Nie samotność, lecz brak
[W recenzji odwołuję się do kilku szczegółów fabularnych]
Czasami wydaje mi się, że wydawcy lubią wprowadzać w błąd. „Samotny mężczyzna” – to brzmi w jakiś sposób zachęcająco (zresztą tytuł pierwszego polskiego wydania książki Christophera Isherwooda, „Samotność”, również wydaje się atrakcyjny marketingowo). Dodatkową zachętę stanowi hasło na okładce: „Zmysłowa opowieść o miłości”[1]. Tymczasem powieść Isherwooda nie jest ani opowieścią o samotnym mężczyźnie, ani o samotności, ani o miłości. Oryginalny tytuł „A single man” być może pod względem translatorskim nie daje takiego efektu (no bo jak to przetłumaczyć: „Singiel”? „Człowiek niepozostający w związku”?), ale dobrze obrazuje tematykę powieści. To historia człowieka nie tyle samotnego, co osamotnionego po śmierci partnera. I to nie tyle zmysłowa historia o miłości, co piękna historia o (nie)radzeniu sobie z odejściem bliskiej osoby.
„Samotny mężczyzna” to zapis jednego, pozornie nieznaczącego dnia tytułowego bohatera. George jest podstarzałym wykładowcą literatury. Żyje sobie raczej spokojnie i harmonijnie w okolicy pełnej wielodzietnych, hałaśliwych rodzin, jest szanowany na uczelni, zniewolony przez kojące codzienne rytuały. Ten dzień będzie tak samo wypełniony błahostkami. Jednak pod piórem Isherwooda te błahostki – zjedzenie śniadania, zakupy, gra dwójki młodych tenisistów na korcie, wykład na temat książki Huxleya, zakrapiana kolacja z wieloletnią przyjaciółką, długie rozmowy, a nawet przelotne sąsiedzkie pozdrowienia zostają uwznioślone, nabierają jakiejś prawie magicznej mocy. Autor opisuje każdy detal z niezwykłym wyczuciem i plastycznością. Jego powieść to nie płaska relacja, ale opowieść, w której wszystko ma znaczenie.
George zdecydowanie nie jest samotnym mężczyzną. Zewsząd otaczają go ludzie. A jednak brakuje tej najważniejszej osoby – Jima, z którym George budził się każdego ranka, Jima, z którym George miał kiedyś poprowadzić jeden z ustronnych, sympatycznych barów, Jima, z którym wychowywał egzotyczne zwierzęta i z którym przy śniadaniu prowadził rozmowy egzystencjalne. Ten brak sprawia, że prawie sentymentalny albo kojąco nudny obrazek staje się własnym odbiciem w zaprawionym goryczą krzywym zwierciadle:
„Wyobraża sobie wieczór, jaki mógłby spędzić w zacisznym domu – przygotowałby kolację z kupionych produktów, a potem leżałby na kanapie obok półki z książkami i powoli usypiałby się lekturą. Na pierwszy rzut oka wygląda to na całkowicie przekonującą scenkę z cyklu uroki życia domowego. Ale już za chwilę George spostrzega brak jednego elementu, bez którego całość nie ma sensu. Nie umieścił w tej scence Jima, który leży naprzeciw niego, na drugim końcu kanapy, i też czyta książkę: obaj są zaabsorbowani lekturą, a zarazem każdy jest świadom obecności drugiego”[2].
To nie jest historia o miłości, choć sceny pożycia Jima i George’a przewijają się we wspomnieniach, w niezrealizowanych marzeniach, w opisie niegdysiejszej zwyczajnej rutyny codzienności. To właściwie opis dnia, w którym George ostatecznie godzi się w jakiś sposób ze śmiercią partnera, postanawia wyjść z żałobnej skorupy. Zresztą pomaga mu w tym świat, a zwłaszcza uroczy młody student. To właśnie z żywiołowym Kennym George skonfrontuje swoją starość, przy nim zrzuci maskę zawsze poprawnego, nudnego wykładowcy. Wspólna spontaniczna kąpiel w oceanie jest nie tylko zestawieniem Erosa z Tanatosem i biologicznej młodości ze zszarzałą starością, ale również piękną homoseksualną sceną erotyczną (przypomnę tylko, że woda nierozerwalnie wiąże się z homoseksualizmem – na przykład u Manna czy Iwaszkiewicza).
Obraz godzenia się ze stratą, a wreszcie obraz najzwyczajniejszego w swej cudowności życia jest przejmująco piękny, niezwykle wielobarwny, nasycony skrajnie różnymi emocjami, z których każda znajdzie swoje imię. W tej drobiazgowej analizie Isherwoodowi udało się dokonać literackiej wiwisekcji zupełnie przeciętnego człowieka, co w konsekwencji skłania i czytelnika do badania własnego wnętrza czy magii własnych dni. Historia George’a – zawalenie stabilnego życia, przekreślenie marzeń przez jedną śmierć - mogła się przytrafić każdemu. I właśnie przez to takie utwory jak „Samotny mężczyzna” poza tym, że niezwykle wartościowe, są przede wszystkim potrzebne – choćby dla poznania samego siebie oraz docenienia własnych nieb i piekieł codzienności.
---
[1] Christopher Isherwood, „Samotny mężczyzna”, tłum. Jan Zieliński, wyd. Świat Książki, Warszawa 2010, tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 215-216.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.