Warstwy wszechświata (
Pratchett Terry)
Dawniej ludzie wierzyli, że ziemia jest płaska. Wyobrażali ją sobie pewnie jakoś tak: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/87/Flammarion.jpg
Ciemnogród i zabobon, prawda?
A jeśli jednak mieli rację?
"Kiedyś Ziemia była bardzo przeludniona, a jej mieszkańcy byli tacy sami. Psychicznie, ma się rozumieć. Ludzie zawsze marzyli o zjednoczonym świecie, sądzili, że to jedyny sposób przetrwania, że będzie to lepszy i bogatszy świat. Nie był. To, że Eskimos nauczył się prowadzić rozliczenia bankowe, nie znaczyło, że niemiecki bankier nauczył się polować harpunem na foki. Wszyscy nauczyli się, jak przyciskać guziki, a nikt nie pamiętał jak nurkować po perły. A potem zaczęły się trzęsawki, jak nazywano te ataki szału, na które umarły miliardy. Ich umysły po prostu zamknęły się i zapadły w sobie."
Ludzie więc nauczyli się budować światy — nowe, nieco inne Ziemie, na które wysyłali kolonistów licząc, że po iluś pokoleniach wykształci się tam populacja — też ludzi, jednak trochę innych, bo uformowanych w odmiennych warunkach. W ten sposób człowiek, jako rasa rozproszona na wielu planetach, miał szansę przetrwać.
Nie było oczywiście czasu na powtarzanie żmudnego procesu ewolucji, więc planety budowano wraz ze spreparowaną geologiczną historią, by przyszli naukowcy mogli cieszyć się odkrywaniem skamielin dinozaurów, których w ich świecie nigdy tak naprawdę nie było. Nie stanowiło to problemu, istniała odpowiednia technologia, pozwalająca zbudować cokolwiek. Wykorzystywano w tym celu dwa typy urządzeń: warstwiarkę i garnkotłuk. Różniły się gabarytami i zastosowaniem: pierwsze to monstrualna machina używana przez budowniczych planet, a drugie to sprzęt kuchenny. Zasada działania była jednak podobna: maszyna rozbijała dostarczone materiały na atomy i składała z nich to, co zaprogramował operator.
Monopol na kreację planet miała najpotężniejsza we wszechświecie Kompania. Jako jedyna potrafiła też przedłużać ludzkie życie a Dzień stał się walutą, jedyną coś wartą w czasach, gdy każdą rzecz materialną można sobie po prostu zrobić we własnej kuchni...
Na planetarnych placach budowy trzeba było sprawdzać młodych operatorów warstwiarek, bo nieodmiennie każdy prędzej niż później wpadał na wielce oryginalny pomysł, by w budowanym świecie zaszyć jakieś jajko-niespodziankę: buty zatopione w pokładach węgla, dinozaura z transparentem "Skończcie z próbami nuklearnymi!", albo ułożyć swoje inicjały z górskiego łańcucha, jak niegdyś zrobiła główna bohaterka Kin. Kompania nie robiła z tych dowcipów wielkiego problemu — "można było spokojnie polegać na przyszłych paleontologach, że zatuszują wszystko, co im nie będzie pasowało do teorii".
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
* * *
To jedna z wcześniejszych książek Pratchetta. W oryginale "Strata", ukazała się w 1981, a polski przekład Ewy Siarkiewicz pt. "Warstwy wszechświata" w 1992. Późniejsze tłumaczenie Jarosława Kotarskiego nazywało się "Dysk" i podejrzewam, że dział marketingu maczał tu palce, choć z cyklem o Świecie Dysku nie ma to przecież nic wspólnego, poza samą koncepcją płaskiego świata. Miałem przyjemność zapoznać się właśnie z tym nowszym wydaniem. Książkę oceniłem sobie na 4,5/6.
Zobacz też:
–
Praczety moje
–
Moje lektury 2016
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.