Tęgi chłop, hipochondryk. Bez przerwy siedzi w domu albo podróżuje. Powinien pisać prozę, pisze wiersze. Semolič pełen jest sprzeczności, czego po nim właściwie nie widać, wydaje się taki klasyczny i spokojny, spełniony i rozchorowany. Otóż odwaga Semoliča polega na pisaniu wierszy zwykłych. Takich, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Najpierw je przerabialiśmy w szkole, potem na studiach, a potem na swoje. Semolič nie pisze swoich wierszy, pisze cudze, ale o sobie, na tym polega jego drobna wywrotowość. Jest to autor, któremu podoba się poezja, więc ją robi. Właściwie nie ma o czym pisać, ale nie może sobie odmówić wodzenia piórem po papierze. Gdyby to było możliwe, robiłby to bez przerwy. Oczywiście zachwyca nas jego melancholijny dowcip, denerwuje smętne herberciarstwo. Semolič zaparza Herberta w szklance i pije jak lekarstwo. Zaskakuje nas jego wyobraźnia erotyczna, bo nie spodziewamy się wyobraźni erotycznej po kimś, kto opisuje z miłością małe pieski. Dziwi jego przejęcie się losem Sida Viciousa, bo przecież trudno przejąć się losem Sida, łażąc po pretensjonalnym, skurwionym Montmartrze. Najlepsze wiersze, jakie powstały ostatnio w Paryżu, są wierszami Semoliča. Semolič siada i patrzy na to, co właśnie widzi, jest w tym niezły. Zdumiewa nas jego wiersz o Bogu, bo przecież Boga niełatwo zobaczyć, siedząc wieczorem w kuchni. Wyobrażam sobie Semoliča, który jak Cézanne dostrzega po raz setny wzgórze widziane przez okno. Wzgórze w ujęciu takim i owakim. Wzgórze sonet i wzgórze triolet, Semolič umie to robić, jest w tym niezły. Poza tym czasem udaje się do łazienki, gdzie czają się skorpiony. Do wierszy Semoliča warto podchodzić z odrobiną rozczarowania światem. Wtedy nietrudno dostrzec, że nie ma to jak wiersz. Dom ze słów.
Adam Wiedemann
[Biuro Literackie, 2003]