Anschluss as usual? Appeasement as usual?
Typ recenzji: oficjalna PWN
Recenzent: idiom1983 (Krzysztof Gromadzki)
Po przeczytaniu książki Érica Vuillarda nie mogłem się opędzić od skojarzenia brawurowo opisanych przez francuskiego pisarza kulisów początków władzy nazistowskiej w Niemczech z ewangelicznym przekazem, obrazującym kuszenie poszczącego na jałowej pustyni Chrystusa przez diabła. Oto do narodu niemieckiego, przeżywającego czas surowej pokuty po bolesnej przegranej w I wojnie światowej, tym dotkliwszej, im żarliwsze były przedwojenne imperialne zapędy, przybywa diabeł-kusiciel pod postacią Hitlera, i na powitanie odzywa się do kuszonego przez siebie narodu tymi słowami: "Jeśli jesteście Herrenrasse, sprawcie, żeby te kamienie stały się chlebem". Wstrząsani poniesionymi na wojnie ogromnymi ofiarami, przytłoczeni ciężarem terytorialnych strat, wysokich kontrybucji, płaconych zwycięskim mocarstwom i galopującą inflacją, dewaluującą wartość niemieckiej marki, pozbawieni pracy, płacy, godności i perspektyw na przyszłość, Niemcy ochotnie wyciągnęli ręce do władzy, która zachłannie dała im kawałek chleba w zamian za oddany przy urnie wyborczej głos. Nie potrafili, bądź nie chcieli przewidzieć, że chleb ten jest zatruty jadem totalitarnej i rasistowskiej ideologii, i choć napełnia ich głodne żołądki pożywną strawą, równocześnie zatruwa ich dusze trucizną nienawiści do każdego człowieka, który myśli, wygląda lub modli się inaczej, niż chce tego Partia. Pomimo uzyskania pozytywnej odpowiedzi na swoją pokusę, Hitler-kusiciel nie był do końca zadowolony ze swoich diabolicznych poczynań, pokazał więc Niemcom wszystkie mocarstwa i potęgi tego świata i rzekł: "Oddajcie mi pokłon, a wszystkie one będą należeć do Was!" Każdy, kto choć raz widział nazistowską flagę, wie, że z morza czerwieni, symbolizującej ogień wojennej pożogi i obficie przelaną krew "podludzi" oraz tych, którzy nie zasługują nawet na to urągające ludzkiej godności miano, wyłania się symbolizujące kulę ziemską białe koło, z wpisaną w nie aż po krawędzie, czarną jak mundury Schutzstaffel swastyką. Ten starogermański symbol ognia, służący nazistom jako emblemat ich siły, ma dobitnie uzmysłowić wszystkim, w jakim celu Partia pochwyciła w swe ręce stery władzy. Ideologia nazistowska musi panować nad całym światem, a Partia nie cofnie się przed niczym, żeby zrealizować powzięte przez siebie zamiary. Jedynym, choć koniecznym po temu warunkiem, jest całkowite, bez wyjątku posłuszeństwo wszystkich Niemców. To chyba niezbyt wygórowana cena w zamian za taką potęgę, prawda? Coraz bardziej zadowolony z siebie i coraz szerzej uśmiechnięty Hitler-kusiciel, widząc coraz powszechniejszą aprobatę Niemców dla słów jego pokusy, postanowił zadać swojej ofierze śmiertelny i decydujący cios. Przemówił więc do Niemców w ten sposób: "Rzućcie się w dół, w najmroczniejsze otchłanie wojny i szaleństwa, nikczemności i okrucieństwa, bestialstwa i barbarzyństwa, a dopóki ja się Wami opiekuję i mocno trzymam Was za rękę, nigdy nie urazicie swych nóg o żaden kamień przeszkód ani przeciwności!" Dymiące kominy krematoryjnych pieców w licznych, rozsianych po całej Europie obozach koncentracyjnych, zamienionych na "fabryki śmierci", aby w ten sposób wcielić w życie tzw. "ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej"; precyzyjnie zaplanowana i konsekwentnie realizowana zagłada elit na podbitych i okupowanych terytoriach; wreszcie potężna grabież i rabunek na niewyobrażalną dotąd skalę - bogactw i kosztowności, surowców na potrzeby przemysłu, dóbr kultury, a nawet płodów rolnych - dobitnie pokazują, że i na tym polu Hitler-kusiciel osiągnął spodziewany sukces. Chrystus wszystkie diabelskie mamidła skwitował krótkim: "Idź precz, Szatanie!" Tymczasem Niemcy, z blaskiem entuzjazmu bijącym z ich twarzy, prostując swe ramiona w geście nazistowskiego pozdrowienia, gromkim chórem zgodnie i ochotnie zakrzyknęli: "Jawohl, Mein Führer!" Wówczas to przystąpił Hitler-kusiciel do Niemców, umościł się wygodnie na tronie panowania nad nimi i zachłannie spijając śmietankę swej władzy, pozostał w tym miejscu na długich dwanaście lat...
Pokusa pokusą, aprobata aprobatą, ale co dalej? Jak zagospodarować tak ogromny sukces, jakim jest zdobycie rządu dusz nad wielkim i dumnym narodem, który wydał światu uczonych, odkrywców, artystów i wynalazców tej miary i sławy, co Hegel i Kant, von Humboldt i Schliemann, Dürer i Goethe, Guttenberg i Kepler? Skąd partia NSDAP, dynamiczna i prężna już wcześniej, ale dopiero teraz budująca masowość swojej nomenklatury, weźmie pieniądze i fundusze, żeby zrealizować swe liczne, bardzo kosztowne i publicznie złożone przed ludźmi przedwyborcze obietnice? Czy w całym bezmiarze tej nazistowskiej Sodomy i Gomory, niemal po brzegi wypełnionych ohydą wszelkich możliwych potworności, nie znalazł się chociaż jeden sprawiedliwy Lot? Człowiek, który miałby odwagę położyć białą różę - wątłą i kruchą, ale też piękną i niezłomną, symbolizującą czystość serca i szlachetność myśli - jako alternatywę i przeciwwagę względem koszmaru nazistowskiego bestialstwa? Wreszcie, co być może jest w tym wszystkim najważniejsze i najistotniejsze, jak w ościennych stolicach włodarze tamtejszych rządów i klasy politycznej zareagują na powiewające nad Bramą Brandenburską nazistowskie flagi, w miejsce tych o barwach czerni, czerwieni i złota? Możliwość znalezienia odpowiedzi na te nurtujące wielu pytania, łącząc w sobie kunszt literackiego stylu najwyższej próby z prostymi, podanymi odbiorcy expresis verbis klarownymi konkluzjami, daje czytelnikowi lektura znakomitej powieści Érica Vuillarda pt. "Porządek dnia".
Vuillard, niczym elokwentny gawędziarz, ze swadą i pasją potrafiący opisać historię, którą, potęgując jeszcze naszą ciekawość, zamierza nam w barwny sposób opowiedzieć, a także niczym wytrawny przewodnik, po cichutku i na paluszkach prowadzący nas za rękę za kulisy wielkiej polityki, abyśmy niejako "od kuchni", w najważniejszym i kluczowym momencie zobaczyli, w jaki sposób potrafią zapadać najistotniejsze polityczne decyzje, zabiera nas w fascynującą podróż po miejscach, gdzie obsycha atrament na zawartych właśnie epokowych politycznych traktatach, i po bezmiarze ludzkich charakterów, targanych obawami, marzeniami, namiętnościami i wątpliwościami. Prowadząc nas przez marmury Kancelarii Rzeszy, zapierający dech w piersiach widok alpejskiej panoramy Berchtesgaden, wielkopańskie salony w gościnie u premiera Zjednoczonego Królestwa sir Arthura Neville'a Chamberlaina, wreszcie przez udzielne monarchie rekinów niemieckiej finansjery spod znaku IG Farben, Boscha, Siemensa, Kruppa, Junkersa, Diesla czy Daimlera, laureat prestiżowej literackiej nagrody Goncourtów serwuje nam obraz tego, jak flirt blichtru z nikczemnością przerodził się w wielki płomienny romans nazistowskich dygnitarzy i nobilitowanych mieszczańskich fabrykantów, łudząco podobnych do tych, jakich w swojej powieści "Buddenbrookowie" tak sugestywnie opisał Thomas Mann. Ów płomienny romans, krzesząc na początku nieśmiałe i niegroźnie wyglądające iskierki, spopielił pożogą okrutnej wojny ogromne połacie całego świata. Wyznacznikiem jego powodzenia były bielejące kości niewinnych ofiar i suche oczy tych, którzy nie mieli już sił, żeby dalej opłakiwać ich gorzkimi, rzewnymi, pełnymi boleści łzami. Zanim jednak ten koszmar zdołał się ziścić, wśród dymu wykwintnych cygar, trącanych w toaście bruderszaftu szklaneczek z wytwornym koniakiem, aromatycznej woni perfum i wody kolońskiej, pośród blasku srebrnych dewizek szwajcarskich zegarków i oprawionych w złoto kamieni szlachetnych w męskich sygnetach czy w damskich naszyjnikach, dostojne damy szeleszcząc sukniami i dostojni panowie we frakach, uchylając grzecznie ronda melonika, przypieczętowali uściskiem swych dłoni układ, zwany z angielska "business as usual". I chyba za barwne przedstawienie właśnie tego aspektu początków panowania nazistów w Niemczech, należą się Vuillardowi największe brawa i najwyższe wyrazy uznania. Tu bowiem wykuto fundamenty pod całą resztę dalszych i złowrogich, przerażających "sukcesów" nazistów.
Spośród nich Vuillard wybrał kluczowy i fundamentalny Anschluss Austrii z 12 marca 1938 roku, aby na jego przykładzie sportretować i potępić konformizm i bierne przyzwolenie międzynarodowej opinii publicznej na bezprecedensowy sukces zła, które można lekką ręką relatywizować, a nawet lekceważąco odpędzać od siebie, niczym bzyczącą natrętnie nad uchem muchę. Po rozpadzie Austro-Węgier niemal cały przemysł niegdysiejszego wielonarodowego imperium Habsburgów znalazł się poza granicami nowopowstałej Republiki Austrii. Skupiony głównie w Czechach, przyprawiał o dobrobyt i pomnażał bogactwa pogardzanych przez nazistów Słowian. Atmosferę "przedanschlussowej" panującej w kraju beznadziei i przygnębienia, barwnie opisał Stefan Zweig w swojej znakomitej powieści pt. "Dziewczyna z poczty". Dla Hitlera przyłączenie Austrii było podwójnie ważne. Po pierwsze, sam był z pochodzenia Austriakiem, po drugie, przed rozpoczęciem wojennych podbojów należało wpierw "zjednoczyć" w jednym państwie całą niemieckojęzyczną ludność. Ponadto próba Anschlussu była też znakomitą okazją, żeby przetestować opinię zachodnich mocarstw na dalsze ekspansywne plany III Rzeszy. Sama Austria, rządzona przez kanclerza Kurta von Schuschnigga, była w tamtym czasie autorytaryzmem, łudząco podobnym do tego, jaki po przewrocie majowym z 1926 roku, windując do władzy skupiony wokół siebie obóz sanacji, zbudował w Polsce marszałek Józef Piłsudski. Być może dzisiaj delegalizacja opozycyjnych partii politycznych, ograniczenie wolności słowa i swobody zrzeszania się czy prewencyjna cenzura prasy i innych mediów to bardzo bolesne symptomy ograniczenia wolności liberalnej demokracji, ale w porównaniu z tym, jaki los dla Austriaków szykował Adolf Hitler, te wszystkie mankamenty muszą się wydawać tylko niewinną i skromną, dziecięcą igraszką. Vuillard pieczołowicie odtworzył wojnę nerwów, politykę brutalnego i agresywnego szantażu i dobrotliwego przymilania się, jaką kanclerz Niemiec stosował zależnie od okoliczności, aby wymusić swą wolę na coraz bardziej rozchwianym emocjonalnie kanclerzu Austrii. Przyszedł moment, że jedyny ratunek ten drugi widział w interwencji na swoją korzyść mocarstw demokratycznych, ale te były tak przerażone nieodległym widmem wybuchu wojny, i tak nieprzygotowane do wzięcia w niej czynnego udziału, że poza kwaśnym pomrukiem wypowiedzianego półgębkiem niezadowolenia, nie zrobiły w sprawie pomocy dla Austrii zupełnie nic. Wówczas to, zamierzając odwołać się do usilnie przez siebie ograniczanych mechanizmów demokratycznych, von Schuschnigg na 13 marca ogłosił referendum, w którym Austriacy wolą suwerennej większości mieli zdecydować o przyszłości swojego kraju. Uprzedzając jego przeprowadzenie, Hitler wydał rozkaz armii niemieckiej, aby ta zrealizowała plan o kryptonimie "Otto". W takich okolicznościach, 12 marca 1938 roku, Niemcy wkroczyli do Austrii. Odsuniętego od władzy von Schuschnigga, decyzją prezydenta Wilhelma Miklasa, zastąpił na stanowisku kanclerza lider austriackich nazistów Arthur Seyss-Inquart, a likwidacja istnienia niepodległej Austrii stała się faktem, milcząco zaakceptowanym przez resztę świata. I chociaż tuż po przekroczeniu granicy masa wojskowego sprzętu Wehrmachtu uległa pospolitym awariom, Hitler triumfował i kupił sobie trochę czasu, aby naoliwić tryby wojennej machiny dla mających niebawem nastąpić błyskotliwych militarnych blitzkriegów. W kolejce po następny Anschluss czekał już czechosłowacki Sudetenland i traktat monachijski, który tak celnie i wymownie podsumował Winston Churchill: "Francja i Anglia miały do wyboru: wojnę albo hańbę. Wybrały hańbę. Wojnę dostaną i tak". Aby usankcjonować zabór, 10 kwietnia 1938 roku, kopiując poniekąd referendalny pomysł von Schuschnigga, w Austrii i Niemczech zorganizowano "zjednoczeniowy" plebiscyt. Ponad 99% wyborców w obu krajach zagłosowało za przyłączeniem Austrii do Rzeszy Niemieckiej. Warto w tym miejscu nadmienić, że entuzjazm zdecydowanej większości austriackiego społeczeństwa wobec przystąpienia do Niemiec był najzupełniej szczery. Mit Austrii, jako pierwszej ofiary agresywnej polityki Hitlera, nadzwyczaj zręcznie lansowano szczególnie w epoce zimnej wojny, kiedy w Austrii umieściło swoje siedziby wiele prężnie działających na globalnym już przecież rynku firm i wielkich przemysłowych koncernów. Położona między socjalizmem a kapitalizmem, EWG i NATO z jednej, a RWPG i Układem Warszawskim z drugiej strony, formalnie neutralna Austria zaczęła w ten sposób spełniać intratną rolę pomostu i pośrednika pomiędzy Wschodem a Zachodem. Poza Hitlerem, Austriakami z pochodzenia byli między innymi: główny architekt i najważniejszy wykonawca "ostatecznego rozwiązania" Adolf Eichmann, osławiony kat Warszawy Franz Kutschera, zlikwidowany w słynnym zamachu, przeprowadzonym w Warszawie przez Armię Krajową w lutym 1944 roku, a także opisany w głośnej "Liście Schindlera", sadystyczny komendant obozu koncentracyjnego w Płaszowie Amon Göth. Elitarny Pułk SS "Germania", częściowo rozbity przez Wojsko Polskie w krwawym boju na bagnety pod Jaworowem, nocą z 15 na 16 września 1939 roku, w pokaźnej części składał się z byłych obywateli Republik Österreich. Po Anschlussie ludność byłej Austrii stanowiła około 8% ludności III Rzeszy, tymczasem w każdym obozie koncentracyjnym minimum 40% nazistowskiego aparatu represji stanowili niegdysiejsi Austriacy. Dziś niewiele osób pamięta wydarzenia sprzed ponad 80 lat, ale zdecydowana większość z nas ma dobrze w pamięci Anschluss ukraińskiego Krymu, przeprowadzony przez Federację Rosyjską wiosną 2014 roku. Ponownie przy mało konkretnym sprzeciwie ze strony demokratycznych potęg wolnego świata. I znów największą zasługą Vuillarda jest bolesna niczym wyrzut sumienia niezgoda na konformizm i relatywizm w stosunku do niszczącego piękno ludzkiej natury zła. Z byciem przyzwoitym nie warto czekać tak długo, aż wojna sama zapuka do naszych drzwi, żeby wręczając nam karabin do ręki, albo zmuszając nas do ucieczki z domu w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, powiedzieć przykre "sprawdzam" tkwiącemu w nas człowieczeństwu.
Wielu niemieckich historyków skłania się ku opinii, że gdyby Adolf Hitler poprzestał w swojej zaborczej polityce na przyłączeniu Sudetenlandu, nie gwałcąc potem postanowień traktatu w Monachium poprzez zabór resztek Czechosłowacji, nie mówiąc już o wywołaniu II wojny światowej, zostałby zaliczony w poczet najwybitniejszych niemieckich władców, mężów stanu i politycznych przywódców w dziejach, w jednym szeregu razem z Ottonem I, Otto von Bismarckiem i Konradem Adenauerem. W środę 23 sierpnia 1939 roku, kiedy Joachim von Ribbentrop negocjował z Józefem Stalinem i Wiaczesławem Mołotowem niemiecko-sowiecki pakt o nieagresji, a także tajny załącznik do niego, dzielący Europę na strefy wpływów dwóch ludobójczych totalitaryzmów, Hitler niecierpliwie oczekiwał informacji, mających napłynąć z Moskwy. Dzień wcześniej, na zamku Kehlsteinhaus w Bawarii, podczas tajnej narady wyłuszczył najwyższym dostojnikom wojskowym szczegóły swych najbliższych agresywnych planów. W tym zbliżającej się wielkimi krokami, zaplanowanej pierwotnie na 26 sierpnia agresji na Polskę. Warunkiem ich zrealizowania było powodzenie moskiewskiej misji Ribbentropa. Podobno wiadomość o tym, że osiągnięto wstępne porozumienie z Sowietami, a teraz pozostaje tylko uzgodnić szczegóły i spisać tekst całego dokumentu na papierze, nadeszła akurat, kiedy nad Berlinem krwistoczerwoną łuną zachodziło letnie wieczorne słońce. Wówczas to, w przypływie nadzwyczajnej szczerości i odwagi, jedna z towarzyszących Früherowi sekretarek miała mu powiedzieć, że taki widok to wyjątkowo zła wróżba i złowrogo wyglądająca przepowiednia. Zwiastuje bowiem tylko wojnę, śmierć, ogień, krew, łzy i zniszczenie. Na te słowa Hitler, z niezachwianą pewnością w głosie odpowiedział jej, że jeżeli właśnie tak ma być, to niech tak właśnie będzie. Książka Vuillarda, pomimo lakonicznej i zwięzłej, zamkniętej na niespełna stu pięćdziesięciu stronach formy, to porażające kompendium i istna skarbnica wiedzy o mechanizmach rządzących nazistowskim totalitaryzmem, którego okrutne zbrodnie próbuje się relatywizować, a także umniejszać i rozmywać niemiecką za nie odpowiedzialność. Warto pamiętać, że tylko jedno nagrodzone nagrodą Nobla odkrycie niemieckiego uczonego - promienie X odkryte przez Wilhelma Conrada Röntgena, służące do prześwietlania ludzkiego ciała w poszukiwaniu chorób i złamań kości - uratowało i wciąż ratuje po wielokroć więcej istnień ludzkich, niż zdołał zabić niemiecki nazizm. W niczym jednak nie usprawiedliwia to, ani nie rozgrzesza odpowiedzialności niemieckiego narodu za bezmiar potworności narodowosocjalistycznych zbrodni, obecnych w historii Niemiec. Aby godnie podsumować wyrazistą puentą to zasługujące na największe literackie zaszczyty arcydzieło, warto na koniec oddać głos samemu autorowi:
"Nie wpadamy nigdy dwa razy w tę samą przepaść. Zawsze jednak wpadamy w ten sam sposób, komiczny, a zarazem przerażający. I tak bardzo nie chcemy znowu wpaść, że wierzgamy i krzyczymy w głos. Obcasy łamią nam palce, potężne dzioby wybijają zęby, wydłubują oczy. Przepaść otaczają wysokie zamki. Jest też Historia, roztropna bogini, nieruchomy posąg pośrodku rynku; raz do roku otrzymuje daninę w postaci uschłego bukietu piwonii, a codziennie jako obiatę okruszki dla ptaków". [1]
Ocena recenzenta: 6/6
[1] Éric Vuillard, "Porządek dnia", przeł. Katarzyna Marczewska, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 146.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.