Dodany: 04.08.2016 18:03|Autor: jolekp

"Och, Jude" - czyli nie mam już ust, a muszę krzyczeć


Prawdopodobnie wszyscy, jak tu jesteśmy, mamy swoje ulubione gatunki literackie i tematy, po które sięgamy z największą chęcią, śliniąc się na samą myśl niczym ten owczarek alzacki na widok miski z pokarmem. Na szczycie mojej czytelniczej listy marzeń znajdują się m.in. historie o męskiej przyjaźni (najlepiej takie obejmujące całe dekady) oraz opowieści typu "wszystkie traumy, które możesz sobie wyobrazić plus jedna gratis". Nietrudno się zatem domyślić, że po przeczytaniu opisu "Małego życia" rzuciłam się na nie z zapałem godnym lepszej sprawy.

W tym momencie warto wspomnieć, że opis z okładki jest nieco mylący. Tak naprawdę nie otrzymujemy tu historii czterech mężczyzn, ale jednego - Jude'a St. Francisa, wspomnianego w tytule niniejszej recenzji. Inne osoby, choć niemniej ważne, zdają się występować jedynie w kontekście Jude'a, relacji z nim, wpływu na jego rozwój i powiązania z jego historią. Można powiedzieć, że w tej opowieści Jude jest słońcem, a reszta bohaterów planetami krążącymi wokół niego.

Jak nietrudno się domyślić – „Małe życie” jest książką o życiu. Początkiem każdego życia jest matka i ojciec. Ale zdarza się też, że to po prostu jakaś kobieta i mężczyzna, którzy wpadli na siebie za sprawą jakiejś niezrozumiałej kolei losu. A bywa i tak, że po jakimś czasie kobieta zostaje sama ze swoim nowym „małym życiem”. A są też takie przypadki, że to nowe „małe życie” zostaje pozostawione samemu sobie i zdane będzie na łaskę przypadkowych ludzi. I wtedy może już tylko wierzyć, że jego przyszłe „ja” może być jasne i czyste. Tak jak Jude – główny bohater tej opowieści.

A historia Jude'a jest beznadziejna. W tym sensie, że nie ma w niej nadziei. Jeśli myślisz, że coś się dobrze ułoży, to się mylisz. A jeśli myślisz, że nie może być już gorzej, to jesteś w błędzie. O. Henry napisał kiedyś, że „życie składa się ze szlochów, pociągania nosem i uśmiechów z przewagą pociągania nosem”, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że w życiu Jude'a ta proporcja uległa wyraźnemu zachwianiu - uśmiechy (choć obecne) wyraźnie ustępują pola wysuwającej się na czołowe pozycje rozpaczy, a sytuacji pośrednich praktycznie tu nie ma, nie ma miejsca na oddech i rozluźnienie. Istnieje duża szansa, że nim dojdziecie do połowy, będziecie mieli ochotę się tą książką osobiście zatłuc. I o ile faktycznie trudno jest uwierzyć, żeby na jednego człowieka mogła się zwalić aż taka hałda nieszczęścia, to sama kreacja psychologiczna bohatera jest jak najbardziej prawdopodobna, a jego sposób myślenia idealnie odzwierciedla rzeczywistość. Jeśli kiedyś zastanawialiście się jak widzi świat osoba z niską samooceną, przekonana o własnej bezwartościowości, to wygląda to dokładnie tak, jak opisuje pani Yanagihara. A jeśli ktoś jest w stanie choć troszkę utożsamić się z głównym bohaterem, to podczas lektury może poczuć się niemal jak na stole sekcyjnym - zapomnieć, że czyta zgrabnie napisaną wymyśloną historię nieistniejącej osoby i zagrzebać się nieco we własnym krwawiącym wnętrzu. M.in. dlatego nie do końca potrafię "Małe życie" oceniać na chłodno - ono dotykało mnie osobiście, wyzwalając bardzo konkretne wspomnienia i odczucia, których nie dało się zignorować. Ta książka jak rzadko która potrafi rozdrapywać stare rany zardzewiałym gwoździem.

Ciekawe jest podejście książki do tematu seksualności bohaterów. Przyznam, że na początku niezwykle mnie to zdumiewało. A z czasem zaczęłam nawet podejrzewać, że być może autorka stworzyła w swojej powieści świat niejako alternatywny, swego rodzaju panseksualną utopię, w której bardziej istotny jest człowiek, którego darzy się uczuciem, niż jego płeć (choć to być może moja nadinterpretacja). Bohaterowie zdają się w ogóle nie przywiązywać wagi do kwestii własnej orientacji seksualnej i mogą sobie pozwolić na zbliżenie intymne z osobą tej samej płci, kiedy mają na to ochotę, nawet jeśli wcześniej nie deklarowali się jako homoseksualiści, a przy tym – nikt nigdy nie jest tym faktem zbulwersowany ani nawet zdziwiony. Przyznaję, że niektóre fragmenty tego typu budziły moją głęboką konsternację.

Jednak muszę być z Wami uczciwa. Tak naprawdę największa siła "Małego życia" tkwi w ładunku emocjonalnym, jaki ta książka za sobą niesie. Natomiast z tzw. wartością literacką bywa różnie. Co prawda czyta się to całkiem gładko, bez potykania się o dziwne zdania. Można jednak zauważyć, że autorka (a może to tłumaczka?) nie zawsze jest konsekwentna w stosowaniu czasów w narracji - wymiennie używa czasu teraźniejszego i przeszłego. Najchętniej przez nią stosowanym narzędziem literackim jest coś, co lubię nazywać "retrospekcją w retrospekcji", przez co łatwo się nieraz zagubić w linii czasowej powieści i nie wiedzieć już co było najpierw, a co potem. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam książki z taką ilością wtrąceń w nawiasach. Częstotliwość występowania pewnych zjawisk wydaje się nierealistycznie zbyt wysoka. Motywacje postaci nie zawsze są jasne i czasami człowiek może się zastanawiać: "ale właściwie dlaczego tak się stało?". Nie wszystkie wątki zostały wystarczająco wyjaśnione. (Ponadto, osobiście miałam problem z Willemem, który nie wydawał mi się tak pozytywną postacią, na jaką był kreowany, i wolałabym, aby całość kończyła się o jeden rozdział wcześniej).

Z powyższego akapitu wynika, że "Małe życie" nie jest arcydziełem. Zgadza się - do arcydzieła mu bardzo daleko. A jednak dostało ode mnie najwyższą możliwą ocenę. Dlaczego? Za naprawdę niezapomniane wrażenia, burzę myśli, nieprzespane noce, wylane łzy, kartony kompulsywnie wchłoniętych ciastek i inne takie sentymentalne bzdury. Osobiście bardziej cenię w książkach emocje niż nienaganny warsztat. Nie zawsze wszystko musi być od linijki, jeśli jest w stanie pobudzić w człowieku jakieś czułe struny. Tak myślę. Jeśli jednak wymagacie od książki niezachwianej logiki i zdarzeń następujących po sobie z niezaprzeczalnie sensowną konsekwencją, jeśli dziury fabularne i pewne nagięcie rzeczywistości budzą u was spazmatyczne ataki, jeśli nie jesteście w stanie nawet na chwilę zawiesić swojej niewiary na kołku i po prostu dać się porwać - "Małe życie" nie jest książką dla was. Pozostałym sugeruję chociażby spróbować – i trzymajcie się dzielnie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2355
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: jolietjakeblues 05.11.2017 20:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Prawdopodobnie wszyscy, j... | jolekp
Polecam. Mimo, że piszesz: "Natomiast z tzw. wartością literacką bywa różnie."
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 17.11.2018 13:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Prawdopodobnie wszyscy, j... | jolekp
Właśnie przeczytałem opowiadanie Ellison Harlan "Nie mam ust, a muszę krzyczeć" i przypomniał mi się tytuł Twojej recenzji. Z ciekawości pytam - czy zrobiłaś tylko taką trawestację samego tytułu, bo pasowało, czy jakoś głębiej nawiązujesz tutaj do fabuły opowiadania Ellisona?
Użytkownik: jolekp 17.11.2018 14:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Właśnie przeczytałem opow... | LouriOpiekun BiblioNETki
Czytałam kiedyś to opowiadanie i tytuł zapadł mi w pamięć, a że dość dobrze odzwierciedlał mój stan emocjonalny po przeczytaniu tej książki, wykorzystałam go w recenzji. Ot, i cała historia.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 17.11.2018 14:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałam kiedyś to opowia... | jolekp
Można by analogię jakąś zbudować :) Odwołania do wiecznej nienawiści i niezmierzonego cierpienia, zadawanego tylko z powodu samego faktu istnienia osoby, której cierpienie się zadaje...
Użytkownik: jolekp 17.11.2018 15:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Można by analogię jakąś z... | LouriOpiekun BiblioNETki
Za słabo pamiętam to opowiadanie, żeby szukać jakichś analogii, ale jeśli można takie dostrzec, to tym lepiej :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: