Dodany: 20.07.2018 18:11|Autor: misiak297

Tkwiąc w cudzym szczęściu


Ponad dziesięć lat temu napisałem w dość ironicznej recenzji (Kiedy nie swoim szczęściem zaczniesz dusić się...): „Na każdego mola czytelniczego przychodzi taka chwila, że chce odpocząć od ambitnej, pełnej odniesień intertekstualnych, skomplikowanej, ciężkiej literatury. Wtedy Balzaki, Stendhale i inne Dickensy idą w zapomnienie, a na piedestał wysuwa się coś z nizin. Ja wybrałem Danielle Steel”. Taka chwila znowu nadeszła. Choć „Tata” nie przypadł mi wtedy do gustu i nie widziałem potrzeby wracania do opisanej w powieści historii, nie pozbyłem się tej książki, właściwie nie wiem dlaczego. Sięgnąłem po nią kilka dni temu porażony niemocą czytelniczą, bez szczególnej chęci na lekturę. Miałem poczytać przed snem i odłożyć na półkę – a tymczasem pierwszy rozdział nie tylko przykuł moją uwagę, ale przede wszystkim mnie zdumiał.

„Śnieg padał wielkimi, lepkimi płatkami. Tak jak w książce z obrazkami, którą kiedyś Sarah czytała dzieciom. Siedziała przy maszynie. Wyglądała przez okno. Patrzyła, jak śnieg pokrywa trawnik, jak zwisa z drzew. Zupełnie zapomniała o opowiadaniu, które układała w głowie od samego rana. Ten widok za oknem był tak cholernie malowniczy. Taki śliczny. Wszystko wokół było takie piękne. Bajkowe życie w bajkowym świecie. Nawet ludzie wydawali jej się jak wyjęci z bajki. A ona nigdy nie chciała być taka jak oni. Teraz jest jedną z nich. Była jedną z nich od lat. I pewnie zawsze będzie”[1].

Gdybym nie wiedział, że to książka Danielle Steel, nigdy bym tego nie odgadł po pierwszym rozdziale. Miałem wrażenie, jakby napisała go raczej Doris Lessing. Został poświęcony Sarze, żonie pracującego w prestiżowej agencji reklamowej Olivera Watsona, matce nastoletnich Benjamina i Melissy oraz małego Sama. Jako młoda dziewczyna Sarah miała sprecyzowane ambicje. Zbuntowana, nie godziła się na zastaną rzeczywistość. Chciała pisać – jej opowiadania były drukowane w magazynach, dorabiała jako niezależna dziennikarka. Oliver Watson wyznawał zupełnie inne wartości. Był tradycjonalistą. Zamierzał mieszkać na wsi z niepracującą żoną, czwórką dzieci i irlandzkimi seterami. Chciał zbudować sobie spokój. Choć tak od siebie odmienni, ci dwoje pobrali się z wielkiej miłości.

A potem wszystko było już inaczej – on robił obiecującą karierę, ona rodziła (często wbrew własnym przekonaniom, pełna rezygnacji i poczucia porażki) kolejne dzieci i poświęcała się ich wychowaniu, pracowała społecznie. Czasami odgrzebywała dawne ambicje – tylko po to, by przegrały z aktualnymi obowiązkami żony i matki z zamożnej klasy średniej. Po przeprowadzce do podmiejskiego Purchase nauczyła się akceptować taki stan rzeczy. „Kiedy przeprowadzili się z Nowego Jorku, to było tak, jakby zostawiła tam część siebie. Tę część, która ciągle walczyła i nie mogła się pogodzić ani z małżeństwem, ani z macierzyństwem. I tak zaczęła należeć do tego małego spokojnego świata, jaki ją otaczał”[2].

Jednak frustracje narastają, a szczęście nie daje się oszukać. Dopasowanie się do pewnego modelu, pójście na ogromny kompromis z samą sobą nie oznaczają spełnienia:

„Uśmiechnęła się do siebie smutno. (…) Byli tacy szczęśliwi. Wszyscy. (…) Więc dlaczego czuje taką pustkę w sobie? Co zniknęło? Co straciła? Coś, czego nigdy nie miała? Czego chce teraz? Czegoś! Wszystkiego! Sławy! Sukcesu! Spełnienia! Ważnych spraw! Grubych ryb! I wiedziała, że nigdy tego nie osiągnie. Będzie tu już zawsze tak siedziała, patrząc na padający śnieg, podczas gdy życie będzie przepływało obok, a Ollie będzie przyprowadzał nowych klientów do firmy. Miała już własnego mercedesa i dwa futra. Dzięki uporowi Olliego miała troje wspaniałych dzieci. Fantastycznego męża. I nic własnego, co by się naprawdę liczyło. Żadnego talentu. Żadnego osiągnięcia. Wszystko zniknęło. Dziewczyna, którą kiedyś była, odeszła bezpowrotnie”[3].

Tymczasem pojawia się szansa – coś, co było tylko zabawą, sprawdzeniem się, uśmiechem skierowanym do dawnej siebie, okazuje się furtką. Sarah zostaje przyjęta na studia do Harvardu. Chce podjąć to wyzwanie i wyjechać na rok lub dwa. Ma poczucie, że pora wreszcie pomyśleć o sobie. Oliver nie rozumie i nie akceptuje jej decyzji, dzieci są wystraszone. Ona sama się waha, rozdarta między poczuciem winy a potrzebą samorealizacji. W końcu wyjeżdża, zostawiając męża i dzieci oraz cały ten aż zbyt piękny i poukładany świat.

To robi wrażenie. Najpierw łatwo kibicować sfrustrowanej Sarze. Później jednak okazuje się, jak jej decyzja godzi w rodzinę, rozbija ją. Ani Oliver, ani dzieci nie potrafią się odnaleźć w nowej sytuacji. Dźwigają poczucie winy, zamykają się w sobie, wzajemnie oskarżają, buntują się, przestają trzymać się przyjętych zasad. Oliver, skazany na niemal samotne rodzicielstwo, rozpaczliwie tęskniący za ukochaną kobietą, po raz pierwszy rozumie, jak trudno musiało być jego żonie.

Danielle Steel bardzo przekonująco pokazała rodzinę, której ustalone życie nagle się rozpada. Co więcej, tworzy bohaterów dobrych, kochających się, takich, których łatwo obdarzyć sympatią. Trudno to czytać bez emocji. Watsonów się lubi, chce się dla nich jak najlepiej.

A jednak w końcu wszyscy zaczynają się przyzwyczajać do nowej sytuacji. Coraz więcej rozumieją. Oliver ze zdumieniem stwierdza, że dotąd był raczej nieobecnym ojcem, który – i owszem – kochał swoje dzieci, kochał i szanował żonę, ale zapracowany, nie zawsze miał dla nich czas. Wszystko było cudowne – jak z amerykańskiego snu – lecz tylko pozornie. Bardzo znacząca wydaje się rozmowa Olivera i Sary jakiś czas po ich rozstaniu:

„– Jesteś za dobry i za silny, by kiedykolwiek pozwolić sobie na to, żeby cię coś gnębiło za długo. Ollie, nawet tego nie wiesz, ale to ty wygrałeś. (…)
– Ja nie odczuwam swojej wygranej. Kiedy wyjrzałem ostatni raz, nie było cię u drzwi mojej sypialni.
– Może naprawdę wygrałeś. Może tym razem trafi ci się ktoś lepszy, bardziej pasujący do ciebie i da ci to, czego pragniesz. Powinieneś ożenić się z jakąś pogodną dziewczyną, która będzie chciała stworzyć ciepły, piękny dom i urodzi ci mnóstwo dzieci.
– Właśnie to miałem z tobą.
– Ale to nie było szczere. Żyłam tak, bo musiałam. W tym tkwiło zło. Pragnęłam robić to, co teraz: prowadzić cygańskie życie bez żadnych obowiązków wobec innych. Nie chcę mieć nikogo, ani niczego. Nigdy nie chciałam. Po prostu pragnęłam być wolna. I teraz jestem.
– Najgorsze jest to, że o tym nie wiedziałem. Nie wyobrażałem sobie...
– Ani ja przez długi czas. Chyba dlatego ty też nie wiedziałeś.
– Czy teraz jesteś szczęśliwa?
Musiał to wiedzieć, choćby dla własnego spokoju. Przewróciła ich życie do góry nogami, ale jeśli znalazła to, czego szukała, to może było warto. Może...
– Myślę, że tak. W każdym razie szczęśliwsza”[4].

Nie ma tu łatwych rozwiązań. Sarah niszczy rodzinę, to pośrednio z powodu jej wyjazdu zaczynają się problemy (Ben – najstarszy syn – musi przedwcześnie dorosnąć w obliczu nieoczekiwanego ojcostwa). Jednak Steel pokazuje, że rozpad rodziny niekoniecznie oznacza całkowitą tragedię, że nawet na ruinach można zbudować coś wartościowego i pięknego. Oliver dzięki rozstaniu z Sarą zaczyna inaczej patrzeć na życie: dotychczas zaślepiony swoją jedynie słuszną wizją – odkrywa, że istnieją inne sposoby samorealizacji. Nieoczekiwanie zaczyna rozumieć żonę. Jego nowa przyjaciółka, Megan, mówi mu:

„– Moja matka zawsze powtarzała mi, żeby nie grać według cudzych zasad, i nigdy tego nie robiłam. Wydaje mi się, że zawsze umiałam przełamywać obowiązujące reguły. Czasami to siła, czasami słabość. Niekiedy jest to niewygodne, bo nie rozumiem, dlaczego ludzie tak sobie komplikują życie. Musisz robić, co chcesz, w życiu tylko to się liczy.
– A jeśli kogoś ranisz przy okazji? (…)
– Czasem musisz zapłacić cenę. Trzeba z tym żyć, ale musisz żyć również z samym sobą. I to jest ważniejsze”[5].

Mam wrażenie, że kiedy czytałem „Tatę” pierwszy raz, miałem jeszcze zbyt mało doświadczenia życiowego, aby zrozumieć wybory bohaterów, ich emocje, konieczność życia po swojemu. Nie zastanawiałem się nad koniecznością kompromisów. A o tym właśnie traktuje ta powieść. Nie umiałem brać jej poważnie. Dla tamtego, młodszego mnie była to zwykła amerykańska baśń dla dorosłych, która musi skończyć się dobrze. Dziś jestem o dziesięć lat starszy, znajduję się w zupełnie innym punkcie swojego życia, lepiej rozumiem bohaterów. Dziś uważam, że to bardzo prawdziwe. Ilu jest takich Oliverów i Sar? Ilu zbyt młodych rodziców? Ile starszych osób – tak jak ojciec Olivera – musi się zmierzyć z odejściem partnera, z którym dzieliły całe dotychczasowe życie?

Oczywiście, to nie jest literatura wybitna, lecz po prostu dobrze napisane czytadło z postaciami nieźle skonstruowanymi pod względem psychologicznym. Nie ma nic wspólnego z miałkim romansidłem, o jakich tworzenie przywykło się posądzać Danielle Steel (umówmy się – wielka miłość zdarza się również poza literaturą romansową!). To powieść obyczajowa o przełomowym roku z życia pewnej sympatycznej rodziny, która wzrusza, ale też skłania do refleksji i zapewnia miłe spędzenie czasu na lekturze.

Może niektóre książki muszą trafić na swój czas. Cieszę się, że tę przechowałem na półce, nie wiedząc nawet, iż kiedyś nadejdzie taki wieczór, gdy będę chciał do niej wrócić.


---
[1] Danielle Steel, „Tata”, przeł. Małgorzata Samborska, Wydawnictwo Punkt, 1991, s. 9.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 29.
[4] Tamże, s. 143-144.
[5] Tamże, s. 166.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1284
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: porcelanka 10.12.2018 20:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Ponad dziesięć lat temu n... | misiak297
"Gdybym nie wiedział, że to książka Danielle Steel, nigdy bym tego nie odgadł po pierwszym rozdziale."

Podpisuję się pod tym zdaniem. Gdy sięgałam po "Tatę" miałam za sobą dwie powieści Steel i nie byłam przygotowana na to, co otrzymam. Spodziewałam się raczej baśni dla dorosłych, a dostałam ciekawe i dobrze napisane czytadło. Może niezupełnie zgadzam się z przedstawieniem niektórych postaci (pewne problemy jednak Steel bardzo upraszcza), ale "Tata" to dobra powieść obyczajowa - świetnie przedstawia przekrój społeczeństwa i chyba nieźle oddaje ducha lat 70. i 80.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: