Dodany: 29.12.2017 19:05|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Z martwego papieru niech popłynie letni deszcz


Literatura francuska… Nie sposób jej opisać jednym zdaniem, ba, nawet jednej strony byłoby za mało, bo to przecież „Wielki Testament” i „Mały Książę”, „Gargantua i Pantagruel” i „Pani Bovary”, „Nędznicy” i „Cząstki elementarne”, „W poszukiwaniu straconego czasu” i „Colas Breugnon”, „Oskar i pani Róża” i „Germinal”, poezja Baudelaire'a, „Kobieta trzydziestoletnia”, „Tajemnicza wyspa”… Ale bez względu na to, czy lubimy ją całą, czy tylko pojedyncze dzieła, czy czytamy w przekładach, czy w oryginale, trudno nie zauważyć, że w ostatnich dekadach XX i pierwszych XXI wieku właśnie ona obfituje w pozycje, których zbiorowe credo można by podsumować jako wiarę w człowieka, w możliwość wydobycia z ludzkiej duszy tego, co w niej najlepsze i najpiękniejsze, a z ludzkiego umysłu – tego, co może dostarczyć innym pozytywnych doznań estetycznych. Nie jest to cecha szczególna pisarzy znad Loary i Sekwany, bo analogiczny nurt możemy wyśledzić w niemal każdej z literatur narodowych – a jednak coś musi być w tym, że owe akty pokrzepienia serc w języku Ronsarda potrafią łączyć wyrazistość i wyjątkową subtelność, grać na emocjach, lecz pozostawać dalekie od banału. Czy to twórcy najbardziej u nas popularni, jak Éric-Emmanuel Schmitt (który przez fakt zamieszkania w Belgii nie przestał przecież być Francuzem) i Anna Gavalda, czy znani mniej lub wcale, jak Barbara Constantine, Blandine Le Callet, Christian Signol, nietłumaczona na polski Marie-Sabine Roger – wszyscy mają na koncie co najmniej jedno dzieło urzekające celnością odwzorowywania ludzkich zachowań i uczuć, wrażliwością, a przy tym doskonałą techniką narracji.

Także Muriel Barbery, autorka „Elegancji jeża”, powieści u nas – mimo dwukrotnego wydania – jakoś niedostrzeżonej: na dwóch znanych portalach czytelniczych ma ona łącznie 138 ocen, podczas gdy np. najnowsze dzieło Dana Browna ponad 12 tysięcy, a jeszcze hałaśliwiej reklamowane „Pięćdziesiąt twarzy Greya” – z górą 33 tysiące. Możemy się zatem domyślić, że zajrzawszy do środka, nie znajdziemy tam żadnych mrożących krew w żyłach tajemnic, do jakich dostępu bronią organizacje spiskowe o światowym zasięgu, ani też scen rodem z podręcznika seksuologii. Co zatem kryje okładka, której elementy graficzne – pusta ławeczka, wieża Eiffla skąpana w promieniach zachodzącego słońca, gałązki kwitnącej kamelii – mogłyby sugerować fabułę jednego z tysięcy, a może i milionów wydawanych na świecie romansów bez pretensji do jakiejkolwiek głębi? Nie, nie to. Co nie znaczy, że w ogóle nie ma mowy o uczuciach.

Ale zacznijmy od początku, czyli od przedstawienia bohaterek – w takim porządku, w jakim wkraczają na scenę wydarzeń.

Renée Michel, dozorczyni paryskiej kamienicy, „pięknej rezydencji prywatnej z podwórzem i ogrodem, podzielonej na osiem luksusowych apartamentów”[1] – właściwie nawet wkraczać nie musi. Jest tam cały czas, odkąd dwadzieścia siedem lat wcześniej, jako młoda kobieta, przybyła z mężem z prowincji do stolicy. Dzieci się nie pojawiły, Lucien zmarł, ona zaś została w stróżówce, otoczona ludźmi z zupełnie innej bajki. Ludźmi, którzy tak bardzo przyzwyczaili się odczytywać świat według określonych klisz, że każdy wyłom w przyjętym schemacie wydaje im się albo kłamstwem, albo zagrożeniem. Wszyscy wiedzą, że dozorczynie „są stare, brzydkie i zgryźliwe”[2], niegustownie ubrane, po całych dniach oglądają latynoskie seriale i raczej trudno czego innego się po nich spodziewać – przecież to osoby raczej prymitywne i mało inteligentne, bo czyż inaczej wykonywałyby taki zawód? A skoro prawdziwym lokatorom do pięt nie dorastają ani urodą, ani elegancją, ani rozumem – czy są warte zainteresowania? Większość mieszkańców i ich gości „nie zaśmieca sobie umysłu informacjami, które dotyczą ludzi podrzędnych, z definicji anonimowych”[3] i jeśli już muszą się do kogoś takiego odezwać, starają się „unikać w zdaniu formy wymagającej słowa »pani«”[4]. Renée nie ma zamiaru burzyć tego porządku, bo i po co? Cóż by komu przyszło z wiedzy, że pięćdziesięcioparoletnia wdowa z wykształceniem podstawowym w wolnych chwilach studiuje albumy malarstwa, rozkoszuje się kinem japońskim, czyta, co jej wpadnie w ręce (przy czym tak się składa, że to raczej nie tandetne romansidła, tylko na przykład rosyjska klasyka, kryminały Mankella i literatura naukowa, w tym pisma filozofów)? Starannie kreuje więc ten swój wizerunek standardowej proletariuszki, chowając się pod osłoną „bezkształtnego fartucha drukowanego w fiołkowo-różowe lub granatowe wzory”[5] i starannie wystudiowanego tępawego spojrzenia, niczym jeż pod swoją naturalną kolczugą. A co myśli o swoich zarozumiałych sąsiadach, to już jej sprawa…

Paloma Josse, dwunastoletnia córka właścicieli czterystumetrowego lokalu na pierwszym piętrze, też się opancerza i ukrywa. W jej sferze inteligencja nie jest co prawda traktowana jak wybryk natury, tylko jako środek do celu, którym ma być osiągnięcie stosownej pozycji – ale kiedy zamiast do zbierania punktów na przyszłe CV służy do bezlitosnej analizy ludzkich zachowań, lepiej się z nią nie obnosić. Palomę przeraża to, co dostrzega wokół siebie, i na co – jak wierzy – jest nieuchronnie skazana: powszechny brak poczucia sensu życia, maskowany różnymi działaniami zastępczymi, różnymi rytuałami („bez przerwy trzeba odtwarzać naszą tożsamość osoby dorosłej, tę tak kruchą, krótkotrwałą i koślawą zbieraninę strojącą się w rozpacz, samą przed lustrem, opowiadającą kłamstwa, w które musimy wierzyć. Dla taty gazeta i kawa to magiczne różdżki, które zmieniają go w znaczącego człowieka. Jak dynię w karocę”[6]) i równie iluzorycznie łagodzony seansami psychoterapeutycznymi lub lekami. Jest przekonana, że nie chcąc powielić odstręczającego schematu, musi zawczasu opuścić ten świat. Zawczasu, to znaczy: za kilka miesięcy. A na razie… Na razie umiera jeden z lokatorów, zaś do zwolnionego przezeń apartamentu wprowadza się japoński emeryt. Zarówno Renée, jak Paloma interesują się kulturą jego ojczyzny, jednak nie pochodzenie pana Ozu, tylko zachowanie i filozofia życia sprawią, że niedowartościowana kobieta i nadwrażliwa dziewczynka zaczną inaczej patrzeć na świat i powoli rozsuwać swoje kolczaste okrywy…

Czyż to także nie schemat powielany w literaturze całego świata aż do bólu? – może powiedzieć ktoś, kto jeszcze do książki nie zajrzał. A i owszem, ale z drugiej strony, czy istnieje historia absolutnie oryginalna (zakładając, że wyłączamy z rozważań fantastykę, w której do zmiany sytuacji dochodzi na skutek interwencji magii lub innych sił nadprzyrodzonych)? Nie, bo w życiu też się scenariusze powtarzają, a literatura stanowi wszak jego odzwierciedlenie. Rzecz w tym, co się za pomocą tych pozornie jednakowych klisz przekaże i jak się je przyozdobi. Przekaz Muriel Barbery jest stosunkowo jasny: nie szufladkujmy ludzi wedle ich wykształcenia czy zajęcia, lecz wedle tego, czy szanują innych; nie lekceważmy dzieci – potrafią dojrzewać szybciej i rozumować bardziej wnikliwie, niż nam się zdaje; nawet jeśli porzuciliśmy już wszelką nadzieję na zmiany, nie znaczy to, że w naszym życiu nie wydarzy się coś dobrego, a impulsem, który tę zmianę zapoczątkuje, może być coś całkiem, zdawałoby się, banalnego: imię czyjegoś kota albo widok kwitnących kamelii; i wreszcie, uwierzmy w sprawczą moc literatury i sztuki, które potrafią łączyć ludzi i wyzwalać w nich to, co najlepsze.

Zgoda, w tej wersji przesłanie powieści brzmi nieco płasko i banalnie. Ale opowiedziane ustami Renée i Palomy – ani trochę; „Elegancja jeża” odznacza się piękną, subtelną narracją, doskonałym stylem z dyskretnym, ale dostatecznie widocznym zróżnicowaniem języka wypowiedzi obu bohaterek, trafnymi obserwacjami ludzkiej natury i dostarcza trudnych czasem do nazwania wrażeń. To jedna z tych książek, które chce się natychmiast po zakończeniu jeszcze raz czytać od początku, czerpiąc – jak to pięknie ujmuje Renée – „z martwego papieru coś, co zdawało się żywe”[7]; tym razem wolniej, uważniej, żeby nie przeoczyć ani jednej myśli, żeby pozwolić temu napisanemu życiu przepłynąć przez nas, wsiąknąć w nas, pozostawić ślad…


---
[1] Muriel Barbery, „Elegancja jeża”, przeł. Irena Stąpor, wyd. Sonia Draga, 2016, s. 11.
[2] Tamże, s.11.
[3] Tamże, s. 81.
[4[ Tamże, s. 71.
[5] Tamże, s. 194.
[6] Tamże, s. 94.
[7] Tamże, s. 41.


[recenzja opublikowana pierwotnie w serwisie książkowym wp.pl]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3150
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: