Niewidzialne kobiety: Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn (
Criado Perez Caroline)
Trudno powiedzieć, od kiedy świat jest „skrojony pod mężczyzn”. Przynajmniej w części społeczeństw – zdaje się, że od chwili, gdy mężczyźni zaczęli spisywać święte księgi, według których Stwórca (na ogół płci męskiej, choć w niektórych religiach zastrzega się, że jest on istotą bezcielesną, której nie można mierzyć ludzką miarą – ale i tak mówi się o nim per „on”) najpierw powołał do życia mężczyznę (w niektórych językach pojęcia „człowiek” i „mężczyzna” wyrażane są tym samym słowem). Dopiero potem postarał się o zapewnienie mu towarzyszki, bez której nie byłoby mowy o przedłużeniu gatunku, ale też którą od razu uznano za jakąś poślednią odmianę pierwszej istniejącej istoty rozumnej, prawdopodobnie dlatego, że – w odróżnieniu od na przykład ptaków, u których oboje rodzice wysiadują jaja i karmią pisklęta – jedynie owa druga połowa wyposażona była w specjalny zestaw cech biologicznych, umożliwiający jej wychowanie potomstwa, a tym samym uziemiający ją w domowym ognisku na długie lata. Toteż nie dbano specjalnie o przynależny jej kawałek świata, odmawiając jej wielu praw publicznych i wielu możliwości samorealizacji. Wydawałoby się, że mamy to już za sobą, bo przecież dziś kobiety nie tylko mogą głosować, ale też mogą ubiegać się o dowolne najwyższe urzędy państwowe, mogą same prowadzić firmy, wybierać życiowych partnerów lub partnerki, pracować w każdym zawodzie i uprawiać każdy sport, jakim są w stanie podołać fizycznie. A jednak wciąż jeszcze, choć w różnym stopniu w różnych krajach, daje się im pośrednio lub bezpośrednio do zrozumienia, że są w jakiś sposób gorsze od mężczyzn czy też, że nie należy im się to samo, co przedstawicielom drugiej płci.
Przyznam, że ja osobiście naprawdę nigdy nie doświadczyłam ani w szkole, ani w pracy, ani w żadnym środowisku publicznym dyskryminacji ze względu na moją płeć; na studiach sąsiednie grupy, akurat nie moja, miały pecha mieć zajęcia z panem adiunktem, rzucającym komentarzami, które mogły się wydawać seksistowskie… gdyby tak samo wulgarnie nie zwracał się do studentów płci męskiej, za to jedyna osoba, która ewidentnie nie znosiła studentek i z widoczną przyjemnością je „uwalała” na zaliczeniach, była też kobietą. Zawsze zarabiałam tyle samo, ile mężczyźni na tym samym stanowisku, za to zdarzało mi się za tę samą pracę zarobić znacznie mniej, niż innej kobiecie, która miała „chody” w dyrekcji. Nikt mi nie odmawiał zatrudnienia ze względu na to, że mam dziecko, nikt nie straszył wyrzuceniem z pracy za wzięcie L4 na opiekę, a to, że mój urlop wychowawczy ostatecznie położył kres mojej karierze akademickiej, uznałam za własny wybór (bo przecież to ja zadecydowałam, że nie oddam małego dziecka pod opiekę obcej osobie, żeby mieć czas na pisanie doktoratu i nabijanie sobie punktów za publikacje. 90% moich koleżanek zrobiło inaczej. 90% z tych, które obroniły doktorat i napisały dość prac, by móc zostać na uczelni, odeszło z niej z własnej woli, gdy dzieci już im podrosły, głównie z powodu warunków pracy i płacy, identycznych dla osób obu płci). Ale przyznam, że nie zwracałam na przykład uwagi na to, czy dziennikarze równie surowo oceniają polityków płci męskiej i żeńskiej, czy więcej hejtu wylewają sfrustrowani internauci na celebrytów, czy na celebrytki, a co więcej – i co ważniejsze – nie zdawałam sobie sprawy, że w krajach, nazwijmy je skrótowo, słabo lub nierównomiernie rozwiniętych brak toalet stanowi prostą drogę do wzrostu liczby gwałtów, bo o ile mężczyźni nie krępują się oddawać mocz w pierwszym dogodnym miejscu, o tyle kobiety odczuwają potrzebę ukrycia się. Zwłaszcza, że nie mogą tego uczynić, nie zdjąwszy dolnej części bielizny. A na ścieżkach prowadzących w krzaki czyhają różni zboczeńcy... Zresztą i w krajach cywilizowanych gwałcicieli jest niemało, wystarczy zerknąć w portale z wiadomościami albo poczytać reportaże; i nawet tutaj kobiety boją się zgłaszać jako ofiary gwałtu, żeby nie usłyszeć od policjanta, że są same sobie winne, bo miały za krótką spódnicę, za jaskrawą szminkę i po co w ogóle łaziły bez faceta po ciemku, może polowały na chętnego?… Dużo podobnych informacji można z tej książki pozyskać, a często są to fakty dość spektakularne, ale rzeczywiście uchodzące uwadze większości społeczeństwa: kto, na przykład, wie, jak zmieniła się struktura płci muzyków przyjmowanych do Filharmonii Nowojorskiej (i pewnie także innych filharmonii), odkąd komisji kwalifikacyjnej uniemożliwiono patrzenie na przesłuchiwanych kandydatów? I kto jest świadomy, że część badań klinicznych leków i innych metod leczniczych przeprowadza się w grupach obejmujących głównie mężczyzn (być może dlatego, że ci chętniej zgadzają się na udział. Ale w takim razie czy można wyniki interpolować na kobiety, u których choćby z uwagi na uwarunkowania hormonalne metabolizowanie różnych substancji może przebiegać odmiennie?)?
Jest to lektura i ciekawa, i wymowna, a w dodatku na końcu ma bardzo pomysłowy indeks, umożliwiający szybkie odnalezienie nie tylko wspominanych w tekście osób i instytucji, ale także konkretnego hasła/zagadnienia (powiedzmy, że chcę wrócić do fragmentu o algorytmach analizujących CV kandydatów do pracy; patrzę w skorowidz – jest hasło „algorytmy”, jest i „CV”, sprawdzam, które numery stron się pokrywają i zamiast przerzucać w ciemno dziesiątki kartek, otwieram w dwóch konkretnych miejscach).
Czemu więc nie oceniłam jej wyżej? Przeszkadzały mi dwie rzeczy.
Po pierwsze, moim zdaniem narracja jest trochę przegadana, powtarzając w paru miejscach te same myśli innymi słowami, a w paru innych nieco naciągając optykę spojrzenia na pewne fakty pod takim kątem, by pasowały do tezy. Dla przykładu, czy „nierówne, wąskie, popękane chodniki (…) do spółki z wąskimi i stromymi schodami”[52] utrudniają poruszanie się tylko kobietom pchającym wózki dziecięce? A osobom o kulach lub na wózkach inwalidzkich czy też uczniom dojeżdżającym do szkoły na hulajnogach, to nie? Więc i to, że nikt tych miejsc nie zaprojektował inaczej/nie przerobił, nie jest raczej dowodem seksizmu, tylko zwykłego braku wyobraźni i niewrażliwości na potrzeby innych. To, że system rozpoznawania poleceń głosowych w samochodzie ustawiono na głos męski, jest oczywiście rażąco niesprawiedliwe; ale na to, na co ja sama notorycznie narzekam – że fotele w samochodach czy też w autobusach wycieczkowych zaprojektowane są dla osób o wzroście ponad 170 cm, na czym cierpią wszyscy użytkownicy, którym udało się dorosnąć na wysokość sporo poniżej tej normy – narzeka też mój kolega, jeszcze odrobinkę ode mnie niższy; gdyby sprzedawano „kobiece” modele aut z fotelami wyższymi i przysuniętymi bliżej pulpitu, jak by się w nich odnalazły na przykład koszykarki? Też by siedziały nieprawidłowo, bo są dużo wyższe nie tylko ode mnie, ale i od standardowego mężczyzny…
Takie nieścisłości wyłapie każdy, kto będzie szukał powodu, żeby się do autorki przyczepić i jej książkę zdyskredytować, a szkoda, bo sam zamysł wiele jest wart.
Po drugie, mnie osobiście rażą (nieleżące w gestii autorki, lecz tłumaczki i/lub redaktorek wydania polskiego) próby „ukobiecania” na siłę rzeczowników mających tradycyjną formę męską: „wspomniana profesora”[130], „90 procent było świadkiniami”[177], „doktorka (…) bada wpływ”[260]. Oczywiście, z doktorką, a częściej nawet doktórką, spotkałam się niejeden raz, na wsi i w robotniczych dzielnicach niektórych miast, gdzie takim określeniem nazywano lekarkę, profesorką (w sytuacjach oficjalnych jednak panią profesor) określano w latach mojej młodości nauczycielkę w szkole średniej, natomiast nikt nie próbował w ten sposób „zżeńszczać” tytułów naukowych. A swoją drogą, chyba też żaden peerelowski student nie ważyłby się na taką seksistowską bezczelność, jak wspomniany w tekście młody Kanadyjczyk, komentujący fason bielizny wykładowczyni… Bo nasze panie profesor – nie inaczej zresztą, niż panowie profesorowie – też miewały ludzkie wady, mógł je ktoś za oczami obgadywać, że ta złośliwa zołza, a tamta nadęta jak purchawka, ale oficjalnie należał im się szacunek, skoro zdobyły ten tytuł i dzieliły się z nami swoją wiedzą. I kropka. Więc myślę, że bardziej trzeba walczyć o te pola, na których rzeczywiście kobiety są dyskryminowane czy krzywdzone, niż upierać się przy niezgrabnym nazewnictwie. Cóż pomoże nazwanie kobiety profesorą, jeśli jakiś głupi smarkacz będzie mógł ją bezkarnie obrażać?
A lekturę polecam wszystkim, niezależnie od płci i wieku, bo im bardziej jesteśmy świadomi istnienia stereotypów, niekorzystnie wpływających na nasze myślenie i przez to na kształtowanie naszego środowiska, tym łatwiej im przeciwdziałać…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.