Dodany: 07.09.2020 12:38|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Recenzja nagrodzona!

Książka: Radiota czyli Skąd się biorą Niedźwiedzie
Niedźwiecki Marek

6 osób poleca ten tekst.

Skąd się biorą, to też ważne, ale ważniejsze, że są!


Są książki wielkie – olśniewające kunsztem językowym, prawdą psychologiczną, nowatorskim spojrzeniem, rozmachem, erudycją. Są książki wręcz niezbędne – przedstawiające konkretną, mniej lub bardziej zgrabnie opakowaną wiedzę na jeden czy więcej określonych tematów. I są książki ważne, które mogą, ale wcale nie muszą należeć do jednej z powyższych kategorii. Bo książka ważna to taka, która, choćby dla całej reszty ludzkości nic nie znaczyła, daje coś nam osobiście. Taką ważną książką jest dla mnie (i myślę, że w tym wypadku jednak nie tylko dla mnie) „Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie”.

Gdy się śledzi obecność swojego ulubionego prezentera na łamach prasy, zagląda na jego blog, słucha tego, co mówi między zapowiedziami poszczególnych piosenek, nie dość tego, poprzednią jego książkę, poświęconą tej samej tematyce co aktualna, przeczytało się dwa razy od deski do deski – wiadomo, wie się o nim sporo. Ale czy nie jest tak, że jeśli się kogoś lubi i – nawet całkiem dobrze – zna, i tak się chętnie wysłucha wszystkiego, co chce o sobie, o swojej pasji, o swoich przeżyciach opowiedzieć? No właśnie…

A popularny Trójkowy „Niedźwiedź” pisze tak, jak mówi: prosto, bezpretensjonalnie, dość powściągliwie (jakiż to kontrast z wynurzeniami wielu innych znanych ludzi, którzy bez wahania dzielą się wszystkim, co tylko im do głowy przyjdzie, nawet gdyby te myśli miały okazać się dla kogoś krzywdzące czy nieprzyjemne!), z przebłyskującą gdzieś spod podszewki słów delikatną nostalgią. Nie ma tu sensacji z życia medialnego świata – takie rzeczy to nie jego specjalność. Najpikantniejsze „momenty” w jego opowieściach to – wspominane zresztą wcześniej i w wywiadach w prasie, i w "Nie wierzę w życie pozaradiowe" – historie szalonych wielbicielek, prześladujących autora dowodami swojego afektu; ale nawet i w nich nie ma bezwarunkowej dezaprobaty, nie ma chęci wyszydzenia tych (anonimowych przecież!) postaci, raczej mieszanina zdziwienia, rozbawienia i zażenowania – że w ogóle coś takiego jest możliwe, że to właśnie jemu się przytrafiło.

Nie ma tu także ustawiania wydarzeń z życia autora w opozycji sukces – porażka; oczywiście, łatwo wyczuć, które momenty zalicza on do pierwszej, a które do drugiej z tych kategorii, ale próżno tu szukać takiego specyficznego gwiazdorskiego nastawienia, przypisującego zwycięstwa wyłącznie sobie samemu, a klęski wyłącznie albo prawie wyłącznie komuś innemu. Wyszło, jak wyszło. Jest, jak jest. Nie bądźmy baletnicą, której zawadza rąbek u spódnicy, ale też nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Mówmy, ale nie za wiele, bo mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Żyjmy, róbmy to, na czym się znamy, i pozwólmy żyć innym.

Czy taka stoicka filozofia ma rację bytu w naszych pośpiesznych czasach? A właściwie dlaczego nie? Może to właśnie sposób, żeby te czasy przetrwać, nie dorabiając się nerwic i chorób układu krążenia, a przy tym zapisać się wdzięcznie w sercach ludzi, którzy z pewnością dłużej będą pamiętać kogoś, kto całe swoje życie poświęcił jednej – nawet tak błahej, jak muzyka rozrywkowa – sprawie i umiał o niej mówić ze znawstwem i z miłością, niż takiego, kto doceniony w swej dziedzinie, od razu staje się ekspertem od wszystkiego, wszędzie jest obecny, na każdy temat ma coś do powiedzenia, i to tonem nieznoszącym sprzeciwu? Niech inni artyści piszą zaangażowane felietony polityczne albo poradniki psychologiczne, niech kandydują na europosłów i zasiadają w jury różnych „Tańców z gwiazdami” – a jeden z nielicznych artystów mikrofonu niech jak najdłużej cieszy słuchaczy swoim magicznym głosem i muzyką, której słuchamy nawet wtedy, gdy akurat mielibyśmy ochotę na jakieś ostre riffy i mocną perkusję – słuchamy, bo on mówi, że mu się podoba…

I niech mówi nie tylko o muzyce, ale i o tym, co lubi, o tym, co widział ciekawego w swoich egzotycznych podróżach, tak, jakby opowiadał bliskim znajomym. Może być na papierze, tak jak teraz. Bo i tak zawsze niejeden słuchacz-czytelnik poczuje, że oto zwraca się doń pokrewna dusza, która dzieli z nim zachwyt poezją Poświatowskiej, brak zapału do prowadzenia samochodu (a zwłaszcza skręcania w lewo) i wypełniania urzędowych papierów, przekonanie, że „zapach łąki, siana, kwiatów polnych, zapach gorącego lata – to najpiękniejszy zapach” [1] i że „kino to oczywiście »Kabaret« w reżyserii Boba Fosse’a”[302]… Bo co z tego, że to ani wielkie, ani niezbędne – skoro ważne?!

[1] Marek Niedźwiecki, "Radiota czyli skąd się biorą Niedźwiedzie", wyd. Wielka Litera, 2014, s. 287.
[2] Tamże, s. 302.

[recenzja pierwotnie publikowana w VI 2014 w serwisie książkowym wp.pl ]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 491
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: Margiela 07.09.2020 23:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Są książki wielkie – olśn... | dot59Opiekun BiblioNETki
A można też posłuchać, jak opowiada: jest wersja audio czytana przez autora i "DyrdyMarki" też się tak ukazały.
Ja nie trójkowa wprawdzie, tylko dwójkowa, ale to ukochanie sąsiedniej stacji, jej ludzi, stylu, zawsze skłania do solidarności: nie ma to jak wierni wielbiciele:)
Użytkownik: Margiela 07.09.2020 23:54 napisał(a):
Odpowiedź na: A można też posłuchać, ja... | Margiela
Ha, teraz widzę, że jest recenzja "DyrdyMarków", i to właśnie w ich mówionej wersji. A jaki był ten pierwszy audiobook? Bo ja tam lubię "udawane postaci":)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.09.2020 06:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha, teraz widzę, że jest ... | Margiela
Nie był to "Radiota" - jego czytałam akurat na papierze. Ja mam jakiś defekt analizatora słuchowego i w zasadzie muszę czytany tekst widzieć albo robić notatki, żeby coś zapamiętać , toteż generalnie audiobooków unikam - jestem w stanie w zasadzie słuchać tylko krótkich audycji radiowych, nie tyle czytanych, co mówionych, gdzie mam wrażenie, że mówiący zwraca się bezpośrednio do mnie (zwłaszcza jeśli jest to Niedźwiedź albo doktor Kruszewicz), a jeśli powieści, to takiej, którą dobrze znam (ten pierwszy kupiony audiobook to "Mistrz i Małgorzata" w wykonaniu Zborowskiego).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: