Dodany: 03.06.2016
|
Autor: Louri
„Książka p. Eryka von Kuehnelt-Leddihna »Wolność czy równość« stanowi pozycję ważną w katalogu prawicowca. Przede wszystkim dlatego, że pisana jest przez katolika – a w Polsce, gdzie większość stanowią katolicy, słowo »liberalizm« traktowane jest niemal jak »satanizm«. P. EvK-L pokazuje na głęboką więź chrześcijaństwa, w szczególności nurtu wywodzącego się od św. Tomasza z Akwinu, z klasycznie rozumianym liberalizmem. Oczywiście to, co dziś, jak w USA, określane jest słowem »liberalism« nie ma wiele wspólnego z liberalizmem: to po prostu socjal-demokracja używająca wolnego rynku jako narzędzia do zwiększenia kontroli nad ludźmi.
Godna podziwu jest erudycja Autora, który pieczołowicie przytacza wątpliwości twórców Stanów Zjednoczonych co do demokracji i egalitaryzmu – choć melancholijnie zauważa, że »Ci, którzy chcą uniknąć pomieszania i starają się o klarowność w dyskursie politycznym, dokładnie rozróżniając między liberalizmem a demokracją oraz między demokracją a republikanizmem, prawdopodobnie toczą przegraną bitwę«. Ja sądzę, że jeśli ją przegramy, stoczymy się w odmęt bełkotu – ale samo wydanie tej książki jest przejawem wiary, że ta walka nie jest przegrana. Autor bierze byka za rogi pokazując, że korzenie dzisiejszego neo-niewolnictwa tkwią w demokracji – i bardzo starannie pokazuje, że myśliciele XVIII i XIX-wieczni doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Przy okazji krótko i treściwie pokazuje, jak błędnym jest uważanie Aleksego de Tocquevilla za zwolennika demokracji. Dzięki Niemu z odmętów historii mamy odkopane takie perełki, pasujące jak znalazł do dzisiejszego sporu o Trybunał Konstytucyjny, jak myśl socjalisty Józefa Proudhona: »Z powodu niewiedzy o prymitywności swych instynktów, z powodu chęci natychmiastowego spełnienia swych potrzeb i pragnień, ludzie wolą doraźne formy władzy. Nie chcą wcale gwarancji prawnych, gdyż nie wiedzą, czym są i jak działają. Nie obchodzą ich wyrafinowane mechanizmy hamulców i równowag (checks and balances), ponieważ nie korzystają z nich bezpośrednio. Pragną pryncypała, któremu będą mogli zawierzyć, przywódcy, którego zamiary znane są ludziom i który poświęci się realizacji ich interesów. Tegoż przywódcę obdarzają nieograniczoną i nieodpartą władzą. Lud uznaje za sprawiedliwe to, co jest dlań użyteczne. Ponieważ jest ludem, wyśmiewa wszystkie formalności i nie nakłada żadnych warunkowych ograniczeń na depozytariuszy władzy«.
Autor odważnie rzuca wyzwanie innemu dzisiejszemu bożkowi, »powszechności i przymusowości wykształcenia«. Zauważa: »Ignorancja klas niższych, nad którą tak mocno ubolewał Lecky, w bardziej postępowych demokracjach jest raczej połowiczym wykształceniem niż analfabetyzmem – i to właśnie czyni ją tak niebezpieczną. Już wcześniej zauważono, że więcej edukacji oznacza obniżenie jej poziomu, a pewien inteligentny myśliciel zastanawiający się nad prehistorią nazizmu stwierdził, że hasła Hitlera prawie w ogóle nie przemawiałyby do narodu, który nie byłby wysoce wykształcony«. Zawsze powtarzam – przy oklaskach widowni: »Jak pięknie wyglądałby Internet, gdyby 30% ludzi nie umiało czytać i pisać!« Bardzo ważne jest też porównanie właściwości republiki i monarchii – jednak nie będę w tym wstępie streszczał całej książki. Trzeba ją samemu przeczytać – i tyle. Wielką zaletą tej książki jest wierny przekład. Książkę czyta się lepiej niż oryginał. Nie jest to łatwe, gdy dzieło pisze człowiek z kręgu kultury niemieckiej! Tłumacz nie waha się używać słów polskich (np. »jednakowość« zamiast »uniformizm«) i wykazuje rzadką dziś znajomość terminologii, nie przeciążając jednak tekstu rozszczepianiem włosa na czworo.
Gratuluję Wydawnictwu wyboru Autora, książki i Tłumacza!”
Janusz Korwin-Mikke
[Fijorr Publishing, 2016]