Przedstawiam
KONKURS nr 95 pt.
"WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO,
czyli URODZINY w LITERATURZE", który przygotowała
hburdon:
Wszystkich, którzy przetrwali polowanie na niedźwiedzie, zapraszam na przyjęcie! Liczę na tłumy gości – naprawdę nie wypada nie wpaść do mnie na urodziny.
Mam dla was w upominku 25 fragmentów. Punktacja tradycyjna: po jednym punkcie za tytuł i autora. Pięć fragmentów oznaczonych jest gwiazdką; można dostać dodatkowy punkt za przypomnienie sobie, co w prezencie urodzinowym dostał bohater takiego fragmentu. W sumie do zdobycia jest więc 55 punktów.
Odpowiedzi proszę przysyłać na adres:
[...]
do dnia 27 stycznia (środa) ,
do północy (czasu środkowoeuropejskiego ;)).
Wszystkiego najlepszego!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
A jak zjemy wszystkie kremy,
czekoladkę i rodzynki,
upominki rozwiniemy,
upaćkamy się jak świnki,
to z radości podskoczymy
i powiemy do rodzinki
"Niech żyjecie, niech żyjemy
i niech żyją urodzinki!"
2.*
S. przybył punktualnie do rezydencji G. w wynajętym powozie. Siedząc wśród stosu opakowanych w barwne papiery paczek przypominał egzotycznego mędrca ze Wschodu. Ograniczona wiedza na temat upodobań trzyletnich dziewczynek znalazła swój wyraz w doborze prezentów. Każda z paczek zawierała lalkę. S. kupił porcelanowe lalki, które zamykały oczy, kiedy się je pochylało, szmaciane laleczki z jasnymi włosami, lalkę, która płakała, gdy nacisnęło się jej brzuszek i taką, która piła i wydalała wodę oraz kilkanaście lalek w strojach regionalnych.
Za powozem jechał M. prowadząc podarunek, który S. osobiście uważał za najlepszy wyraz swojego gustu. Był to [[[…]]].
Żwirowy podjazd był zastawiony powozami. Ostatnie sto jardów do domu S. musiał pokonać piechotą, niosąc w ramionach stertę prezentów, które sięgały mu pod brodę i utrudniały znalezienie drogi. Za drogowskaz wybrał brzydki dach dworku, który mógł dostrzec znad paczek, i ruszył na oślep przez trawnik. Wokół niego narastały podniecone okrzyki i wreszcie S. poczuł, jak ktoś go natarczywie ciągnie za spodnie na wysokości kolana. Zatrzymał się.
- Czy to moje prezenty? - dobiegł go słodki głosik z dołu. Wysunął głowę spomiędzy pakunków i spojrzał na uniesioną twarzyczkę małej Madonny. Duże lśniące oczy przyglądały mu się z niewinną czystością spod ciemnych loków opadających na czoło. S. poczuł ukłucie w sercu.
- To zależy, jak się nazywasz - chciał się upewnić S.
- Nazywam się miss S. F. z Golds w Chase Valley, Pietermaritzburg. No więc, czy to moje prezenty?
S. przykucnął tak, że jego twarz znalazła się na tej samej wysokości, co twarz córki.
Wielu szczęśliwych kolejnych urodzin, miss F. - powiedział.
3.
Dotarłam na miejsce. G. niemal histeryzowała.
- Nie uwierzysz, czego zachciało się Brittany, gdy jej powiedziałam, że nie dostanie Barneya - powiedziała, pokazując na dekoracje.
Różowe, ale w odcieniu zupełnie nie postmodernistycznym.
- Barbie! – krzyknęła Brittany. Miała na sobie suknię rusałki i włosy poowijane jasnoróżowymi tasiemkami. – Przyniosłaś mi prezent?
Inne dziewczynki nosiły sukienki-fartuszki w stylu Pocahontas, tylko jedna milutka blondyneczka o imieniu Peyton miała sukienkę z Królem Lwem i świecące adidasy.
- Jesteś mężatką? – spytała mnie mama Peyton.
- Nie – odrzekłam. Potrząsnęła głową.
- Tylu facetów nie potrafi sobie obecnie poradzić z życiem uczuciowym. Peyton, jeszcze nie otwieramy prezentów.
- A spotykasz się z kimś? – spytała mama Lindsay.
- Brittany, prezenty otworzymy później! Najpierw w coś zagramy. Bethany, to są urodziny Brittany! - wołała G.
Próbowała zorganizować zabawę z balonami, na których nadrukowano różowe Barbie, a potem dała spokój i pozwoliła Brittany obejrzeć prezenty.
- Otwórzmy najpierw podarunki od Sandry – zaproponowała, wręczając córce książkę. – Zostaw to, Caitlin, to są prezenty Brittany.
Brittany zerwała papier z Ropuch i diamentów i obojętnie patrzyła na książkę.
- Gdy byłam mała, bardzo lubiłam tę baśń – powiedziałam. – Opowiada o dziewczynce, która spotyka dobrą wróżkę, tylko tego nie wie, bo wróżka jest w przebraniu…
Brittany już odrzuciła książkę i rozrywała opakowanie lalki Barbie w połyskującej sukni.
- Barbie z Rosnącymi Włosami! – zapiszczała.
- Moja – oświadczyła Peyton i schwyciła mocno lalkę, po czym Brittany zostało w ręce tylko ramię Barbie.
- Peyton popsuła Barbie z Rosnącymi Włosami! – zawodziła Brittany.
Mama Peyton wstała i zakomunikowała spokojnie:
- Peyton, sądzę, że potrzebna ci jest pauza.
Według mnie Peyton potrzebowała mocnego klapsa, a przynajmniej należało jej zabrać zabawkę i zwrócić Brittany. Matka natomiast poprowadziła ją do sypialni G.
- Możesz wrócić, gdy zapanujesz nad swymi uczuciami – oznajmiła córce.
Miałam wrażenie, że Peyton nad swymi uczuciami panuje całkowicie.
4.*
Obudziłam się wcześnie. Mieszkałam wtedy jeszcze we wspólnym pokoju z L. i B. Moje łóżko trzeszczy, więc wierciłam się w nim i przewracałam wiele, wiele razy, żeby trzeszczało jak najgłośniej i żeby chłopcy się obudzili. Nie mogłam na nich zawołać, bo gdy się ma urodziny, trzeba udawać, że się śpi, aż inni przyjdą składać życzenia. Oni jednak spali w najlepsze zamiast pomyśleć o złożeniu mi życzeń. Trzeszczałam tak przeraźliwie łóżkiem, że w końcu B. obudził się, usiadł na swoim łóżku i zaczął drapać się w głowę. Zbudził szybko L., po czym wymknęli się obaj na strych i zbiegli na dół po schodach. Słyszałam, jak mama brzęka filiżankami w kuchni i ledwo mogłam uleżeć w łóżku z przejęcia.
W końcu usłyszałam kroki na schodach i wówczas zacisnęłam oczy tak mocno, jak tylko mogłam. Wtedy stuk – i drzwi się otworzyły, a w drzwiach stanęła mama i tatuś, i L., i B., i A., która jest naszą służącą. Mama niosła tacę. Stała na niej filiżanka czekolady, wazonik z kwiatkami, tort z rodzynkami posypany cukrem, ze zrobionym z lukru napisem „L. 7 lat”. Upiekła go A. Nie było jednak żadnych prezentów i zaczęłam już myśleć, że to jakieś dziwne urodziny.
5.*
Poniedziałek. To H. o czymś przypomniało. Jeśli jest poniedziałek – a zwykle można było polegać na D., jeśli chodzi o dni tygodnia, z powodu wszystkich seriali, które regularnie oglądał – to jutro, we wtorek, są jedenaste urodziny H. Oczywiście jego urodziny nigdy nie były specjalnie przyjemne – w ubiegłym roku wuj V. dał mu [[[…]]]. No, ale nie co dzień kończy się jedenaście lat.
6.
Kiedy przyszły jej urodziny, już nie było prezentu. A nie było prezentu, bo nie było pieniędzy i papa nie miał już tytoniu.
– Mówiłam ci – wygrażała palcem mama. – Mówiłam, żebyś nie dawał jej książek na święta. Ale nie. Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Oczywiście, że nie!
– Tak wyszło. – Papa odwrócił się spokojnie do L. – Przepraszam, L. Tym razem nas nie stać.
L. nie miała żalu. Nie płakała, nie krzyczała, nie tupała nogami. Po cichu przełknęła zawód i postanowiła – przy całym wkalkulowanym ryzyku – że sama zrobi sobie prezent. Postanowiła zebrać wszystkie listy do matki i podkraść pieniądze na znaczek z tych na pranie. Oczywiście dostanie za to w kuchni
Watschen, ale zniesie lanie bez słowa.
7.
W dzień urodzin A. dziewczynki szły lekkim krokiem, pomimo bezustannej paplaniny patrząc i nasłuchując uważnie, gdyż panna S. zapowiedziała, że napiszą wypracowanie: "Przechadzka lasem w zimie". Należało więc pilnie zwracać uwagę na wszystko.
— Pomyśl tylko, D., skończyłam dziś lat trzynaście — rzekła A. z powagą. — Trudno mi uwierzyć, że jestem już prawie dorosła. Kiedy się dziś rano zbudziłam, wydawało mi się, że wszystko musi być jakieś zupełnie inne. Tyś skończyła trzynaście lat przed miesiącem, więc zdążyłaś się już przyzwyczaić do tego uczucia… Życie wydaje się o tyle bardziej ciekawe. Za dwa lata będę dorosła. Z przyjemnością myślę o tym, że wolno mi będzie wtedy używać górnolotnych wyrażeń bez obawy, że mnie wyśmieją.
— R. G. powiada, że postara się o narzeczonego, gdy tylko skończy piętnaście lat — rzekła D.
R. G. myśli tylko o narzeczonych — odpowiedziała A. pogardliwie.
8.
Z. poczęstowała się bananem. A. wybrał zielone jabłko. Dziewczynka odłamała koniuszek banana i zaczęła ściągać skórkę.
- Coś tu jest napisane – oznajmiła nagle.
- Gdzie?
- Tutaj, na wewnętrznej stronie skórki. Wygląda jak napisane czarnym tuszem…
Z. pochyliła się ku A. i pokazała mu banana. Przeczytał na głos:
Jestem tu znów, H. Jestem wszędzie, moje dziecko. Najserdeczniejsze życzenia!
- Bardzo śmieszne – powiedziała Z.
- On działa w coraz bardziej wyrafinowany sposób.
- Ale czy to nie jest… całkiem niemożliwe? Nie wiem, czy w Libanie rosną banany?
A. pokręcił głową.
- W każdym razie nie będę go jadła.
Odłóż go. Ktoś, kto pisze życzenia urodzinowe dla córki we wnętrzu nie obranego banana, jest oczywiście osobą o pomieszanych zmysłach. Ale jest też dość przebiegły.
9.
Podobno nigdy się nie zapomina swoich szesnastych urodzin i to prawda. Wciąż pamiętam ten różowo-biały tort z karuzelą na wierzchu i blady, cytrynowozielony poncz, jaki mama wlała do kryształowej wazy. I wszystkie te papierowe lampiony rozwieszone na podwórku. Ale najbardziej mi utkwiło w głowie, jak B. T. skradł mi całusa za altanką obrośniętą dzikim winem. Och, naprawdę to zrobił! Jednakże byłam tylko jedną z wielu…
10.
Niedobrze, jeśli nie pamiętasz o czyichś urodzinach.
Jeszcze gorzej, kiedy nikt nie pamięta o twoich. Nie dostaniesz śniadania do łóżka ani żadnego drobnego upominku.
Natomiast godne pozazdroszczenia jest, gdy nie znasz swojego własnego dnia urodzin. Wbrew pozorom jest to czysta przyjemność. Możesz wtedy wybrać sobie taki dzień, który będzie ci najbardziej odpowiadał.
(…)
W dniu, jaki sobie wybrałem, by skończyć szesnaście lat, siedliśmy we trójkę pod wiśniami – P., P. Ch. i ja. Jedliśmy chleb z miodem. Białe płatki wpadały nam do miseczek z lepką słodyczą. Pszczoły siadały na kromkach. Dmuchaliśmy, by je odpędzić. Oblizywaliśmy umazane miodem palce i śmialiśmy się bez wyraźnego powodu. Tylko dlatego, że dzień był pogodny i kwitły wiśnie.
11.
- O, naprawdę, los mi sprzyja – oświadczyła z zadowoleniem A., kiedy obejrzała już wręczone jej prezenty, podziękowała, wymieniła kolejne uściski z G. i J., wreszcie kiedy usadowiła je rzędem na kozetce i zaopatrzyła w talerzyki, filiżanki i łyżeczki. – Miesiąc temu nie przypuszczałam, że będę miała aż troje przyjaciół na urodzinach. Byłam pewna, że nikt mnie nigdy nie polubi.
Rozkwitła wśród chóru protestów i wyrażając żywiołową radość kontynuowała:
- Chciałam, żeby przyszli jeszcze C. i H., ale nie mogli. Przyjdą jutro.
- A P. chory, co? – wtrąciła J., poprawiając fałdy swojej pięknej spódnicy w kolorach ziemi.
G. mimo woli odkaszlnęła, bo coś jakby utkwiło jej w gardle. Miała nadzieję, że nikt nie skojarzy sobie tego odgłosu z mrokami pewnego Sylwestra. R. uśmiechnął się do niej i zawołał, żeby wreszcie już zapalić te świeczki. Oświadczył, że on je zdmuchnie.
Rozległy się protesty i powiedziano R., żeby dmuchał raczej na swoje torty. Dziś jest dzień A. i koniec.
A. zapaliła więc szesnaście świeczek na wspaniałych, obfitych falach kremu zdobionych palonymi w cukrze migdałami. Przy okazji wyjaśniła, że nadzwyczajny ten wypiek jest prezentem urodzinowym od cioci. Uwaga ta sprowokowała J. do poinformowania zebranych, jakiego rodzaju arcydzieła sztuki cukierniczej wyszły już spod jej własnej ręki. R. i A. wyrazili szczery podziw, a G. postanowiła cichcem i zawzięcie, że musi udoskonalić się kulinarnie, bo inaczej popadnie w kompleksy wobec kuzynki.
W ciasnocie i tłoku A. przeprosiła gości, wzięła lekki rozbieg i potężnym dmuchnięciem zgasiła wszystkie szesnaście świeczek naraz.
Odśpiewano „sto lat” i zajęto się krajaniem tortu. Gospodyni ładowała potężne kawały ciasta na talerzyki gości, śpiewając radośnie i piskliwie, i oblizując palce z kremu.
12.*
Czekali na tramwaj.
- Mam coś dla ciebie. – Podał jej mały pakunek w brązowym papierze. – W poniedziałek były twoje urodziny, ale przedtem nie miałem okazji…
- Co to? – Była szczerze zaskoczona. Ścisnęło ją w gardle. A. zniżył głos.
- W Ameryce jest taki zwyczaj. Kiedy dostajesz urodzinowy prezent, musisz go otworzyć i podziękować.
T. nerwowo spojrzała na pakunek.
- Dziękuję. – Nie przywykła do podarków. W dodatku ten był owinięty w papier. Niesłychana rzecz, chociaż papier był zwyczajny, brązowy.
- Nie, najpierw otwórz. Dziękuje się potem.
- Ale… jak? Mam zdjąć papier?
- Tak. Po prostu go rozerwij.
- A potem?
- Potem wyrzuć.
- Wszystko czy tylko papier?
- Tylko papier – odrzekł powoli.
- Tak ładnie go zawinąłeś. Szkoda wyrzucać.
- To tylko papier.
- Skoro tak, to po co zawijałeś?
- T., otworzysz to wreszcie czy nie?
Szybko rozerwała papier. W środku były trzy książki: [[[…]]], oraz dwie mniejsze książki, w tym jedna autorstwa Johna Milla, o którym nigdy nie słyszała. "O wolności".
13.
Ale listy do Taty były pełne "ha… ha…" śmiechu i gadulenia. Stary, otrzymawszy taką kopertę wypełnioną wesołością, czmychał nieufnie. Rozumiał, że biuletyny kiełkowania były kłamliwe, i nie wiedział, jak poza tym błazenkowaniem odbywa się proces istotny.
Dom C. współdziałał z tą regeneracją osiemnastoletniej płonki, jak mógł. Kiedy przyszły jej urodziny, wniesiono uroczyście tort z dziewiętnastoma świeczkami.
Dad, bo starego C. nazywała, tak jak B., tatusiem, wygłosił modlitwę:
God bless M. and keep safe her people, a B. cichutko i pośpiesznie dodała:
And bring her a letter. Bo listów nie było. Po czym kazano jej gasić świeczki jednym dmuchnięciem i zgromadzone młodziaki nie mogły się nadziwić, że mają przed sobą kogoś, kto pierwszy raz gasi świeczki na swoim torcie urodzinowym. Cztery świeczki nie zgasły — wróżba, że za cztery lata wyjdzie za mąż, spełniła się potem co do joty.
14.
- Już wiem! Urządzimy mu przyjęcie urodzinowe – ożywiła się M. – Takie naprawdę wielkie przyjęcie.
- Dobra myśl – poparł ją L1. – Od wieków nie urządziliśmy porządnego przyjęcia.
- Mogłabym wykorzystać kilka z tych przepisów – zaproponowała matka z wyraźnym zainteresowaniem.
- Orientalna uczta! – zachwycił się L2. – Niech każdy przyjdzie w turbanie i z klejnotem w pępku.
- To chyba przesada – ostudziła go matka. – Urządzimy po prostu skromne, małe…
- Tak nie można – przerwał L1. – Nie możesz urządzać skromnego przyjęcia, skoro tyle mu naopowiadałaś o swoich czterystu słoniach. On oczekuje czegoś bardziej widowiskowego.
- Nie miałam czterystu słoni, kochanie. Powiedziałam tylko, że jeździliśmy obozować ze słoniami. Wy, dzieci, zawsze przesadzacie. A tutaj i tak nie ma słoni; tego on nie może oczekiwać.
- Tego nie, ale powinnaś urządzić jakiś pokaz – skonstatował L1.
- Zajmę się dekoracjami – zaproponowała M. – Wszystko w stylu wschodnim: wypożyczę birmańskie parawany od pani Papadrouya, a od Leny te strusie pióra…
- Mamy jeszcze na przechowaniu w mieście dzika i kaczki – przypomniał L1. – Im szybciej je wykorzystamy, tym lepiej.
- Pożyczę fortepian od hrabiny Lefraki – dodał L2.
Przestańcie! – zawołała z niepokojem matka. – To tylko przyjęcie urodzinowe, nie wizyta monarchy.
15.*
B. spędził większość następnego tygodnia na wędrówkach. W dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin zjadł śniadanie, po czym wyszedł na dwór, obszedł osiedle, obszedł je jeszcze raz, a następnie ruszył do centrum. Chodził tam i z powrotem wzdłuż głównej ulicy aż do pory lunchu, potem wstąpił do baru. Przez całe popołudnie znów chodził, czasem przysiadając dla odpoczynku na parę minut, w parku lub na przystanku autobusowym. Głównie jednak wędrował ulicami, obok domów i sklepów, ze wzrokiem wbitym w chodnik.
Późnym popołudniem wrócił na swoje osiedle, pod swój dom. Podszedł do drzwi frontowych, ale zatrzymał się, ponieważ zauważył, że kilka osób siedzi w salonie. Odwrócił się i ponownie ruszył w stronę chodnika, lecz zanim do niego dotarł, drzwi otworzyły się i na ganek wkroczyła matka.
- B.?
- Słucham?
- Chodź do domu.
- Idę na spacer – wyjaśnił B.
Pani B. pospieszyła do niego.
- Masz urodziny – przypomniała.
Wiem. Idę się przejść z okazji urodzin.
16.
- Napijecie się? J.? N.?
Nie odpowiedziałem.
- N.? - spytał ponownie.
- Co?
- Chcesz trochę?
- Nie… Właśnie sobie przypomniałem, że dziś są moje urodziny.
Skończyłem trzydzieści lat. Przede mną leżała niebezpieczna, nie wróżąca nic dobrego droga następnego dziesięciolecia.
Była siódma godzina, kiedy wsiedliś my z T. do jego kabrioletu i ruszyliśmy na Long Island. T. gadał bez przerwy, tryumfujący, roześmiany, lecz mnie i J. głos jego wydawał się tak daleki, jak gwar obcych ludzi na chodniku czy zgiełk na wiadukcie nad naszymi głowami. Ludzkie współczucie ma swoje granice i wszystkie te tragiczne powikłania z ulgą zostawiliśmy za sobą wraz ze znikającymi światłami wielkiego miasta. Skończona trzydziestka – zapowiedź samotnego dziesięciolecia, coraz krótszej listy nieżonatych przyjaciół, coraz mniejszego zapasu entuzjazmu, coraz rzadszych włosów. Lecz oto miałem przy sobie J., która – w przeciwieństwie do D. – była zbyt mądra, aby z roku na rok przechowywać dawno umarłe sny. Gdy przejeżdżaliśmy przez ciemny most, jej szczupła twarz leniwie otarła się o moje ramię i kojący uścisk jej ręki stłumił groźne uderzenie trzydziestki.
I tak jechaliśmy przez stygnący zmierzch ku śmierci.
17.
Zdarzyło się to akurat trzydziestego września, czyli w dniu moich urodzin, co nie ma właściwie żadnego znaczenia dla opisywanych wydarzeń, oprócz tego, że siedziałem w domu, niecierpliwie wypatrując listonosza w nadziei na jakąś formę finansowych wyrazów pamięci od rodziny. Ściślej mówiąc, zszedłem na parter i czekałem na niego w holu. Gdyby mnie tam wtedy nie było, H. nie zaprosiłaby mnie na przejażdżkę i w efekcie nie miałaby okazji uratować mi życia.
18.
Są urodziny mamy, więc postanowiłem kupić jej prezent, jak co rok od zeszłego roku, bo przedtem byłem za mały.
Wyjąłem wszystko, co było w skarbonce — na szczęście było tego dużo, bo przypadkiem mama dała mi wczoraj pieniążki. Wiedziałem, co kupię mamie: kwiaty do dużego niebieskiego wazonu w salonie, okropnie duży bukiet.
W szkole strasznie się niecierpliwiłem, żeby już było po lekcjach i żebym mógł iść po bukiet. Trzymałem cały czas rękę w kieszeni, żeby nie zgubić pieniążków, trzymałem ją nawet na pauzie, kiedy graliśmy w futbol. To mi nie przeszkadzało, bo nie byłem bramkarzem. Bramkarzem był A., ten kolega, który jest bardzo gruby i który lubi dobrze jeść.
— Dlaczego biegasz z ręką w kieszeni? — zapytał mnie.
Kiedy mu wytłumaczyłem, że to dlatego, że chcę kupić mamie kwiaty, powiedział mi, że on by wolał coś do zjedzenia — ciastko, cukierki albo kiszkę pasztetową, ale ponieważ prezent nie był dla niego, nie słuchałem tego, co plecie, i wlepiłem mu gola.
19.
Tego dnia J. A. skończył trzydzieści pięć lat, ale nie powiedział o tym nikomu i nawet niemal o tym zapomniał. Rano, kiedy spojrzał na kalendarz, przypomniały mu się dni dzieciństwa, tort, w którym co roku przybywała jedna nowa świeczka, twarze rodziców, zatarte kształty prezentów; a potem przyszło nagłe, ostre wspomnienie dnia, kiedy lecąc nad chmurami ku płonącemu w dole miastu niemieckiemu, zobaczył pod słońce cień myśliwca z krzyżami na skrzydłach i pomyślał, że dziś ma urodziny i za chwilę może zginąć, dokładnie w rocznicę dnia, w którym przyszedł na świat. Ale to było przed laty. Od dawna unikał myśli o wszystkich osobistych świętach. Był sam na świecie i nic nie wskazywało na to, żeby ten stan rzeczy miał się kiedykolwiek zmienić. Tym bardziej dziś.
20.
Na swe trzydzieste piąte urodziny zafundował sobie za 4 miliony dolarów nieco podupadły bank w Bostonie o nazwie Lincoln Trust. Chlubił się on wówczas zyskami rzędu 500000 dolarów rocznie, okazałym budynkiem w centrum Bostonu, tudzież nieposzlakowaną, aczkolwiek nudnawą reputacją. H. zamierzał zmienić zarówno opinię banku, jak i jego bilanse. Cieszyło go stanowisko prezesa banku – ale nie stał się przez to ani trochę uczciwszy. Lincoln Trust zdawał się być kolebką wszelkich podejrzanych transakcji w okolicy Bostonu i chociaż w ciągu następnych pięciu lat H. powiększył dochody banku do 3 milionów dolarów rocznie, jego osobistej reputacji nie można było niestety zapisać po stronie zysków.
21.
Jednym słowem – rzekł S. – dobrze nie jest, ale nie trzeba tracić nadziei, jak mawiał Cygan Janeczek w Pilźnie, kiedy w roku 1879 zakładali mu stryczek na szyję za podwójne morderstwo. A miał rację, bo trzeba było odprowadzić go spod szubienicy z powrotem do więzienia, jako że akurat tego dnia najjaśniejszy pan miał urodziny i nie można było nikogo wieszać. Więc go powiesili dopiero nazajutrz, gdy już było po urodzinach, i miał chłopisko takie osobliwe szczęście, że następnego dnia po powieszeniu go przyszło ułaskawienie i miał być wznowiony proces, bo wszystko wskazywało na to, że to zrobił jakiś inny Janeczek. Więc go musieli wykopać z grobu na cmentarzu więziennym, zrehabilitować i przewieźć na katolicki cmentarz, po czym dopiero pokazało się, że Janeczek jest ewangelik, więc go przenieśli na cmentarz ewangelicki, a potem…
22.
Przypadek zrządził, że B. i F. obchodzili urodziny tego samego dnia, 22 września. "Zamieszkaj ze mną, chłopcze kochany - powiedział B. do F. - Będzie nam wygodniej razem wyprawiać urodziny".
23.
Jeśli mi starczy czasu, wywdzięczę się Pani i opiszę Pani galerię moich wujów, specjalnie dla Pani. Jest co opisywać! Taki wuj Maniu (…) Kiedy przyjeżdżałem do niego do Leszna, schodził ze mną na parter do kasy pancernej, wyciągał nalewkę na wiśniach swojej roboty, częstował mnie i czekał w napięciu (…) – no i co? Zdaje mi się, że wuj trochę więcej miodu dodał. No widzisz, chłopie, ty to się od razu poznasz. A cała tragedia mojego życia na tym polega, że ja tu nie mam z kim wypić. (…) Setne urodziny zaczął wuj od pobożnego wysłuchania mszy św., potem sobie dobrze golnął, a potem podsumował tych pacanów.
24.
Współczuję Jezusowi zażenowania, jakie go pewnie ogarnia, i może powinno ogarniać, w związku z tym, że od dwóch tysiącleci nieelegancko zmusza dużą część ludzkości do świętowania swoich urodzin.
25.
Przypuśćmy, że macie przyjaciela, który kocha Schumanna i nie znosi Schuberta, podczas gdy wy kochacie Schuberta do szaleństwa, a Schumann śmiertelnie was nudzi. Jaką płytę podarujecie przyjacielowi na jego urodziny? Schumanna, za którym on przepada, czy Schuberta, za którym przepadacie wy? Oczywiście Schuberta. Ofiarowując płytę Schumanna, mielibyście niemiłe poczucie, że jesteście nieszczerzy, że dajecie przyjacielowi rodzaj łapówki, by mu się przypodobać, powodowani małostkowym niemal pragnieniem zdobycia jego uznania. W końcu skoro już dajecie prezent, to z miłości, po to, by ofiarować część was samych, kawałek waszego serca! Toteż wręczycie "Niedokończoną Symfonię" Schuberta i przyjaciel po waszym wyjściu włoży rękawiczki, napluje na płytę, chwyci ją w dwa palce i wyrzuci do śmieci.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu