Dodany: 01.01.2024 20:17|Autor: jolekp

Koniec i bomba – czyli bardzo poważne podsumowanie 2023 roku, na które nikt nie czekał


Szybki rzut oka w moje archiwum czytatkowe ujawniło, że niemal każde podsumowanie zaczynam od stwierdzenia jak bardzo fatalnie beznadziejny był mijający rok. A skoro produkuję moje podsumowania już od siedmiu lat, to chyba mogę uznać, że to moja tradycja. Tradycje są ważne i trzeba je szanować. To był beznadziejnie fatalny rok, choć miał dobre momenty, dziękuję, idźmy dalej.
Takim dobrym momentem był na pewno zlot biblionetkowy. Aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że moją nerwicę przedpodróżową można było w cyrku pokazywać i z tego miejsca bardzo przepraszam wszystkich, których nękałam moimi histerycznymi wiadomościami. To się na pewno powtórzy. Natomiast sam zlot był wydarzeniem wyłącznie pozytywnym i jak kiedyś będę szukać argumentów za dalszym istnieniem, to sobie was powspominam. Warto było przyjechać do Ciechocinka.
Coby nie być niekulturnym durnym chamem, brałam udział w różnych wydarzeniach, osobliwie większość z nich miała miejsce w październiku. Widocznie był to jakiś nieoficjalny miesiąc ukulturalniania niedźwiedzi. Byłam na „Chłopach”, scenicznej wersji „Małego życia” – które było dobre, ale w mojej pamięci bardziej emocjonująco zapisała się droga nań (wahałam się do ostatniej chwili, czy się wybrać i pierwszy raz jechałam ekspresówką i wszyscy to przeżyli!) oraz ciąg wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności, dzięki którym zdążyłam na czas, stand-upie Piotra Bałtroczyka i spotkaniu autorskim z Marcinem Mellerem (na którym kupiłam książkę, której nawet za bardzo nie chciałam, ale za to mam autograf!), i wszystko mi się podobało. Za to przez cały rok nie spotkałam żadnej alpaczki i jest to realny ból, który trudno ująć w słowa.
Zdarzało mi się też wygrywać ciężkie hajsy na rozmaitych konkursach okołopolonistycznych i w jednym z nich już mi nie wolno, bo ponoć nie godzi się tak monopolizować konkursów i inni też by chcieli coś powygrywać, myślałby kto, że ja komuś zabraniam. Uważam, że to jawna dyskryminacja niedźwiedziów.
Poczułam się też w tym roku jak influencer pełną gębą. Udało mi się namówić trzy osoby na kryminały Anny Kańtoch i wszystkim się podobało. Tak że mam sto procent zadowolonych klientów. Jak mi się jeszcze kiedyś uda z sukcesem wmusić w kogoś Backmana, będę mogła umrzeć spełniona.
Wspominam o umieraniu, dlatego że to był też rok, w którym poczułam oddech śmierci na plecach. Cztery lata temu, gdy zapisywałam się na konkurs ortograficzny, kazano mi donieść zgodę od rodziców, dwa lata temu moi koledzy z pracy będąc w moim towarzystwie byli pytani co to za dziecko z nimi przyszło, a teraz pani na dyskusyjnym klubie książki zapytała mnie ile z moich latorośli już chodzi do szkoły. Do tego jeszcze podczas spaceru po Ciechocinku biedro mi się wyłączyło z użytku. Ewidentnie czas się zwijać, bo teraz to już tylko starość, zmarszczki, niedołęstwo i bycie rozczarowaniem dla świata, a wszystko to w akompaniamencie smutnych piszczałek, i nawet nie będzie miał mi kto na łożu śmierci ostatniej szklanki herbaty z ręki wydrzeć, bo z tymi dziećmi to też mi średnio poszło. No dramat.

A teraz chyba już czas przejść do podsumowania właściwego, bo zaczynam bredzić od rzeczy. Statystyki liczbowe ominiemy, bo są nudne, a poza tym nie chcę się przyznawać ile książek mi przybyło na półkę w tym roku. W każdym razie za dużo, bo zawsze jest za dużo. Nie będę już sobie nic postanawiać, bo moje plany ograniczania biblioteczki skutecznie niweluje Misiak i jego urodzinowe (i nie tylko) paczki. One mi się śnią w koszmarach. Paczkozaury jedne żywią się moją przestrzenią życiową, a ja już za bardzo nie mam miejsca na nowy regał.

Wybór książki roku był tym razem wyjątkową formalnością i nie ma sensu budować suspensu. Dla zobrazowania skali mego afektu, proszę sobie wokół tego tytułu wyobrazić ornament z kwiatków i dużą ilość serduszek, ponieważ jestem dorosłym i poważnym człowiekiem, jakby ktoś to przeoczył.

Zwycięzcy (Backman Fredrik)
Być może wam to umknęło, bo rzadko o tym wspominam, ale kocham Fredrika Backmana.
Ale przyznaję, to nie było uczciwe. Ta książka została moją książką roku w momencie, gdy się pojawiła w wydawniczych zapowiedziach. A jako że ja traktuję tę historię jako jedną całość, a nie trzy oddzielne książki, to oszukuję po dwakroć, bo już ją raz uhonorowałam tym tytułem dwa lata temu. Wiem, tak nie wolno, pobite gary, nawet mi nie wstyd.
Dwa lata czekania, państwo drodzy. Dwa frustrujące lata złorzeczenia na wydawnictwa i ich irracjonalne ruchy, obsesyjnego sprawdzania zapowiedzi i wysyłania natrętnych wiadomości do działów marketingowych. Byłam już o krok od zamówienia wersji angielskiej, mimo że nie znam tego języka na tyle, by w nim swobodnie czytać – taki był poziom mojej desperacji. No letko nie było. Można mi współczuć, pozwalam. Gorzej ode mnie mieli tylko Szwedzi, bo oni musieli czekali cztery lata.
Backman zadedykował tę książkę ludziom, który kochali kiedyś coś w życiu bardziej niż powinni. To o mnie. Kocham tę historię bardziej niż powinnam, bardziej niż wypada i całkiem możliwe, że bardziej niż ona na to zasługuje. I jeszcze se bluzę tematyczną kupiłam za ciężki hajs w obcej walucie, żeby dopełnić obrazu mojego fanatyzmu. Proszę mi nie mówić, że jestem psychiczna, gdyż wiem o tym doskonale.
Muszę też przyznać uczciwe, że walczą tutaj ze mną dwa niedźwiedzie. Jeden uważa, że pozbawianie kogokolwiek kontaktu z tą książką jest okrucieństwem i zbrodnią przeciw ludzkości, w związku z czem najchętniej wciskałby ją wszystkim siłą w gardło jak gęsiom kluski. Natomiast drugi trochę się obawia, że ktoś z wyjątkowo dziwnym gustem mógłby nie wykazać wystarczającego entuzjazmu i wtedy trzeba będzie znaleźć dobre miejsce, żeby ukryć zwłoki, a to strasznie dużo zachodu.
Różnych rzeczy ludzie poszukują w książkach. Niektórzy najbardziej cenią wciągającą fabułę, która pozwala im się oderwać od rzeczywistości, inni nade wszystko przedkładają urodę literackiego języka (choć to akurat fanaberia, której kompletnie nie rozumiem), jeszcze inni chcą poszerzać swoją wiedzę o świecie. Ja czytam dla bohaterów. Większość moich ulubionych książek to te, w których występowały moje ukochane postaci. Im bardziej kogoś lubię, tym mocniej się angażuję, a im mocniej się angażuję, tym wyraźniej książka odciska się w mojej pamięci. Dla bohatera, którego kocham przetrzymam wszystkie ewentualne niedostatki fabuły, nawet pięciostronicowy opis meczu hokejowego (wydaje mi się, że ludzie się tego wątku strasznie boją, a tego naprawdę nie ma w tych książkach dużo). Można wiele rzeczy powiedzieć o Backmanie, można jego stylu nie lubić, ale trzeba przyznać, że w bohaterów to on naprawdę umie. W tych książkach tak bardzo mieści się wszystko to, czego szukam w literaturze, że obawiam się, iż istnieje realne ryzyko, że nic mi się już w życiu nie spodoba bardziej niż to.
I ja bym tylko z panem Fredrikiem chciała zawrzeć taką dżentelmeńską umowę, że ja przeczytam wszystko, co on napisze, łącznie ze statusami na Instagramie traktującymi o jego psie ścigającym wiewiórki, a w zamian za to on ograniczy się trochę w liczbie najlepszych wojowników, których wysyła do Walhalli. Ja nie mogę tyle płakać na książkach, bo mi to zaburza równowagę elektrolitową.

A teraz reszta tytułów, które mogłyby być moimi książkami roku, gdyby konkurs nie był ustawiony. Opisane mniej obszernie, bo jestem leniwą bułą (jak ktoś strasznie chce, to może obczaić moją czytatkę całoroczną, gdzie pisałam więcej: Się czytało się - 2023, aczkolwiek nie wiem po co mielibyście chcieć), ale wszystkie gorąco polecam wszystkim. No, może nie do końca wszystkie, ale to się zorientujecie w praniu. Kolejność taka, jak mi pasowało.

Kwiaty dla Algernona (Keyes Daniel)
Najbardziej mnie w tej książce zaskoczyło to, jaka ona jest przystępna. Sci-fi, klasyk i arcydzieło – szczerze mówiąc trudno znaleźć zbitkę słów, która by mnie mniej zachęcała do czytania. A tymczasem okazuje się, że da się napisać powieść, która będzie mądra, zmuszająca do myślenia i podatna na mnogość interpretacji, a jednocześnie nie trzeba się będzie przez nią przedzierać z kilofem, bo autor nie czuje potrzeby, żeby manifestować nad czytelnikiem swoją intelektualną wyższość. Innymi słowy – to, że książka jest mądra, głęboka i ponadczasowa wcale nie wyklucza się z tym, żeby była jednocześnie wciągającą i łatwą w odbiorze rozrywką. Cud. No i całkiem możliwe, że jestem jedyną osobą na globie, której bardzo się podoba okładka z mysim mózgiem.

Autoboyography (Lauren Christina) oraz Ziggy, Stardust i ja (Brandon James)
Przeżywamy obecnie trochę zalew młodzieżówek spod tęczowej flagi, przez co coraz trudniej jest w natłoku nowych tytułów znaleźć coś wartościowego i wyróżniającego się spośród nijakich historyjek pisanych na jedno kopyto, o których się zapomni zaraz po skończonej lekturze. Na te dwie zdecydowanie warto rzucić okiem, bo obie pokazują temat z ciekawej, nietypowej strony – w jednej mamy perspektywę religijnej, mormońskiej społeczności, w drugiej zaś czasy, gdy homoseksualizm uznawano za chorobę psychiczną i bohatera poddawanego terapii konwersyjnej. A przy tym wszystkim są to wciąż stosunkowo lekkie młodzieżówki z solidną dawką romantyzmu. Mnie wiele więcej do szczęścia nie trzeba.

Kańtoch Anna i jej kryminały, ze szczególnym uwzględnieniem Lato utraconych (Kańtoch Anna)
Moje największe odkrycie tego roku. Rzadko mi się zdarza, aby jakiś autor spodobał mi się na tyle, by czytać kilka jego książek z rzędu, a w tym wypadku tylko resztki zdrowego rozsądku powstrzymywały mnie od tego, żeby nie wciągnąć nosem wszystkich od razu. Kańtoch pisze w taki sposób, że wsiąka się w akcję od pierwszych stron, bohaterowie są charakterystyczni, choć jednocześnie bardzo zwyczajni, a przy tym udaje jej się unikać wszystkich tych rzeczy, które mnie najczęściej we współczesnych kryminałach uwierają. I choć może nie zawsze są to najwybitniejsze intrygi (większość moim zdaniem jest nieco nazbyt piętrowa), to jest to zdecydowanie bardzo dobra literatura współczesna, z którą warto było spędzić lato.

Doll story (Urbaniak Michał Paweł)
Możecie mi nie wierzyć, że to wcale nie znalazło się tu dlatego że autor jest osobą bliską memu sercu i nawet mnie w tej książce cytuje. Ja tu jestem poważnym człowiekiem i takie rzeczy nie rzutują na moje obiektywne i kompetentne opinie.
To moja ulubiona książka Misiaka jak dotąd. Mamy tu połączenie dusznej, ponurej atmosfery „Listy nieobecności” z przystępną formą „Niestandardowych”, a całość jest wciągająca i pełna napięcia jak rasowy thriller.
Ale chociaż uwielbiam wszystkie książki Misiaka i błogosławię drzewa, z których powstał papier na którym zostały wydrukowane, to brakuje mi jednej rzeczy, aby mógł stać się moim ulubionym autorem – bo ja bym chciała móc jakiegokolwiek bohatera móc przytulić do serca, a najmilszą rzecz, jaką chce się zrobić z bohaterami Misiaka, to zdzielić ich w łeb kapciem. Ewentualnie drewniakiem. Nie mówcie, że nie, bo i tak wam nie uwierzę.

Chłopak z drugiego planu (Milcke Mikołaj (pseud.))
Nigdy chyba nie czytałam książki, do której bardziej pasowałoby określenie guilty pleasure. Naprawdę jest mi trochę źle z tym, że mi się to podobało i czuję jakiś wewnętrzny przymus, żeby się z tego wytłumaczyć, ale jednocześnie brak mi racjonalnych argumentów, bo to za bardzo nie jest dobra książka i ja o tym doskonale wiem. Nie da się ukryć, że jest to czytadło raczej przeciętnie napisane, momentami durne jak nieszczęście, a jak sobie przypomnę niektóre dialogi to mnie zimny pot oblewa i jest mi autentycznie żal tych bohaterów, że musieli mówić takie żenujące rzeczy. Ale kurczę, jak mi się to przyjemnie czytało! To był naprawdę bardzo mile spędzony piątek.

Dopóki rosną cytrynowe drzewa (Katouh Zoulfa)
Ale gdybyście z jakiegoś dziwnego powodu, chcieli przeczytać coś, co nie będzie was przyprawiać o ciarki żenady i czego nie będzie wstyd wyciągnąć w towarzystwie (gdyż nawet okładka jest estetyczna), wyżej wymieniona może okazać się dobrym wyborem. Historia wciąga i porusza, bohaterkę da się lubić, jest tu szczypta romansu i parę zaskakujących zwrotów akcji, a przy tym można dowiedzieć się paru ciekawych rzeczy na temat konfliktu w Syrii i poznać perspektywę ludzi, którzy wcale nie chcą opuszczać rodzinnego kraju, nawet wtedy, gdy dosłownie nie da się już w nim żyć. Całość tworzy książkę, którą trudno wyrzucić z pamięci.

Spacerujący z książkami (Henn Carsten (właśc. Henn Carsten Sebastian))
A jak już skończycie chlipać w garść nad wojenną rzeczywistością i ciężkim losem uchodźcy, w ramach pocieszenia możecie przyłączyć się do najbardziej kompetentnego księgarza od czasu wynalezienia druku, jego rezolutnej towarzyszki oraz kota, który w poprzednim wcieleniu był prawdopodobnie rottweilerem, aby razem z nimi pospacerować z książkami, gdyż wiele więcej w tej książce nie robią. Bo to właśnie opowieść o tym, że literatura jest dobra na wszystko. Czasem pomaga znaleźć rozwiązanie trudnego problemu, zbliża do siebie ludzi, a przede wszystkim pozwala się oderwać od smutnej rzeczywistości i znaleźć chwilę oddechu – a ta właśnie książka jest na to wszystko dowodem.

Na koniec jeszcze seria szybkich polecanek bonusowych:
- cykl Wilde, bo to naprawdę kawał solidnej rozrywki z bohaterami, których łatwo polubić
- Najbliższa rodzina (Abdullah Kia), bo to thriller, a nie thrilleridło, z ciekawą warstwą psychologiczną i zakończeniem, o którym trudno zapomnieć
- Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia (Szatrawska Ishbel), bo odczarował w mojej głowie dramat, który zawsze mi się kojarzył ze szkolnym nudziarstwem i tym, że nie wiem o co chodzi
- Śród żywych duchów (Szejnert Małgorzata), bo dokumentuje ważny fragment historii Polski w sposób niezwykle poruszający
- Uśpieni (Carcaterra Lorenzo), bo ma klimat najlepszych opowieści o więzieniu i męskiej przyjaźni, a to jest połączenie, które do mnie bardzo przemawia
- Kulawa kaczka i ślepa kura (Hub Ulrich), bo to naprawdę zabawna i mądra książka dla dzieci (a nie zapominajmy, że każdy z nas jest czyimś dzieckiem)

Słodzenie mamy już za sobą, to teraz dla odmiany trochę ponarzekamy, ale niedużo, bo nie natrafiłam na wiele rzeczy, które zniesmaczyłyby mnie wystarczająco mocno, by chciało mi się o tym strzępić ryja. Czas na najgorszą książkę tego roku. Nie jest ona może takim oczywistym gniotem, ale z chęcią ją trochę poopluwam, bo jest jednocześnie durna jak szpadel, obraźliwa i przedstawia bardzo niepokojącą wizję relacji międzyludzkich. Takie combo zdarza się rzadko, zatem autorowi należy pogratulować wspaniałego osiągnięcia.

Jutro (Musso Guillaume)
Ostrzegam, że aby wyjaśnić dlaczego uważam tę książkę za wyjątkowo denną, będę musiała zdradzić sporo z jej treści, łącznie z zakończeniem.
Najbardziej problematyczne w tej książce jest wypływające z niej przekonanie, że dla każdego człowieka na świecie jedynym i ostatecznym źródłem szczęścia jakie istnieje, jest bycie w romantycznym związku. Czy też, mówiąc bardziej obrazowo, że lepiej dać się żywcem zjeść robakom, niż przez pięć minut nikogo nie mieć, bo taki pojedynczy człowiek to jest wybrakowany egzemplarz, bezużyteczny jak psia kupa rozgnieciona na bucie. A wiadomo, że nikt nie chce być psią kupą na bucie, włączając w to rzeczoną kupę.
Produktem takiego sposobu myślenia jest nasza główna bohaterka. Otóż ma ona dosłownie jedną ambicję życiową – znaleźć męża. I to najlepiej szybko, póki jajniki jeszcze działają, bo potem to już kaplica i można sobie w sumie odpuścić, bo to się nie opłaca. Wkurza ją, że nie ma męża, a jeszcze bardziej wkurza ją, że wszystkie mają męża, kiedy ona nie ma, bo to jawna niesprawiedliwość. Myślę, że łatwiej byłoby jej osiągnąć ten wymarzony cel, gdyby zaniechała romansów z żonatymi typami, ale co ja tam mogę wiedzieć o świecie, jestem w końcu tylko półczłowiekiem i to z wadą fabryczną. Należy tutaj dodać, że bohaterka jest bardzo sympatyczną osobą, co objawia się m.in. w ten sposób, że nazywa człowieka, który jej bezinteresownie pomaga karaluchem, nieustannie drze na niego ryja i ma wobec niego wymagania jak typowy prezes Januszexu. Nic tylko jeść ją łyżkami.
Oprócz bohaterki jest też bohater – młody wdowiec z małą córeczką, wciąż nie potrafiący się pogodzić ze śmiercią żony, która rok wcześniej zginęła w wypadku samochodowym. Któregoś razu kupuje na wyprzedaży garażowej używany laptop, znajduje tam jakieś stare pliki i kontaktuje się z poprzednią właścicielką – którą jest nasza wyżej wspomniana bohaterka. Wkrótce okazuje się, że tenże laptop w jakiś sposób zakrzywił czasoprzestrzeń i podczas gdy bohater żyje w roku 2011, u bohaterki jest rok wcześniej i jego żona jeszcze żyje (żeby nie było, motyw podróży w czasie mi nie przeszkadza, w końcu jednym z moich ulubionych filmów jest „Efekt motyla”). Więc czy bohaterka mogłaby być tak miła i zapobiec śmierci jego ukochanej?
A takiego wała, ciężki frajerze. Bohaterka właśnie zobaczyła cię w roli swojej przyszłej małżowiny (ewidentnie ma jakąś patologiczną skłonność do zajętych). Co prawda nie zna cię za dobrze, ale jesteś przystojny i lubicie te same seriale, a to na początek wystarczy. Nasza królowa moralności dochodzi do wniosku, że nic nie zrobi, aby zapobiec wypadkowi, odczeka parę miesięcy i zakręci się wokół atrakcyjnego wdowca, a wkrótce potem zamieszka z nim w jego pięknym domku z białym płotkiem i zostanie macochą jego pięknego, już odchowanego dziecka – co jest kolejnym plusem, gdyż uda się uniknąć zmieniania pieluch (wszyscy wiedzą, że to mało modne i generalnie niehigieniczne), a ładne dziecko zawsze się przyda. A jako że w jej linii czasowej się nie poznali, nieszczęśnik nigdy się nie dowie, że został zmanipulowany. To jest, moi drodzy, genialny plan bez słabych punktów i nie ma w nim nic psychopatycznego, to jest romantyzm, co się zowie, jak możecie tego nie dostrzegać. Co prawda, na koniec okazuje się, że żona tego typa była morderczynią i chciała mu dosłownie ukraść serce, co mogłoby stawiać bohaterkę w nieco lepszym świetle, ale tak naprawdę to nie, bo jej motywacją nie była chęć uratowania chłopa przed marnym końcem, tylko zaciągnięcie go do ołtarza podstępem. Nie bardzo znam się na romansach, ale moim zdaniem to solidnie zajeżdża odpadami radioaktywnymi. Nie polecam, chyba że ktoś lubi czytać o ludziach, których nie znosi.

I to by było chyba na tyle. Szczęśliwego nowego roku!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 620
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 15
Użytkownik: lutek01 01.01.2024 20:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Szybki rzut oka w moje ar... | jolekp
Uwielbiam.... :-DDD

Ale że "Śród żywych duchów" (moja polecanka i pożyczanka - rzekł Lutek z dumą) znalazła sie w twoim zestawieniu... Ileż to do niej podejść miałaś?
Użytkownik: jolekp 01.01.2024 21:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwielbiam.... :-DDD Al... | lutek01
Tylko dwa:)
Użytkownik: Monika.W 14.01.2024 19:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwielbiam.... :-DDD Al... | lutek01
To bardzo dobra i ważna książka. Dawno, dawno temu była nawet wędrującą książką w Biblionetce. Tak, była kiedyś taka instytucja.
Użytkownik: jolekp 14.01.2024 20:00 napisał(a):
Odpowiedź na: To bardzo dobra i ważna k... | Monika.W
Ja pamiętam wędrujące książki! Zapisy do kolejki były jednymi z moich pierwszych postów na biblionetce:)
Użytkownik: misiak297 01.01.2024 20:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Szybki rzut oka w moje ar... | jolekp
Cały rok czekałem:)
Użytkownik: margines 01.01.2024 23:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Szybki rzut oka w moje ar... | jolekp
„Natomiast sam zlot…”
- polecamy się na przyszłość!;]

Tę dalszą, ale też może tę nieco bliższą.

Co do „zmarszczki” to technika… ta, kosmetyka, plastyka teraz poszła TAK do przodu - i dalej idzie!, że nie przejmuj się:P

Dziecko!…

Piszesz o rzeczach smutnych, prawie i nie tylko prawie ostatecznych, ale... w takim momencie dziejowym i w takiej oprawie (muzycznej prawie), że pękałem ze śmiechu;]
Użytkownik: margines 01.01.2024 23:14 napisał(a):
Odpowiedź na: „Natomiast sam zlot…” - ... | margines
Aha! No, tak, jest nas więcej!
Na przekór tobie (i tej twej pokrętnej logice:P) też czekałem.
Użytkownik: Kakyuu 01.01.2024 23:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Szybki rzut oka w moje ar... | jolekp
Ten wylew słowny z niedźwiedziego toboła jest przecudowny! Gęba sama się cieszy podczas lektury twych podsumowań :) Więcej, niedźwiedziu, więcej!
Użytkownik: Aquilla 02.01.2024 03:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Szybki rzut oka w moje ar... | jolekp
Jak mi smutno i tęskno za Pratchettem, to sobie poczytam Niedźwiedzia i dochodzę do wniosku, że humor jeszcze w narodzie nie zginął.

A koło Backmana krążę. Tylko się boję, że jeśli się nie spodoba, to na następne spotkanie będę musiała się zaopatrzyć w strzelbę na niedźwiedzie - w celu samoobrony.
Użytkownik: reniferze 02.01.2024 09:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak mi smutno i tęskno za... | Aquilla
Jednego Backmana czytałam - Niespokojni ludzie (Backman Fredrik) . Bez szału, ale mam w zanadrzu jeszcze dwie, kiedyś spróbuję.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.01.2024 11:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Szybki rzut oka w moje ar... | jolekp
No jak to "nikt nie czekał"? A ja to co?
Niedźwiedziowe zapiski poprawiają humor lepiej, niż szampan (który w tym roku nabyliśmy wytrawny, rezygnując z powodów niejako politycznych z tyleż smaczniejszego, ile mało wytwornego gatunku tego napoju, który z przyjemnością pijaliśmy od lat młodzieńczych)!
Użytkownik: obserwatorka 14.01.2024 14:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Szybki rzut oka w moje ar... | jolekp
Niedźwiedziu nasz zdolny! Felietony do gazet pisać powinnaś! Trochę z opóźnieniem przeczytałam czytatkę Twoją w tym roku, ale grunt, że jeszcze w styczniu.
Do "Kwiatów dla Algernona" mnie zachęciłaś jeszcze bardziej. Choć już i tak miałam w planach.

Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim, przy okazji! :)
Użytkownik: Monika.W 14.01.2024 19:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Szybki rzut oka w moje ar... | jolekp
"Jak mi się jeszcze kiedyś uda z sukcesem wmusić w kogoś Backmana, będę mogła umrzeć spełniona."
No to masz mnie na sumieniu - zapisałam się w bibliotece na pierwszą z cyklu o Mieście Niedźwiedzia.

A że gust mam dziwny, a nawet dziwniejszy - to na kolejnym zlocie możemy mieć wiele do omówienia.
Użytkownik: jolekp 14.01.2024 19:56 napisał(a):
Odpowiedź na: "Jak mi się jeszcze kiedy... | Monika.W
Nie boisz się, że wrócisz do domu w worku na zwłoki? ;)
Użytkownik: Monika.W 14.01.2024 20:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie boisz się, że wrócisz... | jolekp
Osły są odważne. Stawią czoło nawet niedźwiedziowi:)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: