Kiedy nie swoim szczęściem zaczniesz dusić się...
Na każdego mola czytelniczego przychodzi taka chwila, że chce odpocząć od ambitnej, pełnej odniesień intertekstualnych, skomplikowanej, ciężkiej literatury. Wtedy Balzaki, Stendhale i inne Dickensy idą w zapomnienie, a na piedestał wysuwa się coś z nizin. Ja wybrałem Danielle Steel.
Nieco o treści: Oliver Watson jest człowiekiem spełnionym. Zrealizował swój model na szczęście - po ciężkim dniu pracy wraca do domu, do swego pięknego domu, swojej pięknej żony, swojej pięknej trójki dzieci, swojego pięknego psa... itd. Problem w tym, że jego sposób na szczęście rozmija się nieco ze sposobem na szczęście jego żony. Sarah bowiem - która miała kiedyś swoje ambicje i plany - poświęciła wszystko dla męża. I nagle mówi: basta. Porzuca swój piękny dom, pięknego męża, piękną trójkę dzieci, pięknego psa... itd., żeby zrealizować swój model szczęścia, który wyżej wymienionych czynników nie obejmuje. Teraz wybudowany tak mozolnie przez Oliviera światek rodem z reklam płatków śniadaniowych czy nutelli (gdzie cała bezproblemowa rodzina - szczęśliwy mąż, szczęśliwa żona, szczęśliwa trójka dzieci, szczęśliwy pies itd...) wstaje zadbana i wyspana rano i z uśmiechem wita nowy dzień) runął jak domek z kart, a on sam musi przystosować się do nowej sytuacji, już nie tak sielankowej.
Historia opowiadana przez Danielle Steel wydaje się niezwykle autentyczna. Może przydarzyć się każdemu. Ilu wszędzie jest panów, którzy tak tradycyjnie jak Oliver widzą swoją realizację? Ile jest przytłamszonych żon i matek, które miały perspektywy na owocną karierę? A ile z nich mówi dość? Ilu jest ludzi zmagających się z chorobą Alzheimera u współmałżonków? Ilu ludzi skazanych na przedwczesne rodzicielstwo? Mnogość wątków na pewno wychodzi na dobre "Tacie".
Autorka porusza bardzo ważny problem samorealizacji i umiejętności poświęcenia nudnej, ale jakże bezpiecznej rutyny i stabilizacji, żeby tylko czuć się naprawdę spełnionym - a nie tylko wmawiać sobie takie spełnienie. Sarah porzuca rodzinę, ale za to wreszcie może odczuć, że żyje. I kto wie, czy ta decyzja dla Watsonów nie była dużo lepsza?
Niestety, książka nie jest pozbawiona wad. I drugie niestety - one przeważają. Wszystkie problemy, choć prawdziwe, zostały potraktowane bardzo powierzchownie. Tutaj winić jednak należy przede wszystkim panią Steel. Ma ona tendencję do wręcz rażącej skrótowości. Ciekawe sceny i dialogi zamyka w jednym akapicie. Ledwie muśnie piórem wydarzenia, które wymagałyby przynajmniej osobnego rozdziału. Historie, które przedstawia pozostawiają wiele możliwości ciekawej realizacji - szkoda, że wielka pisarka tego najwyraźniej nie dostrzega. A czytelnik może tylko wzdychać - jak wspaniale poradziłby sobie z tym na przykład Michael Cunningham! Ile wypieków taka historia spod jego pióra mogłaby przydać policzkom!
A historia pani Steel? Jest jak nie do końca nadmuchany balon - pomarszczony i flakowaty, choć o pięknym kolorze. Poza względnie ciekawymi postaciami i kilkoma wzruszeniami chyba niewiele ma do zaoferowania. Niewiele głębi, a sposobem napisania przypomina wypracowanie średnio rozgarniętej licealistki.
Czy uważam lekturę "Taty" za czas stracony? Mimo wszystko nie, ale dlatego, że wiedziałem, na co się nastawić. Wy też nie oczekujcie po tej książce zbyt wiele, a być może przypadnie Wam do gustu jako nieszkodliwe czytadło na wolny wieczór.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.