Dodany: 10.07.2016 12:07|Autor: zsiaduemleko

O Kolofonusie Deszczblasku i innych


Książkoholicy są w różnym stopniu zachwyceni, bo "Miasto Śniących Książek" to przeuroczy hołd dla ich uzależnienia. I nawet jeśli nie są gotowi dla tej książki zabić ani choćby zgwałcić, zawsze doceniają sam pomysł na nią. Ale po kolei, bo trochę z rozpędu wyskoczyłem przed szereg i najwyraźniej zdradziłem zbyt wiele i zbyt szybko. Zacznijmy od wyjaśnienia, że choć Walter Moers dumnie figuruje jako autor powieści, to jednak szybko okazuje się, iż jest on wyłącznie pierwszym tłumaczem, który z poświęceniem przełożył dla nas opowieść z języka camońskiego (nie pytajcie) oraz dodatkowo opatrzył ją ilustracjami. Natomiast jedynym słusznym autorem "Miasta Śniących Książek" jest Hildegunst Rzeźbiarz Mitów – bohater i zarazem narrator historii, reprezentant rzadko u nas spotykanego gatunku pokojowo nastawionego ni to smoka, ni to dinozaura. Gdybyśmy chcieli go poznać, musielibyśmy udać się czym prędzej do Camonii, fantastycznej krainy, która znajduje się gdzieś TAM. Czyli nie ma co liczyć na autorskie spotkanie w Empiku. No, mam nadzieję, że nadążacie.

W momencie, kiedy mamy okazję go poznać, Hildegunst jest początkującym poetą i jak każdy początkujący poeta ma nadzieję kiedyś awansować na słynnego poetę, a być może nawet legendarnego poetę. Tymczasem w jego pazury wpada pewien anonimowy rękopis zawierający próbkę literatury tak dobrej, że wręcz idealnej. Hildegunst (i nie tylko on) na przemian płacze oraz śmieje się podczas lektury, żywo gestykuluje, emocjonuje się i w pełnym uniesieniu postanawia odszukać tajemniczego autora rękopisu – prawdopodobnie najwspanialszego poetę w Camonii. Trop wiedzie do Księgogrodu.

"– Szukam kogoś – powiedziałem
– Acha. Wydawcy?
– Nie. Poety.
– Nazwisko?
– Nie znam.
– Co napisał?
– Nie mam pojęcia.
– Jak wygląda?
– Nie wiem.
– Acha. Jak widzę, depcze mu pan już po piętach – Harfenstock zaśmiał się jowialnie"[1].

A Księgogród... No, Księgogród to istne spełnienie mokrych snów każdego książkoholika. Widuje się niekiedy zdjęcia przepięknych bibliotek wypchanych aż po wysoki sufit regałami, a na półkach tysiące, dziesiątki tysięcy książek. Chciałoby się dotykać ich grzbietów, chciałoby się mieszkać tam, jeść, spać, kochać. W pewnym sensie porno dla każdego fetyszysty czytania. I Księgogród właśnie taki jest, tylko bardziej. Całe miasto wypełnione po brzegi wszelaką literaturą i jej wielbicielami, pękająca od antykwariatów metropolia, gdzie największym i w zasadzie jedynym liczącym się dobrem jest książka. Jakby tego było mało, pod powierzchnią Księgogrodu rozrasta się przepastny system labiryntów, katakumby pełne cudów i wspaniałych skarbów (bezcennych książek), ale także śmiertelnych niebezpieczeństw. To właśnie tam można spotkać Łowców Książek, tych bezwzględnych awanturników, którzy zrobią wszystko, by wzbogacić się o kolejny łup. To w katakumbach znajdują się książki, które mogą zabić – dosłownie. To głęboko pod ziemią możemy trafić na cudaczne gatunki stworzeń, prawie wszystkie śmiertelnie groźne, jak choćby Straszliwe Buchlingi. I wreszcie: to właśnie w najmroczniejszych zakamarkach labiryntu krąży Król Cieni, prawdziwy tyran i władca podziemi, ze spotkania z którym nikt nie wyszedł żywy. Pech chce, że trop anonimowego autora rękopisu zaciągnie (dosłownie) Hildegunsta właśnie pod powierzchnię Księgogrodu.

Ta powieść to po prostu jeden głęboki ukłon dla wyobraźni autorskiej, umiejętności tworzenia z niczego fantastycznych miejsc, zaludniania ich oryginalnymi bohaterami i snucia zajmującej opowieści. Nie chcę tu sugerować, że Moers sam wszystko wymyślił, bo on odpowiada jedynie za przekład relacji z pierwszej łapy Hildegunsta, ani tym bardziej nie chcę zarzucać Rzeźbiarzowi Mitów, że ubarwia on swoją historię. Chcę jedynie zaznaczyć, że niełatwo nam uwierzyć w cuda, o których wspomina autor. Już katakumby są tak samo wspaniałe, jak i niewiarygodne, a dorzućmy jeszcze do tego te wszystkie nieprawdopodobne stwory, gatunki zwierząt, książki mające własny charakter, odnóża i zęby. Książki małe, księgi gigantyczne, dzieła o fantazyjnych tytułach ("Jak czesać kurę" i "Moje sekundy są dłuższe niż wasze włosy") oraz powieści-pułapki zabijające czytającego na najprzeróżniejsze sposoby. Całe "Miasto Śniących Książek" bryka od jednego fantastycznego elementu do drugiego – zwykle jeszcze bardziej niesamowitego – więc czytelnicy twardo osadzeni w realizmie świata, w którym przyszło im na co dzień żyć albo odnajdą w sobie cząstkę naiwnego dziecka i pozwolą się porwać przygodzie, albo stale będą prychać i lekceważąco oraz z pretensją mruczeć pod nosem "pf, to niemożliwe, aby takie dziwy istniały! Nigdy w to nie uwierzę!".

"– (...) Nie potrafię odróżnić dobrego rękopisu od kawałka tortu. Nie chcę nawet myśleć, ile dobrej literatury miałem już w ręku, w ogóle tego nie spostrzegając. Chce pan wiedzieć, co naprawdę mnie interesuje?
– Tak – skłamałem uprzejmie.
– Cegły.
– Cegły?
– Cegły i zaprawa. Chętnie muruję. Każdego wieczoru idę do mojego ogrodu i buduję sobie mały murek z cegieł. To mnie relaksuje. Następnego ranka znowu go rozbieram. Wieczorem odbudowuję. Lubię wilgotny zapach zaprawy. Ból mięśni wywołany przez pracę. Świeże powietrze, ruch. Wspaniale się przy tym męczę i łatwo po tym zasypiam"[2].

Sam Moers stara się jak może w swoich ilustracjach wizualizować niektóre stwory, miejsca i elementy Camonii. To wielka pomoc dla niedowierzających czytelników i choć kunsztu rysunkom nie odmówię, nieco brakowało mi w nich rozmachu i większej przestrzeni. Myślę o tym, że chciałoby się ujrzeć wyobrażenie Skórzanej Groty, Pałacu Cieni, Dworca Rdzawych Gnomów – czyli miejsc imponujących rozmiarami i potencjalnych widokówek. Tymczasem ilustrator skupia się raczej na detalach, pojedynczych przedmiotach oraz portretach bohaterów. I te są świetne, jednak wrażenie, że w doborze motywów poszedł on na łatwiznę, nie opuściło mnie do końca. Co nie zmienia faktu, że "Miasto Śniących Książek" urzeka czarującą, dopracowaną formą wizualną i po prostu zachęca do lektury.

Z tego wszystkiego można wysnuć błędny wniosek, iż powieść Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów jest czymś w rodzaju baśni, więc w sumie kupmy ją naszemu małemu Filipkowi, niech na chwilę przestanie dmuchać żaby słomką i zajmie się czymś, co rozwinie go kulturalnie, a przy okazji przestanie kłapać dziobem. Niech poczyta sobie. Nic bardziej mylnego, bo chociaż "Miasto Śniących Książek" na pierwszy rzut oka potrafi sprawić wrażenie naiwnej opowieści dla dzieci, w ogólności dla dzieci przeznaczona nie jest. Bywa co prawda śmiesznie, ale w nieoczywisty, ironiczny sposób. Co istotniejsze, bywa również zaskakująco brutalnie i pisząc to, mam na myśli: dekapitacje, podrzynanie gardeł oraz ucięte kończyny. Ktoś nie uwierzył, że katakumby pod Księgogrodem potrafią być śmiertelnie niebezpieczne? Okazuje się, że pisałem poważnie.

Dla kogo więc jest ta powieść? Tak jak wspomniałem: dla nałogowców oraz papierowych fetyszystów, którzy perwersyjnie kochają wszystkie książki i wchodząc do okolicznej księgarni wiedzą, że nie ma takiej możliwości, by wyszli z niej z pustymi rękoma. Zawsze znajdzie się jakaś książka do pomacania, powąchania, kupienia, przeczytania. Hildegunst Rzeźbiarz Mitów też jest uzależniony, więc z pewnością uda nam się w nim odnaleźć parę wspólnych z nami cech, mimo że jest smokiem. Czy tam dinozaurem – nie określił się precyzyjnie. Zatem "Miasto Śniących Książek" to taka baśń przede wszystkim dla nich – pełna sentymentalnych odniesień oraz smaczków, hołdująca czytaniu w każdej formie, we wszystkich swoich warstwach złożona z papieru, skórzanych okładek oraz głodu lektury. I choć pod względem stylu nie jest wybitną literaturą, uroku oraz pomysłu na siebie nie sposób jej odmówić. Książkoholicy knolfną (tak, knolfną) zębami z uznaniem.


---
[1] Walter Moers, "Miasto Śniących Książek", przeł. Katarzyna Bena, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2006, str. 74.
[2] Tamże, str. 75.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3733
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: sowa 14.07.2016 22:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Książkoholicy są w różnym... | zsiaduemleko
No i się okazuje, że nie jestem książkoholiczką – nie dałam rady przeczytać Moersa, zostawiłam po nie-pamiętam-już-ilu stronach. Może czas na drugie podejście, na wszelki, na wypadek?...
Użytkownik: zsiaduemleko 15.07.2016 21:37 napisał(a):
Odpowiedź na: No i się okazuje, że nie ... | sowa
Nie bądź dla siebie taka surowa. Moers jeszcze nie definiuje, czy ktoś jest książkoholikiem. Jeśli komuś się on podoba, to zwykle książkoholikom, ale nie każdemu książkoholikowi musi się on podobać. Nie ma sensu się do czegokolwiek zmuszać ;)
Użytkownik: sowa 15.07.2016 21:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie bądź dla siebie taka ... | zsiaduemleko
Trochę mnie pocieszyłeś, dziękuję za dobre słowo. Zresztą jaki książkoholizm, ja po prostu lubię czytać :-))). A do Moersa jeszcze kiedyś zajrzę; tempory mutują, i byćmożliwie mój gust z nimi też.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: