Dodany: 07.08.2017 20:48|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Dzieci znikąd
Boguszewska Helena

4 osoby polecają ten tekst.

Bez rodziców, bez własnego kąta


Książka o „dzieciach znikąd” (skąd ten tytuł, zaraz się wyjaśni) wzięła mi się… no, znikąd; nie kupiłam, nie dostałam w prezencie, a w szafie stoi, i to od niepamiętnych czasów. Być może jest z tych, które wraz z jakimiś starymi kalendarzami i ulotkami poprzedni najemca jednego z zajmowanych przez nas lokali zostawił w kartonie z przeznaczeniem na makulaturę – bo one na pewno na makulaturę nie powędrowały, co to, to nie, kto by wyrzucał książki, których nie czytał? Albo czytał, ale bardzo, bardzo dawno?… W każdym razie w jakiś sposób ją pozyskałam i skutecznie zamelinowałam, przypominając sobie o niej dopiero przy okazji niedawnej rozmowy o twórczości dwóch pisarek-społeczniczek, Górskiej i właśnie Boguszewskiej. O ile „Ci ludzie” i „Jadą wozy z cegłą” reprezentują część jej twórczości przeznaczoną zdecydowanie dla dorosłych, o tyle „Dzieci znikąd” są w założeniu lekturą dla dzieci (w domyśle: zwłaszcza tych, które nigdy by o sobie nie powiedziały, że pochodzą znikąd).

Wydana w roku 1933, miała poruszyć sumienia i serca młodych czytelników wywodzących się z bogatszych domów, a pewnie i ich rodziców. Bo dzieci „skądś” – te, które wychowywały się w dworkach za miastem, w willach pod miastem, czy (jak Krysia z „Drugiej bramy” Górskiej) w pięknych wielopokojowych mieszkaniach na środkowych kondygnacjach reprezentacyjnych kamienic, pod czujnym okiem eleganckich mam i wytwornych babuń, a jakby tego nie było dość, to jeszcze niań i guwernantek, prowadzających je na spacery na Planty czy do Saskiego Ogrodu – nie dostrzegały lub naprawdę nie widywały tych obdartych i brudnych rówieśników, wałęsających się po ulicach i nabrzeżach czy to dlatego, że tam „można kraść jabłka z galarów”[1] albo prosić o jałmużnę, czy dlatego, że „w domu ciasno, duszno, wszyscy się kłócą”[2], czy może nawet jeszcze gorzej, dlatego że domu ani nikogo bliskiego wcale nie ma… Dzieci „skądś” nie musiały się martwić o „kuferek na swoje rzeczy”[3] ani dzielić się jedną podniszczoną lalką, która „będzie mieszkała kolejno po jednym dniu na łóżku każdej z nich”[4], ani bać się, że „jak magistrat nie da pieniędzy, to (…) zamkną budę, a my wszyscy pójdziemy, skądeśmy przyszli”[5]…

Ta historia – o Adolfie, który z krótkiego okresu mieszkania z rodzicami pamięta głównie, że uciekał z domu, bo bał się bicia, o Marianie, który „na Kercelaku przewodził całej bandzie łobuzów” i w wieku lat jedenastu „może więcej wie, niż niejeden stary”[6], o Felci, która by „wszędzie pozakładała poradnie dla dzieci alkoholików, bo dzieci alkoholików są bardzo nieszczęśliwe”[7], o Ryfce, która sama doświadczyła tego, „że każdy może się poprawić, choćby był nie wiem jak zły” i choć do dorosłości jej daleko, już realizuje w praktyce swoją tezę, „że jak człowiekowi jest dobrze, to powinien myśleć o takich, co jest im źle, i im pomóc”[8], i o jeszcze paru małych bohaterach – powinna była dotrzeć do tych, którzy rzeczywiście mogli pomóc, choćby wpłacając datek na rzecz domów dziecka lub oddając biedniejszym niezniszczone, a już niepotrzebne ubranka i zabawki. Czy rzeczywiście spełniła wówczas swoje zadanie? Czy kupowali ją swoim pociechom rodzice z dworków, pałacyków, luksusowych kamienic? Pośrednio można wnioskować o zapotrzebowaniu na nią, bo moje wydanie z roku 1953 – drukowane w Stalinogrodzie i opatrzone przedmową anonimowego autora, pełną typowej dla owego okresu frazeologii („nasz rząd ludowy”, „sprawcy tej nędzy, kapitaliści i obszarnicy”, „lud pracujący”[9]) – było już dwunastym, ale ile razy wznawiano powieść przed wojną, a ile po niej?

Dziś, po z górą osiemdziesięciu latach, nadal wzrusza. Nie wiem, czy obecnego rówieśnika bohaterów też, ale mnie tak, bo poznałam tamte czasy z opowiadań starszego pokolenia jednej z gałęzi mojej rodziny, która, mieszkając w mieście przemysłowym głęboko dotkniętym kryzysem lat trzydziestych, dobrze wiedziała, co to bieda, choć najgorszych jej aspektów – bezdomności, żebraniny, przestępczości – sama nie zaznała. Bo nawet w XXI wieku Europa (ani żaden inny kontynent) nie może się pochwalić brakiem „dzieci znikąd”, a skoro są, choćby i za dwiema czy pięcioma granicami, to powinna w nas być wrażliwość na ich niedolę…


---
[1] Helena Boguszewska, „Dzieci znikąd”, wyd. Nasza Księgarnia, 1953, s. 16.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 10.
[4] Tamże, s. 29.
[5] Tamże, s. 15.
[6] Tamże, s. 14.
[7] Tamże, s. 37.
[8] Tamże, s. 44.
[9] Tamże, s. 4-5.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1139
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: