Dodany: 16.01.2017 23:50|Autor: misiak297

Transformacja w matkę


Natalia Fiedorczuk-Cieślak otrzymała tegoroczny Paszport "Polityki" w kategorii "literatura" za swój debiut powieściowy "Jak pokochać centra handlowe". Czy słusznie? Zdania są podzielone. Oceny tej książki nie zawsze są wysokie (a niektóre wręcz zdumiewająco niskie). Można przeczytać wiele krytycznych opinii, dotyczących przede wszystkim sposobu widzenia macierzyństwa przez pisarkę. Trudno rozstrzygnąć, czy ta aura oburzenia jest zasłużona, czy nie jest krzywdząca względem zarówno książki, jak i autorki.

Myślę, że tę pozycję można nazwać pół-powieścią, pół-reportażem. To owoc rozmów Natalii Fiedorczuk-Cieślak z wieloma kobietami, które kiedyś wpadły w depresję poporodową i w konsekwencji nie mogły sobie poradzić z transformacją w matkę. Ona sama, jak przyznaje, była w takiej sytuacji. Z tych przeżyć, opowieści zrodziła się postać Lucyny Nowak. To ona opowiada o swoim doświadczeniu ciąży i macierzyństwa. Doświadczeniu trudnym, aby nie powiedzieć – koszmarnym. Dzieli życie bohaterki na "przedciążowe" i całą resztę.

Lucyna odważnie i bezkompromisowo opowiada o "postępującej anhedonii towarzyszącej (…) podczas stanu błogosławionego"[1]. O reakcjach fizjologicznych, o powiększaniu się ciała, przemianie atrakcyjnej młodej kobiety w "ociężały i zmęczony kawałek mięsa"[2], o strachu przed porodem, przed byciem matką (nie umie się wpisać w stereotyp delikatnej i kobiecej, a przy tym heroicznej i twardej Matki Polki). O przerażeniu tym, jak zmieni się świat. Można jej historię rozpatrywać w kategorii obcości. Lucyna jako matka nie poznaje siebie ("widzę w lustrze zapuchniętą, przestraszoną i obcą osobę"[3]). Obcym jest też dziecko, które ma przyjść na świat, aby ten świat (prywatną rzeczywistość bohaterki) nieodwracalnie zmienić.

"Nie, nie wyobrażam sobie nijak obecności dziecka w moim domu. Do tej pory nienarodzony syn był po prostu dodatkową częścią ciała. Nie mówię do niego, chociaż specjaliści zalecają taki kontakt. Podobno sprzyja budowaniu ścisłej więzi matka-płód. Próbuję raz i wypada to bardzo sztucznie. Wstydzę się, gadam cokolwiek i po paru zdaniach zawieszam się, zażenowana, jakbym próbowała rozmawiać z własnym palcem albo trzustką. Z nimi przecież się nie rozmawia, one po prostu są. Podobno kiedyś było tak z dziećmi, jednak dzisiaj już tak nie ma. Dzisiaj to już trochę bardziej skomplikowany, ale i dalece precyzyjniejszy proces, przedsięwzięcie, projekt"[4].

Narodziny syna tylko pogłębiają depresję Lucyny. Poczucie obcości nie mija i już nie minie. Macierzyństwo oznaczające swoiste zamknięcie w mieszkaniu niczym w celi, kłótnie z mężem, krótki czas tylko dla siebie wydzierany z "projektu", narastające wydatki, strach o dzieci (wszak "kiedy dziecku dzieje się krzywda lub wypadek, całkowitą odpowiedzialność ponoszą rodzice rozumiani jako matki"[5]), ucieczki odbywające się w pewnych granicach i towarzyszące temu wszystkiemu nieustanne poczucie winy – autorka opisuje z bolesną wyrazistością. Tytułowe centra handlowe są najczęstszymi miejscami ucieczek, trwania w błogosławionej samotności. One właśnie dają "młodym matkom przyjazną namiastkę kontaktu ze światem"[6]. To wszystko zostało przedstawione z wnikliwością psychologiczną, pomysłem i drapieżnością narracyjną[7].

Przygnębiający jest ten obraz macierzyństwa. Myślę, że jednak w dużej mierze autentyczny. Natalia Fiedorczuk-Cieślak wyjaśnia to w posłowiu, jakby chciała uprzedzić przyszłe ataki. (Na marginesie dodam, że owo posłowie jest całkiem niepotrzebne, bo traktujące o tym, co uważny czytelnik dostrzeże w trakcie lektury. Wygląda jak swoiste opracowanie – i dlatego, pomimo słuszności zawartych w nim tez, tak irytuje):

"Macierzyństwo ma w Polsce tradycję uświęconą, a jednocześnie wiele jego kluczowych aspektów bywa spychanych na margines życia społecznego. (…) Kobieta, której z trudem przychodzi transformacja w matkę, bywa dyskretnie lub mniej dyskretnie proszona, by się uciszyła: wmawia jej się niedorozwój emocjonalny, upatruje przyszłych potężnych kłopotów z dziećmi, a nawet przykleja etykietkę patologii. Wymagania, którym musi sprostać kobieta (a coraz częściej także mężczyzna, ojciec), robią się coraz bardziej wyśrubowane i absurdalne"[8].

W naszej rzeczywistości, gdzie kobieta dla wielu wciąż jest tożsama z postacią matki (a idąc dalej: ciąża to stan błogosławiony, posiadanie dziecka powinno być celem każdej kobiety), trudno przeżywać macierzyński kryzys, który staje się udziałem wielu kobiet. Jeszcze trudniej się do niego przyznać. Dlatego "Jak pokochać centra handlowe" to mocna, może nawet niewygodna książka. Wbrew temu, co pisze na okładce wydawca, Natalia Fiedorczuk-Cieślak nie jako pierwsza eksploruje ten temat w rodzimej literaturze, ale wśród książek o macierzyństwie niechcianym, o dojrzewaniu do tego macierzyństwa to pozycja niewątpliwie ważna i potrzebna. Oczywiście krytykuje się przedstawiony w niej obraz macierzyństwa, ale krytykujący chyba nie zauważają, że bohaterka uczy się kochać swoje dzieci, choć to miłość trudna i wymagająca wiele czasu. W tym bardzo czarnym obrazie jest trochę światła i nadziei.


---
[1] Natalia Fiedorczuk-Cieślak, "Jak pokochać centra handlowe", wyd. Wielka Litera, 2016, s. 17.
[2] Tamże, s. 54.
[3] Tamże, s. 53.
[4] Tamże, s. 31.
[5] Tamże, s. 94.
[6] Tamże, s. 72.
[7] I tylko nie rozumiem, czemu przepuszczono takie błędy, jak: "Czy myśląc o cierpieniu, narzuca się nam raczej hiperrealistyczny obraz wykrzywionej, załzawionej i zaślinionej czerwonej twarzy?" (s. 45), "Witkowi wypada smoczek i zaczyna zniecierpliwiony kręcić główką w lewo i w prawo" (s. 113).
[8] Tamże, s. 278-279.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4406
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 8
Użytkownik: Raptusiewicz 17.01.2017 17:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Natalia Fiedorczuk-Cieśla... | misiak297
Ciekawe. Miranda July tak pisała o macierzyństwie:

"(...) zaczęłam rozumieć, ze brak snu, i czujność, i nieustanne karmienia były rodzajem prania mózgu, procesu, przez który moje dawne ja przekształcało się, powoli, ale nieuchronnie, w nowy kształt: matkę. To bolało. Starałam się być przytomna, kiedy to się działo, tak jakbym obserwowała swoją własną operację. Miałam nadzieję, ze uda mi się zachować mały fragment dawnej mnie, tylko tyle, ile potrzeba do tego, żeby ostrzec inne kobiety. Ale wiedziałam, ze to było mało prawdopodobne; kiedy proces się zakończy, nie zostanie nic, za pomocą czego mogłabym się poskarżyć, nie będzie dłużej bolało, nie będę pamiętać".
Użytkownik: zsiaduemleko 17.01.2017 17:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Natalia Fiedorczuk-Cieśla... | misiak297
Uf, to ja się rozmyśliłem. Już nie chcę zachodzić w ciążę, ani być matką.
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 17.01.2017 18:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Natalia Fiedorczuk-Cieśla... | misiak297
Dodałam książkę do schowka po przeczytaniu recenzji na blogu Kreatywy, ale po przeczytaniu Twojej recenzji chciałam to zrobić drugi raz.

Co prawda ja nie zniosłam najgorzej ciąży, a i nie miałam na szczęście depresji poporodowej, ale ciekawi mnie temat pokazany z innej strony niż ten pokazywany na co dzień w mediach (wszystkie celebrytki wychodząc ze szpitala wyglądają idealnie, na spacerach nie wyglądają na zmęczone, a i nie zauważyłam, żeby któraś miała odrosty)- a ja tymczasem nie mam czasu na fryzjera, spacery nie zawsze są przyjemnością, a już myśl o przespanej nocy- pierzcha bardzo szybko.

Dzięki takim książkom kobiety nie czują się osamotnione w odczuwaniu zmęczenia, czasem zniechęcenia. Macierzyństwo jest najcudowniejszą przygodą, ale niełatwą.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 18.01.2017 14:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Natalia Fiedorczuk-Cieśla... | misiak297
Ciekawe, książka także na pewno warta przeczytania.
Aby dorzucić trzy grosze - baby blues może trafić każdego. Co prawda moja żona nie dostąpiła tego "zaszczytu", ale jej dobra przyjaciółka, dziewczyna silna, rozsądna, zawsze ogarnięta i pogodna, trafiła aż do szpitala na leczenie farmakologiczne. Z czym oczywiście wiążą się takie sprawy, jak sztuczne zatrzymanie laktacji, opieka nad dzieckiem przez kogoś innego niż matka, poczucie wyobcowania - które mogą zminimalizować książki, mówiące "nie jesteś sama, nie jesteś jedyna". Z drugiej strony po drugim porodzie nie było już takiego kłopotu...

Dodam do wypowiedzi Olimpii, że ja jako ojciec też się od ponad sześciu lat porządnie nie wyspałem ;)
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 18.01.2017 17:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawe, książka także na... | LouriOpiekun BiblioNETki
Czyli nie jesteś tak sprytny jak mój mąż. Usypiam ja dziecko, bo: kochanie robisz to świetnie, ja tak nie potrafię.
Gdy potrzebuje się wyspać, idzie sobie do innego pokoju i tam ma niczym nie zmącony sen.
Użytkownik: Eida 24.01.2017 23:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyli nie jesteś tak spry... | OlimpiaOpiekun BiblioNETki
Też tak miałam, ale pocieszę Cię, że z czasem jest lepiej.
Ostatnio w moim domu rozgrywa się taki oto scenariusz:

Ja: Mikołaj, idziemy spać.
Mikołaj: [histeryczny płacz i rzucanie się na podłogę w teatralnym geście pełnym rozpaczy, a następnie bieg w kierunku taty z okrzykiem: dada, daaadaaa!]
Ja: [przebiegły uśmiech]
tata Wojtek: [pytające spojrzenie rzucone w moim kierunku]
Ja: Chyba chce do taty...
Mikołaj: dada, daadaaaa!

I oddalają się w kierunku łazienki i sypialni, gdzie ma miejsce kolejno: rozbieranie, nocnikowanie, mycie, przebieranie, mycie zębów, podawanie picia, śpiewanie, noszenie, tulenie i usypianie.

Ja w tym czasie rozsiadam się wygodnie w fotelu z filiżanką kawy lub herbaty i aktualnie czytaną książką. :)
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 24.01.2017 22:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Natalia Fiedorczuk-Cieśla... | misiak297
Na początku czytałam książkę jak zbiór rozdzialików o różnych bohaterkach. Później do mnie dotarło, że to jedna i ta sama kobieta, która najpierw źle znosi ciążę, później pojawienie się na świecie pierwszego dziecka, drugiego.

Jakoś nie potrafiłam (wybaczcie, ale czasem sypiam po 2 godziny, więc w zwolnionym tempie niektóre informacje do mnie docierają) wyobrazić sobie, że jedna kobieta przeżywa tyle smutku, buntu, żalu. Od około 90 strony wciągnęłam się w opowieść. Nadal podtrzymuję zdanie ze spotkania, że ta książka jest dla mnie zbyt przytłaczająca, smutna i negatywna. Temat poruszany jest istotny, ale niestety to mnie nie przekonało do tej konwencji książki.

Plus dla autorki za niektóre spostrzeżenia, które występują u wielu kobiet po urodzeniu dziecka, nawet, gdy nie przeżywają depresji i cieszą się macierzyństwem.
Użytkownik: novotsky 20.08.2017 00:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Natalia Fiedorczuk-Cieśla... | misiak297
Nie będę oceniać książki. Odniosę się tylko do kwestii, dlaczego wzbudza tak skrajne emocje. Stało się tak, ponieważ jak mniemam, atutem tej książki miała być brutalna prawda, surowa, brzydka w całej swej okazałości. W wyraźnej kontrze do tych wszystkich lukrowanych historii, które wyciekają z każdej kolorowej gazety. Jakby autorka podjęła się jakiejś dziejowej misji,pisząc swoistego rodzaju manifest,aby chronić te wszystkie smutne kobiety, pełne wyrzutów sumienia i z poczuciem własnej beznadziejności i pokazać im, że nie tylko one nie są perfekcyjne; ba!, mają prawo takie być i mogą sobie pozwolić nie czuć się z tym źle. Mówię Wam, jakem kobieta, żadna dostawszy szanse na taki luksus psychiczny, nigdy nie pozwoli już sobie tego odebrać. I będą żarliwie, do samego końca,prawić o zasadności tej książki, jej ogromnym znaczeniu, wielkim wpływie na ich życie, podkreślać, że wreszcie ktoś miał odwagę głośno powiedzieć, jak jest i odmitologizować macierzyństwo. Autorka niewątpliwie potrafi wzbudzić w czytelniku empatię i nie dziwię się żadnemu głosowi zachwytu.
Problem w tym jednak, że idea ani specjalnie odkrywcza, a i sam sposób zilustrowania jej słowem zdarzał się bardziej wyrafinowany. Konkludując, wtórne podejście do tematu przez Panią Natalię i warsztatowo i merytorycznie jest dużo słabsze.
I jeśli ta książka nie chwyci czytelnika za serce, to z pewnością może go obrazić. Dlaczego?
Te mądre rady jakby żywcem zapożyczone z tego samego kolorowego pisemka,(gdzie na okładce pręży swoje doskonale wyćwiczone ciało 40-letnia matka trójki dzieci,) tyle tylko, że kilka stron dalej, z artykułu w klimacie pseudo psychologicznego bełkotu, który traktuje o tym, że kobieta wyzwolona, to kobieta świadoma albo na odwrót,w sumie czasem nikt nie wie o co chodzi, a najmniej jakaś stażystka, której płacą marne grosze za spłodzenie tekstu pełnego fachowego nazewnictwa, z wyraźnymi wskazaniami, koniecznie modnego, ze znanym nazwiskiem, kołcza :)
Miało być mocno, miało być wstrząsająco, miał być Haneke... Ponoć jest :)
Jaki Haneke, taka nagroda :)Paszport "Polityki" się chyba należał ;)






Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: