Dodany: 23.09.2018 00:41|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Samotnia
Dickens Charles (Dickens Karol)

Proces-tasiemiec i panorama XIX-wiecznej Anglii


Na pewno macie takie książki, których przeczytanie ciągle odwlekacie mimo szczerych chęci. Ja miałem tak z „Samotnią” Charlesa Dickensa. Obiecałem sobie, że poznam ją w jakimś bliżej nieokreślonym kiedyś – bo to Dickens, bo to klasyka literatury angielskiej, bo to jest jedno z tych arcydzieł, które znać wypada, bo – może po pierwsze i najważniejsze – zwyczajnie zainteresowała mnie ta historia. A jednak to obiecane „kiedyś” się nie zbliżało. Aż na początku 2018 roku wydawnictwo Zysk i S-ka wznowiło tę powieść, odbierając jej status białego kruka. Imponujące rozmiary (2 potężne tomy, w sumie niemal 1350 stron), piękne wydanie z obwolutą, czytelną czcionką, przepięknymi ilustracjami. Nie mogłem dłużej opierać się „Samotni”. Kupiłem i z dumą umieściłem ją na regale – musiało minąć jeszcze dobrych parę miesięcy, abym na dwa tygodnie mógł się znów zanurzyć w świecie Dickensa. Nie żałuję ani minuty. To powieść absolutnie totalna, pod względem rozmachu przywodząca na myśl takie tytuły jak „Nędznicy” czy „Lalka”.

Osią „Samotni” stał się przeklęty proces Jarndyce przeciwko Jarndyce, który ciągnie się tak długo, że wszystko zdążyło się poplątać. Dickens charakteryzuje go tak:

„Sprawa Jarndyce przeciwko Jarndyce wlecze się opornie. Ów proces – strach na wróble wśród procesów – tak powikłał się i zagmatwał, że nikt pod słońcem nie wie dziś, o co tak naprawdę chodzi. Najmniej rozumieją strony zainteresowane i, jak wiadomo, nie ma dwóch związanych z sądem kanclerskim prawników, którzy potrafiliby rozmawiać przez pięć minut na ten temat i nie wyrazić kompletnie różnych zdań co do meritum sprawy. W ciągu lat niezliczone dzieci narodziły się jako strony w procesie Jarndyce przeciwko Jarndyce, niezliczeni młodzi zostali stronami na skutek małżeństw, niezliczeni starzy przestali być stronami na skutek zgonów. Dziesiątki osób dowiadywały się z przerażeniem, że są stronami w tej sprawie, chociaż nie miały pojęcia, jak się to stało i dlaczego. Całe rody dziedziczyły po przodkach nienawiści wynikające z procesu Jarndyce przeciwko Jarndyce, Mały powód czy pozwany, któremu obiecywano konia na biegunach po zapadnięciu wyroku, dorastał, wchodził w posiadanie prawdziwego konia i żwawym truchtem odjeżdżał w zaświaty. Piękne podopieczne sądu kanclerskiego więdły kolejno, zostawały matkami i babkami, długi korowód kanclerzy przejmował akta i pozostawiał następcom, legion nazwisk przenosił się z rejestrów sądowych nie gdzie indziej niż do rejestru zgonów, na naszej ziemi zostało zaledwie najwyżej troje Jarndyce’ów (…), mimo to wszakże proces Jarndyce przeciwko Jarndyce wlecze się wciąż przed sądem leniwie i beznadziejnie.
Przeszedł nawet stopniowo w sferę kpiny i to zapewne jest jedyną korzyścią, jaka z niego wynikła. Uśmiercił wielu ludzi, lecz zawodowi prawniczemu dał temat do żartów. Figuruje on w sprawozdaniach wszystkich asesorów sądu kanclerskiego, wszyscy kolejni kanclerze brali w nim udział jako rzecznicy tej czy innej strony, w czasach gdy byli adwokatami upoważnionymi do występowania przed tym sądem. W doborowym gronie przy poobiednim porto w tej lub innej korporacji prawniczej, seniorzy palestry zdobni czerwonymi nosami i dbający o wygodne obuwie, opowiadali na ten temat świetnie anegdotki o tym procesie. Aplikanci adwokaccy zwykli ostrzyć zawodowy dowcip na niezawodnym procesie Jarndyce przeciwko Jarndyce”[1].

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że ma do czynienia z powieścią jakiegoś dziewiętnastowiecznego Johna Grishama. Choć ów proces-tasiemiec bywa siłą napędową akcji, właściwie samego procesu tu niewiele. Charles Dickens niejako obok pokazuje Anglię ówczesnych czasów. Jest to istna panorama obejmująca wszystkie warstwy społeczne – od rozmaitych „sirów” i „lady”, poprzez reprezentantów sądownictwa, wojskowych, mieszczan, duchownych, lekarzy, śledczych, filantropki, sklepikarzy, władające imponującymi rezydencjami ochmistrzynie i pozbawione władzy służące, aż po wariatów, nędzarzy nad nędzarzami i w końcu dzieci ulicy tkwiące daleko poza drabiną hierarchii społecznej – gdzieś w rynsztokach najmroczniejszych zaułków. Fabuła też jest niezwykle bogata. Oprócz sprawy sądowej – ze wszystkimi jej konsekwencjami – mamy tu nierzadką w tych czasach opowieść o sierocie, która dzięki własnej dobroci i życzliwości otoczenia dojrzewa i odnajduje swoje miejsce w życiu (Esther Summerson jest narratorką większej części „Samotni”). Pojawia się romantyczna historia porzuconego dziecka i motyw kobiety żyjącej wśród tajemnic (mroczna Lady Honoria Dedlock). Niektóre rozdziały mogłyby stanowić autonomiczne wyborne scenki rodzajowe obrazujące angielskie społeczeństwo z jego śmiesznościami i tragediami. Jest też ta powieść po trosze kryminałem – jednym z pierwszych w historii literatury (mamy tu brutalne morderstwo, zawikłane śledztwo, a wreszcie – zaskakujące rozwiązanie. Końcowe wystąpienie inspektora Bucketa jako żywo przypomina te, które będą kiedyś wieńczyć powieści Agathy Christie). A te wszystkie wątki aż kipią emocjami – miłością, nienawiścią, strachem. Te emocje nic a nic się nie zestarzały, nadal pozostają tak samo przekonujące.

A Dickens był pisarzem wybitnym – może dlatego „Samotnia” nadal porywa, świetnie się ją czyta. To powieść pełna dramatyzmu, a jednak okraszona błyskotliwym, cierpkim angielskim humorem. Ostre pióro Dickensa świetnie sprawdzało się w tworzeniu postaci komicznych lub tragicznych, ale zawsze pełnokrwistych. Właściwie ta powieść równie dobrze mogłaby nie mieć zwartej fabuły, a być zbiorem portretów dziesiątek postaci – i wierzę, że nadal by się obroniła. Kąśliwie są ukazane także postaci z drugiego planu, często niemające decydującego wpływu na fabułę, a przecież dodające tej monumentalnej powieści kolorytu. Wymienię tylko niektóre z nich. W obsadzie znajdują się m.in.: pan Harold Skimpole, który manifestuje bycie „wiecznym dzieckiem”, pozwala, aby inni go utrzymywali – i dorabia do tego tyleż pomysłową, co nieznośnie irytującą filozofię; panna Flite – dobrotliwa, trochę niespełna rozumu staruszka, ogarnięta obsesją na punkcie procesu (trzyma w klatce chmarę ptaków, które ma zamiar wypuścić na wolność, gdy proces dobiegnie końca – jakież to symboliczne!); Lawrence Boythorn to człowiek przyjazny dla „swoich”, a jednak skłonny do wybuchów złości – gdy jest wściekły, najchętniej zaprowadziłby cały świat na szubienicę; pani Jellyby ogarnięta misją osiedlania angielskich rodzin w Afryce, a niezwracająca uwagi na to, że jej dom i rodzina się rozpadają; Krook prowadzący sklep, w którym skupuje się wszystko, za to nic się nie sprzedaje; pani Pardiggle – kolejna filantropka, która zadręcza specyficznie rozumianą pomocą i własne dzieci (zapowiadające się na recydywistów), i biednych, dla których podobno chce jak najlepiej. Kapitalnie są ukazane również małżeństwa i rodziny: państwo Bagnetowie (on wiecznie prosi ukochaną żonę, aby powtarzała innym jego rzekome sądy i przemyślenia), państwo Badger (on – jako trzeci mąż swojej żony, żyje dokonaniami swych wybitnych poprzedników – i wszystkich zamęcza) czy rodzina Smallowed (wszyscy jej członkowie są przebiegli, odrażający i niebywale śmieszni). Trzeba jednak dodać, że tam, gdzie ironia nie pasuje, tam Dickens używa mniej kaleczącego pióra – historie Lady Dedlock, biednego małego ulicznika Jo, katowanej przez męża Jenny czy małej pokojówki Charley mogą wycisnąć z oczu łzy. To wszystko istna mozaika, którą chce się odkrywać strona po stronie.

Warto mieć świadomość, że niektóre postaci czy wątki mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Dzięki „Samotni” naprawdę trafiamy do Anglii bardzo dawnych czasów. Należałoby oddać w tym miejscu głos tłumaczowi tej powieści:

„Karol Dickens był chyba w równej mierze wielkim publicystą, jak wielkim powieściopisarzem. Na otaczający go świat, z którego potrafił wyczarować swój świat własny spoglądał okiem człowieka nieprzeciążonego balastem erudycji, człowieka czującego i czułego. Obserwował i prócz obrazów i postaci, prócz piękna i dobra nieodłącznego od człowieczego życia, czerpał ze swych obserwacji zrozumienie zła, krzywdy, nierówności społecznych, bezduszności, snobizmu, samolubstwa, fałszu we wszystkich jego przejawach”[2].

„Samotnia” ma swoją długą – nie tylko stricte fabularną – historię. Inspirowali się nią w swojej twórczości Lew Tołstoj i George Orwell. Tę powieść uwielbiała Agatha Christie, ceniła Eliza Orzeszkowa, a Vladimir Nabokov uznał ją za dzieło wybitne. Znalazła się ona wśród dziesięciu ulubionych książek Stephena Kinga. Ja umieściłem ją wśród najlepszych pozycji, po które sięgnąłem w tym roku. A jak z tobą? Czy wciąż czekasz na swoją przygodę z „Samotnią”? Czym dla ciebie będzie ta powieść? Warto to sprawdzić – bo to naprawdę Literatura (tak, przez wielkie L).

[1] Charles Dickens, „Samotnia” (t. I), tłum. Tadeusz Jan Dehnel, wydawnictwo Zysk i S-ka, 2018, s. 15–16.
[2] Tadeusz Jan Dehnel, „Posłowie tłumacza” [w:] Charles Dickens, „Samotnia” (t II), wyd. cyt., s. 685.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1608
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: