecznie. Wiesz, jak patrzę na to, co robią ludzie, to wstyd mi, że się urodziłam człowiekiem.

Michorzewski mógł się wstydzić - np. za swoich kolegów. Bo skoro w jego szpitalu źle się działo, to rzeczywiście znaczy, że on sam nie umie kolegów po fachu na swoim podwórku upilnować. Mógł się wstydzić, że nie reagował na nadużycia w psychiatrii. Generalnie jego wstyd, czymkolwiek był, rozumiem. To wstyd, że nie mamy ustawy o zawodzie psychologa, wstyd, że nasze szpitale (wszystkie publiczne) są, jakie są, wstyd, że mamy niewielu specjalistów, wstyd... itd. I on jako ordynator nic nie zrobił. No nie sposób się nie wstydzić... Ale użycie tego wstydu jako argumentu jest, krótko mówiąc, nadużyciem. I tyle. To wstyd rezygnować z zawodu, kiedy się ma możliwości choćby spróbowania zmienić coś na lepsze, kiedy się ma szansę pomóc choćby jednemu pacjentowi. Nie świadczy to dobrze o M. Lepiej by świadczyło, gdyby wprost się przyznał, czemu rezygnuje, albo nie mówił nic.
Użytkownik: Marylek 27.12.2005 20:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Niekoniecznie. Wiesz, jak... | verdiana
"... jak patrzę na to, co robią ludzie, to wstyd mi, że się urodziłam człowiekiem."

I tu masz rację. Fakt. To co czuję, gdy widzę np. żywe kury wrzucane do dołów w ziemi albo sterczące w niebo niedopalone kikuty krowich nóg, dowodzące panicznego strachu ludzi przed konsekwencjami tego, co sami zrobili, to chyba wstyd.

A jeśli chodzi o książkę Michorzewskiego, to z całej tej tutaj dyskusji wynika chyba, że jednak warta jest przeczytania, skoro budzi tyle refleksji i emocji? Wszak dla książki najgorzej, gdy odkładasz ją wzruszając ramionami i natychmiast zapominasz :-)
Użytkownik: verdiana 27.12.2005 21:38 napisał(a):
Odpowiedź na: "... jak patrzę na t... | Marylek
Ale to nie książka wzbudza emocje, tylko postawa Michorzewskiego, o której się zresztą w książce nie rozpisuje... :(
Użytkownik: marekkk 14.10.2006 17:37 napisał(a):
Odpowiedź na: To dziwna książka. Już po... | verdiana
Nie rozumiem Waszego czepiactwa. Oczywiście, że można wstydzić się za innych, można też? nawet będąc dyrektorem? czuć się bezradnym wobec całego systemu i odejść. Można również mieć cywilną odwagę ( a to w światku lekarskim rzadkość, o czym świadczą zakamuflowane wpisy na tym forum niektórych lekarzy, którym nie w smak opinia Michorzewskiego o polskiej XIX-wiecznej pseudopsychiatrii), by wypowiedzieć niepopularne tezy głośno wbrew calemu środowisku. Mnie też wiele rzeczy w tej książce wkurza, ale doceniam, że ktoś nie bał się po raz pierwszy powiedzieć głośno tego, o czym wszyscy milczą.
I coście się uczepili braku opinii pacjentow. To jest książka dla wszystkich, a nie zapis badań naukowych. Poza tym myślę, że przemyślenia Michorzewskiego wynikają m.in. z rozmów z pacjentami.
Odejście z zawodu w przypadku autora to nie tchórzostwo, lecz odwaga. Śmieszą mnie wasze uwagi, że powinien zmieniać swiat od wewnątrz. Ilu z Was jest takimi odważnymi reformatorami? O odwadze zazwyczaj najwięcej mają do powiedzenia zwykli oportuniści.
Książka M. to mimo wielu wad ważny głos na temat polskich szpitali psychiatrycznych, przypominających słynny film "Anioł przy moim stole" Jane Campion.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: