Dodany: 30.12.2019 18:03|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Za domem tęsknią nie tylko samotni


Los książek pożyczonych od życzliwych znajomych pod hasłem „trzymaj, jak długo chcesz” bywa nie do pozazdroszczenia; leżą sobie na tej półce czy stosiku, leżą i… czekają, bo wciąż je coś wyprzedza w kolejce do naszej świadomości: a to długo wyczekiwana nowość, a to pożyczka biblioteczna, którą trzeba zwrócić w określonym terminie, a to inna pozycja z tego samego stosika, do której już się zrobiła kolejka i wypadałoby jednak czytanie przyspieszyć… Chyba, że trafi się szczęśliwy zbieg okoliczności, który taką zalegającą nieszczęśnicę pchnie wprost w nasze ręce. Tak właśnie przydarzyło się „Obiadowi w restauracji dla samotnych” Tyler, który, choć sama o niego właściciela przed paru laty poprosiłam, jakoś nie zdołał się ze spodu pożyczkowej sterty wydostać aż do chwili, gdy odkryłam, że wspomina o nim autor podręcznika „Czytaj jak profesor”. Mieć na półce powieść, wymienianą przez profesora literatury obok „Ulissesa”, „Pani Dalloway”, „Pożegnania z bronią” – i jej nie znać? No, nie, to niemożliwe! Wobec czego dzieło naukowe chwilowo spoczęło na nocnej szafce, a ja się przeniosłam do Baltimore w drugą połowę XX wieku, by stanąć oko w oko z rzeczywistością zupełnie w gruncie rzeczy zwyczajną i, jak to bywa w takim zwyczajnym życiu, przeraźliwie smutną, mimo, że nie wydarza się tam żadna spektakularna tragedia.

Nikt nie ginie na wojnie, nikt nie popełnia zbrodni, nikt nie zostaje bez środków do życia, a mimo to rodzina Tullów jest tak globalnie, tak dojmująco nieszczęśliwa… Kiedy to się zaczęło? Czy jeszcze w latach 20., kiedy trzydziestoletnia Pearl Cody, przez środowisko już spisana na straty jako stara panna, poślubiła młodszego o sześć lat handlowca Becka Tulla i opuściła z nim rodzinne miasteczko, by tułać się z miasta do miasta, gdzie tylko wyśle go jego korporacja, a wskutek tego zerwać praktycznie wszystkie kontakty z rodziną i dawnymi przyjaciółkami? A może wtedy, gdy Pearl zdała sobie sprawę, iż małżonek, choć tak zaangażowany w służbowe podróże, że w życiu rodziny w zasadzie nie uczestniczy, niewiele wnosi do domowego budżetu? Czy wtedy, gdy po dwudziestu latach małżeństwa Beck postanowił pójść własną drogą, nie biorąc co prawda formalnego rozwodu z Pearl i łożąc skromne kwoty na utrzymanie dzieci aż do pełnoletności najmłodszej Jenny, ale wyrzekając się kontaktu z nimi innego niż rzadkie i zdawkowe listy? Czy dopiero wówczas, gdy Cody, Ezra i Jenny zechcieli pójść własną drogą, nie do końca spełniając marzenia matki (a i swoje też…)? Kiedy Pearl osiągnęła ten etap, na którym nawet osobom bez większego doświadczenia psychologicznego łatwo ją zidentyfikować jako toksyczną matkę (choć jej dzieci tego określenia nie używają)? Czy zgorzkniała i nagromadziła w sobie pokłady agresji dopiero wskutek wieloletnich trudów samotnego rodzicielstwa, czy może już wcześniej była na tyle trudna w pożyciu, że ucieczka Becka była tego nieuchronną konsekwencją?

Zanim poznamy dość faktów, by wyrobić sobie własne zdanie, zobaczymy ją, gdy dożywa swych dni jako bezsilna, niemal niewidoma staruszka, która chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę, że „była jędzowatą matką”[1], ale wciąż do końca nie rozumie, czemu „coś nie tak było z całą trójką jej dzieci”[2]. A potem spirala czasoprzestrzeni zacznie wirować, wracając w czasy dzieciństwa, dorastania, młodości trojga Cody’ego, Ezry i Jenny, ukazując sceny, dla któregoś z nich mogące mieć cokolwiek inną wymowę niż dla dwojga pozostałych i inną, niż dla matki, ale zbierane razem, ziarnko do ziarnka, zaczną się składać w coraz bardziej złożony portret relacji rodzinnych.

To tak boli, gdy widzimy, jak Pearl niszczy w swoich dzieciach… no właśnie, co? W jej mniemaniu zapewne pozostałości ojcowskiej lekkomyślności – „ręce i nogi urabiam sobie, gdy wy gnijecie w betach (…). Córeczka leń, a synkowie rosną na bandziorów”[3] – ale ktoś, kto mając kilkanaście lat, przy każdym drobnym przewinieniu czy niedociągnięciu słyszy: „Ty wyrodku! (…) Ty łajdaku, ty podły łajdaku!(…) Ty tępy klocu! (…)”[4], „Ty wycieruchu! (…) Ty ulicznico!”[5], a przy kulminacji zbiorowej awantury: „Pasożyty! Kiedyś zdechniecie i wreszcie będę miała święty spokój. Ach, jakbym chciała zobaczyć was pewnego ranka w łóżkach martwych!”[6], ma wrażenie, że jest niszczony, gnojony, łamany cały, od A do Z, karany za samo swoje istnienie. Cody broni się przed ostatecznym poniżeniem, dążąc do zdobyczy materialnych i upokarzając młodszego brata, którego – jak mu się zdaje – matka faworyzuje, gdyż jako jedyny z ich trojga ani trochę nie przypomina ojca. Ezra, zawsze niezbyt bojowy i trochę wycofany, ucieka w świat dla matki niedostępny – znajdując namiastkę uczuć rodzinnych u swej pracodawczyni, starszej, samotnej kobiety, której po trosze zastępuje poległego na wojnie syna – a potem w pracę bardziej dla idei, niż dla pieniędzy. Jenny wyrywa się z ciasnego, dusznego środowiska domu poprzez naukę, ale w życiu osobistym sobie nie radzi, wikłając się w kolejne beznadziejne związki. A każde wspólne spotkanie całej – prócz Becka, rzecz jasna – rodziny kończy się co najmniej nieprzyjemną atmosferą. Ostatnie będzie trochę inne, ale już się nie dowiemy, czy będzie w stanie cokolwiek naprawić…

Sama opowieść zdoła natomiast z pewnością trochę nami potrząsnąć, skłonić do zastanowienia: czy aby sami także nie mamy na sumieniu czegoś, co ludzie religijni nazwaliby grzeszeniem mową, a psycholodzy toksycznością? Czy nie powiedzieliśmy, albo, co gorsza, ciągle nie mówimy partnerowi/współmałżonkowi (zapomnijmy na chwilę o kwestiach genderowych; po angielsku te rzeczowniki, jak i wszystkie następujące po nich epitety, brzmią identycznie w rodzaju męskim i żeńskim, więc myślę po angielsku, nie zwracając uwagi na płeć – tak jest prościej), że jest niedojdą, leniem, nieudacznikiem, flejtuchem, a dziecku, że bezmyślne, uparte, głupie, bez serca i w ogóle-co-z-niego-wyrośnie-jeśli-nawet-nie-skończy-w-rynsztoku? Czy (choćby to była najprawdziwsza prawda) nie podkreślamy, jak sobie dla naszych bliskich wypruwamy żyły, oczekując za to odrobiny wdzięczności? Ktoś się w tym miejscu pewnie zreflektuje i powie: no, dobrze, Pearl nie jest bez winy, i nikt, kto postępuje jak ona, także nie – ale czy krytykując takie zachowanie, nie mamy odrobiny współczucia dla osoby, którą życie postawiło w tak trudnej sytuacji? Trzeba by chyba być świętym, żeby z uśmiechem i wyrozumiałością robić wszystko za wszystkich i nie doznać żadnych negatywnych uczuć, które potem przecież w jakiś sposób musi się z siebie wyrzucić! I to też prawda. Czy dzieci Tullów rosłyby szczęśliwsze, gdyby cały czas miały przy sobie oboje rodziców, którzy by dzień w dzień, tydzień w tydzień warczeli na siebie nienawistnie i obrzucali się zatrutymi słowami lub w ogóle się do siebie nie odzywali? A gdyby nie miały ani ojca, ani matki, bo wszak jeśliby Pearl nie dawała ujścia swoim złym emocjom, mogłaby oszaleć, rzucić się pod pociąg albo uciec, gdzie pieprz rośnie, licząc na to, że pozostawionymi samopas nastolatkami zajmie się opieka społeczna?

Gdyby, gdyby… Odpowiedzi nie uzyskamy; pewnie nie udzieliłby nam jej nawet psychoterapeuta mający sposobność dokładnego przetestowania wszystkich członków tej nieszczęsnej rodziny, nie dziwmy się więc, że nie udziela nam jej i autorka. Cóż, literatura jest tylko zwierciadłem życia, a nie receptą na wszystkie jego zawirowania i pułapki, które z takim zacięciem opisuje…

Szkoda, że wydawca tak paskudnie tę powieść pokrzywdził, zmieniając zupełnie wymowę jej tytułu, w oryginale brzmiącego „Dinner At The Homesick Restaurant” (w stopce wydawniczej w dodatku podanego z błędem – „Homestick”). „Homesick” znaczy „stęskniony za domem”, tylko i wyłącznie; oczywiście, można założyć, że osoba stęskniona za domem najczęściej jest też samotna, ale nie o to chodziło pomysłodawcy nazwy restauracji, Ezrze Tullowi. A o co, doskonale wyjaśnia w rozmowie z Jenny jego przyjaciel Jozajasz:
„ - Ezra chce mieć kąt, gdzie ludzie przychodziliby na rodzinne obiady (…). Zupełnie jak w domu.
- Coś mi tu nie gra. Chyba ludzie chodzą do restauracji, by wyrwać się z domu?
- To będzie wyjątkowa restauracja”[7].
Wyjątkowa dla wszystkich, którzy tęsknią za domowymi smakami, a w domyśle: za klimatem, jaki daje tylko dom rodzinny, bez względu na to, czy ta tęsknota wynika z odległości, czy (jak w przypadku Ezry i jego rodzeństwa) z faktu, że we własnym domu od dawna go nie zaznali, i czy są sami jak palec, czy jest ich troje, czy dziesięcioro. Fakt, że nazwa „Restauracja Dla Stęsknionych Za Domem” jest ciut przydługa i niewielu restauratorów byłoby skłonnych takową na szyldzie wypisać, ale zrobienie z niej w tytule „restauracji dla samotnych”, w dodatku pisanej małymi literami, to nadużycie wypaczające zamysł autorki. A wcale nie było jedynym wyjściem: w hiszpańskiej wersji językowej Ezra nadaje restauracji nazwę „Nostalgia” – ładnie, chwytliwie i o wiele bliżej sensu oryginału…

[1] Anne Tyler, „Obiad w restauracji dla samotnych”, przeł. Andrzej Keyha, wyd. Świat Książki, 2015, s. 23.
[2] Tamże, s. 26.
[3] Tamże, s. 57.
[4] Tamże, s. 59.
[5] Tamże, s. 88.
[6] Tamże, s. 59.
[7] Tamże, s. 83-84.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 555
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: miłośniczka 07.07.2022 14:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Los książek pożyczonych o... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo dobra recenzja! Ja o książce dowiedziałam się dzisiaj, szukając czegoś zupełnie innego, zaintrygował mnie tytuł i... oto jestem tu, pod tekstem Twojej recenzji. Rozejrzę się koniecznie za tym tytułem! Och, jak szkoda, że tytuł, notabene, tak nietrafiony. Mam jeszcze pytanie, czy dla Ciebie ta książka to coś w stylu filmu "Sierpień w hrabstwie Osage"? Znasz ten film w ogóle? :-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.07.2022 15:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo dobra recenzja! Ja... | miłośniczka
Wiesz co, film znam, ale porównać książkę z filmem tak do końca nie jest łatwo, choćby ze względu na różne środki wyrazu. Jeżeli chodzi o złożoność relacji rodzinnych i gwałtowność emocji - to tak, byłoby to coś podobnego.
Użytkownik: miłośniczka 08.07.2022 14:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiesz co, film znam, ale ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Tak mi się od razu skojarzyło. Tym większą mam na nią chrapkę. :-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.07.2022 15:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak mi się od razu skojar... | miłośniczka
To jest w ogóle dobra autorka; żadnej z 4 jej powieści, które czytałam, nie oceniłam na mniej niż 4 (a u mnie 4 znaczy dokładnie "dobra", nie "poprawna" czy "słaba"), zaś najbardziej mi się podobała Drabina czasu (Tyler Anne).
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: