Dodany: 06.01.2024 12:04|Autor: jolekp

Się czyta się - 2024


35. Dawid Copperfield (Dickens Charles (Dickens Karol))
O długiej drodze z dna na szczyt.
Książka opowiada historię życia tytułowego bohatera poczynając od narodzin do osiągnięcia wieku dojrzałego oraz o ludziach, których spotkał on przez ten czas na swojej drodze. Bardzo licznych ludziach.
Mam wrażenie, że to jest jedna z tych książek, których dziś już nikt by nie napisał i nie jestem pewna czy to źle. Tak bardzo rozdrobnionych fabuł już się dziś raczej nie spotyka.
To jest prawdopodobnie najdłuższa książka jaka istnieje na świecie. W pewnym momencie zwątpiłam, że kiedykolwiek się skończy, bo im dłużej ją czytałam, tym jej bardziej nie ubywało. Postaci i wątków jest na tyle dużo, że zupełnie swobodnie można by z tego zrobić trzy książki, a i tak każda z nich byłaby w opór długa. Przy tym nie wszystkie te postaci i wątki są tutaj absolutnie konieczne, a niektóre wydają się zupełnie bez potrzeby rozwleczone (ostatnie sto stron to już było takie przeciąganie na siłę, że rozpacz mnie brała).
Mocną stroną są tutaj niewątpliwie bohaterowie - w większości bardzo wyraziści, choć bywa, że nieco przerysowani i jest ich zdecydowanie za dużo. W pewnym momencie czułam się tym już przytłoczona, zwłaszcza że większość z nich potrafiła zniknąć na kilkaset stron i powrócić zupełnie znienacka, gdy już za cholerę nie pamiętałam kim są.
Nie jest to z pewnością jakoś szczególnie zła książka, choć obstawiam, że nikt by już po nią dziś nie sięgał, gdyby nie status klasyka. I to naprawdę nie musiało być aż tak długie.

34. Każdy został człowiekiem (Nesterowicz Piotr)
O tym jak stworzyć wzorowego obywatela.
Na przykładach czterech życiorysów, książka pokazuje życie ludzi, którzy wchodzili w dorosłość w drugiej połowie lat 50.
Książka jest ciekawa o tyle, o ile pokazuje realia tamtych czasów i ówczesny sposób myślenia (w tym łatwość, z jaką młodzież ulegała komunistycznej propagandzie) - choć nie wydają się to jakoś niesłychanie odległe czasy, to jest to jednak zupełnie inny świat. Natomiast te fragmenty, które opisują po prostu biografie bohaterów nie były już dla mnie tak ciekawe. Jedyne co robi w nich wrażenie, to to jak wiele doświadczeń życiowych mieli wówczas ludzie, którzy ledwie przekroczyli dwudziestkę.

33. Schronisko, które przestało istnieć (Gortych Sławomir)
O tym, że niebezpiecznie jest grzebać w przeszłości.
Maksymilian, młody stomatolog z Wrocławia, przyjeżdża na urlop w Karkonosze, aby odwiedzić zrujnowane schronisko, które na krótko przed śmiercią kupił jego tragicznie zmarły wujek i trafia na trop wielu niebezpiecznych tajemnic, sięgających daleko w mroki dziejów.
Jakoś coraz trudniej jest mnie zadowolić kryminałem. Trudno temu zarzucić cokolwiek konkretnego - intryga dość udanie łączy fikcję z faktami historycznymi, nie będąc przy tym szczególnie przegiętą (choć jest trochę za prosta, a autor zostawia za dużo wskazówek, przez co domyśliłam się rozwiązania absolutnie każdej tajemnicy - zrzucam to na karb debiutu), bohater nawet daje się lubić, a całość udało się zmieścić na standardowych trzystuparu stronach. Na lekki minus zapisałabym obowiązkowo dopchnięty butem wątek romantyczny (czemu do każdej fabuły trzeba wcisnąć wątek romantyczny, nawet jeśli ona tego nie potrzebuje?), który choć nieinwazyjny, wydawał mi się mało przekonujący w świetle tego, że cała fabuła książki obejmuje jakiś tydzień i to chyba niecały. Nieco dziwnie się też czyta zachwyty nad atrakcyjnością bohatera, którego wygląd ewidentnie wzorowany był na autorze. Z potknięć technicznych - w jednym miejscu pomylono nadawcę z adresatem. Ogólnie to taka średnia półeczka współczesnego kryminału. Czytało się bez wstrętu, ale i bez zachwytu, choć miłośnicy górskich klimatów będą pewnie ukontentowani. Na razie nie mam wielkiej chęci na kontynuację, choć nie wykluczam, że kiedyś po nią sięgnę.

32. Nietoperze (Kłodzińska Anna (pseud. Załęski Stanisław lub Mierzański Stanisław))
O tym, że zawodowy złoczyńca niczego nie potrzebuje bardziej od fikuśnej wizytówki.
W środku lasu zostają znalezione zwłoki z dziurą w głowie. Wkrótce okazuje się, że denat był członkiem bardzo prestiżowej i groźnej szajki terrorystycznej.
Polska odpowiedź na "Wielką Czwórkę", odrobinę mniej beznadziejna od oryginału, co nie oznacza, że ma jakoś znacząco więcej sensu. Nawet jeśli pominiemy te nieszczęsne wizytówki (dlaczego tajne grupy przestępcze w książkach muszą zawsze przykładać tyle wagi to jakichś bzdurnych ceremonii i tandetnej symboliki? żeby łatwiej ich było zidentyfikować?), to zostaną nam techniki kryminalistyczne rodem z NASA, milicjanci z supermocami, operacje plastyczne całej twarzy, które goją się bez śladu w ciągu dni i jeszcze parę innych pomniejszych bzdur. Niemniej pomimo tego wszystkiego czyta się to nieźle, wciągająco i szybko, tak że całość może stanowić kawałek całkiem udanej rozrywki na jeden smętny wieczór. Od dawna twierdzę, że tych książek nie można brać na poważnie i rekomenduję czytać z takim właśnie podejściem.

31. Jerychonka (Rodziewiczówna Maria)
O tym, że jak chłop ładną buzię zobaczy to mu krwi nie wystarcza na procesy myślowe, a baba też w sumie nie lepsza.
Młoda, obiecująca malarka Magda kocha swojego powinowatego, który jednakże wzdycha do pięknej, choć kapryśnej i rozrzutnej baronowej. Magda, przeczuwając, że to uczucie doprowadzi jej ukochanego do zguby, próbuje interweniować.
No i taka to historia. Mamy tu do czynienia nawet nie tyle z trójkątem, co łańcuchem romantycznym, na zasadzie "pan kocha panią, która kocha innego pana, który kocha jeszcze inną panią, która kocha grube portfele". Na pewien plus można policzyć bohaterów, na czele z Magdą, która jednakże choć z początku wydawała się bohaterką rozsądną i łatwą do polubienia, dzięki swojemu specyficznemu poczuciu humoru, chyba za bardzo się wczuła w rolę bohaterki pozytywistycznej, która ani na moment nie może pomyśleć o sobie, bo ją chyba wtedy wyrzucą z klubu męczennic za przegraną sprawę. W książce jest więcej ciekawych postaci, jak choćby zauroczony Magdą, pokazowo obszarpany i nieprzejmujący się niczym Oryż czy niepoprawny plotkarz Sylwester. Sporo jest tu też dość ironicznego dowcipu, ujawniającego się zwłaszcza w dialogach (w których przebija, dodajmy, zaskakująco dużo antysemityzmu). Nie wydaje mi się jednak, żeby były to walory, dla których szczególnie warto jest się przebijać przez XIX-wieczną składnię.

30. A jak to się wyda (Dietrich Cale, Gonzales Sophie)
O tym, że ludzie nie są produktami.
Książka opowiada o bardzo popularnym amerykańskim boysbandzie, który właśnie wyjeżdża na wielką trasę koncertową po Europie. Sprawy zaczynają się komplikować, gdy dwóch spośród członków zespołu zaczyna się mieć ku sobie.
Poza wątkiem romantycznym bardzo ważny jest ten związany z wytwórnią muzyczną i wpływem, jaki wywiera na swoich podopiecznych. Każdy z chłopaków ma starannie wykreowany medialny wizerunek, który niewiele ma wspólnego z ich prawdziwą osobowością. Ciągła konieczność odgrywania roli na dłuższą metę męczy i staje się paliwem do konfliktów. Członkowie zespołu w jakimś stopniu są niewolnikami kierującej nimi firmy, która rości sobie prawa do kontrolowania niemal każdego aspektu ich życia - od ubioru, poprzez teksty piosenek, na kontaktach towarzyskich kończąc, często przy tym podcinając im skrzydła i nie pozwalając pokazać pełni swojego talentu. Ten segment książki wypada całkiem ciekawie i sprawia, że całość nie jest wyłącznie kolejnym słodkim romansem.

29. Almond (Sohn Won-Pyung)
O tym, że żadna skrajność nie jest dobra.
Główny bohater wskutek wrodzonych nieprawidłowości w budowie mózgu nie jest w stanie odczuwać ani rozumieć emocji. Pewnego dnia nawiązuje znajomość z chłopcem, który jest jego kompletnym przeciwieństwem - nie radzi sobie z emocjami i często rozładowuje je uciekając się do przemocy.
Mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony jako książka młodzieżowa wybija się to z tłumu, jako coś, co nie jest literacko miałkie i nie jest przy okazji kolejną romansową pulpą na jedno kopyto, a dorosły czytelnik jest w stanie to czytać bez bólu zębów i ataków ziewania. Z drugiej jednak ta historia jest opowiedziana dość skrótowo, akcja bardzo pędzi (zwłaszcza przy końcówce), a zakończenie wydawało mi się nieco przesłodzone. Nie do końca podobało mi się też to, że mimo iż główny bohater jest pozbawiony emocjonalności i tak wciśnięto tu wątek romantyczny. Gdyż wszyscy wiedzą, że książka bez wątku romantycznego nie jest do końca prawdziwą książką, nawet jeśli ten wątek pasuje do fabuły jak pięść do nosa.
Nie jest to gniot, ale też nic szczególnie godnego polecenia.

28. Kasacja (Mróz Remigiusz (pseud. Løgmansbø Ove))
O tym, że najciemniej pod latarnią.
Poważana warszawska kancelaria broni klienta oskarżonego o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem i przyłapanego w kontrowersyjnych okolicznościach.
Nie sądziłam, że nadejdzie taki dzień w moim życiu, że przeczytam cokolwiek z tego cyklu, ale natknęłam się na youtubie na film Kasi Babis o Chyłce i cytowane tam fragmenty rozbawiły mnie na tyle, że zapałałam gwałtowną chęcią zapoznania się z materiałem źródłowym. W sumie mogłam poprzestać na tych fragmentach.
Początek książki, w której młody prawnik trafia na aplikację do renomowanej kancelarii każe przypuszczać, że autor naczytał się dużo Grishama i chciałby stworzyć coś w ten deseń, ale mu troszku nie wyszło.
Książka kompletnie nie sprawdza się jako thriller sądowy, z tej prostej przyczyny, że opisy rozpraw są marne i często bardzo skrótowe, a sposób w jaki Chyłka prowadzi sprawę w sądzie pierwszej instancji budził politowanie nawet we mnie, zupełnego prawniczego laika. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Nie sprawdza się to jako kryminał, bo brakuje tu elementu prowadzenia śledztwa. Najbliżej temu byłoby chyba do literatury sensacyjnej spod znaku pościgów, strzelanin i wojen gangów, ale nawet jako taka daleka jest od ideału. Największym problemem dla mnie jest to, że postaci z logiką i zdrowym rozsądkiem rozmijają się w drzwiach. Zacznijmy od tego, że adwokaci są przekonani o niewinności swojego klienta, choć niemal do samego końca nie mają do tego żadnych podstaw i zdają się kierować wyłącznie tą typową dla książek tego typu zasadą, że zbyt oczywisty winny jest zbyt oczywisty, aby naprawdę być winnym. W ten sposób może rozumować czytelnik tej książki, ale przecież nie jej bohaterowie, chyba że wiedzą, że są bohaterami książki. Sami gangsterzy też zachowują się, jakby się odłączyli od rozumu. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Nieco dziwne jest też dla mnie to, że Zordon, będąc studentem w najlepszym razie mocno przeciętnym (wielokrotnie daje się przyłapać na poważnych brakach w wiedzy), dostał się na aplikację do tak prestiżowego miejsca, ale w kontekście innych bzdur z książki, jest to szczegół do wybaczenia. Natomiast sama Chyłka nie wydaje mi się najgorzej napisaną postacią i jej relacja z Zordonem miała potencjał na ciekawy wątek, który pewnie mógłby nawet uciągnąć całą książkę. Problem w tym, że między tymi postaciami nie ma absolutnie żadnej chemii, a nie pomaga fakt, że Zordon jest bohaterem dość przezroczystym.
Ciąg dalszy dla mnie raczej nie nastąpi.

27. Kot kontra Pies: Czyli dlaczego zwierzęta są lepsze od ludzi (Nieteraz Kot (pseud.), Nierusz Pies (pseud.))
O tym, że kot jest najlepszym przyjacielem psa, tylko jeszcze o tym nie wie.
Tym razem opowiastki skupiają się na współdzieleniu jednego mieszkania przez psa i kota oraz na różnicach w postrzeganiu świata przez te zwierzęta, które prowadzą do wielu zabawnych nieporozumień.
Bardzo lubię tę serię. Nie jest to żadna wybitna literatura, ale zawsze niezawodnie poprawia mi humor.

26. Noc szpilek (Roncagliolo Santiago)
O tym, że to nie był film.
Lima, katolicka szkoła dla chłopców, początek lat 90. Czwórka uczniów, klasowych wyrzutków, popada w szybko eskalujący konflikt z surową nauczycielką. Dwadzieścia lat później spotykają się ponownie, aby przed kamerą opowiedzieć o tamtej historii, każdy ze swojej perspektywy.
Nie jest to raczej pełnoprawny thriller, a raczej powieść obyczajowo-psychologiczna z pewnymi jego domieszkami, ale mniejsza o klasyfikację gatunkową - ależ to było dobre. Ma tu miejsce klasyczny efekt kuli śniegowej, zaczyna się od w dużej mierze drobnostki i z każdą chwilą sytuacja się pogarsza. Widać, że fabuła była bardzo precyzyjnie przemyślana, ładnie pokazany jest tu łańcuch zdarzeń, nie ma żadnej sceny, która nie miałaby potem konsekwencji, każdy czyn wpływa na kolejne osoby oraz ich zachowania i reakcje.
Chłopców nie łączy głęboka przyjaźń, trzymają się ze sobą raczej z braku innych opcji niż autentycznej sympatii. Każdy z nich ma nieco inną sytuację życiową, problemy i charakter, a co za tym idzie różnią się też ich motywacje, wpływ jaki na nich wywiera cała sytuacja oraz podejście do niej. Nie bez znaczenia jest też fakt, że chłopcy znajdują się akurat w apogeum okresu dojrzewania i często kierują się bardziej hormonami niż rozumem (jeden jest właściwie nałogowym onanistą) - tu uwaga, że w związku z tym czasem bywa nieco niesmacznie. Podobało mi się też to, że chłopcy nie urastają nagle na rasowych przestępców, ale cały czas zachowują się właściwie jak dzieci we mgle, które całą wiedzę życiową czerpią z filmów, są nieporadni, przestraszeni, irracjonalni, naiwni, czasem wręcz głupi i nie potrafią się wyplątać z afery, do której sami doprowadzili. To bardzo realistyczne. A ponieważ mamy do czynienia z historią opowiadaną z czterech punktów widzenia, każdy z bohaterów wyolbrzymia lub umniejsza swoją rolę w wydarzeniach, w zależności od tego, co akurat stawiałoby go w lepszym świetle.
Nieco mimochodem, ta książka pokazuje też całkowitą klęskę ojcostwa. Ojcowie bohaterów są właściwie nieobecni - fizycznie i mentalnie, a kiedy już się pojawiają w większości wypadków są dla swoich synów bardziej ciężarem niż oparciem. Bardzo ciekawe jest też samo tło - targane konfliktami terrorystycznymi Peru lat dziewięćdziesiątych nie jest mocno wyeksploatowaną w literaturze scenerią. A przy tym wszystkim jest to zwyczajnie wciągające jak bagno.

25. Wchodzi koń do baru (Grosman Dawid (Grossman Dawid))
O niezapłaconych rachunkach.
Emerytowany sędzia zostaje zaproszony przez dawno niewidzianego znajomego z czasów dzieciństwa na jego występ stand-upowy. Nieoczekiwanie przeradza się on w publiczną spowiedź.
Książka ma dość ciekawą, choć statyczną formę. Właściwie przez cały czas główny bohater monologuje ze sceny i wchodzi w interakcje z publicznością, od czasu do czasu jest to przetykane krótkimi retrospekcjami. Jest to opisane na tyle sugestywnie (autor poświęca dużo uwagi na opisywanie całego ruchu scenicznego i mimiki bohatera, wszystko tutaj jest bardzo emocjonalnie intensywne), że bardzo łatwo jest wejść w rolę jednego z widzów i razem z resztą publiczności zastanawiać się, dokąd to wszystko prowadzi. Tutaj warto zaznaczyć, że cały ten performens ma cechy typowego stan-upu, czyli bywa wulgarnie i zdarzają się żarty po bandzie (w tym wiele z podtekstem seksualnym).
Największym minusem tej książki jest to, że trochę nie dorasta do oczekiwań, które buduje. Bohater w toku swojej opowieści długo stopniuje napięcie, jakby przygotowywał odbiorcę na solidny wstrząs i finalnie kończy się to tak, że człowiek oczekuje huraganu, a dostaje ledwie mżawkę. W jakimś stopniu jest to rozczarowujące.
Jest to też książka, którą bardzo łatwo byłoby zekranizować i wydaje mi się, że to byłaby naprawdę oscarowa rola.

24. Zazi w metrze (Queneau Raymond)
O tym, jak zapewnić gościowi atrakcje.
Paryż lat pięćdziesiątych. W odwiedziny do wuja przyjeżdża Zazi - dziewczynka w nieokreślonym wieku, ale z pewnością wciąż nieletnia, głównie po to, żeby pojeździć metrem, które akurat pechowym zrządzeniem losu jest nieczynne z powodu strajków.
Książka jest przede wszystkim humoreską, a im bliżej finału, tym bardziej popada w absurd. Mamy tu przegląd wielu przerysowanych postaci - zaczynając od wujka, który zarabia tańcząc w burlesce, poprzez właściciela baru z gadającą papugą, a kończąc na kimś w rodzaju nemezis całej opowieści, który nie wiadomo do końca kim jest, bo w zależności od sytuacji bywa policjantem, zboczeńcem gustującym w dziewczynkach bądź sprzedawcą rzeczy z demobilu. Na nieco uwagi zasługuje też tytułowa Zazi, która jest dziewczynką bardzo wyszczekaną i bezczelną, każdemu potrafi się odciąć i nigdy nie przepuści okazji by poinformować, że ma coś gdzieś. Całość składa się niemal wyłącznie z dialogów i szybkich ripost, czym przypomina nieco sztukę teatralną. Mam też wrażenie, że to książka mocno zanurzona w swojej epoce i przez nieznajomość realiów sporo rzeczy mi umknęło. Nie jestem też przekonana do spolszczonej pisowni francuskich nazwisk i imion.
Bardziej ciekawostka niż cokolwiek więcej.

23. Cudowne lata (Perrin Valérie)
O rozstaniach i powrotach.
Książka opowiada o trojgu przyjaciół, którzy poznali się w dzieciństwie, gdy trafili do jednej klasy i bardzo długo pozostawali nierozłączni, do czasu gdy rozdzieliły ich mniej lub bardziej dramatyczne okoliczności. Książka rozgrywa się w dwóch planach czasowych - współcześnie, gdy dochodzi do ponownego zjednoczenia bohaterów oraz w retrospekcjach pokazujących całą historię tej znajomości.
To typowa książka obyczajowa, choć zawiera też mini wątek okołokryminalny. Akcja rozgrywa się niespiesznie i bardziej niż na wydarzeniach koncentruje się na relacjach między postaciami. Dosyć ważny, choć moim zdaniem nie do końca dobrze poprowadzony, jest wątek związany z tożsamością płciową. Atmosfera jest dość melancholijna, miejscami nawet smutna, ale jednocześnie nie jest to książka przygnębiająca w swojej wymowie.
Podobało mi się dużo bardziej niż bym się spodziewała, tak że z chęcią sięgnę jeszcze kiedyś po inne książki autorki.

22. Dzban ciotki Becky (Montgomery Lucy Maud)
O tym, że życie byłoby strasznie nudne, gdyby wszyscy byli uprzejmi.
W rodzinie Darków i Penhallowów (w której, dodajmy mimochodem, panuje tak daleko zaawansowany chów wsobny, że powinni już dawno temu skończyć jak Habsburgowie z braku dopływu świeżych genów), największym skarbem przekazywanym z pokolenia na pokolenie jest w zasadzie niezbyt cenny i zupełnie nieładny dzban. Obecnie jest on w rękach ciotki Becky, która czując, że dobiega do kresu życia, musi zdecydować kto otrzyma ową wiekową skorupę. A ponieważ ciotka jest osobą nietuzinkową i z natury dość złośliwą, nie odmówi sobie tego, żeby przy okazji się nieco zabawić.
Pierwsze co uderza podczas czytania tej książki to niesamowity ogrom bohaterów, na pierwszych stronach pojawia się ich pewnie kilkudziesięciu. Na szczęście nie trzeba się orientować w nich wszystkich - ważnych postaci jest tylko kilka i te dają się zapamiętać bez trudu. Książka jest przy tym bardzo ciepła i urocza, w dużej mierze skupiona na wątkach romantycznych (choć jednym z bardziej rozczulających wątków jest ten związany z porzuconym dzieckiem tęskniącym za matczyną czułością), ale widać też wyraźnie, że Montgomery była jednak rozsądną kobietą i wielokrotnie pokazuje tutaj, że czasem warto porywy namiętności odsunąć nieco na bok i spojrzeć na wszystko trochę trzeźwiejszym okiem. Nie da się też ukryć, że jest to książka w dużej mierze przewidywalna, nie mogę powiedzieć, żeby cokolwiek mnie tutaj zaskoczyło. Ale jest to przewidywalność starego, wysiedzianego fotela, w którym zna się każde zagłębienie i dlatego właśnie jest on najwygodniejszy.
Jest to chyba moja ulubiona książka Montgomery. I tylko jednej rzeczy do samego końca nie mogłam zrozumieć. Na co komukolwiek ten uszczerbiony dzban?

21. Heartstopper: Tom 5 (Oseman Alice)
O trudnych dylematach.
W tym tomie związek bohaterów wchodzi w nieco dojrzalszy etap, w związku z czym będą oni musieli dokonać kilku ważnych wyborów. Autorka próbuje tutaj pokazać, że człowiek będąc w związku, nie powinien tracić własnej tożsamości jako jednostki i czasem musi podjąć ważne decyzje, stawiając siebie na pierwszym miejscu.
Ta część nie odbiega poziomem od poprzednich, wciąż jest to lektura z gatunku szybkich, łatwych i przyjemnych, choć próbująca przy okazji przemycić kilka życiowych mądrości. Nadal przeszkadza mi, że praktycznie nie ma tutaj postaci heteroseksualnych, uważam, że odbiera to całości sporo z realizmu.

20. Historia na śmierć i życie (Tochman Wojciech)
O tym, kto zasługuje na dożywocie.
Książka opowiada historię Moniki Osińskiej - pierwszej kobiety skazanej w Polsce na karę dożywocia, a jednocześnie pierwszej i jak dotąd jedynej osoby, która po takim wyroku wyszła na warunkowe zwolnienie (ten drugi fakt mnie bardzo zaskoczył; nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale byłam pewna, że musiał już taki ktoś być).
Historią Osińskiej jako pierwsza zainteresowała się Lidia Ostałowska, ale nigdy nie udało jej się napisać na ten temat książki, choć miała takie plany i była bardzo zaangażowana w temat. Tochman zatem piecze tutaj dwie pieczenie na jednym ogniu - tworzy tekst, którego Ostałowska napisać nie zdążyła, korzystając częściowo z jej notatek, a z jednocześnie oddaje hołd zmarłej koleżance po fachu, często ją w książce na różne sposoby przywołując.
Wydaje mi się, że to może być jedna z bardziej kontrowersyjnych książek Tochmana, bo autor od samego początku przedstawia tę sprawę z zupełnie innej strony, niż zwykło się to do tej pory robić i muszę przyznać, że w pierwszej chwili nieco mnie to bulwersowało. Przede wszystkim podaje w wątpliwość słuszność tak surowego wyroku wydanego na osobę, która po pierwsze osobiście nie zadała ani jednego ciosu, a po drugie była osobą ledwie pełnoletnią (tu warto nadmienić, że nie jest to jedyna kobieta skazana na dożywocie w podobnym okresie i w analogicznych okolicznościach). Historia morderstwa staje się dla niego punktem wyjścia do rozważań na temat słuszności kary dożywocia w ogóle, życia w więziennej rzeczywistości wobec braku nadziei na wolność, surowszego traktowania przestępczyń (zwłaszcza przez opinię publiczną, która może wywierać presję na sądy) czy trudności uzyskania zwolnienia warunkowego. Książka z pewnością ważna, ale wymagająca otwartej głowy i odrzucenia uprzedzeń. Sama nie jestem pewna, czy się do końca z Tochmanem zgadzam.

19. Sztuka sięgania gwiazd (Parenti Chiara) - czytane w ramach DKK
O tym, że strach ma wielkie oczy.
Sole, po tym, jak jej najlepsza przyjaciółka ginie w ataku terrorystycznym, postanawia codziennie robić jedną rzecz, przed którą wcześniej powstrzymywał ją strach.
Gdy ktoś mówi o literaturze kobiecej, to prawdopodobnie dokładnie taką książkę ma na myśli. Czy jest to schematyczne? Jak najbardziej. Przewidywalne? Na pięćdziesiąt stron do przodu. Słodkie i czułostkowe? W pewnym stopniu. Bardzo skupione na wątku romantycznym? Zdecydowanie tak. Od czasu do czasu człowiek jednak potrzebuje książki, która będzie lekka i przyjemna, z pozytywnym przesłaniem i dobrym zakończeniem, a jednocześnie jej poziom literacki nie będzie obraźliwie beznadziejny. W takiej sytuacji nie będzie to najgorszy wybór lektury.
Z irytujących technikaliów - w tej książce nie ma mężczyzn, są tylko chłopaki. Nawet jeśli facet dobiega trzydziestki, to i tak jest określany jako chłopak. Mnie to trochę przeszkadzało.

18. Dewey: Wielki kot w małym mieście (Myron Vicki, Witter Brett)
O tym, że każde miejsce pracy powinno być wyposażone w kota.
Książka opowiada prawdziwą historię Deweya - kota, który przez prawie dwie dekady swojego życia, odkąd został odnaleziony jako małe kociątko w skrzyni na zwracane książki, mieszkał w lokalnej bibliotece. Przez ten czas Dewey stał się niekwestionowaną atrakcją, wpływając na wzrost liczby odwiedzających bibliotekę, a także nadając międzynarodowy rozgłos swojemu małemu miastu i będąc swego rodzaju maskotką, rozładowującą stres zarówno u pracowników, jak i gości tego miejsca.
Książka jest bardzo ciepła i urocza, zwłaszcza wtedy gdy opowiada stricte o kocie i jego wyczynach. Natomiast są w niej też fragmenty dotyczące biografii dyrektorki biblioteki oraz historii miasta i jego rozwoju - i one podobały mi się znacznie mniej.

17. Icebreaker (Graziadei A. L.)
O tym, że ciężko jest dorównać tacie.
Główny bohater należy do rodziny utytułowanych sportowców, w której w każdym pokoleniu był przynajmniej jeden wybitny hokeista. Ciąży więc na nim duża presja, a sprawę dodatkowo utrudnia fakt, że trafił do jednej drużyny ze swoim największym rywalem w najbliższym naborze do NHL.
Muszę przyznać, że przeczytałam tę książkę tylko dlatego, że jest o homoseksualnym hokeiście. Albowiem jestem aż tak płytkim człowiekiem.
Trzeba przy tym przyznać, że tego hokeja to jest tu jak na lekarstwo. Książka jest dość typowym młodzieżowym czytadełkiem, skupionym w największej mierze na wątku romantycznym. Próbuje co prawda poruszać poważniejsze, nośne tematy, jak np. zdrowie psychiczne czy homofobię w środowisku sportowców uprawiających stereotypowo męską dyscyplinę, ale robi to w bardzo powierzchowny sposób. Zwłaszcza ten drugi wątek trudno brać na poważnie, kiedy najwidoczniej w tym świecie przedstawionym macho jest synonimem miękkiej fai i przez całą akcję książki nic nie wskazuje, żeby ktokolwiek mógł mieć coś przeciwko romansującym kolegom z drużyny. Trudno to zatem traktować jako realny problem i się tym przejąć, zwłaszcza jeśli porównać to z tym, jak analogiczny wątek potraktowano w "Mieście niedźwiedzia".
Z technicznych ciekawostek - w książce dość często pojawia się wyraz "ocknąć się" używany w czasie teraźniejszym. Pierwszy raz w życiu się z tym zetknęłam i muszę przyznać, że to nawet nie brzmi jak prawdziwe słowo.
Cóż, ta książka zapewniła mi kilka całkiem przyjemnych wieczorów spędzonych bez towarzystwa własnego mózgu, ale pozycja mojej ulubionej powieści o hokeistach pozostaje niezagrożona.

16. Zostaw świat za sobą (Rumaan Alam)
O tym, co robić, gdy świat się kończy.
Typowa amerykańska rodzina wyjeżdża na urlop do wynajętego domu na odludziu. W trakcie tego pobytu zaczynają podejrzewać, że w międzyczasie świat nawiedził jakiś bliżej nieokreślony kataklizm.
Czytanie tego było bardzo bolesną stratą czasu. To jest dosłownie relacja z miejsca, gdzie nic się nie dzieje, co zaskakuje, bo teoretycznie dzieje się apokalipsa. Kluczowym i największym problemem tej książki jest jej absurdalne i zupełnie niepotrzebne przegadanie. Tam gdzie wystarczyłoby jedno zdanie, autor tworzy cały rozdział. Jak ktoś idzie na zakupy, to opis tej czynności zajmuje dwie strony, bo wymieniona jest po kolei każda rzecz, którą bohaterka wkłada do koszyka (i w tym czasie dwukrotnie dostajemy informację o tym, że ktoś nie cierpi kolendry, gdyż najwyraźniej musimy to wiedzieć, bo to niesamowicie ważne, spoiler: w ogóle nie jest); jak ktoś jedzie samochodem, mamy sporo miejsca poświęconego na bardzo drobiazgowy opis wnętrza pojazdu; jeden akapit został poświęcony na to, żeby wymienić wszystkie rodzaje pornografii, jakie autor zna (nie zna zbyt wiele, ale przyznaję, że trochę przy tym fragmencie śmiechłam). Nawet czynność wymiotowania została opisana z jakąś naprawdę niepotrzebną szczegółowością. Mówiąc wprost: autor marnuje czas na pierdoły i niemożliwie przy tym przynudza, wysysając tym samym wszelki ślad życia ze swojego dzieła. Dodatkowo ma on tendencję do nieustannego przeskakiwania pomiędzy perspektywami i nigdy nie przepuści okazji, żeby wcisnąć przy tym jakąś dygresję kompletnie bez znaczenia. Nie mam przekonania czy to jego świadomy wybór artystyczny czy pisarska nieporadność, ale bez względu na powód było to dla mnie bardzo męczące w odbiorze. Wygląda na to, że autor miał bardzo silne poczucie, że tworzy prozę wybitną, intelektualną i ambitną (jak jest w cholerę nudno i nie za bardzo wiadomo o co chodzi, to oznacza, że książka jest ważna i mądra - to elementarne), ale ja szczerze mówiąc nie dostrzegam tu niczego szczególnie odkrywczego. I co najgorsze, ta droga przez mękę nie prowadzi do finału, który byłby w jakikolwiek sposób satysfakcjonujący.
Absolutnie nie było warto.

15. Nie skakać na bombę! (Hub Ulrich)
O tym, jak działają przyjaźnie.
Kontynuacja książeczki dla dzieci z niepełnosprawnym drobiem w roli głównej. Za pomocą humorystycznej opowieści o wycieczce na kąpielisko, autor podejmuje tutaj szereg tematów związanych z rozwojem przyjaźni. Mamy tu więc poruszoną kwestię rywalizacji i zazdrości o sukces czy dowartościowywania się czyimś kosztem, ale też wydobywania swoich najlepszych cech, dzięki relacji z drugą osobą. Podobnie jak w części poprzedniej, jest tu dużo ciepła i specyficznego humoru, a także, co zaskakujące, parę wyraźnych nawiązań biblijnych.

14. Pokolenie dżinsów (Turaszwili Dato)
O cenie wolności.
Książka jest czymś pośrednim pomiędzy powieścią a reportażem. Rzecz dzieje się w Gruzji na początku lat 80. Tytułowe dżinsy są tutaj czymś w rodzaju symbolu - to z jednej strony towar niedostępny i luksusowy (można go było używać jako waluty na czarnym rynku), a z drugiej zakazany, więc noszenie ich jest jakąś formą buntu przeciwko reżimowi. Bohaterami jest grupa młodych ludzi, którzy chcąc wydostać się ze Związku Radzieckiego na zachód, podejmują nieudaną próbę porwania samolotu.
Książka opowiada o prawdziwych wydarzeniach, które wciąż budzą wiele emocji wśród Gruzinów, ale w Polsce chyba mało kto o tym słyszał. Sama historia jest bardzo ciekawa, a przy tym też niezwykle poruszająca, bulwersująca i pod wieloma względami bezprecedensowa, ale książka mogłaby być nieco lepsza. Jej największym mankamentem jest zbyt duża skrótowość - zabrakło mi głębszego przedstawienia postaci, relacji między nimi oraz ich motywacji. Jednak pomimo to, jest to rzecz, z którą warto się zapoznać.

13. Żubry lubią jeżyny (Szaraniec Arkadiusz)
O tym po co zwierzętom ludzie.
Zbiór krótkich tekstów traktujących o bielikach (które wcale nie są orłami), bocianach, rysiach, niedźwiedziach, wilkach i żubrach. Zwierzęta te łączy jedna rzecz: wszystkie są zagrożone wyginięciem. Autor koncentruje się w swojej książce głównie na wpływie człowieka i jego działalności, która czasem ma pozytywne skutki, ale dużo częściej wręcz przeciwnie. Stąd jest to opowieść miejscami dosyć pesymistyczna w wymowie.


12. A...B...C... (Orzeszkowa Eliza)
O tym, że na każdego znajdzie się paragraf.
Krótka nowelka, inspirowana ponoć autentycznymi wydarzeniami, opowiadająca o młodej dziewczynie postawionej przed sąd za nauczanie dzieci języka polskiego. Bardzo pozytywistyczna w wymowie, acz niczym specjalnym się nie wyróżniająca.

11. Ukradziony sen (Marinina Aleksandra (właśc. Aleksiejewa Marina))
O tym, żeby nie kraść rękopisów.
Nastia Kamieńska musi rozwiązać sprawę morderstwa młodej dziewczyny, która krótko przed śmiercią twierdziła, że ktoś ukradł jej sen. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że wśród jej kolegów z wydziału zabójstw znajduje się kret.
Rozwiązanie intrygi jest ciekawe, choć momentami książka bardziej przypomina thriller niż kryminał, jest tu sporo niezłych scen, dosłownie w ostatnim zdaniu następuje spory zwrot akcji, a jako że czytam tę serię wybitnie nie po kolei, sporo rzeczy zaskoczyło mnie w wątku relacji Nastii i Loszki (nadal jedna z moich ulubionych literackich par). Typowo dla tego cyklu wątek kryminalny jest wybitnie zawikłany, niemniej tym razem wydawał się zawikłany w sposób, który był dla mnie męczący - gubiłam się wśród natłoku imion i meandrów gangsterskich porachunków.

10. Tętniące życie (Kim Ae-ran)
O tym, że życie jest krótkie.
Główny bohater, Areum, cierpi na niezwykle rzadką chorobę genetyczną - progerię, która sprawia, że starzeje się kilkukrotnie szybciej niż normalnie. W związku z tym Areum w wieku 16 lat znajduje się już u kresu życia.
Wbrew pozorom nie jest to wyciskacz łez (co nie oznacza, że nie da się tu uronić łezki lub dwóch). Jest tak głównie dlatego, że książka w bardzo małym stopniu koncentruje się na chorobie bohatera, z którą wszyscy w jego otoczeniu są już właściwie pogodzeni. Dużo jest tu za to humoru, ciepła i bardzo ładnie opisanych relacji rodzinnych - Areum ma bardzo bliską więź ze swoimi rodzicami (jednym z ważnych wątków jest pisanie opowiadania o ich pierwszym spotkaniu). Cała książka w dużej mierze składa się z dialogów chłopca z jego bliskimi - rodzicami, lubianym starszym sąsiadem, później także z poznaną przez internet dziewczyną. Areum jawi się w nich jako bardzo fajny chłopak, mądry, choć nadmiernie dojrzały jak na swój wiek.
Naprawdę bardzo przyjemna książka.

9. Szklane ptaki: Opowieść o miłościach Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (Zyskowska-Ignaciak Katarzyna) - czytane w ramach DKK
O obowiązkach wobec ojczyzny.
Książka opowiada o kilku ostatnich latach życia Krzysztofa Baczyńskiego - od momentu pierwszego spotkania z żoną do śmierci w powstaniu warszawskim.
Mam wrażenie, że to była książka z wielkimi ambicjami, ale wyszło jednak z grubsza czytadłowo.
Najsłabiej według mnie wypada tutaj wątek romantyczny. Mój główny problem z nim polega na tym, że autorka nie potrafi pokazać tej miłości w przekonujący sposób, który opierałby się na czymś innym niż deklaracjach. Być może jest tak dlatego, że ma ona tendencję, żeby sceny streszczać zamiast je budować. Np. kluczowe pierwsze spotkanie Baczyńskiego z żoną - dowiadujemy się, że oboje po nim stwierdzili, że są dla siebie stworzeni, ale w sumie nie wiadomo dlaczego, bo samego spotkania nie widzimy i nie wiemy, co w nim było takiego wyjątkowego. Zamiast cokolwiek pokazać, autorka woli czterechsetny raz zapewnić nas w niesłychanie kwiecistym, słodko-pierdzącym stylu, że to największa i najbardziej wyjątkowa miłość w dziejach świata i okolic (notabene, prawdopodobnie każdy w ten sposób myśli o swojej), ale ja tego w ogóle nie mogłam poczuć. Najwyraźniej inaczej definiuję romantyzm, ale takie coś mi zdecydowanie nie wystarcza. Z podobną powierzchownością potraktowano wątek konfliktu pomiędzy synową a teściową - kilkukrotnie dowiadujemy, że jest między nimi niechęć, ale nigdy nie jesteśmy świadkami żadnej kłótni. Tutaj warto nadmienić, że opis okładkowy straszliwie kłamie, sugerując, że będzie to jeden z kluczowych motywów powieści, gdy tymczasem bardzo szybko przestaje on w ogóle istnieć. Najwięcej miejsca poświęcono na opisy konspiracyjnej działalności Baczyńskiego (moim zdaniem ten segment książki jest wybitnie przeciągnięty) oraz oczywiście na regularnym wspominaniu o tym, jak bardzo kochał on swoją żonę, bo jeszcze byśmy zapomnieli jak bardzo niesamowicie wyjątkowe było to uczucie i co wtedy.
Pod względem technicznym też jest raczej średnio. Kompletnie nieudana i niepotrzebna jest archaizacja składni, zwłaszcza że jest stosowana wybitnie niekonsekwentnie. Sporo jest takiego pretensjonalnego rozpoetyzowania, które, jak się człowiek nad tym głębiej zastanowi, brzmi jak bełkot (np. "jest w nich [oczach] (...) strach pierwotniejszy od planet, który się w nich jakiś czas temu odbił i zostanie na zawsze". Cokolwiek to znaczy.). Sporo jest fragmentów, które służą wyłącznie po to, żeby udowodnić, że się naprawdę zrobiło research. Zdecydowanie za często wspominane jest zagłębienie pomiędzy szyją a obojczykiem. Kilkakrotnie w tytułach rozdziałów pomylone są daty, co wprowadza zamęt. Na stronie 395 udało się zmieścić aż trzy błędy ortograficzne (brawo, bravissimo, fanfary i oklaski).
Da się przeczytać, ale wielkich emocji toto nie budzi.

8. Zakręt samobójców (Tarnawa G. R.)
O tym, żeby nie drzeć ryja, jak się chce konspirować przez telefon w publicznym miejscu.
W małym miasteczku na Dolnym Śląsku w trakcie winobrania dochodzi do morderstwa. Wkrótce okazuje się, że sprawa może mieć związek z tajemniczą, niewyjaśnioną śmiercią sprzed lat.
Ta książka byłaby nieco lepsza, gdyby autor umiał lepiej pisać. Postaci wyszły całkiem nieźle, ale brakuje im pogłębienia. Klimat miasteczka też został dość dobrze oddany, choć zdecydowanie za mało tu opisów, a akcja pędzi tak bardzo, że autor często przemieszcza swoich bohaterów w czasie i przestrzeni bez żadnego ostrzeżenia, np. w jednym zdaniu bohaterka przeszukuje kamieniołom, a dosłownie w następnym przytula się z matką na kanapie. Irytująca jest też maniera nazywania jednej z ofiar rudowłosą (jej imię pada w książce tylko raz) - nawet wtedy, gdy rozmawiają o niej osoby, które ją dobrze znały.
Nie przekonują mnie też metody śledcze milicjantów. Aresztują typa wyłącznie dlatego że nie ma alibi, innym razem wierzą na słowo dość podejrzanej osobie, która od początku mataczyła w śledztwie, że oto przyniosła dowód rzeczowy, który znalazła parę dni temu na miejscu zbrodni i nawet wie, do kogo on należy. Przecież takie dowody to śmiech na sali.
Szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, po co wznawia się teraz te książki. Jakby współcześnie powstawało za mało kiepskich kryminałów.

7. Król kier znów na wylocie (Krall Hanna)
O tym, do czego jest zdolna kochająca kobieta.
Opowieść o życiu Izoldy Regensberg - Żydówki, której nadrzędnym celem w czasie wojny było ocalenie męża za wszelką cenę.
Izolda jest kobietą bardzo zdeterminowaną, choć jednocześnie nieco krótkowzroczną (np. kiedy dowiaduje się o bombardowaniach Warszawy w trakcie powstania, jej jedynym zmartwieniem jest to, że teraz nie będzie już komu posyłać jej mężowi paczek do obozu), o niesamowitej woli przetrwania i trzeba przyznać, że również niebywałym szczęściu. Wszystko opisane jest charakterystycznym, bardzo oszczędnym i pozbawionym emocji stylem Hanny Krall.
To jest bardzo filmowa, romantyczna i pełna niesamowitych "zwrotów akcji" historia, z czego zdawała sobie sprawę sama bohaterka. Film jednak nigdy nie powstał, być może też dlatego, że Hollywood nie lubi takich gorzkich zakończeń.

6. Gaumardżos!: Opowieści z Gruzji (Dziewit Anna (Dziewit-Meller Anna), Meller Marcin)
O tym, że Polak, Gruzin, dwa bratanki.
Mam wrażenie, że w większym stopniu niż o samej Gruzji jest to książka o autorach i ich gruzińskich znajomych. Wyraźnie widać to już w doborze zdjęć - zdecydowana większość to fotografie portretowe. To miło, że autorzy znają wielu ludzi i mają związane z nimi wspomnienia jakichś wspólnych przeżyć czy przygód, ale trochę nie wiem, dlaczego miałoby mnie to obchodzić na tyle, żeby czytać o tym 400-stronicową książkę. Zwłaszcza, że większość tych historii jest dosyć chaotyczna i zbyt hermetyczna dla postronnej osoby - czytając niejednokrotnie czułam się jak wtedy, gdy ludzie w mojej obecności wspominają imprezy, na których mnie nie było. Dlatego najciekawsze były dla mnie te rozdziały, w których autorów było najmniej, na czele z tym opowiadającym o nieudanym porwaniu samolotu. Bardzo poruszyła mnie ta historia, a nigdy wcześniej o niej nie słyszałam i chętnie zapoznam się z przywoływanym w tekście "Pokoleniem dżinsów".

5. Gra o życie (Masood Syed M.)
O tym, ile kosztuje lepsze życie.
Jest to historia o muzułmanach, którzy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego losu. Przeplatają się tutaj dwa wątki. Bohater pierwszego przyjechał do USA wraz z rodziną legalnie i dosyć szybko przystosował się do nowej kultury, co było dla niego łatwe o tyle, że nigdy nie był bardzo religijny i jeszcze w rodzinnym kraju miał dosyć zachodni sposób myślenia i postrzegania świata. Bohaterka drugiego wątku zaś jest ucieleśnieniem tego, co jako pierwsze przychodzi do głowy, gdy myślimy o kobiecie w islamskiej kulturze - jest ciemiężona przez mężczyzn, którzy uważają, że mają prawo o decydować o jej życiu, które i bez tego jest pasmem udręk.
Mam nieco mieszane uczucia wobec tej książki. Nie mogę powiedzieć, żeby mi się nie podobała, choć mam też wrażenie, że był tutaj potencjał na coś znacznie lepszego i ciekawszego, ale w dużej mierze został zaprzepaszczony. Bardzo polubiłam głównego bohatera - mam wrażenie, że to taki typ postaci, który z łatwością wzbudzi sympatię u większości czytelników. Cechuje go bardzo błyskotliwe i przepełnione ironią poczucie humoru, które niestety jest zupełnie nie doceniane przez otoczenie - dialogi z jego udziałem są naprawdę świetne. Jest to też bohater zawieszony pomiędzy dwoma światami - jako niezbyt ortodoksyjny i swobodnie podchodzący do wiary (choć wciąż nie ateista), jest odrzucany przez własną społeczność, a jednak wciąż jest muzułmańskim emigrantem w Ameryce po 11 września. To była ciekawa perspektywa i trochę żałowałam, że książka tak szybko się nad tą kwestią prześlizguje. Tym, co mi się mniej podobało, było nadmierne skupienie na wątku romantycznym w drugiej połowie powieści, zwłaszcza, że jest to wątek, który budzi nieco telenowelowe skojarzenia. Przeszkadzało mi też to, że w książce właściwie w żaden sposób nie jest zaznaczany upływ czasu, w związku z czym nie da się stwierdzić ile lat w danym momencie mają bohaterowie (a w wielu sytuacjach jest to istotne), ani ile czasu mija pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami. Nie bez znaczenia jest też fakt, że tłumaczka wydaje się nie do końca dobrze panować nad materią języka polskiego, stąd styl bywa nieco toporny.
Mimo moich uwag z pewnością warto było tę książkę przeczytać, choćby tylko dla Anvara.

4. Brent (Boglar Krystyna)
O tym, jak pojąć niepojmowalne.
Rodzice 13-letniego Pawła wyjeżdżają na urlop do Hiszpanii, po czym zupełnie znienacka postanawiają zostać tam na bliżej nieokreśloną przyszłość, pozostawiając syna pod opieką babci. Chłopiec nie potrafi pogodzić się z porzuceniem i nie traci nadziei na szybki powrót rodziców - regularnie odwiedza lotnisko, co staje się przyczyną coraz głębszego konfliktu z babcią.
Trudno mi ująć w słowa jak bardzo ta książka mnie bulwersowała. Nie może mi się pomieścić w głowie, jak można w taki podły sposób potraktować własne dziecko - zniknąć bez słowa ostrzeżenia i nie dać żadnego znaku życia. Trudno się oprzeć wrażeniu, że gdyby Paweł nie natrafił na odpowiednich ludzi, najdalej w ciągu kilku najbliższych lat skończyłby na ulicy, gmerając igłą w żyle. Niemniej, psychologiczny portret porzuconego dziecka, które próbuje poukładać sobie rozsypany świat, a jednocześnie nie jest w stanie przestać kochać rodziców, mimo że postąpili z nim haniebnie i kiedyś trafią za to do specjalnego kręgu w piekle, jest naprawdę głęboko wzruszający.
Bardzo dobra PRLowska młodzieżówka, choć podejrzewam, że dla dzisiejszych dzieci mogłaby się okazać nieco zbyt statyczna.

3. Zbrodnia na festynie [komiks] (Marek (właśc. Charlier Marc), Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))
O przekraczaniu granic pomiędzy fikcją a rzeczywistością.
Podczas festynu, gdzie jedną z atrakcji miała być zabawa w odkrywanie tajemnicy morderstwa, ginie osoba, która miała odgrywać ofiarę.
Przyznam, że jak na ogół średnio do mnie przemawiają te wersje komiksowe, tak ta całkiem mi się spodobała. Być może dlatego, że już prawie nic nie pamiętałam z książki. Postaci są narysowane na tyle charakterystycznie, żeby się nie myliły i nie ma poczucia, że akcja pędzi i tylko prześlizguje się po wątkach. Drobne zastrzeżenia mam tylko do ostatnich kadrów - uważam, że zakończenie powinno być wyrazistsze, obecne wydaje się nieco nijakie i jakby urwane.

2. Kwiat wiśni i czerwona fasola (Sukegawa Durian)
O tym, że trudno jest walczyć z uprzedzeniami.
Główny bohater pracuje w słabo prosperującym sklepiku z tradycyjnymi japońskimi słodyczami. Niezbyt przykłada się do pracy, odliczając dni do chwili, gdy będzie mógł stamtąd odejść. Pewnego dnia jako chętna do pracy zgłasza się starsza pani, która wpłynie nie tylko na jakość wypieków, ale też na podejście bohatera do życia.
Jest to stosunkowo krótka opowieść, z gatunku tych pokrzepiających serce. W dużej mierze koncentruje się na społecznych uprzedzeniach (co ważne, sam bohater nie jest od nich do końca wolny) i wynikającemu z nich niesprawiedliwemu traktowaniu. Odkrywa przy tym również zupełnie nieznane (przynajmniej dla mnie) karty z historii Japonii.
Książka przyjemna, acz nie przełomowa.

1. Johnny poszedł na wojnę (Trumbo Dalton)
O tym, że twoja jest krew, a ich jest nafta.
Gdyby organizowano kiedyś konkurs na tę jedną osobę, która ma najgorzej z wszystkich na całym świecie, bohater tej książki zdeklasowałby konkurencję w przedbiegach. Jest to postać ekstremalnie okaleczona, można powiedzieć, że ma za dużo ciała, żeby umrzeć, ale za mało, aby w jakikolwiek sposób funkcjonować i nie ma żadnej nadziei na poprawę tego stanu choć w minimalnym stopniu. Joe sam siebie w myślach określa kawałem mięsa z pracującym mózgiem i choć brzmi to okrutnie, dość dobrze oddaje rzeczywistość. Sytuacja, w jakiej się znalazł naprawdę działa na wyobraźnię, a fragmenty opisujące to, jak próbuje się do tego przystosować (np. wymyślić sposób na orientowanie się w upływie czasu) mogą robić duże wrażenie.
Cała książka to manifest antywojenny, chyba nawet w większym stopniu niż twórczość Remarque'a. Autor wielokrotnie zwraca się niemal wprost do młodych mężczyzn, aby nie dawali sobie mydlić oczu i własne życie cenili wyżej niż honor, ojczyznę czy cokolwiek, za co według rządzących państwami warto umierać czy tracić sprawność. Co zaskakujące, on sam nie był weteranem.
Co ciekawe, książka została pierwszy raz wydana niemal w dniu wybuchu II wojny światowej i nie wznawiano jej aż do jej zakończenia, bo obawiano się, że będzie działać zniechęcająco na potencjalnych przyszłych żołnierzy. Nie dziwię się, gdyż książka zdecydowanie i brutalnie zrywa z romantyczną wizją wojny i nie wpływa zbyt budująco na morale.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 695
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 24
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 06.01.2024 15:44 napisał(a):
Odpowiedź na: 35. Dawid Copperfield O ... | jolekp
@ Johnny poszedł na wojnę (Trumbo Dalton) warto dodać, że w 1971r. książkę sfilmowano, a jeszcze później sceny z filmu posłużyły do słynnego teledysku do piosenki "One" zespołu Metallica.

>zdecydowanie i brutalnie zrywa z romantyczną wizją wojny

To interesujące, naprawdę ktoś choćby trochę dojrzały miał "romantyczną wizję wojny"? Obawiam się, że wahadło wychyliło się niedługo potem w przeciwną stronę, budując romantyczną wizję ortodoksyjnego pacyfizmu z radykalnym rozbrojeniem (jednostronnym!) na czele. Dzisiaj wizja ta przeżywa bardzo ciężkie chwile…
Użytkownik: jolekp 06.01.2024 15:58 napisał(a):
Odpowiedź na: @ Johnny poszedł na wojnę... | LouriOpiekun BiblioNETki
Z przedmowy autora:
"Pierwsza wojna światowa rozpoczęła się jak letni festyn - zwiewne spódnice i złote naramienniki. Miliony ludzi wiwatowały na chodnikach, kiedy koronowane głowy w pióropuszach, książęta, marszałkowie polni i inni idioci paradowali po europejskich stolicach na czele swoich legionów. To był okres wspaniałomyślności; czas przechwałek, zespołów, wierszy, piosenek, niewinnych modlitw. To był sierpień pulsujący i pełen uniesienia, przedślubnych nocy młodych oficerów i ich dziewczyn, które zostawiali na dobre. Jeden szkocki pułk do pierwszej walki poszedł z czterdziestoma kobziarzami w kiltach, uciekali ile sił w nogach pod ostrzałem karabinów maszynowych.
Dziewięć milionów trupów później, kiedy zespoły przestały grać i książęta zaczęli uciekać, lament kobzy już nigdy nie brzmiał tak samo. Była to ostatnia z romantycznych wojen; a "Johnny poszedł na wojnę" była pewnie ostatnią amerykańską książką napisaną na jej temat, zanim rozpętała się wojna zupełnie inna - II wojna światowa".

Poza tym, te wszystkie skoczne piosenki w rodzaju "Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani", też mogą wskazywać na to, że z tym romantyzowaniem jednak coś było na rzeczy.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 12:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Z przedmowy autora: "Pie... | jolekp
Zdaje mi się, że jest to argumentacja pod tezę, tzw. cherry picking. Podany dodatkowo bez kontekstu – a może nawet sam autor go nie zna? Może był to nastrój podobny fin-de-sieclowemu "hulajmy dziś, bo jutro zginiemy"? A może był to wyraz butnego przeświadczenia o własnej sile? Możliwe też, że parady takie mają znaczenie propagandowe, budujące morale, które jest niezbędne do obrony słabych i swego dobytku? Naprawdę, niesłychanie naiwne zdaje się przeświadczenie, jakoby żołnierze (oraz całe społeczeństwa) nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa i okropieństw wojny.

Zresztą – czy wiesz, jakie słowa znajdują się w kolejnych zwrotkach rzekomo "skocznego romantyzowania" z przywołanej przez Ciebie piosenki? Proszę:


Lecą kule lecą
Lecą kule żwawo
Która Cię dogoni, która Cię dogoni, to zapłacisz krwawo

Wojenko, wojenko
Co za moc jest w Tobie?
Kogo Ty pokochasz, kogo Ty pokochasz, w zimnym leży grobie
Użytkownik: jolekp 08.01.2024 12:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdaje mi się, że jest to ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Nie wypowiem się na temat intencji autora, bo ich nie znam. Natomiast w podobnym tonie wypowiadał się Remarque w "Na Zachodzie bez zmian". Nie mam już tej książki, więc nie podam konkretnego fragmentu, ale było tam coś o nauczycielu, który namawiał uczniów do wstąpienia do armii, sprzedając im przy tym właśnie taką uromantycznioną wizję wojny jako czegoś wzniosłego, a gdy na własnej skórze poznali wojenną rzeczywistość, poczuli się oszukani.

Co do piosenki, moim zdaniem skoczna melodia jednak ujmuje temu tekstowi powagi.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 14:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wypowiem się na temat... | jolekp
>skoczna melodia jednak ujmuje temu tekstowi powagi

Nie mam pojęcia, jakie mechanizmy czy cele psychologiczne za tym stoją – ale zapewne jest to wytłumaczalne :) Może forma oporu, kontestacji, odreagowania? Czy żołnierze lepiej by się czuli, idąc do boju i nucąc "Z dymem pożarów"? Myślę, że po prostu kwestia jest bardziej złożona, a przede wszystkim nie należy generalizować :)
Użytkownik: jolekp 08.01.2024 14:51 napisał(a):
Odpowiedź na: >skoczna melodia jednak u... | LouriOpiekun BiblioNETki
No ale właśnie w dużej mierze o tym jest ta książka, że młodym mężczyznom mówi się o honorze i że "za mundurem panny sznurem", ale nikt im nie pokaże co się stanie jak im bomba wybuchnie w twarz ani nie powie kto wtedy o nich zadba.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 15:02 napisał(a):
Odpowiedź na: No ale właśnie w dużej mi... | jolekp
Ok, rozumiem, że o tym jest książka – choć niekoniecznie uważam, że prezentuje tym prawdziwy obraz świadomości żołnierzy nt. ryzyka bojowego i postępowania z rannymi na polu bitwy, tudzież z późniejszą opieką medyczną. Choć zapewne Iwś. była pod tym względem bardzo mało "humanitarna", starczy wspomnieć Ypres…
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 13:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdaje mi się, że jest to ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Ten film potwierdza tezę festynową: https://www.filmweb.pl/film/I+m%C5%82odzi+pozostan​%C4%85-2018-815422
O ile pamiętam, to też: https://www.filmweb.pl/serial/Apokalipsa%3A+I+wojn​a+%C5%9Bwiatowa-2014-699212

Zdaje się, że nawet ten fabularny, antywojenny też troszkę, choć bardziej romantyczną rycerskość: https://www.filmweb.pl/film/Towarzysze+broni-1937-32549
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 14:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Ten film potwierdza tezę ... | wwwojtusOpiekun BiblioNETki
Nie jestem zbyt filmowy – jakie są tezy i przesłanie powyższych filmów? Że wszyscy szli na wojnę jak na "zabawę w strzelanego", bez świadomości jej zła?

W sumie wojna na Ukrainie może też podobnie z perpektywy przyszłości wyglądać: parę dni szoku, a potem kilka miesięcy "beki" z "4-dniowej operacji specjalnej", zaś obecnie konflikt pełnoskalowy jest coraz bardziej prawdopodobny…
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 15:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie jestem zbyt filmowy –... | LouriOpiekun BiblioNETki
Ogólnie tak - to miała być taka wojna na kolorowo. Pierwszy film składa się ze wspomnień żołnierzy popartych nagraniami z epoki. Żołnierze i dowódcy nie zdawali sobie sprawy, jak powinna zmienić się taktyka wraz z postępem technologicznym broni. Wojna okopowa pozbawia ich złudzeń.
Może i głosy o nieromantyczności wojen pojawiały się wcześniej, ale mainstream się zaczął zmieniać po tzw. Wielkiej Wojnie.

Masz jakieś przykłady na antytezę? Chętnie bym poznał. Np. Wells miał nadzieję, że to będzie wojna, która skończy wojny, ale raczej pomysł był odbierany dość sceptycznie, a po wojnie ironicznie.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 16:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Ogólnie tak - to miała by... | wwwojtusOpiekun BiblioNETki
>miała być taka wojna na kolorowo

Jak rozumiem, dotyczyło to tylko początku wojny, która może jawiła się inicjalnie jako incydent czy spór do naprawienia w kilka dni czy tygodni?

Niestety – historia nie jest moim konikiem, a nadrabianie zaległości nieustannie jest w przyszłości. Z literatury "wojennej" czytałem właściwie tylko "Na zachodzie bez zmian" i "Łaskawe" Littela, poza tym tylko o cywilach w czasie wojny. Teza jednak o tym, że OGÓLNIE wojna była widziana jako festyn czy zabawa, wydaje mi się bardzo mało prawdopodobna (jak znam życie, to zapewne już o Boccaccia można coś o tym znaleźć; albo jeszcze prościej: w literaturze antycznej, z Biblią i eposami na czele).

Ale ale – przecież słynny cykl "Okropności wojny" Goyi powstał w latach 1810–1815, a nie dopiero po Iwś…

Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 17:42 napisał(a):
Odpowiedź na: >miała być taka wojna na ... | LouriOpiekun BiblioNETki
No właśnie można znaleźć jakieś przykłady, byli też przecież weterani, ludzie powinni wiedzieć co i jak i się nie cieszyć. Ale ja na podstawie sowich lektur, filmów itp. mam odmienne przekonanie. Biorąc pod uwagę z jakim entuzjazmem państwa do tej wojny dążyły oraz ilu było ochotników, to jednak siedząca w głowach tamtych ludzi wizja wojny jako romantycznych rycerskich pojedynków i festynowych wymarszów jest bardzo prawdopodobna. W literaturze i sztuce dużo łatwiej znaleźć przykłady, które w jakiś sposób wojnę gloryfikują, a w tamtych czasów bardzo mocna była propaganda nacjonalistyczna sama w sobie wzmacniająca takie postawy prowojenne. Już prędzej wydaje mi się, że to zależało od klasy do jakiej się należało (ogólnie ujmując: warstwa średnia i arystokracja entuzjazm, robotnicy na nie, choć chyba protestów brak?) - trochę o tym tutaj:
twojahistoria.pl/2018/02/19/kto-cieszyl-sie-z-wybuchu-wojny-swiatowej/

Iwś była pierwszą wojną totalną, pierwszą na taką skalę i pierwszą z takimi możliwościami zniszczenia (powszechność karabinów maszynowych, gazy bojowe, miotacze ognia - w późniejszym etapie doszły czołgi). Może w USA była większa świadomość po wojnie secesyjnej i dlatego się do tej wojny nie pchali (pomijając kwestię ich doktryny w polityce zagranicznej)?
Poza tym rozmawiamy o tym co napisał Trumbo w książce i co było w przedmowie - podważasz to tylko dlatego, że tak ci się wydaje, choć zaznaczasz, że historia to nie jest Twój konik. Nie pokazujesz tekstów krytykujących tę wojnę, mobilizację, czy choćby wskazujących na brak entuzjazmu, ani tego, że wymarsze były w formie festynowej. To są dość słabe punkty zaczepienia.
Nie twierdzę, że takich nie ma, tylko trzeba by je wskazać.


Tutaj jedno z wielu dostępnych opracowań początków wojny (skrótowe bo dla liceum):
www.edukator.pl/resources/page/entuzjazm/3574
i mały cytacik:
"Ulice szalały z radości. Alkoholowe bankiety ciągnęły się do białego rana, upalne noce przełomu lipca i sierpnia sprzyjały spontanicznemu manifestowaniu radości tłumów. Szczególnie gorąco fetowano przedstawicieli partii socjalistycznych, którzy niedawno głosili programy pacyfistyczne, a w obliczu konfliktu ulegli ideom narodowego solidaryzmu. Do szeregów wojsk zgłaszały się setki tysięcy ochotników. Optymizm łączył cywilów i żołnierzy. W obu gotujących się do walki obozach spodziewano się zdobyć stolicę przeciwnika najdalej w ciągu kilku tygodni. Najwybitniejsi stratedzy i teoretycy wojskowości żywili mocne przekonanie, ze nowoczesna wojna nie będzie trwała dłużej.

Satysfakcji z powodu rozpoczęcia wojny towarzyszyło spokojne, oczekiwanie na jej efekty. Nie martwiono się o los odchodzących na front milionów żołnierzy. Mieli wszak wrócić, jak to ujął Wilhelm II, "nim opadną liście". Matki z ufnością żegnały synów, żony - mężów, narzeczone - swych chłopców. Maszerujące bez końca oddziały odprowadzano kwiatami, wiwatami, oklaskami... Mało kto dostrzegał w nich podzwonne dla "pięknego wieku dziewiętnastego" i pobudkę zwiastującą narodziny epoki przemocy, zbrodni i kataklizmów, jakie ludzie zgotować mieli - ludziom."

Kolejne przykład
www.rp.pl/plus-minus/art2735571-jan-maciejewski-pierwsza-wojna-swiatowa-czyli-rzez-europejskiej-cywilizacji
"Wojna! Czuliśmy się oczyszczeni i wyzwoleni, mieliśmy wielkie nadzieje" – pisał w swoim dzienniku w 1914 r. Tomasz Mann. Te słowa doskonale oddają nastrój panujący wtedy w całej Europie. Chyba jeszcze nigdy wcześniej wybuch wojny nie spotkał się z tak wielkim i powszechnym entuzjazmem."


Kawałek książki Rommla:
histmag.org/i-wojna-swiatowa-pierwsze-dni-12627
"Wieczorem dumny 6 pułk wirtemberski wymaszerował z koszar sprężystym krokiem, przy dźwiękach muzyki na załadunek do Ravensburga. Tysiące mieszkańców towarzyszą żołnierzom. Ciągnące się w nieskończoność transporty wojskowe jadą się w krótkich odstępach w kierunku zagrożonej zachodniej granicy. Zapada noc, pułk odjeżdża przy niekończących się okrzykach radości. Ku mojemu wielkiemu ubolewaniu muszę zostać kilka dni w garnizonie, żeby zebrać szeregowców rezerwy. Obawiam się, że nie zdążę na pierwsze starcie.

Podróż na pole bitwy 5 sierpnia przez wspaniałe doliny i błonia ojczyzny, wśród wiwatów rodaków, jest nieopisanie piękna. Żołnierze śpiewają pieśń za pieśnią. Podczas każdego postoju obsypywani jesteśmy owocami, czekoladą i pieczywem. W Kornwestheim widzę się dosłownie przez kilka chwil z matką i rodzeństwem, przenikliwy gwizd lokomotywy kończy nasze spotkanie."
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.01.2024 18:36 napisał(a):
Odpowiedź na: No właśnie można znaleźć ... | wwwojtusOpiekun BiblioNETki
Na szybko w Historia świata od roku 1917 do lat 90-tych (Johnson Paul (1928-2023)) znalazłem:

"Niemcy ze strachu i ambicji, Austria z rozpaczy i braku nadziei dążyły do wojny z uporem, którego nie podzielały inne zangażowane strony. Wojna ta była kulminacyjnym punktem fali pesymizmu, najbardziej charakterystycznej cechy przedwojennej filozofii niemieckiej. Germański pesymizm, kontrastujący jakże ostro z optymizmem zmian politycznych i reform w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji czy nawet Rosji pierwszej dekady wieku, nie był wyłączną «własnością» inteligencji. Można go było znaleźć na każdym szczeblu społeczeństwa, zwłaszcza zaś na jego szczytach. Na kilka tygodni przed nadejściem Armageddonu Kurt Riezler, sekretarz i powiernik Bethmanna Hollwega, notował ponure upodobanie, z jakim kanclerz popychał ku otchłani Niemcy i całą Europę. 7 lipca 1914 roku: «Kanclerz uważa, iż wojna, niezależnie od jej wyniku, wywróci wszystko do góry nogami. Świat istniejący jest bardzo przestarzały, bez idei»; 27 lipca: «Zatracenie przewyższające ludzkie moce spada na Europę i nasz naród»." [24]

Dalej jeszcze o Zmierzch Zachodu: Zarys morfologii historii uniwersalnej (Spengler Oswald), opublikowanym TUŻ PRZED wybuchem wojny – dzieło raczej o pesymistycznym wyrazie.

Popatrzę jeszcze w źródłach, zapytam kuzyna historyka – nadal twierdzę, że częściowo tylko wojna była romantyzowana czy uwznioślana.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.01.2024 00:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Na szybko w Historia świa... | LouriOpiekun BiblioNETki
A dalej jest już całkiem akuratne objaśnienie dla samego clou dyskusji:

"Przekonanie, iż młodzi zostali bezlitośnie poświęceni w 1914 roku przez samolubną i cyniczną epokę, jest mitem. Wypowiedzi przedwojennych polityków roiły się aż od apeli do młodzieży. Organizacje młodzieżowe były fenomenem europejskim – zwłaszcza w Niemczech, gdzie 25 tys. członków «Wandervogel» przemierzało kraj, brzdąkając na gitarach, protestowało przeciw zanieczyszczeniu środowiska, rozrostowi miast i potępiało wszystko, co stare. Myśliciele pokroju Maxa Webera i Arthura Moeller van der Brucka, których wpływ na opinię publiczną był ogromny, domagali się postawienia u steru młodych. Naród, pisał van der Bruck, «potrzebuje świeżej krwi, buntu synów przeciw ojcom, zastąpienia starych młodymi». W całej Europie socjologowie prowadzili żmudne badania, które miały stwierdzać, co myślą i czego chcą młodzi.

A młodzi chcieli oczywiście – wojny. Pierwsze, rozpieszczone pokolenie młodych entuzjastycznie ruszyło na wojnę, którą starsi omalże bez wyjątku przyjmowali z przerażeniem lub fatalistyczną rozpaczą. Wśród rozkrzyczanej burżuazyjnej młodzieży wojna uchodziła – przynajmniej z początku – za najpopularniejszą potyczkę w historii. Porzucili gitary i schwycili karabiny. Charles Peguy pisał, że szli «ochoczo» na front (i śmierć); Henri de Montherlant mówił, że «kochał życie na froncie, kąpiel w żywiołach, zagładę rozumu i serca»; Pierre Drieu la Rochelle nazwał wojnę «cudowną niespodzianką». Młodzi pisarze niemieccy, jak Walter Flex, Ernst Wuche i Ernst Junger, celebrowali – wedle określenia Jungera – «świętą chwilę» sierpnia 1914 roku. Dla Fritza von Ungera wojna była «oczyszczająca», stanowiłą początek «nowego zapału do życia»; «Jedyny żywot (…) dreszcz podniecenia, który nie ma równego na całym świecie», mówił o wojnie Rupert Brooke. Dla Roberta Nicholsa była ona «przywilejem». «Nie żyje ten, kto walczyć nie chce; kto walcząc umrze, wnet się podniesie», pisał Julian Grenfell. Młodzi Włosi, dla których wojna zaczęła się później, nadrabiali owo spóźnienie wzmożonym liryzmem: «Oto godzina triumfu najświetniejszych wartości – pisał poeta – oto Godzina Młodości». Inny wtórował mu: «Tylko ludzie małego ducha i dwudziestoletni starcy» chcieliby «wyrzec się udziału».

Cały zapał do dalszej wojny minął wraz z zimą 1916/1917. W miarę jak walka przedłużała się bez końca, wykrwawione i zniechęcone młode pokolenie zwracało się przeciw generacji starszych z rozgorycznieniem i narastającym gniewem. Z okopów wszystkich stron dochodziły głosy nawołujące do porachunków z «winnymi politykami» i «starą kliką»."[36/37]
Użytkownik: jolekp 09.01.2024 10:11 napisał(a):
Odpowiedź na: A dalej jest już całkiem ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Czyli jednak był entuzjazm i festynowy nastrój:).
Warto też chyba zaznaczyć, że autor opisuje perspektywę amerykańską, która mogła się różnić od europejskiej. I zwraca też uwagę na presję otoczenia, która też chyba była obecna, bo pojawia się w innych dziełach opowiadających o tym okresie, np. w "Rilli ze Złotego Brzegu" jeden z synów Ani wstępuje do armii wyłącznie dlatego, że ma już dość bycia nazywanym tchórzem.
Jak znajdę chwilę, to może wstawię dłuższy cytat z książki.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.01.2024 14:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyli jednak był entuzjaz... | jolekp
>autor opisuje perspektywę amerykańską

Eee? Autor był brytyjczykiem…

I tak, był taki nastrój – ale tylko u młodzieży (napędzanej przez niektórych intelektualistów) – i to zapewne takiej "postępowej", która łatwo szła za modą czy tłumem. Nie próbuję utrzymywać, że wojna dla części społeczeństwa nie miała "festynowego" charakteru – nie zgadzam się tylko z tezą, jakoby była to postawa wszechobecna i musiała być dopiero uświadomiona całemu społeczeństwu poprzez okropności wojny.
Użytkownik: jolekp 09.01.2024 14:24 napisał(a):
Odpowiedź na: >autor opisuje perspektyw... | LouriOpiekun BiblioNETki
Od kiedy Kolorado leży w Wielkiej Brytanii?
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.01.2024 14:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Od kiedy Kolorado leży w ... | jolekp
Haha, moja omyłka – myślałem, że piszesz o Paulu Johnsonie :D
Użytkownik: jolekp 09.01.2024 14:29 napisał(a):
Odpowiedź na: >autor opisuje perspektyw... | LouriOpiekun BiblioNETki
Przecież autor nie twierdzi, że dosłownie każdy człowiek co do jednego na całym świecie tak myślał, ale że taka postawa była obecna i zauważalna, co potwierdzają też inne źródła. Naprawdę nie rozumiem, po co się tego aż tak czepiasz i co próbujesz udowodnić.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.01.2024 14:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Przecież autor nie twierd... | jolekp
Może błędnie odczytałem Twoje zdanie – w każdym razie cieszy mnie, że ani Ty ani autor nie mieliście na myśli projektowania "romantyzowania wojny" na całe społeczeństwo. Chyba sama wizja takiego romantyzowania jest dla mnie zbyt kuriozalna, bym potrafił "na luzie" przejść do uznania, że są ludzie, którzy tak potrafią wojnę widzieć :/

Nie miej urazy proszę :)
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 09.01.2024 10:40 napisał(a):
Odpowiedź na: A dalej jest już całkiem ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Czyli na początku entuzjazm był i szli ochoczo :-) Np. w Wielkiej Brytanii powszechny pobór wprowadzono w 1916, a wcześniej walczyli ochotnicy (i pewnie był to jeden z powodów, że zapał mijał).
Tak jak pisałem powyżej zapewne zależało to od przynależności klasowej/osobistych doświadczeń. To zrozumiałe, że ludzie starsi, którzy mogli przeżyć już jakąś wojnę (np. w koloniach) nie byli nową i to u siebie zbyt zachwyceni.

Co do polityki związanej z wybuchem zobacz sobie to: https://rcin.org.pl/Content/49124 - ilu historyków, tyle pomysłów. ;-) Układ polityczny wskazywał, że do takiej wojny prędzej czy później musi dojść, wszyscy wiedzieli i się przygotowywali. Ja bym się skłaniał do wersji, że najbardziej do wojny dążyły Niemcy i część władz Austro-Węgier, a z drugiej strony Rosja, do tego Francja, która chciała się zemścić za Bismarcka.


Mnie w nawiązaniu do książki Trumbo bardziej interesuje opis reakcji społeczeństw i relacje zwykłych ludzi, którzy mieli w tej wojnie walczyć.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.01.2024 14:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyli na początku entuzja... | wwwojtusOpiekun BiblioNETki
>na początku entuzjazm był i szli ochoczo

Tak, NIEKTÓRZY. I to u owych niektórych romantyczny obraz wojny musiał ulec zburzeniu – daleko nie u wszystkich.

>najbardziej do wojny dążyły Niemcy i część władz Austro-Węgier

To było w pierwszym cytacie, co do innych krajów – nie będę przepisywał całej książki :)
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 09.01.2024 14:48 napisał(a):
Odpowiedź na: >na początku entuzjazm by... | LouriOpiekun BiblioNETki
Chyba nigdy nie jest tak, że wszyscy mają taki sam obraz jakiejś rzeczy. Mówimy o większości i zachowaniu mas.


Co do polityki to jak wskazałem w tym linku do pracy przeglądowej opinie są różne, dlatego wolałem swoją zamieścić. W przypadku historii jedna książka wiosny nie czyni. ;-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.01.2024 15:54 napisał(a):
Odpowiedź na: 35. Dawid Copperfield O ... | jolekp
Z imieniem w tytule skojarzyła mi się XIX-wieczna angielska ballada "Johnny I Hardly Knew You", której bohater wraca z wojny (z Cejlonu) w podobnym stanie. To znaczy, nieco lepszym, bo "tylko" bez jednej ręki, jednej nogi, nosa i (chyba jednego) oka. Nawet się zastanawiałam, czy to nie ona zainspirowała autora do wymyślenia tytułu, ale pogmerałam w źródłach i wygląda, że nie: oryginał ma tytuł "Johnny Got His Gun", który pochodzi od hasła "Johnny Get Your Gun" (w wolnym przekładzie: Johnny, bierz karabin! ), służącego do zachęcania młodych ludzi do wstępowania do wojska, m. in. w I wojnie światowej).
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: