Dodany: 24.09.2023 14:03|Autor: fugare

Zasady nieczystej gry


„Twarz pokerzysty” ukazała się na początku lat 70., ale trudno mi, patrząc z punktu widzenia czytelniczki poznającej ją po przeszło pięćdziesięciu latach - choćbym miała narazić się na zarzut nadinterpretacji - nie połączyć wydarzeń z okresu jej powstania - lat 60. z rokiem 1945, w którym rozgrywa się akcja, nie czując jednocześnie na twarzy podmuchów wiatru historii wiejącego w 2023 roku. Kiedy Józef Hen zakończył pracę nad książką, był grudzień 1968, a wiatr, o którym już w latach 50. pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w tak chętnie cytowanej i dzisiaj „Balladzie o trzęsących się portkach”, wiał jakby silniej niż zwykle.

Na plaży pewnego niepoznanego z nazwy polskiego kurortu nad morzem, o którym jednak dowiadujemy się, że są w nim lokale rozrywkowe i molo, dwóch mężczyzn prowadzi rozmowę, a właściwie jest to przerywana pytaniami i drobnymi refleksjami słuchacza, opowieść jednego z nich. Jest koniec lat 60. i ta plaża, słoneczna atmosfera wakacji, towarzystwo żony i dorastającej córki głównego bohatera, zwiastują raczej swobodną wymianę zdań, niż pełną zwrotów akcji, trudnych pytań i wyborów, niejasnych powiązań między osobami dramatu i wielu niedopowiedzeń historię, której i my słuchamy z zapartym tchem, pamiętając, że w latach 60. o „tych” sprawach rzadko rozmawiano w miejscach publicznych i z nieznajomymi.
Przenosimy się w tej opowieści do 1945 roku, kiedy zamknięty do więzienia za swój udział w partyzanckiej działalności - po „niewłaściwej” zresztą stronie – 25-letni Dymitr dostaje propozycję, której odrzucić nie może i zarazem wcale nie chce. Dymitr – to oczywiście pseudonim, który przybrał młody partyzant trochę niejako w opozycji do powszechnie wykorzystywanych patriotycznych kamuflaży, nawiązujących często bezpośrednio do sienkiewiczowskich bohaterów.

„Dymitr był taki daleki ode mnie rzeczywistego, że stawał się absolutnie nierozszyfrowalny. Naprowadzał na mylny trop” [1].

Zygmunt - major UB, poszukuje Złowrogiego - pracującego od 1943 roku dla gestapo - agenta, dobrze zakonspirowanego i niestety również bardzo skutecznego, o którym wiadomo było walczącym po obu stronach, że doprowadził do wielu aresztowań, rozpoznania siatek konspiracyjnych i zastawienia pułapek na walczących w podziemiu żołnierzy. Działalność Złowrogiego była też dobrze znana kontrwywiadowi AK, ale próby odnalezienia go nie doprowadziły do zatrzymania, a jedynie do jeszcze lepszego ukrycia się, jak podejrzewano w AK, w szeregach „nowej władzy”. Tym razem to major Zygmunt wydaje się być już blisko rozszyfrowania, kim jest Złowrogi – zna jego miejsce działania i krąg osób, w którym się obraca. Ma nawet bliskie pewności przeświadczenie, że jest nim Zawisza – były dowódca Dymitra w powstaniu i późniejszych walkach – jego idol, mentor i bohater. Propozycją „nie do odrzucenia” jest oczywiście uwolnienie, w zamian za wykrycie i przekazanie Złowrogiego siatce Urzędu Bezpieczeństwa. Stawia to Dymitra w sytuacji nie tylko etycznie dwuznacznej, a wręcz niedającej się rozwiązać przy użyciu powszechnie stosowanego kodeksu moralnego. Bo cóż można zrobić w sytuacji, kiedy odmowa schwytania zdrajcy wskazywałaby również na winę całego ugrupowania, a sama myśl o tym, że osoba, którą do tej pory uważaliśmy za pozbawioną wad, nieomal bohaterską, której ufaliśmy i pozostawaliśmy pod jej rozkazami, miałaby się okazać zdrajcą, zdaje się unieważniać cały nasz udział w działaniach wojennych, w słusznej, jak mniemaliśmy, sprawie.

„Wszystko cośmy kiedyś robili traciło sens. Po porażce pocieszało nas to jedno: że nasza walka była czysta, że szło o sprawę świętą i że nasz udział był na miarę bohaterską, antyczną” [2].

Proszę się nie obawiać, nie wyjawiłam jeszcze po tym długim wstępie niczego, co odkrywałoby jakąkolwiek tajemnicę. Historia dopiero się rozpoczyna. Dymitr decyduje się przyjąć propozycję i wraz z obstawą wybranego przez siebie towarzysza o pseudonimie Potok, udaje się do nomen omen Bagnisk – wypoczynkowej miejscowości nad Bałtykiem, gdzie wśród lokalnej władzy pomieszanej z miejscową „gangsterką” przebywają Zawisza i Złowrogi, być może nawet w jednej osobie.

„Znalazłem się na wolności tym razem całkowicie, bezlitośnie rzucony w życie jak łódka na wielki, rozfalowany ocean. W którą stronę żeglować – decyduj sam. Kompasy wysiadły. Zostało sumienie – i intuicja. Nie nie lubię słowa „intuicja”, pobrzękuje nieodpowiedzialnością, terrorem słów. Sumienie … to już prędzej” [3].

Muszę dodać, że nazwy Armii Krajowej i Urzędu Bezpieczeństwa nie padają w powieści, użyłam ich dla lepszego zrelacjonowania jej akcji czytelnikom – pozostają w oczywistym, ale jednak domyśle, podobnie jak inne odniesienia, co zresztą sam autor podkreśla w znamiennym zresztą wpisie na samym wstępie przypominając, że:
„...Twarz pokerzysty” jest powieścią, dziełem fikcji i wszystkie wydarzenia, postacie, miejscowości i lokale zostały wymyślone i nazwane przez autora” [4].
Nie można nie zauważyć, że autor - rocznik 1923 - który będzie w tym roku świętował swoje setne urodziny, co i ja postanowiłam uczcić udziałem w akcji czytania jego książek, jest nieomal rówieśnikiem swojego bohatera. W roku 1945 miał bowiem 22 lata, za sobą wojenne doświadczenia i choć w jego życiorysie nie znajdujemy bezpośrednich linii stycznych z losami Dymitra, jakoś trudno nie poszukiwać w nim uprawdopodobnienia pewnej wspólnoty postaw czy moralnych dylematów. To rzecz jasna tylko moja wyobraźnia, a my trzymajmy się tego, co napisał na ten temat sam autor. Wydarzenia, które następują po przyjeździe Dymitra do Bagnisk, przypominają przybycie kowboja do westernowego miasteczka na Dzikim Zachodzie. Tak samo trudno ukryć jego przybycie i nie da się działać incognito. Bohater jest więc narażony na nieustanną inwigilację obu środowisk, a od westernowej rzeczywistości, książkową odróżnia fakt, że nie ma tu czytelnych granic przebiegających między „złem” i „dobrem”, a podejrzanych jest kilku. Są też morderstwa, których sprawcy nie są przypadkowi, piękna tajemnicza kobieta i trzymająca w napięciu intryga, a to wszystko na zaledwie 200 stronach fascynującej powieści. Skojarzeń jest wiele, nic nie jest oczywiste, bohaterowie nie są bez skazy, ale właśnie to sprawia, że wpadamy po uszy w niebezpieczny świat powojennej Polski, w którym niekoniecznie bywało jasne, kto jest kim, i czego można się po nim spodziewać. Ludzie władzy bywali jednocześnie powiązani ze światem przestępczym, a bohaterowie mogli okazać się zdrajcami. Czy tak się stało? No cóż, rozwiązanie zagadki sensacyjnej i kryminalnej przynosi dopiero zakończenie. Oprócz intryg, znajdujących swoje logiczne rozwiązanie, jest tu również miejsce na kilka pięknych scen romantycznych i wątek może nie wprost miłosny, ale powiedzmy „romansowy”. Nie da się też uniknąć bardziej współczesnych odniesień, ale czy nie to właśnie jest nieodłączną cechą literatury najwyższej próby, która się nie starzeje – doskonałej na każdy czas. Bardzo ją, szczególnie dzisiaj, polecam!

[1] Józef Hen, „Twarz pokerzysty", wyd. MG, 2021, s. 9.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Tamże, s. 27.
[4] Tamże, s. 6.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2586
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: fugare 26.09.2023 13:59 napisał(a):
Odpowiedź na: „Twarz pokerzysty” ukazał... | fugare
Recenzja powstała w ramach akcji:
Józef Hen - zbliża się 100 rocznica urodzin, którą ogłosił benzmanOpiekun BiblioNETki.
Być może, jeszcze ktoś zechce się do niej dołączyć.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: