Dodany: 29.01.2018 12:48|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Rozum się broni, ciało cierpi



Recenzuje: Dorota Tukaj


Nieznośny, paraliżujący ból, który nie daje się pokonać nawet silnymi lekami. Obezwładniające zmęczenie i osłabienie, uniemożliwiające wykonywanie najprostszych czynności. Mrowienie i drętwienie palców, dłoni, stóp, całych kończyn. Zawroty głowy, przez które nie da się wstać z łóżka. Nagła utrata wzroku lub władzy w nogach. Ataki kurczów lub drgawek wstrząsających całym ciałem. Nikt nie ma wątpliwości, że każdy z tych symptomów to sygnał poważnej choroby, więc doświadczający go człowiek natychmiast zgłasza się do lekarza. Następują badania, jedno za drugim, coraz bardziej skomplikowane – i nic, żadnej informacji, która mogłaby pomóc w ustaleniu przyczyny objawów i dobraniu właściwego leczenia. Może coś gdzieś przeoczono? Następny lekarz, następny szpital, następna seria badań – i znowu nic: „Wyniki badań są w normie. Nic nie możemy dla pani zrobić”[1]. To może trwać miesiącami, nawet latami. Aż w końcu chory natrafia na specjalistę, który wygłasza szokującą dlań diagnozę: to nie rak, nie tętniak ani stwardnienie rozsiane, ani padaczka, ani nawet ciężka borelioza! To „objawy fizyczne braku psychicznego dobrostanu”[2], dolegliwość powstająca w zdrowym skądinąd mózgu pod wpływem niekorzystnych emocji, trudnej sytuacji życiowej, nadmiernego obciążenia obowiązkami, czegokolwiek, co psychika odbiera negatywnie i przed czym pragnie się bronić. „Uważa pani, że wszystko jest w mojej głowie”[3] – bardziej stwierdza, niż pyta pacjent. A uzyskawszy potwierdzenie, rzadko reaguje ze zrozumieniem i akceptacją, podobnie jak jego bliscy, będący przecież stałymi świadkami jego cierpień i niczego niepragnący bardziej niż skutecznego lekarstwa lub operacji, które raz na zawsze uwolnią go od bólów czy paraliżu. Tymczasem dowiaduje się, że jedynym sposobem pozbycia się dolegliwości jest wykrycie i zneutralizowanie ich źródła, a to oznacza kontakt z psychiatrą, zresztą najczęściej nie w postaci jednej wizyty, lecz całego ich ciągu. „Czyli jestem psycholem, tak?”[4]; „dlaczego miałabym sama sobie robić coś takiego?”[5]; „jak może pani tak mówić? (…) Boi się pani przyznać, że nie wie, co jest ze mną nie tak”[6]; „moja żona w całym swoim życiu nie doświadczyła ani chwili stresu. Opowiada pan bzdury”[7]; „pierwszą rzeczą, jaką zrobię, będzie napisanie skargi na panią”[8]… Cóż, z pewnością łatwiej nakrzyczeć na lekarza, niż na przykład przyjąć do wiadomości fakt, że organizm młodej dziewczyny nadmiernie kontrolowanej przez rodziców „wykorzystał” drobny wypadek, by uwolnić swoją właścicielkę od realizowania cudzych ambicji…

Dzieło doktor Suzanne O'Sullivan, brytyjskiej lekarki zajmującej się diagnozowaniem i leczeniem chorób układu nerwowego – a w konsekwencji nader często widującej pacjentów z zaburzeniami psychosomatycznymi imitującymi rozmaite przypadłości neurologiczne – uświadamia nam, że na tego rodzaju schorzenie może zapaść nawet ktoś, kto sobie samemu i swojemu otoczeniu wydaje się absolutnie nieznerwicowany. I wskutek tego stać się osobą poważnie niepełnosprawną, bo jego ciało „nie widzi” różnicy między objawami wywołanymi uszkodzeniem nerwów czy mózgu a sprowokowanymi przez bodźce psychiczne. Bez odpowiednich badań natomiast lekarzowi trudno te różnice dostrzec, zresztą nawet gdy coś mu się nie zgadza, często przepisuje kolejne leki czy to z obawy przed oskarżeniem o błąd lub zaniedbanie, czy to dla chwilowego uspokojenia pacjenta. Niewiele jest leków niemających działań ubocznych, więc do podstawowej choroby mogą dojść kolejne uciążliwe dolegliwości… Jakość życia chorego pogarsza się, cierpi cała jego rodzina, a także… system opieki zdrowotnej, zwłaszcza w tych krajach, gdzie – jak w Wielkiej Brytanii (i w Polsce) – zdecydowana większość świadczeń medycznych, w tym powtarzane wielokrotnie kosztowne badania i hospitalizacje, jest w pełni finansowana z budżetu państwa; w samym Londynie wydatki poniesione z tytułu diagnozowania najpoważniejszych postaci zaburzeń psychosomatycznych wynoszą ponad 100 milionów funtów rocznie, co daje wyobrażenie o skali tego zjawiska. Druga ważna rzecz, na którą zwraca uwagę O'Sullivan, to społeczna percepcja problemu. Jakże często słowo „psychika” i wszystkie jego pochodne spotykają się z negatywnym odbiorem! Człowiek cierpiący na zaburzenia psychogenne/psychosomatyczne stygmatyzowany jest jako „wariat”, „świr” czy „histeryk” albo jako ktoś, kto swoje dolegliwości „wymyśla”, „wmawia sobie” – nic więc dziwnego, że chorzy jak ognia boją się zdiagnozowania u nich podobnych przypadłości, z dwojga złego woląc mieć na przykład padaczkę niż „psychogenne napady rzekomopadaczkowe”[9]. I wreszcie trzeci aspekt, tym razem specyficznie lekarski: przestroga, by nie przesadzić w drugą stronę i nie rozpoznawać zbyt pochopnie choroby psychosomatycznej za każdym razem, gdy pierwsze badania nie wykazują znaczących odchyleń od normy; w tej grupie oprócz chorych mogą się wszak mieścić i wytrawni symulanci (mina dr O'Sullivan na widok pewnej sytuacji z „paralitykiem” w roli głównej – bezcenna!), i osoby, u których poważna choroba dopiero się rozwija…

Jak to wszystko wygląda w praktyce, ukazuje autorka na przykładach konkretnych osób wybranych z grona własnych pacjentów. Kilkanaście historii (więcej, niż sugerowałaby liczba rozdziałów zatytułowanych imionami, bo w te podstawowe opowieści wplecione są i inne, krótsze), czasem dość do siebie podobnych, obrazuje problemy, z jakimi muszą zmierzyć się lekarze i chorzy, przedstawiając równocześnie zasady postępowania w takich stanach i omawiając podstawowe zagadnienia teoretyczne. Język jest wystarczająco przystępny, by czytelnik bez wykształcenia medycznego nie miał większych trudności ze zrozumieniem przekazywanych treści. Ciekawe, czy to efekt jakiegoś szczególnego elementu kształcenia brytyjskich lekarzy, bo praktycznie każdy z nich, który chce opisać swoje doświadczenia zawodowe, potrafi opowiadać równie ciekawie i wyraziście (tu można wymienić niemal kanoniczną serię neurologicznych gawęd Olivera Sacksa, „Cięcie. Opowieść o chirurgii” Gabriel Weston, „Po pierwsze nie szkodzić. Opowieści o życiu, śmierci i neurochirurgii” Henry'ego Marsha). Jeśli tylko ktoś z zasady nie stroni od tematyki medycznej, jeśli interesuje się zwłaszcza tajemnicami funkcjonowania ludzkiego mózgu, lektura książki Suzanne O'Sullivan nie powinna mu sprawić zawodu, a bardzo prawdopodobne, że będzie źródłem dużej satysfakcji.


---
[1] Suzanne O’Sullivan, „Wszystko jest w twojej głowie”, przeł. Katarzyna Dudzik, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2017, s. 43.
[2] Tamże, s. 64
[3] Tamże, s. 54.
[4] Tamże, s. 255.
[5] Tamże, s. 55.
[6] Tamże, s. 83.
[7] Tamże, s. 146.
[8] Tamże, s. 115.
[9] Tamże, s. 256.





Autor: Suzanne O'Sullivan
Tytuł: Wszystko jest w twojej głowie.
Tłumacz: Katarzyna Dudzik
Wydawca: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2017
Liczba stron: 336

Ocena recenzenta: 5,5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3944
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: miłośniczka 31.01.2018 20:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzuje: Dorota Tukaj... | UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki
Och, jak to świetnie, że pojawiła się publikacja poruszająca aspekt psychosomatyki! Sama mam niemiłe doświadczenia z tytułu dolegliwości będących wynikiem figli mojego mózgu, więc tematyka jest mi bliska. Postaram się sięgnąć po tę książkę w najbliższym czasie, dzięki Dot za zwrócenie na nią mojej uwagi. :-)
Użytkownik: Urodzony 31 czerwca 01.03.2018 21:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Och, jak to świetnie, że ... | miłośniczka
Małe sprostowanie. Opisywane w recenzji zaburzenia (książki nie czytałem) nazywane są somatoformicznymi, a nie psychosomatycznymi. Dosyć istotna różnica. Pozdrawiam.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: