Dodany: 16.11.2022 20:47|Autor: idiom1983

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Porządek dnia
Vuillard Éric

5 osób poleca ten tekst.

Anschluss as usual? Appeasement as usual?


Typ recenzji: oficjalna PWN
Recenzent: idiom1983 (Krzysztof Gromadzki)

Po przeczytaniu książki Érica Vuillarda nie mogłem się opędzić od skojarzenia brawurowo opisanych przez francuskiego pisarza kulisów początków władzy nazistowskiej w Niemczech z ewangelicznym przekazem, obrazującym kuszenie poszczącego na jałowej pustyni Chrystusa przez diabła. Oto do narodu niemieckiego, przeżywającego czas surowej pokuty po bolesnej przegranej w I wojnie światowej, tym dotkliwszej, im żarliwsze były przedwojenne imperialne zapędy, przybywa diabeł-kusiciel pod postacią Hitlera, i na powitanie odzywa się do kuszonego przez siebie narodu tymi słowami: "Jeśli jesteście Herrenrasse, sprawcie, żeby te kamienie stały się chlebem". Wstrząsani poniesionymi na wojnie ogromnymi ofiarami, przytłoczeni ciężarem terytorialnych strat, wysokich kontrybucji, płaconych zwycięskim mocarstwom i galopującą inflacją, dewaluującą wartość niemieckiej marki, pozbawieni pracy, płacy, godności i perspektyw na przyszłość, Niemcy ochotnie wyciągnęli ręce do władzy, która zachłannie dała im kawałek chleba w zamian za oddany przy urnie wyborczej głos. Nie potrafili, bądź nie chcieli przewidzieć, że chleb ten jest zatruty jadem totalitarnej i rasistowskiej ideologii, i choć napełnia ich głodne żołądki pożywną strawą, równocześnie zatruwa ich dusze trucizną nienawiści do każdego człowieka, który myśli, wygląda lub modli się inaczej, niż chce tego Partia. Pomimo uzyskania pozytywnej odpowiedzi na swoją pokusę, Hitler-kusiciel nie był do końca zadowolony ze swoich diabolicznych poczynań, pokazał więc Niemcom wszystkie mocarstwa i potęgi tego świata i rzekł: "Oddajcie mi pokłon, a wszystkie one będą należeć do Was!" Każdy, kto choć raz widział nazistowską flagę, wie, że z morza czerwieni, symbolizującej ogień wojennej pożogi i obficie przelaną krew "podludzi" oraz tych, którzy nie zasługują nawet na to urągające ludzkiej godności miano, wyłania się symbolizujące kulę ziemską białe koło, z wpisaną w nie aż po krawędzie, czarną jak mundury Schutzstaffel swastyką. Ten starogermański symbol ognia, służący nazistom jako emblemat ich siły, ma dobitnie uzmysłowić wszystkim, w jakim celu Partia pochwyciła w swe ręce stery władzy. Ideologia nazistowska musi panować nad całym światem, a Partia nie cofnie się przed niczym, żeby zrealizować powzięte przez siebie zamiary. Jedynym, choć koniecznym po temu warunkiem, jest całkowite, bez wyjątku posłuszeństwo wszystkich Niemców. To chyba niezbyt wygórowana cena w zamian za taką potęgę, prawda? Coraz bardziej zadowolony z siebie i coraz szerzej uśmiechnięty Hitler-kusiciel, widząc coraz powszechniejszą aprobatę Niemców dla słów jego pokusy, postanowił zadać swojej ofierze śmiertelny i decydujący cios. Przemówił więc do Niemców w ten sposób: "Rzućcie się w dół, w najmroczniejsze otchłanie wojny i szaleństwa, nikczemności i okrucieństwa, bestialstwa i barbarzyństwa, a dopóki ja się Wami opiekuję i mocno trzymam Was za rękę, nigdy nie urazicie swych nóg o żaden kamień przeszkód ani przeciwności!" Dymiące kominy krematoryjnych pieców w licznych, rozsianych po całej Europie obozach koncentracyjnych, zamienionych na "fabryki śmierci", aby w ten sposób wcielić w życie tzw. "ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej"; precyzyjnie zaplanowana i konsekwentnie realizowana zagłada elit na podbitych i okupowanych terytoriach; wreszcie potężna grabież i rabunek na niewyobrażalną dotąd skalę - bogactw i kosztowności, surowców na potrzeby przemysłu, dóbr kultury, a nawet płodów rolnych - dobitnie pokazują, że i na tym polu Hitler-kusiciel osiągnął spodziewany sukces. Chrystus wszystkie diabelskie mamidła skwitował krótkim: "Idź precz, Szatanie!" Tymczasem Niemcy, z blaskiem entuzjazmu bijącym z ich twarzy, prostując swe ramiona w geście nazistowskiego pozdrowienia, gromkim chórem zgodnie i ochotnie zakrzyknęli: "Jawohl, Mein Führer!" Wówczas to przystąpił Hitler-kusiciel do Niemców, umościł się wygodnie na tronie panowania nad nimi i zachłannie spijając śmietankę swej władzy, pozostał w tym miejscu na długich dwanaście lat...

Pokusa pokusą, aprobata aprobatą, ale co dalej? Jak zagospodarować tak ogromny sukces, jakim jest zdobycie rządu dusz nad wielkim i dumnym narodem, który wydał światu uczonych, odkrywców, artystów i wynalazców tej miary i sławy, co Hegel i Kant, von Humboldt i Schliemann, Dürer i Goethe, Guttenberg i Kepler? Skąd partia NSDAP, dynamiczna i prężna już wcześniej, ale dopiero teraz budująca masowość swojej nomenklatury, weźmie pieniądze i fundusze, żeby zrealizować swe liczne, bardzo kosztowne i publicznie złożone przed ludźmi przedwyborcze obietnice? Czy w całym bezmiarze tej nazistowskiej Sodomy i Gomory, niemal po brzegi wypełnionych ohydą wszelkich możliwych potworności, nie znalazł się chociaż jeden sprawiedliwy Lot? Człowiek, który miałby odwagę położyć białą różę - wątłą i kruchą, ale też piękną i niezłomną, symbolizującą czystość serca i szlachetność myśli - jako alternatywę i przeciwwagę względem koszmaru nazistowskiego bestialstwa? Wreszcie, co być może jest w tym wszystkim najważniejsze i najistotniejsze, jak w ościennych stolicach włodarze tamtejszych rządów i klasy politycznej zareagują na powiewające nad Bramą Brandenburską nazistowskie flagi, w miejsce tych o barwach czerni, czerwieni i złota? Możliwość znalezienia odpowiedzi na te nurtujące wielu pytania, łącząc w sobie kunszt literackiego stylu najwyższej próby z prostymi, podanymi odbiorcy expresis verbis klarownymi konkluzjami, daje czytelnikowi lektura znakomitej powieści Érica Vuillarda pt. "Porządek dnia".

Vuillard, niczym elokwentny gawędziarz, ze swadą i pasją potrafiący opisać historię, którą, potęgując jeszcze naszą ciekawość, zamierza nam w barwny sposób opowiedzieć, a także niczym wytrawny przewodnik, po cichutku i na paluszkach prowadzący nas za rękę za kulisy wielkiej polityki, abyśmy niejako "od kuchni", w najważniejszym i kluczowym momencie zobaczyli, w jaki sposób potrafią zapadać najistotniejsze polityczne decyzje, zabiera nas w fascynującą podróż po miejscach, gdzie obsycha atrament na zawartych właśnie epokowych politycznych traktatach, i po bezmiarze ludzkich charakterów, targanych obawami, marzeniami, namiętnościami i wątpliwościami. Prowadząc nas przez marmury Kancelarii Rzeszy, zapierający dech w piersiach widok alpejskiej panoramy Berchtesgaden, wielkopańskie salony w gościnie u premiera Zjednoczonego Królestwa sir Arthura Neville'a Chamberlaina, wreszcie przez udzielne monarchie rekinów niemieckiej finansjery spod znaku IG Farben, Boscha, Siemensa, Kruppa, Junkersa, Diesla czy Daimlera, laureat prestiżowej literackiej nagrody Goncourtów serwuje nam obraz tego, jak flirt blichtru z nikczemnością przerodził się w wielki płomienny romans nazistowskich dygnitarzy i nobilitowanych mieszczańskich fabrykantów, łudząco podobnych do tych, jakich w swojej powieści "Buddenbrookowie" tak sugestywnie opisał Thomas Mann. Ów płomienny romans, krzesząc na początku nieśmiałe i niegroźnie wyglądające iskierki, spopielił pożogą okrutnej wojny ogromne połacie całego świata. Wyznacznikiem jego powodzenia były bielejące kości niewinnych ofiar i suche oczy tych, którzy nie mieli już sił, żeby dalej opłakiwać ich gorzkimi, rzewnymi, pełnymi boleści łzami. Zanim jednak ten koszmar zdołał się ziścić, wśród dymu wykwintnych cygar, trącanych w toaście bruderszaftu szklaneczek z wytwornym koniakiem, aromatycznej woni perfum i wody kolońskiej, pośród blasku srebrnych dewizek szwajcarskich zegarków i oprawionych w złoto kamieni szlachetnych w męskich sygnetach czy w damskich naszyjnikach, dostojne damy szeleszcząc sukniami i dostojni panowie we frakach, uchylając grzecznie ronda melonika, przypieczętowali uściskiem swych dłoni układ, zwany z angielska "business as usual". I chyba za barwne przedstawienie właśnie tego aspektu początków panowania nazistów w Niemczech, należą się Vuillardowi największe brawa i najwyższe wyrazy uznania. Tu bowiem wykuto fundamenty pod całą resztę dalszych i złowrogich, przerażających "sukcesów" nazistów.

Spośród nich Vuillard wybrał kluczowy i fundamentalny Anschluss Austrii z 12 marca 1938 roku, aby na jego przykładzie sportretować i potępić konformizm i bierne przyzwolenie międzynarodowej opinii publicznej na bezprecedensowy sukces zła, które można lekką ręką relatywizować, a nawet lekceważąco odpędzać od siebie, niczym bzyczącą natrętnie nad uchem muchę. Po rozpadzie Austro-Węgier niemal cały przemysł niegdysiejszego wielonarodowego imperium Habsburgów znalazł się poza granicami nowopowstałej Republiki Austrii. Skupiony głównie w Czechach, przyprawiał o dobrobyt i pomnażał bogactwa pogardzanych przez nazistów Słowian. Atmosferę "przedanschlussowej" panującej w kraju beznadziei i przygnębienia, barwnie opisał Stefan Zweig w swojej znakomitej powieści pt. "Dziewczyna z poczty". Dla Hitlera przyłączenie Austrii było podwójnie ważne. Po pierwsze, sam był z pochodzenia Austriakiem, po drugie, przed rozpoczęciem wojennych podbojów należało wpierw "zjednoczyć" w jednym państwie całą niemieckojęzyczną ludność. Ponadto próba Anschlussu była też znakomitą okazją, żeby przetestować opinię zachodnich mocarstw na dalsze ekspansywne plany III Rzeszy. Sama Austria, rządzona przez kanclerza Kurta von Schuschnigga, była w tamtym czasie autorytaryzmem, łudząco podobnym do tego, jaki po przewrocie majowym z 1926 roku, windując do władzy skupiony wokół siebie obóz sanacji, zbudował w Polsce marszałek Józef Piłsudski. Być może dzisiaj delegalizacja opozycyjnych partii politycznych, ograniczenie wolności słowa i swobody zrzeszania się czy prewencyjna cenzura prasy i innych mediów to bardzo bolesne symptomy ograniczenia wolności liberalnej demokracji, ale w porównaniu z tym, jaki los dla Austriaków szykował Adolf Hitler, te wszystkie mankamenty muszą się wydawać tylko niewinną i skromną, dziecięcą igraszką. Vuillard pieczołowicie odtworzył wojnę nerwów, politykę brutalnego i agresywnego szantażu i dobrotliwego przymilania się, jaką kanclerz Niemiec stosował zależnie od okoliczności, aby wymusić swą wolę na coraz bardziej rozchwianym emocjonalnie kanclerzu Austrii. Przyszedł moment, że jedyny ratunek ten drugi widział w interwencji na swoją korzyść mocarstw demokratycznych, ale te były tak przerażone nieodległym widmem wybuchu wojny, i tak nieprzygotowane do wzięcia w niej czynnego udziału, że poza kwaśnym pomrukiem wypowiedzianego półgębkiem niezadowolenia, nie zrobiły w sprawie pomocy dla Austrii zupełnie nic. Wówczas to, zamierzając odwołać się do usilnie przez siebie ograniczanych mechanizmów demokratycznych, von Schuschnigg na 13 marca ogłosił referendum, w którym Austriacy wolą suwerennej większości mieli zdecydować o przyszłości swojego kraju. Uprzedzając jego przeprowadzenie, Hitler wydał rozkaz armii niemieckiej, aby ta zrealizowała plan o kryptonimie "Otto". W takich okolicznościach, 12 marca 1938 roku, Niemcy wkroczyli do Austrii. Odsuniętego od władzy von Schuschnigga, decyzją prezydenta Wilhelma Miklasa, zastąpił na stanowisku kanclerza lider austriackich nazistów Arthur Seyss-Inquart, a likwidacja istnienia niepodległej Austrii stała się faktem, milcząco zaakceptowanym przez resztę świata. I chociaż tuż po przekroczeniu granicy masa wojskowego sprzętu Wehrmachtu uległa pospolitym awariom, Hitler triumfował i kupił sobie trochę czasu, aby naoliwić tryby wojennej machiny dla mających niebawem nastąpić błyskotliwych militarnych blitzkriegów. W kolejce po następny Anschluss czekał już czechosłowacki Sudetenland i traktat monachijski, który tak celnie i wymownie podsumował Winston Churchill: "Francja i Anglia miały do wyboru: wojnę albo hańbę. Wybrały hańbę. Wojnę dostaną i tak". Aby usankcjonować zabór, 10 kwietnia 1938 roku, kopiując poniekąd referendalny pomysł von Schuschnigga, w Austrii i Niemczech zorganizowano "zjednoczeniowy" plebiscyt. Ponad 99% wyborców w obu krajach zagłosowało za przyłączeniem Austrii do Rzeszy Niemieckiej. Warto w tym miejscu nadmienić, że entuzjazm zdecydowanej większości austriackiego społeczeństwa wobec przystąpienia do Niemiec był najzupełniej szczery. Mit Austrii, jako pierwszej ofiary agresywnej polityki Hitlera, nadzwyczaj zręcznie lansowano szczególnie w epoce zimnej wojny, kiedy w Austrii umieściło swoje siedziby wiele prężnie działających na globalnym już przecież rynku firm i wielkich przemysłowych koncernów. Położona między socjalizmem a kapitalizmem, EWG i NATO z jednej, a RWPG i Układem Warszawskim z drugiej strony, formalnie neutralna Austria zaczęła w ten sposób spełniać intratną rolę pomostu i pośrednika pomiędzy Wschodem a Zachodem. Poza Hitlerem, Austriakami z pochodzenia byli między innymi: główny architekt i najważniejszy wykonawca "ostatecznego rozwiązania" Adolf Eichmann, osławiony kat Warszawy Franz Kutschera, zlikwidowany w słynnym zamachu, przeprowadzonym w Warszawie przez Armię Krajową w lutym 1944 roku, a także opisany w głośnej "Liście Schindlera", sadystyczny komendant obozu koncentracyjnego w Płaszowie Amon Göth. Elitarny Pułk SS "Germania", częściowo rozbity przez Wojsko Polskie w krwawym boju na bagnety pod Jaworowem, nocą z 15 na 16 września 1939 roku, w pokaźnej części składał się z byłych obywateli Republik Österreich. Po Anschlussie ludność byłej Austrii stanowiła około 8% ludności III Rzeszy, tymczasem w każdym obozie koncentracyjnym minimum 40% nazistowskiego aparatu represji stanowili niegdysiejsi Austriacy. Dziś niewiele osób pamięta wydarzenia sprzed ponad 80 lat, ale zdecydowana większość z nas ma dobrze w pamięci Anschluss ukraińskiego Krymu, przeprowadzony przez Federację Rosyjską wiosną 2014 roku. Ponownie przy mało konkretnym sprzeciwie ze strony demokratycznych potęg wolnego świata. I znów największą zasługą Vuillarda jest bolesna niczym wyrzut sumienia niezgoda na konformizm i relatywizm w stosunku do niszczącego piękno ludzkiej natury zła. Z byciem przyzwoitym nie warto czekać tak długo, aż wojna sama zapuka do naszych drzwi, żeby wręczając nam karabin do ręki, albo zmuszając nas do ucieczki z domu w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, powiedzieć przykre "sprawdzam" tkwiącemu w nas człowieczeństwu.

Wielu niemieckich historyków skłania się ku opinii, że gdyby Adolf Hitler poprzestał w swojej zaborczej polityce na przyłączeniu Sudetenlandu, nie gwałcąc potem postanowień traktatu w Monachium poprzez zabór resztek Czechosłowacji, nie mówiąc już o wywołaniu II wojny światowej, zostałby zaliczony w poczet najwybitniejszych niemieckich władców, mężów stanu i politycznych przywódców w dziejach, w jednym szeregu razem z Ottonem I, Otto von Bismarckiem i Konradem Adenauerem. W środę 23 sierpnia 1939 roku, kiedy Joachim von Ribbentrop negocjował z Józefem Stalinem i Wiaczesławem Mołotowem niemiecko-sowiecki pakt o nieagresji, a także tajny załącznik do niego, dzielący Europę na strefy wpływów dwóch ludobójczych totalitaryzmów, Hitler niecierpliwie oczekiwał informacji, mających napłynąć z Moskwy. Dzień wcześniej, na zamku Kehlsteinhaus w Bawarii, podczas tajnej narady wyłuszczył najwyższym dostojnikom wojskowym szczegóły swych najbliższych agresywnych planów. W tym zbliżającej się wielkimi krokami, zaplanowanej pierwotnie na 26 sierpnia agresji na Polskę. Warunkiem ich zrealizowania było powodzenie moskiewskiej misji Ribbentropa. Podobno wiadomość o tym, że osiągnięto wstępne porozumienie z Sowietami, a teraz pozostaje tylko uzgodnić szczegóły i spisać tekst całego dokumentu na papierze, nadeszła akurat, kiedy nad Berlinem krwistoczerwoną łuną zachodziło letnie wieczorne słońce. Wówczas to, w przypływie nadzwyczajnej szczerości i odwagi, jedna z towarzyszących Früherowi sekretarek miała mu powiedzieć, że taki widok to wyjątkowo zła wróżba i złowrogo wyglądająca przepowiednia. Zwiastuje bowiem tylko wojnę, śmierć, ogień, krew, łzy i zniszczenie. Na te słowa Hitler, z niezachwianą pewnością w głosie odpowiedział jej, że jeżeli właśnie tak ma być, to niech tak właśnie będzie. Książka Vuillarda, pomimo lakonicznej i zwięzłej, zamkniętej na niespełna stu pięćdziesięciu stronach formy, to porażające kompendium i istna skarbnica wiedzy o mechanizmach rządzących nazistowskim totalitaryzmem, którego okrutne zbrodnie próbuje się relatywizować, a także umniejszać i rozmywać niemiecką za nie odpowiedzialność. Warto pamiętać, że tylko jedno nagrodzone nagrodą Nobla odkrycie niemieckiego uczonego - promienie X odkryte przez Wilhelma Conrada Röntgena, służące do prześwietlania ludzkiego ciała w poszukiwaniu chorób i złamań kości - uratowało i wciąż ratuje po wielokroć więcej istnień ludzkich, niż zdołał zabić niemiecki nazizm. W niczym jednak nie usprawiedliwia to, ani nie rozgrzesza odpowiedzialności niemieckiego narodu za bezmiar potworności narodowosocjalistycznych zbrodni, obecnych w historii Niemiec. Aby godnie podsumować wyrazistą puentą to zasługujące na największe literackie zaszczyty arcydzieło, warto na koniec oddać głos samemu autorowi:

"Nie wpadamy nigdy dwa razy w tę samą przepaść. Zawsze jednak wpadamy w ten sam sposób, komiczny, a zarazem przerażający. I tak bardzo nie chcemy znowu wpaść, że wierzgamy i krzyczymy w głos. Obcasy łamią nam palce, potężne dzioby wybijają zęby, wydłubują oczy. Przepaść otaczają wysokie zamki. Jest też Historia, roztropna bogini, nieruchomy posąg pośrodku rynku; raz do roku otrzymuje daninę w postaci uschłego bukietu piwonii, a codziennie jako obiatę okruszki dla ptaków". [1]

Ocena recenzenta: 6/6

[1] Éric Vuillard, "Porządek dnia", przeł. Katarzyna Marczewska, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 146.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2355
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 21
Użytkownik: jolietjakeblues 17.11.2022 19:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Typ recenzji: oficjalna P... | idiom1983
Świetne!
Użytkownik: idiom1983 17.11.2022 19:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetne! | jolietjakeblues
W ustach takiego arcymistrza słowa pisanego jak Ty, taka pochwała to arcykomplement. Nie pozwól mi obrastać w piórka samozadowolenia, bo za bardzo się rozbisurmanię, jak mawiał Zagłoba. Pozdrawiam!
Użytkownik: jolietjakeblues 18.11.2022 11:04 napisał(a):
Odpowiedź na: W ustach takiego arcymist... | idiom1983
Ach, i teraz ja zaczynam obrastać w piórka!
Użytkownik: idiom1983 18.11.2022 11:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, i teraz ja zaczynam ... | jolietjakeblues
Inflacja oskubie z nich skutecznie nas wszystkich! Ale jak pisał, zdaje się Witkacy, albo Gombrowicz, choć chyba ten pierwszy: "Nie ma tego złego, co by na jeszcze gorsze nie wyszło!"
Użytkownik: Tiste Andii 18.11.2022 19:47 napisał(a):
Odpowiedź na: W ustach takiego arcymist... | idiom1983
Trochę odczekałem bo myślałem, że ktoś z nadzorujących wskaże autorowi tej notki rzeczy do poprawy. Jakoś jednak nikt nie zareagował.
A skoro idiom1983 sam zaprasza by podskubać owe "piórka", to czemu nie? Ja też jestem pod wrażeniem, pod wrażeniem - skąd autor czerpał informacje co do niektórych faktów, bo na pewno nie od Érica Vuillarda.

"kto choć raz widział nazistowską flagę, wie, że z morza czerwieni, symbolizującej ogień wojennej pożogi i obficie przelaną krew "podludzi" oraz tych, którzy nie zasługują nawet na to urągające ludzkiej godności miano, wyłania się symbolizujące kulę ziemską białe koło, z wpisaną w nie aż po krawędzie, czarną jak mundury Schutzstaffel swastyką. Ten starogermański symbol ognia, służący nazistom jako emblemat ich siły...".

Jest to absolutnie ahistoryczna i wyssana z palca interpretacja flagi nazistów i III Rzeszy. Nie ma ani jednej wzmianki w materiałach źródłowych by biały okrąg miał symbolizować kulę ziemską. Czerwień - miała inną symbolikę (zupełnie niezwiązaną z krwią), a swastyka nie była symbolem ognia.
Przy czym taka ona: starogermańska, jak: starosłowiańska czy starożydowska. Swastyka nie jest: "aż po krawędzie", jej umiejscowienie nie odbiega od innych tego typu herbów (godeł) na flagach państwowych, nietypowe umiejscowienie swastyki było np. na osobistym sztandarze führera jako Naczelnego Wodza (Persönliche Standarte Adolf Hitlers als Oberbefehlshaber der Wehrmacht) czy sztandarach Führerbegleitbrigade.
Kolorystyka jest przede wszystkim nawiązaniem do barw stosowanych przed nastaniem Republiki Weimarskiej, Hitler chciał pozbyć się barwy złotej. Wykładnię symboliczną barw dał w "Mein Kampf", kto ciekawy niech zajrzy.

"W środę 23 sierpnia 1939 roku, kiedy Joachim von Ribbentrop negocjował [...] Hitler przebywał na zamku Kalkstein w Bawarii, żeby omówić z najwyższymi dowódcami wojskowymi plany niedalekiej agresji na Polskę".

W Bawarii nie ma Zamku Kalkstein, nie ma tam też takiego pałacu, ani innej znaczącej budowli o takiej nazwie. Hitler nie zaprezentował planu ataku na nasz kraj 23 sierpnia.
W rzeczywistości chodzi o spotkanie z 22 sierpnia w Kehlsteinhaus (w kompleksie Berghof), 23; ale listopada; to odbyło się spotkanie dotyczące działań na froncie zachodnim, tyle że w Kancelarii Rzeszy.

"Poza Hitlerem, Austriakami z pochodzenia byli między innymi: główny architekt i najważniejszy wykonawca "ostatecznego rozwiązania" Adolf Eichmann, osławiony kat Warszawy Franz Kutschera".

Eichman ani z pochodzenia, ani z urodzenia nie był Austriakiem. Urodził się w Salzburgu, jakieś 570 km od przygranicznego, austriackiego Salzburga.

"Prowadząc nas [...] przez udzielne monarchie rekinów niemieckiej finansjery spod znaku IG Farben, Boscha, Siemensa, Kruppa, Junkersa, Diesla czy Daimlera, laureat prestiżowej literackiej nagrody Goncourtów serwuje nam obraz tego, jak flirt blichtru z nikczemnością przerodził się w wielki płomienny romans nazistowskich dygnitarzy i nobilitowanych mieszczańskich fabrykantów".

Faktem jest, że wiele niemieckich dynastii przemysłowych podjęło współpracę z nazistami. Warto jednak nieco rzetelniej przedstawić jak to w każdym przypadku przebiegało. Jedni z entuzjazmem przyjęli nową ideologię. Inni, nie przyjmując nazistowskiej ideologii, z entuzjazmem podjęli współpracę, w nadziei na zwiększenie zysków. Byli i tacy, co z niechęcią a z oportunizmu czy strachu zgodzili się na ograniczoną współpracę.
Rozpiętość tych relacji zaprezentuję na przykładach rodzin: Siemens, Bosch i Junkers.
Większość członków tej pierwszej całkiem ochoczo przystąpiło do interesów z nazistami.
Przedsiębiorstwa Roberta Boscha miały istotny wkład w machinę wojenną Niemców, w jego zakładach wykorzystywano pracę więźniów i robotników przymusowych. Z drugiej strony zaczął zatrudniać w swych firmach ludzi, o których wiedział, że są w opozycji do nazistów. W ten sposób powstał tzw. Bosch-Kreis, grupa ludzi spiskujących przeciwko nowej władzy. Za przyzwoleniem Boscha w początkowych latach władzy nazistów, grupa wspierała finansowo emigrację Żydów (w tym nielegalną). Zatrudniony przezeń Carl Friedrich Goerdeler, łącznik z kręgami wojskowymi, w ramach fikcyjnych wyjazdów służbowych starał się ostrzec różne zagraniczne kręgi przed militarystycznymi zapędami nazistów. To właśnie Goerdeler miał zastąpić führera w przypadku powodzenia spisku z 20 lipca 1944 roku. Po torturach został stracony 2 lutego 1945 roku.
Jeśli chodzi o Junkersów, to senior - Hugo Junkers nie chciał podjąć współpracy z nazistami, w 1934 r. trafił do aresztu domowego, w którym zmarł w lutym 1935 roku. Po tym, najważniejsze firmy Junkersów zostały poddane pełnej kontroli nazistów.

Za coś niewyobrażalnego uważam wymienienie Siemensów w jednym rzędzie z Junkersami - bez żadnego objaśnienia. Podobnie oceniam to, że autor tej notki stwierdził, iż zrobił to Vuillard. Otóż w jego książce przy opisie spotkania z 20 lutego, pośród dwudziestu czterech osób reprezentujących przemysł i finanse nie ma Junkersów. Nie ma też ani słowa o nich w całej książce.

To tyle jeśli chodzi o fakty.

Następnym razem napiszę dlaczego koncepcja Hitlera jako "diabła - kusiciela" jest bardzo szkodliwa.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 18.11.2022 20:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Trochę odczekałem bo myśl... | Tiste Andii
Niestety, w kwestii oczekiwania na interwencję nadzorujących muszę Cię rozczarować. W skład zespołu redakcyjnego nie wchodzą fachowcy z wszystkich możliwych dziedzin - również, jak w tym wypadku, historii - którzy mieliby każdy detal w małym palcu, bo jesteśmy zwykłymi użytkownikami, którzy ochotniczo zajęli się dbaniem o poprawność językową wprowadzanych tekstów. Nie mamy też możliwości natychmiastowego czytania wszystkich recenzowanych książek i wyłapywania, linijka po linijce, ewentualnych nieścisłości między ich zawartością a tekstem recenzji. Oczywiście, jeśli autor recenzji popełnia gruby błąd w rodzaju pomylenia daty bitwy pod Grunwaldem względnie imienia powszechnie znanej postaci, zauważamy to i prosimy o poprawkę. Poza tym korygowanie zawartości merytorycznej recenzji czy - tym bardziej - interpretacji jakichś elementów treści przez ich autorów nie leży w naszej gestii. Po to między innymi jest możliwość dodania komentarza, żeby użytkownik biegły w danej dziedzinie mógł recenzentowi zwrócić uwagę na ewentualne omyłki czy zakomunikować, że nie zgadza się z nim w kwestii interpretacji.
Użytkownik: fugare 18.11.2022 22:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Trochę odczekałem bo myśl... | Tiste Andii
Adolf Eichmann urodził się w Solingen, a do Austrii przenieśli się jego rodzice, gdy miał 8 lat i tam dorastał. Pisząc, że nie był Niemcem z urodzenia, a pomijając pozostałe fakty lekko manipulujesz nimi, bo w różnych miejscach można przeczytać, że był zbrodniarzem niemiecko-austriackim. Spotkanie 22 sierpnia 1939 r. też się odbyło i Hitler wygłosił na nim przemówienie, w którym mowa była o Polsce. Znalezienie tych informacji zajęło mi chwilkę, ale nie każdy będzie to robić i pozostanie z wrażeniem, że autor zupełnie mijał się z prawdą, a tak nie jest. Jeśli przyświeca Ci w Twojej działalności dobro tego forum, to jest miejsce, gdzie można również zgłosić błąd, ale zgłaszający pozostaje anonimowy....
Użytkownik: fugare 18.11.2022 22:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Adolf Eichmann urodził si... | fugare
Miało być "Pisząc, że nie był Austriakiem z urodzenia".
Użytkownik: idiom1983 18.11.2022 23:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Trochę odczekałem bo myśl... | Tiste Andii
Chyba kompletnie nie rozumiesz, czym jest recenzowanie książek. To przede wszystkim przekazywanie własnych wrażeń i emocji na temat przeczytanej książki. Mój prywatny "strumień świadomości". Ale po kolei wyłożę Ci moje racje.

Co do nazistowskiej flagi. Zupełnie inaczej wygląda interpretacja symboliki nazistowskiej w momencie jej powstawania, kiedy NSDAP było tylko jedną z wielu - ani jedyną, ani największą, a już na pewno nie najważniejszą partią o ultranacjonalistycznej i antysemickiej ideologii - na niemieckiej scenie politycznej. Wówczas może faktycznie koło oznaczało jakiś wewnętrzny krąg dla wtajemniczonych wybranych wyznawców. Jednak immanentną cechą ideologii nazistowskiej jest jej nienasycenie, a plany podboju ogromnych obszarów świata przez nazistów nie są przez nikogo (no chyba, że poza Tobą, choć szczerze wątpię) kwestionowane. Być może czerwień faktycznie oznaczała na początku zapał narodowosocjalistycznej rewolucji, jednak chyba nie zaprzeczysz, że w trakcie wojny naziści postawili sobie za cel masową eksterminację Żydów i Słowian. To głownie oni stanowili ofiary ich potwornych zbrodni, czyli owej narodowosocjalistycznej rewolucji właśnie. Swastyka była symbolem ognia. Oczywiście nieograniczonym tylko do kultury germańskiej. Miniaturowe swastyki, symbolizując stare pogańskie kulty, widnieją np. na denarze Mieszka I, (tak naprawdę był to denar jego wnuka Mieszka II), gdzie otaczają centralnie umieszczony krzyż - symbol nowej religii państwowej, czyli chrześcijaństwa. Taka symbolika oznacza religijny synkretyzm i trwanie prastarych pierwotnych kultów w nowym kulcie. Taka sama tak naprawdę jest symbolika ukośnej belki w ortodoksyjnym krzyżu prawosławnym. To ogień - czyli stary kult, który osiadł i ma się całkiem nieźle w nowej religii. Identyczne znaczenie - prastarych kultów lunarnych - ma półksiężyc w symbolice muzułmańskiej. Plemię Kurajszytów, z którego wywodził się Prorok Mahomet, czciło pierwotnie lokalne lunarne bóstwo, które w pewnym momencie Mahomet podniósł do rangi Jedynego i Najwyższego Boga. Trudno jednak żeby Hitler publicznie odwoływał się do wierzeń, tradycji i zwyczajów ludów i narodów, które pragnął eksterminować. Interpretację podobną do mojej przedstawił Wiktor Suworow w jednym z dokumentalnych filmów ze swoim udziałem, w którym porównał symbolikę nazistowską i komunistyczną z sierpem i młotem ogarniającym cały świat.

Eichmann faktycznie urodził się Niemczech, ale jako dziecko przeprowadził się i dorastał w Austrii, należał nawet do austriackiego skautnigu. Trudno więc zaprzeczyć jego bardzo silnych związków z tym krajem.

Lista firm, które wymieniłem, to emblematyczne przykłady najbardziej znanych niemieckich przedsiębiorstw, które nawet dzisiaj przemawiają do wyobraźni czytelnika. Nigdzie nie napisałem, że sam Vuillard szczegółowo opisuje perypetie Junkersa, Kruppa, Boscha lub Siemensa, a także wielu innych niemieckich koncernów przemysłowych pod nazistowskimi rządami. A już na pewno nie stawia znaku równości między nimi. Moim zamiarem było przekazać to, że wszystkie one zostały - w taki czy inny sposób - włchonięte przez system budowania militarnej potęgi Rzeszy. Dobrowolnie czy pod przymusem, fabryki Junkersa produkowały samoloty dla Luftwaffe - a Ju 87 Stukas - to wręcz emblemat blitzkriegu Wehrmachtu w Polsce i nie tylko.

Być może faktycznie nieprecyzyjnie przytoczyłem nazwę zamku, w którym odbyła się narada Hitlera z najwyższymi oficerami z 22 sierpnia 1939 roku. Jeśli tak jest, to poproszę Redakcję o skorygowanie tych błędów. Ja nie mam kłopotu z tym, że ktoś mądrzejszy ode mnie, jest w stanie wytknąć mi pomyłkę, którą mogłem gdzieś w treści swego tekstu popełnić. Dziękuję Ci za zwrócenie na to mojej uwagi. Dzięki Tobie moja recenzja stanie się lepsza. Nigdy nie mieniłem się nieomylną wyrocznią, która pozjadała wszystkie historyczne rozumy. Nigdy nie aspirowałem nawet do takiego miana. Z tej prostej przyczyny, że pycha - a tylko tak trzeba określać podobne mniemanie o sobie - zawsze kroczy przed upadkiem. A ja bynajmniej upadać nie zamierzam. Jednak historii o krwawej łunie zachodzącego słońca z 23 sierpnia 1939 roku, nie wyssałem bynajmniej z palca, tylko zasłyszałem ją w dokumencie historycznym, przygotowanym pod auspicjami BBC, lub Telewizji Discovery. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie tego dokładnie.

Co do porównania Hitlera do kuszącego Niemców Szatana, bardzo podobne zdanie przedstawił Thomas Mann w "Doktorze Faustusie". To są moje unikatowe, emocje, przemyślenia, spostrzeżenia oraz wrażenia, i napisałem tę recenzję tak, jak ja czuję, rozumiem, przeżywam i twierdzę. Nie znając ani Twoich myśli, ani Twoich racji, zwyczajnie nie mogę ich podzielać. Przynajmniej w świadomy, a nie tylko w przypadkowy sposób. Masz prawo oczywiście do własnych poglądów, a moje możesz krytykować, jeśli się z nimi nie zgadzasz. Po to mamy pluralizm i wolność słowa. Bo jak napisał ksiądz Jan Twardowski: "Gdyby każdy z nas miał tak samo, to nikt by nikogo nie potrzebował". Najzupełniej szczerze i bynajmniej nie ironicznie: Pozdrawiam serdecznie.
Użytkownik: Monika.W 14.09.2023 07:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Trochę odczekałem bo myśl... | Tiste Andii
Jaki piękny głos w dyskusji.
Prawie jak ... kolejny esej.
Bardzo dziękuję za opowieść o Boschach i Junkersach, od razu mam mniejsze wyrzuty sumienia, że uzywam produktów Bosch.

A swoją drogą - pierwszy rozdział, ten o 24 rekinach biznesu, jest chyba najlepszy. Tak pięknie pokazana banalność zła.
Użytkownik: Monika.W 13.09.2023 17:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Typ recenzji: oficjalna P... | idiom1983
Przepiękny esej. Bo nie recenzja. Esej lepszy nawet niż sama książka.
Użytkownik: idiom1983 13.09.2023 17:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepiękny esej. Bo nie r... | Monika.W
Czym "esej" o książce Vuillarda różni się od "eseju" o "Lalce" Bolesława Prusa? Czymś jednak musi się różnić, skoro jeden tekst został polecony przez Redakcję, a drugi nie... Ja się nie znam, ja tylko "eseistą" jestem... No bo przecież nie recenzentem. Chyba. Pozdrawiam.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 13.09.2023 21:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Czym "esej" o książce Vui... | idiom1983
Gdyby mnie ktoś pytał o zdanie, to jednak się różni - w moim odczuciu stosunkowo mniejsza jest proporcja dodanego przez Ciebie wprowadzenia w tło historyczne, jak również Twoich własnych przemyśleń związanych z motywami z książki, ale bezpośrednio jej niedotyczących, do partii tekstu omawiających treść i sposób jej zaprezentowania przez autora.

A swoją drogą, niepolecenie przez redakcję nie jest karą za prawdziwe lub wyimaginowane grzechy - czasem zdarzało i nadal zdarza się nam (piszę w imieniu wszystkich, którzy bywają w to zaangażowani) polecać teksty napisane o wiele mniej kunsztownie i wnikliwie, dlatego, że w prosty sposób zwracają uwagę na książkę mało znaną, a wartą zainteresowania, zaś nie polecać np. dwunastej czy piętnastej ładnej i obszernej recenzji powszechnie znanego i czytanego tytułu.
Użytkownik: idiom1983 13.09.2023 23:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdyby mnie ktoś pytał o z... | dot59Opiekun BiblioNETki
W swoim tekscie o "Lalce", raptem trzeciej obszerniejszej niż dwa, trzy krótkie akapity, opublikowanej na BiblioNETce recenzji powieści Prusa, starałem się zwrócić uwagę odbiorców nie na oklepane i analizowane już po wielokroć aspekty tej książki, ale raczej na to, co zazwyczaj umyka tym, którzy po nią sięgają, ze szczególnym uwzględnieniem współczesnego pokolenia czytelników. Już po tym widać, że "Lalka", wbrew pozorom, nie jest najczęściej recenzowaną powieścią na naszym portalu. Jak mi się wydaje dlatego, że skoro każdy kiedyś musiał (a rzadziej chciał sam z siebie) ją przeczytać i omawiał w szkolnych ławach, to wydaje mu się, że wszystko na ten temat zostało już powiedziane i gruntownie wyjaśnione. Wyraźnie zaznaczyłem też, że o wielkości tej powieści najbardziej przesądza wielowymiarowa i nieoczywista sylwetka jej głównego bohatera, czyli Stanisława Wokulskiego, którego życie i całą powieściową aktywność, najsilniej determinowały czasy i okoliczności, w jakich przyszło mu żyć. Warto więc było, przynajmniej moim zdaniem, rzucić trochę więcej światła właśnie na kontekst, dzisiaj już historyczny i słabo znany, a jeszcze gorzej rozumiany. Ale w czasach Prusa najzupełniej oczywisty i zrozumiały niemal dla każdego. Może za wyjątkiem niuansów polityki zagranicznej i międzynarodowej. To, że Prus o tym nie pisze, albo pisze mało, bynajmniej nie znaczy, że opisany przeze mnie kontekst nie stanowi integralnej i ważnej części powieściowej rzeczywistości. To, co było "masłem maślanym" w latach 1887-1889, kiedy "Lalkę" drukowano w odcinkach w "Kurierze Codziennym", dzisiaj potrafi poruszyć, zaciekawić i zaintrygować. Właśnie owym "niesztampowym" i "niebanalnym" podejściem do tej powieści. Nie jest to ani wina Prusa, ani moja, ale raczej upływającego czasu, który sprawia, że na "Lalkę" patrzymy z coraz płytszej i uboższej intelektualnie perspektywy. Uznałem, że warto to zmienić i pokazać to, co jest ważne, ale zawarte miedzy wierszami potrafi łatwo uciec i zgubić się w morzu innej powieściowej problematyki. I chyba nawet nieźle mi poszło, choć na pewno mogłem postarać się jeszcze bardziej.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 14.09.2023 07:41 napisał(a):
Odpowiedź na: W swoim tekscie o "Lalce"... | idiom1983
Poszło Ci doskonale, i dlatego właśnie wyszedł tekst gatunkowo recenzją niebędący. Granica między przedstawianiem treści i własnych refleksji wzbudzanych tą treścią jest bardzo cienka, i prawie każdemu, kto próbuje napisać "od serca" o właśnie przeczytanej lekturze, zdarza się ją przekraczać. Niektórzy są zdania, że w recenzji w ogóle nie powinno się znajdować nic, co nie jest informacją o treści książki i jej walorach/wadach warsztatowych, no, ewentualnie jakieś jedno-dwa zdania wprowadzenia dotyczące postaci autora (jeśli nie jest powszechnie znany) czy właśnie tła historycznego/społecznego, za to zero własnych przemyśleń, pytań retorycznych, odniesień do wcześniejszych lektur, ba, żadnego czasownika w 1 osobie dowolnego czasu i żadnego "ja", "moje" w dowolnej postaci. Taka norma obowiązywała swego czasu recenzentów pisujących do "Literadaru" i nieraz mi się zdarzało musieć własny tekst poprawiać, gdy mi go zwrócono z powodu, że był "za bardzo subiektywny". Troszkę się już wyzwoliłam spod tego nakazu, i jako ja-recenzent, i jako ja-obsługa działu recenzji; nikomu nie odsyłam tekstów tylko dlatego, że mają zaburzone proporcje między elementami recenzyjnymi a eseistycznymi, a te własne, które są moim zdaniem zbyt osobiste lub zbyt pełne dywagacji na tematy z książką niezwiązane, wrzucam do czytatnika zamiast je dawać jako recenzje. Kto ma przeczytać, i tak przeczyta :-).
Użytkownik: Monika.W 14.09.2023 07:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Poszło Ci doskonale, i dl... | dot59Opiekun BiblioNETki
" Taka norma obowiązywała swego czasu recenzentów pisujących do "Literadaru" i nieraz mi się zdarzało musieć własny tekst poprawiać, gdy mi go zwrócono z powodu, że był "za bardzo subiektywny"."
A to mnie zaskoczyłaś. Recenzja "za bardzo subiektywna"? W głowie mi się to nie mieści - nie może taka być, bo recenzja, to właśnie czyjaś opinia o książce.

Nie rozumiem kierunku, w którym idzie świat. Tego obowiązku obiektywizowania wszystkiego, aby nikogo nie urazić, zakaz oceniania, bo to szkodliwe, itp.

Nie są to oczywiście zarzuty do Twoich tekstów - takie ogólne przemyślenia.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 14.09.2023 07:55 napisał(a):
Odpowiedź na: " Taka norma obowiązywała... | Monika.W
To znaczy, nie chodziło o mój subiektywny pogląd na dany element recenzowanej książki, tylko o to, że wyraziłam go zwrotem w rodzaju: "przypominam sobie, jak x lat temu czytałam to-i-tamto; miałam wtedy wrażenie, że autor...", "postać X-a kojarzy mi się z..." albo "ja osobiście nie lubię narracji takiej-a-takiej".
Użytkownik: Monika.W 14.09.2023 12:05 napisał(a):
Odpowiedź na: To znaczy, nie chodziło o... | dot59Opiekun BiblioNETki
Piękne zwroty - pokazują osobisty stosunek do danej książki, do literatury. Uwielbiam taką intymność recenzenta.
Pewnie tym tropem idziemy od recenzji do eseju...
No ale esej zawsze lepszy od recenzji.
Użytkownik: idiom1983 14.09.2023 09:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Poszło Ci doskonale, i dl... | dot59Opiekun BiblioNETki
Kiedy pisałem o tym, co w swoim tekscie mogłem zrobić lepiej, chodziło mi głównie o dwie konkretne rzeczy. Po pierwsze, pokazanie tego, jak snując wątki i osnowy swojej powieściowej opowieści, pełnymi garściami Prus czerpał z bogatego dorobku wielkiej światowej literatury, potrafiąc przy tym doskonale opisać polską mentalność i polskie problemy tamtych czasów. Prus zrobił to tak zręcznie i znakomicie, że trzeba naprawdę mocno się skupić, żeby te liczne aluzje wyłapać. A takich "mrugnięć oka" pisarza do czytelników jest faktycznie całkiem sporo. "Czytajcie, a znajdziecie", zdaje się mówić do nas Prus. Jest w "Lalce" niewątpliwie coś z duchu prozy Dickensa, a w polskiej literaturze "Lalka" spełnia mniej więcej tę samą rolę, co "Klub Pickwicka" w literaturze angielskiej. Sam Wokulski to trochę taki polski David Copperfield, a relacja między nim a Rzeckim, bardzo przypomina w duchu "Wielkie nadzieje" Abla Magwicha, w stosunku do młodego Pippa. W baronowej Krzeszowskiej można odnaleźć jaką namiastkę Miss Havisham, a piękna Estella, to w jakimś stopniu odzwierciedlenie Izabeli Łęckiej. Poza Dickensem Prus najsilniej czerpał z Tołstoja, a zwłaszcza z "Anny Kareniny". Prus poniekąd skopiował pomysł Tołstoja, żeby na tle romansowego wątku obyczajowego, przedstawić szeroką panoramę stosunków społecznych w swoim kraju, w konkretym, ważnym i przełomowym dla historii czasie. Drugą istotną w moim tekście kwestią, mogłaby być nieco lepiej opisana sylwetka Izabeli Łęckiej - w moim odczuciu postaci skonstruowanej przez Prusa jako "Nana" Zoli - w ujęciu á rebours. Choć nie wywodzi się z nizin społecznych i nie eksponuje publicznie wdzięków i powabów swojego ciała, Łęcka, tak jak Nana, kusi, pociąga i hipnotyzuje wielu mężczyzn, przyprawiając ich o zgubę. Flaubert pisał o powieści Zoli: "Nana stała się mitem, nie przestając być prawdziwa". O Łęckiej śmiało można chyba powiedzieć to samo. Tak myślę.
Użytkownik: Monika.W 14.09.2023 07:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Czym "esej" o książce Vui... | idiom1983
Jak dla mnie - esej o książce Vullairda jest lepszy niż książka, zaś esej o "Lalce" nie jest lepszy niż "Lalka". Skoro już zapytałeś, to odpowiadam.
Ale zapewne Redakcja kierowała się czym innym.
Użytkownik: idiom1983 14.09.2023 10:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak dla mnie - esej o ksi... | Monika.W
Zapewne masz rację. Spotkałem się z opinią, że trzy najważniejsze utwory w całej polskiej literaturze to: w poezji i liryce "Pan Tadeusz", w dramacie "Dziady", a w epice, w prozie i w powieści - właśnie "Lalka" Prusa. Ciężko jest więc komukolwiek napisać po polsku coś lepszego od "Lalki". O ile w ogóle kiedykolwiek będzie to możliwe. A co do moich esejów, to tekstami właśnie w tym duchu są moje dostępne na BiblioNETce recenzje książek: "Joanna D'Arc. Jej historia", "Waltenberg", "Generał w labiryncie", "Szklane ptaki" czy "Pantera w piwnicy". Jeśli będziesz chciała, przeczytaj i oceń je sama. Pozdrawiam.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: