Dodany: 04.12.2018 13:31|Autor: misiak297

Winni wciąż walczą


Wiele się spodziewałem po bestsellerowej sadze Ałbeny Grabowskiej „Stulecie Winnych”. Liczyłem na książkę-przyjaciółkę, na lekturę, która wciągnie mnie tak, że poświęcę sen, na powieść wzbudzającą emocje. Pierwsze podejście okazało się mocno rozczarowujące. A jak z kolejnym tomem?

Poprzedni tom kończył się wraz z wybuchem II wojny światowej. Część druga – „Ci, którzy walczyli” – obejmuje lata 1942-1968. To ciężki czas dla Winnych. Zresztą czy kiedykolwiek mieli oni łatwo? Dramaty ściśle historyczne przeplatają się tu z prywatnymi. Ania Winna-Tarasewicz rozumie, że popełniła błąd, wychodząc za mąż za Kazimierza. Mania, jej siostra bliźniaczka, czeka na Pawła, który nie wrócił po tym, jak udało mu się ocalić życie. Pozostali Winni próbują prowadzić zwyczajne, godne życie w wojennej zawierusze, a po wojnie – starają się odbudować sobie życie, bo przecież „przeżyją tylko ci, którzy będą walczyć”[1].

Zacznę wyjątkowo od uwagi na marginesie - w drzewie genealogicznym zamieszczonym na końcu trylogii są błędy. Według informacji z drzewa Władysław Winny zmarł w 1950 roku, podczas gdy był obecny na pogrzebie matki dziesięć lat później. Owa matka mówi przed śmiercią, że ma dziewięćdziesiąt lat, ale z drzewa wynika, że przekroczyła setkę. Żona Damiana miała na imię Janina, nie Joanna.

Chciałbym, żeby tylko takie niedopatrzenie dało się zarzucić tej książce. Niestety. Ałbena Grabowska miała świetny pomysł na tę opowieść. Losy Winnych są przejmujące – przynajmniej w teorii. Oni sami mogliby stać się naprawdę ciekawymi postaciami na tle fabuły, gdyby tylko dać im szansę. Niestety, sceny opisane szczegółowo, z całym skomplikowaniem emocjonalnym i napięciem, czyli sceny, w których autorka udowadnia pewien kunszt pisarski, stanowią znikomą część „Tych, którzy walczyli”.

Powieść sprawia wrażenie spisanej na kolanie. Cóż z tego, że fabuła jest dobra, skoro została przedstawiona przeważnie w sposób rażąco uproszczony, zupełnie bez polotu? Czas tak bardzo gna, że nie zdążymy dobrze poznać nowych bohaterów, a oni – nie wiedzieć kiedy – dorastają. Streszczenie goni streszczenie. Nawet jeśli pojawiają się ciekawe szczegóły, giną zabite przez taki rodzaj opowiadania. W tym nie ma siły, jaką powinna kipieć ta powieść. W recenzji „Tych, którzy przeżyli” – poprzedniej części trylogii – poprzestałem na wnioskach, ale teraz podam parę pierwszych z brzegu dłuższych cytatów (ostrzegam przed spoilerami).

Oto wątek Łucji, przysposobionej córki zamożnego dyplomaty, która tuż przed wojną wyjechała do Ameryki i tam dobrze wyszła za mąż. Kocha się w niej Jasiek Winny – i po wojnie próbuje ją odnaleźć. Ci dwoje w końcu trafiają na siebie, marzenia Jaśka są bardzo bliskie spełnienia:

„W końcu do niego przyszła. Wiedział, że tak będzie. W głębi duszy była tylko znajdą, ubogą dziewczyną, którą matka podrzuciła siostrom. Żeby nie wiem, jak się starała, stroiła w piórka i świecidełka, zawsze miała zostać tylko sroką, która kradnie błyskotki należące do innych. Mogła nazywać go prostakiem, pozwalał na to, ale pod nim była grzeczna, uległa. Pierwszy raz, kiedy ją miał, czuł się tak, jakby odbierał nagrodę. Ona za to zachowywała się tak, jakby zszargał świętość. Wyśmiał ją, kiedy już skończyli, ryzykując, że więcej nie wróci, ale wracała. W każdą środę jej mąż szedł do wynajętej garsoniery i tam zabawiał się z jakąś panią, potem drugą i trzecią. Bogaci amerykańscy panowie często tak postępowali – kupowali utrzymankom drogą biżuterię, a potem przynosili żonom jeszcze droższe kolie i bransolety. Żony doskonale o tym wiedziały, ale miały świadomość, że kiedyś dzikie żądze ich mężów zaspokajały niewolnice, a w nowym, cywilizowanym świecie ich rolę przejęły panie takie jak Alice Dickinson albo Annabeth Lishes, które nie mogły pokazać się w nowojorskim towarzystwie, ale swobodnie użyczały swoich ciał mężom eleganckich dam.
– Tak działa ten świat – powiedziała, kiedy po raz setny zapytał, dlaczego nie porzuci męża. – Ty możesz zapewnić mnie i Sammy przeżycie, jakąś egzystencję, ale nigdy nie będę przyjmowana w towarzystwie. (…)
Czasami się jej bał, ale nie przestał pożądać. Wiedział, że zaszła z nim w ciążę, ale nie chciała urodzić jego dziecka. Poszła i załatwiła sprawę. James dał jej pieniądze. Jaśka to zabolało bardziej, niż myślał, bo po pierwsze uświadomił sobie, że niewiele dla niej znaczy, po drugie oczywiste było, że nadal sypiała z mężem, a po trzecie nie wyobrażał sobie, jak można zabić
własne dziecko. Kiedy jednak nie przychodziła do niego przez dwa miesiące, gotów był o wszystkim zapomnieć, byleby tylko go nie opuściła. Każde zło, każdy niecny czyn, nawet taką zbrodnię jak zabicie jego dziecka był w stanie wybaczyć. James robił jakieś lewe interesy, na których stracił mnóstwo pieniędzy. (…) Łucja niedługo potem również odczuła zmianę. James przestał wydawać na nią tyle, ile do tej pory i znacznie ograniczył prezenty dla swoich Allison, Therese, czy kimkolwiek były. Potem powiedział, że muszą się wyprowadzić do innego mieszkania. Przenieśli się zaledwie o dwie ulice dalej, ale nie był to już apartament, tylko pięciopokojowe mieszkanie. Mąż pił przy tym coraz więcej i wymierzał Łucji policzki, jeśli powiedziała coś sarkastycznego. Zaczęła myśleć o Jaśku. Poczciwym głupim Jaśku, który zakochał się w niej lata temu, przeżył wojnę i przepłynął ocean, żeby tylko ją zobaczyć. Czyż to nie było romantyczne? Zrobiła tak jak wtedy, kiedy chciała, żeby jej pomógł przy pozorowanym wypadku. (...) James miał kłopoty ze wzrokiem. Krople do oczu stały na toaletce. Wpuszczał po kropli do każdego oka codziennie wieczorem. Takie same krople aplikowała sobie kiedyś macocha. Łucja słyszała, jak opowiadała przyjaciółce, że gdyby połknęła przypadkowo kilka kropel, mogłaby umrzeć. Powiedziała Jaśkowi, że potrzebuje pieniędzy na spłatę męża.
– On nigdy nie pozwoli mi odejść, jeśli nie oddam mu tych pieniędzy – powiedziała, płacząc.
– Ile? – spytał Jasiek.
– Trzy tysiące dolarów... – powiedziała, gryząc chusteczkę. – Wtedy da mi oficjalny rozwód. Będziemy mogli być razem.
– To wszystko, co mam, zaczynalibyśmy od zera, ale szybko zarobię na nas – spojrzał na nią wzrokiem pełnym nadziei, gratulując sobie w duchu, że nie wydawał na błyskotki i fatałaszki dla niej, tylko zbierał grosz do grosza na ich wspólną przyszłość. Dał jej potrzebną sumę, a ona poszła do banku i wpłaciła pieniądze na swoje nazwisko. Wieczorem do koniaku dolała Jamesowi pół butelki kropli do oczu. Lekarz stwierdził, że przyczyną zgonu były zaburzenia rytmu serca.
– Bardzo mi przykro, madame...
Musiał podać Łucji środek uspokajający, bo krzyczała i szlochała wniebogłosy, rzucała na podłogę i wyrywała włosy z głowy. Na pogrzebie trzeba było ją przytrzymywać siłą, bo rzucała się do grobu, a potem nie chciała opuścić cmentarza. Sprzedała zadłużone mieszkanie i część kosztowności i pospiesznie wyjechała do Bostonu. Tam zaczęła nowe życie, najpierw samotnie, później jako żona owdowiałego przedwcześnie profesora historii naturalnej tamtejszego uniwersytetu – Charlesa F. Bratherberga.
Jasiek przeczytał o śmierci męża Łucji w gazecie. Postanowił być cierpliwy. Cóż to był za traf, jakie szczęśliwe zrządzenie losu, że mąż, który jest przeszkodą do ich szczęścia, opuścił nagle ziemski padół. Rozumiał, że po śmierci męża Łucja nie mogła się z nim widywać. Znów czekał. Zaczął podejrzewać, że miała coś wspólnego z tą śmiercią dopiero wtedy, kiedy usłyszał, że wyjechała z miasta”[2].

A tak zostały przedstawione losy Kasi Winnej:

„Michele zamieszkała zatem u Mani i Ryszarda, niby żeby im zapełnić puste gniazdo, ale tak się złożyło, że zaraz po tym jak Michele się wprowadziła, Kasia wróciła do domu, mocno poturbowana psychicznie, z dzieckiem na ręku. Mała Małgosia Borkowska, która dostała imię po bułhakowowskiej Małgorzacie, urodziła się w najmniej dogodnym momencie, mianowicie wtedy, kiedy jej ojciec, znany aktor Jan Komornicki, postanowił jednak trwać przy żonie, która do pewnego czasu tolerowała jego zdrady, ale potem powiedziała »dość«. Jan, który stanął przed alternatywą albo wygodne życie pupila reżimu, posada dyrektora jednego z warszawskich teatrów, salony i pieniądze płynące szerokim strumieniem na programy telewizyjne, albo życie z uroczą, młodą aktorką, która za całe wiano miała talent, rozłożył ręce w bezradnym geście i wyszeptał »sama rozumiesz«. Kasia, której brzuch rósł z każdym dniem, próbowała wszelkich perswazji, żeby tylko być z Janem. Przyjmowała go u siebie w wynajętym mieszkanku na Świętokrzyskiej, grała coraz lepiej, zdobywając nagrody na międzynarodowych festiwalach, nie przyjmowała od niego żadnej pomocy, słowem – była kochanką idealną. Tyle że Jan Komornicki był lepszym aktorem niż człowiekiem, a i talent opierał się u niego w znacznej mierze na znajomościach żony. Któregoś dnia stanął w progu kawalerki, urządzonej tanim sumptem, ale z fantazją przez Kasię i oświadczył, że, niestety, tak dłużej być nie może i on wraca do żony, która niczym sobie nie zasłużyła na taki los. Ten »los« to były liczne związki pozamałżeńskie, które dyrektorowa tolerowała, póki nie urodziła się Małgosia. Ukrycie czegoś takiego jak dziecko w tak małym i znającym się środowisku nie wchodziło w grę. Dyrektorowa dowiedziała się o tym zaraz po mężu i od razu zapowiedziała Kasi, że może sobie szukać innej posady, bo ona, Irena Adler-Komornicka, nie życzy sobie pozamałżeńskich dzieci w swoim, jak się wyraziła, teatrze. Kiedy stało się jasne, że Jan będzie Don Juanem, Królem Learem, Montekim, królem Jerzym, ale, niestety, nie weźmie na siebie roli ojca, Kasia przepłakała trzy noce, a potem zwolniła się z teatru, opuściła kawalerkę i wróciła do Brwinowa, do rodziców i Michele, którzy powitali ją z radością. Jej przybrany ojciec Ryszard, który kochał Kasię jak córkę i nie mógł ścierpieć jej krzywdy, pojechał któregoś dnia do Warszawy, poczekał na króla Ryszarda pod teatrem, a potem przedstawił się i próbował z nim porozmawiać. Dowiedział się jednak, że Jan prawie nie zna Kasi, w dodatku nie wiadomo, czyje to dziecko, bo Kasia, tu artysta znacząco mrugnął, słynęła z rozwiązłego życia”[3].

Sądzę, że nie muszę tego komentować, cytaty mówią same za siebie.

Dziwię się tylko tym wysokim ocenom i entuzjastycznym recenzjom. Na okładce mojego wydania widnieje motto „Są rodziny i rodziny. Są stulecia i stulecia. Są wreszcie powieści i powieści”. No właśnie. Są powieści i powieści… Dla mnie ta trylogia to rozczarowanie roku.

[1] Ałbena Grabowska, „Stulecie winnych”, Wydawnictwo Zwierciadło, 2018, s. 441.
[2] Tamże, s. 267-269.
[3] Tamże, s. 424-425.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 18695
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 05.12.2018 07:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiele się spodziewałem po... | misiak297
Te cytaty wyglądają jak szkicowe konspekty dla całych powieści, a nie fragmenty same w sobie! Może wydawca przykazał porobić jakieś przycięcia, żeby saga nie rozrosła się do 20 tomów?
Użytkownik: misiak297 05.12.2018 10:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Te cytaty wyglądają jak s... | LouriOpiekun BiblioNETki
W takim razie wydawca kazałby przyciąć zdecydowaną większość tej i poprzedniej książki. One naprawdę przeważnie są tak napisane.

A entuzjazm z recenzji "Winnych" w internecie (również na Bnetce) aż bije po oczach...
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 05.12.2018 11:34 napisał(a):
Odpowiedź na: W takim razie wydawca kaz... | misiak297
Tak, czasem te entuzjazmy są podejrzane - wyżej omawiany cykl, dla mnie "Małe życie", bardzo wysoka średnia Pielgrzym (Hayes Terry), jeszcze inna powieść historyczna o bardzo wysokiej średniej: Ósme życie (dla Brilki): Tom 1 (Haratischwili Nino) (może jednak jest dobra i byłaby dla Ciebie odtrutką na Grabowską?) - teraz już jestem bardzo sceptyczny.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: