Dużo się naczytało w czerwcu, to i czytatka obszerniejsza:
Sekta (
Stelar Marek (właśc. Biernawski Maciej))
(4)
O ile poprzedniej części cyklu z nadkomisarzem Rędzią dałam ocenę plasującą ją na najwyższej półce w rankingu czytanych dotąd kryminałów, o ile w tej czegoś mi zabrakło. Albo raczej: czegoś było za dużo. Język, styl, koncepcja narracji (w tym przypadku podzielonej na partie pisane z punktu widzenia Tomasza i pewnego – na razie anonimowego – człowieka, który odrzuca całe swoje wcześniejsze życie, wstępując do hermetycznego zgromadzenia religijnego) – wszystko to odpowiada mi bez zastrzeżeń. Natomiast fabuła wydaje mi się naciągnięta i przedobrzona, zwłaszcza w jednym aspekcie.
Ale zacznijmy od początku: pewnego wieczoru Tomasz, będąc po służbie, ale nie mogąc się oprzeć sprawdzeniu, z jakiego powodu nieopodal zabłysły światła radiowozu, zjawia się na miejscu zdarzenia i dowiaduje się, że chuligani pobili widywanego w okolicy dziwaka. Człowiek ten nie ma dokumentów, nikt nie zna jego personaliów, zostaje więc zabrany do szpitala jako „enen”. Kilka miesięcy później w pustej piwnicy tegoż szpitala ktoś natyka się na zwłoki salowego, który przed dwoma tygodniami zniknął podczas swojego dyżuru. Śledztwo wkrótce ujawnia, że zniknął również jeden z pacjentów oddziału neurochirurgii, który po urazie głowy cierpiał na amnezję, ale w końcu odzyskał pamięć – a z tej pamięci wydobył imię, nazwisko i PESEL identyczne, jak zamordowanego. Niebawem okazuje się, że w taki sam sposób, jak salowy, został zabity dziennikarz, autor dokumentu o kontrowersyjnej grupie artystycznej sprzed paru dekad. Wątłe nitki poszlak wiodą i w jednym, i w drugim wypadku w stronę pewnej sekty religijnej, która zaprzestała działalności i rozproszyła się po tym, jak jej przywódcę skazano za handel narkotykami. Poszukiwanie śladów po tylu latach jest niełatwe, tymczasem pojawia się i trzecia ofiara, zamordowana w sposób znacznie okrutniejszy, a w dodatku Tomasza zaczyna ktoś nękać, przesyłając mu zdjęcia, które zmuszają go do ponownego kontaktu z Agnieszką…
Paradoksalnie, w tym przypadku od tego czysto kryminalnego ciekawszy jest wątek psychologiczno-obyczajowy, ukazujący mechanizmy działania sekty i prania mózgu, jakiemu sprytny „Ojciec” poddaje swoich wyznawców. Natomiast moim zdaniem autor przedobrzył w wątku trzecim, czyli Tomasza i Agnieszki; taki obrót spraw wydaje mi się niewiarygodny, i w sumie nie wiem, czy wydarzenia zostały specjalnie przedstawione tak, żeby czytelnik stracił zaufanie do pani prokurator (jeśli je wcześniej miał), czy nadmiernie skomplikowane po to, by w kolejnym tomie wydarzyło się coś, co podniesie napięcie.
Chwile, których nie znamy: Opowieść o Marku Grechucie (
Sztokfisz Marta)
(4)
Niełatwo być musi pisać biografię kogoś, kto był człowiekiem na tyle wyalienowanym, że nawet bliskim znajomym nie opowiadał o sobie praktycznie nic, rozmawiając z nimi jedynie tyle, ile było potrzeba dla zrealizowania tego czy innego projektu artystycznego, zaś z bliższej rodziny, która potencjalnie powinna być z nim w większym kontakcie, nie zgadza się na rozmowę nikt prócz jednej osoby, kuzyna, mającego stosunkowo dużą wiedzę o wczesnym okresie życia obiektu biografii, ale za to dużo skromniejszą o tym, co działo się później. Portret Marka Grechuty, wykonawcy unikalnej piosenki poetyckiej, jest więc może nieco niepełny i chaotyczny, niemniej jednak wart zainteresowania, bo bogatszy dokument na razie trudno znaleźć.
Czas wolny w PRL (
Przylipiak Wojciech)
(4)
Za sprawą lekturowego powrotu w dawno minione realia (pozaszkolne kółka zainteresowań dla uczniów, wakacyjny obóz – w tym przypadku wprawdzie nie harcerski, tylko szkolny – i taneczne prywatki) przypomniało mi się, że miałam sobie wypożyczyć książkę o zachęcającym tytule „Czas wolny w PRL”. Opracowanie okazało się obszerne i solidne, ubarwione licznymi zdjęciami z epoki (czarno-białymi, bo taka była wówczas fotografia) i mnóstwem cytatów z prasy, książek i filmów, choć ma i drobną wadę w postaci dysproporcji w objętości opisów poszczególnych sposobów spędzania wolnego czasu: tematyka ogródków działkowych, autostopu i kempingu zajmuje łącznie 1/3 objętości książki, czyli około 120 stron, zaś prywatkom i w ogóle przyjmowaniu gości w domu została poświęcona raptem jedna strona (plus druga ze zdjęciem), koloniom i obozom dla młodzieży cztery (plus tyleż materiału fotograficznego), bardzo skromniutki udział w treści mają też rozrywki intelektualne: szachy, brydż, czytanie. Być może wynikło to z faktu, że gdyby każdą dziedzinę opisać tak obszernie, jak te, które autora najbardziej zafascynowały, tom musiałby liczyć znacznie więcej niż 384 strony (a i tak już, ze względu na niestandardowy format i dość gruby papier, jest ciężki i niewygodnie się go trzyma jedną ręką). Czytelnik, który sam miał przyjemność spędzić część życia w PRL-u, ma okazję do konfrontacji treści z własnymi doświadczeniami (dla mnie czystą egzotyką była tematyka kempingów i wczasów w modnych kurortach, bo wakacje spędzałam albo na wsi, albo na obozach harcerskich; egzystencja działkowca też była nam obca, bo gospodarstwo dziadków to był sposób na życie, a nie na spędzanie wolnego czasu; a pierwszy komputer zobaczyłam, gdy już od ładnych paru lat pracowałam, i nie miał on nic wspólnego z grami), zaś młodszy – do wyprawy w historyczne realia.
Sławne koty i ich ludzie (
Reinecke Heike,
Schlieper Andreas)
(4)
Sympatyczny zbiór mikroesejów biograficznych, w którym, wbrew tytułowi, jednak zdecydowanie więcej miejsca zajmują ludzie. Oryginał został w wydaniu polskim wzbogacony o kilka rozdziałów, poświęconych znanym Polakom, w których życie wpisały się koty; są to: Wisława Szymborska, Zbigniew Wodecki, Violetta Villas, Katarzyna Grochola, Łukasz Orbitowski. Może mnie ta lektura jakoś szczególnie nie zafrapowała, bo wiele z podanych w niej informacji już znałam, czytałam też część cytowanych utworów, ale parę rzeczy dla mnie nowych się znalazło, na przykład o zatrudnianiu w siedzibie brytyjskiego premiera oficjalnego myszołapa, który nie musi się stamtąd wyprowadzać nawet w przypadku zmiany rządu.
Taniec szkieletów (
Kłodzińska Anna (pseud. Załęski Stanisław lub Mierzański Stanisław))
(3,5)
Klasyczny peerelowski kryminał milicyjny, w którym stróże prawa w szaroniebieskich mundurach stają w szranki z przemyślnie zorganizowaną i bezwzględną szajką, działającą na szkodę państwa, a zamachów na życie lub zdrowie indywidualnych obywateli dokonującą tylko w razie, nazwijmy to, kolizji interesów. Pech chce, że takich przypadków zdarza się tu stanowczo zbyt wiele. Zwłoki w zaspie koło torów, napad na jubilera, kradzież w zakładzie przemysłowym z próbą zabójstwa wartownika… Tajemnicza karteczka w mieszkaniu jednej z ofiar, zawierająca zapis pierwszych taktów tytułowej kompozycji Saint-Saënsa, niczego nie wyjaśnia… do czasu, bo major Szczęsny stosunkowo szybko wpada na pomysł, gdzie szukać rozwiązania zagadki. Ale nawet, gdy już wiadomo, co jest głównym motywem działalności szajki i co do tego mają tańczące szkielety, trzeba jeszcze odkryć, kim są Alfa, Beta, Gamma i Delta (ratunku, naprawdę nie mogli sobie wybrać mniej oryginalnych kryptonimów?) i jaki będzie ich następny krok… Intryga jest w miarę spójna, zbyt drastycznych opisów nie ma, natomiast propaganda cokolwiek nachalna (bez Niemców by się nie obeszło? I do tego pracujących na rzecz jakiejś firmy zbrojeniowej?). Lektura w sam raz na leniwe wakacyjne popołudnie, kiedy się człowiekowi nie chce za bardzo wysilać mózgu.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.