Dodany: 27.11.2015 18:20|Autor: misiak297

Książka: Wielkie kłamstewka
Moriarty Liane

3 osoby polecają ten tekst.

Wśród kłamstw i kłamstewek


Madeline MacKenzie mąż porzucił wkrótce po narodzinach ich córeczki.
Jane Chapman została skrzywdzona przez prawie obcego mężczyznę.
Celeste White pada ofiarą brutalnych ataków swojego męża.

Mały Ziggy Chapman, bliźniaki White oraz Chloe, córka Madeline z drugiego małżeństwa, chodzą do szkoły Pirriwee Public. Ich matki przyjaźnią się i są sobie oddane – a jednak żyją wśród kłamstw, kłamstewek i półprawd, bywają nieszczere nawet same ze sobą. Splot dramatycznych okoliczności sprawi, że będą musiały zmierzyć się na nowo z własnymi traumami. Australijska pisarka Liane Moriarty w "Wielkich kłamstewkach" (swoją drogą osobliwe to tłumaczenie tytułu "Little Lies"), podobnie jak w poprzednich powieściach, odkrywa dramaty, które kryją się za poukładaną, prawie lukrowaną rzeczywistością współczesnej klasy średniej.

Wydawać by się mogło, że bohaterki są kobietami spełnionymi. Czterdziestoletnia Madeline ma wspaniałego drugiego męża, udane dzieci. A jednak nie potrafi porozumieć się z dorastającą córką, której serce zdobywa macocha, Bonnie. Co więcej, Nathaniel i jego druga żona są cały czas obecni w życiu Madeline. Młodziutka Jane, przeprowadziwszy się do Pirriwee, nie umie się odnaleźć wśród lokalnych układów. Na dodatek jej syn zostaje (niesłusznie?) oskarżony o dokuczanie innym dzieciom, co dzieli szkolną społeczność. Celeste wzbudza powszechną zazdrość i podziw jako piękna żona bogacza, żyjąca jak w bajce. Prawie nikt się nie domyśla, że ta bajka ma także mroczne oblicze.

Liane Moriarty osadza akcję swojej najnowszej powieści w świecie szkoły – świecie, w którym wielką rolę grają nowocześni rodzice chcący dbać o rozwój dzieci. Czytając "Wielkie kłamstewka" trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to rzeczywistość momentami przesadzona, śmieszna, wręcz absurdalna. Trudno się nie zgodzić ze starą panią Ponder, która śmieje się ze współczesnych matek. Według niej "traktowały (...) macierzyństwo z taką śmiertelną powagą"[1]. Nic dziwnego, że mówi się tu o "stanowisku matki ucznia szkoły podstawowej"[2]. To zaangażowanie rodziców, te wszystkie dyżury, piątkowe apele, na których prezentują się pociechy, dni otwarte, pretensjonalne dziecięce przyjęcia urodzinowe, gdzie trzeba być przebranym za coś na literę A (dla rodziców natomiast organizuje się zakrapiany wieczór integracyjny – obowiązkowe przebranie się za Elvisa Presleya lub Audrey Hepburn), petycje ("Przygotowujemy petycję zabraniającą rodzicom przynoszenia babeczek dla wszystkich z okazji urodzin (…). Otyłość szaleje, a dzieci co drugi dzień są faszerowane słodyczami"[3]), pikniki sportowe z wyścigiem rodziców ("Niektóre babki… Pomyślałby kto, ze startują na olimpiadzie"[4]). Moriarty opisuje wszystkie te inicjatywy i wydarzenia realistycznie, ale też nieco karykaturalnie. Podczas lektury trudno się nie zastanawiać, czy aby nie ma w tym przesady. Spójrzcie na scenę, w której mały Ziggy zabiera szkolnego hipopotama Harry'ego na rewię Disneya na Lodzie:

"Spojrzała nad głową Chloe na Ziggy'ego, który trzymał na kolanach wielkiego pluszaka. (…)
– Zajmujesz się w ten weekend Hipciem Harrym, Ziggy? – zapytała serdecznie. Hipcio Harry był klasową zabawką. Co weekend wędrował do domu z innym maluchem wraz z pamiętnikiem, który należało uzupełnić o historyjkę wraz ze zdjęciami. (…)
Jane wychyliła się do przodu, jak zawsze ukradkiem żując gumę.
– Nie masz pojęcia, jakie to stresujące. Musimy zapewnić Harry'emu atrakcje. W zeszły weekend był na rollercoasterze…"[5].

Najciekawszy i najdramatyczniejszy zarazem jest jednak wątek przemocy domowej. Temat trudny i wymagający od pisarza rozeznania, ale też delikatności. Emocje i wahania Celeste White są przekonujące i przede wszystkim przejmujące. Jej mąż Perry to bogaty i szczęśliwy, dbający o swój publiczny wizerunek człowiek, ale często traci panowanie nad sobą. Kontrast jest uderzający:

"Te piękne pokoje były zupełnie jak ciągłe posty Perry'ego na Facebooku: wystylizowane symbole ich życia. Owszem siadywali czasem na tej wygodnej kanapie, stawiali na lawie kieliszki z szampanem i oglądali zachód słońca nad oceanem. Jak najbardziej. I czasem naprawdę bywało cudownie. Ale była to zarazem kanapa, w której róg Perry wcisnął kiedyś twarz Celeste (…). Krew leciała z nosa jak z kranu"[6].

Celeste stanowi typowy przykład maltretowanej kobiety, która nie chce uwierzyć, że jest ofiarą przemocy domowej. Zresztą "Odrobina przemocy to nie tak wiele za życie, które bez tego byłoby obrzydliwie, wręcz do znudzenia doskonałe"[7]. Bo przecież:

"Mogło być znacznie gorzej. Rzadko bił ją w twarz. Nigdy nie miała nic złamanego ani szytego. Siniaki łatwo dawały się zasłonić golfem, rękawami, bądź spodniami z długą nogawką. Nigdy nie podnosił ręki na dzieci. Chłopcy nigdy nie byli świadkami. Mogło być gorzej. O wiele gorzej. Czytała artykuły o prawdziwych ofiarach przemocy domowej. To dopiero było straszne. I prawdziwe. To, co robił Perry, się nie liczyło. Ot, błahostka, tym bardziej upokarzająca, że taka… niesmaczna. (…) Nie zdradzał jej. Nie puszczał pieniędzy w kasynie. Nie pił na umór. Nie traktował Celeste jak powietrze, tak jak ojciec zwykł traktować jej matkę. To byłoby najgorsze. Być ignorowaną. Niezauważaną"[8].

Choć próbuje sobie pomóc, ciągle usprawiedliwia męża, którego kocha i nienawidzi jednocześnie:

"Agresja Perry'ego to tylko jeden z jego aspektów, a nie on cały. Nie był tylko człowiekiem, który bije żonę. Był człowiekiem, który czytał dzieciom bajki na dobranoc z podziałem na role, był człowiekiem grzecznym dla kelnerek. Perry nie był czarnym charakterem, a jedynie mężczyzną, który czasem bardzo źle postępował. (…) To nie takie proste. Trwają w bardzo dziwnym związku"[9].

"Wielkie kłamstewka" rozpoczynają się hitchcockowskim trzęsieniem ziemi. Wiemy, że coś się stało na wieczorku integracyjnym dla rodziców, wiemy, że ktoś umarł, ale nic więcej. Stopniowo cofamy się w przeszłość, obserwujemy, jak pod pozorami sielanki narasta napięcie, które w końcu we wspomnianym na początku finale wybucha. Liane Moriarty pokazuje to po mistrzowsku (wielkie brawa za konstrukcję fabularną!). Bohaterowie są skomplikowani (również ci drugoplanowi), a ich problemy – autentyczne. "Wielkie kłamstewka" to powieść o złu – złu, które przytrafia się zwyczajnym ludziom, złu, które czai się w zwyczajnych dekoracjach, w oswojonych tragediach, prowadzących do kolejnych tragedii.

"Przyszło jej do głowy, że zło ma wiele płaszczyzn. Bywa małe, jak jej własne krzywdzące uwagi, niezaproszenie dziecka na urodziny. I większe, jak zostawienie żony z nowonarodzonym maleństwem czy romans z opiekunką własnej pociechy. Było też zło, z jakim Madeline nie miała doświadczenia. Okrucieństwo w pokojach hotelowych, przemoc w domach na przedmieściu oraz traktowanie małych dziewczynek jak towar na sprzedaż"[10].

Liane Moriarty jest – moim zdaniem – jedną z najciekawszych współczesnych pisarek podejmujących w swojej twórczości ważne problemy codzienności. Robi to empatycznie, w sposób niebanalny. Potrafi zaangażować czytelnika w opisywane historie. Można ją postawić w jednym rzędzie z autorkami tej miary, co Joanna Trollope, Jodi Picoult, Anita Shreve czy Emily Giffin. A jednak z wymienionych – to właśnie Liane Moriarty cenię najbardziej!


---
[1] Liane Moriarty, "Wielkie kłamstewka", przeł. Magdalena Mołtzan-Małkowska, wyd. Prószyński i S-ka 2015, s. 12.
[2] Tamże, s. 32.
[3] Tamże, s. 176.
[4] Tamże, s. 170.
[5] Tamże, s. 159-160.
[6] Tamże, s. 265
[7] Tamże, s. 271.
[8] Tamże, s. 157.
[9] Tamże, s. 269.
[10] Tamże, s. 463.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1738
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: porcelanka 31.12.2015 14:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Madeline MacKenzie mąż po... | misiak297
Przede wszystkim Misiaku, wspaniała i ciekawa recenzja!
Po przeczytaniu kilku już powieści Liane Moriarty, zaryzykowałabym stwierdzenie, że z każdą kolejną australijska pisarka osiąga wyższy poziom. Przedstawia poważne problemy - przemoc w rodzinie, budowanie świata po traumie, trudne relacje rodzinne, dojrzewanie - z niezwykłą lekkością, ale też wnikliwością.

Liane Moriarty pisze łatwym, przystępnym językiem, nie spłyca to jednak w żadnym razie wydźwięku powieści, a sprawia, że nie można od niej się oderwać. (Inaczej niż w przypadku Jodi Picoult, która moim zdaniem nie tylko spłyca, ale również trywializuje trudne tematy. Anicie Shreve bark natomiast tej lekkości i gawędziarskiego stylu – przeczytałam dotąd dwie jej powieści i wydawały mi się trochę „suche”.)

Najciekawsi jednak w „Wielkich kłamstewkach” są bohaterowie. Masz rację – nawet ci drugoplanowi są świetnie skonstruowani. Postać Celeste jest najbardziej przekonywująca, chociaż również Madleine i Jane są bardzo prawdziwe. Temat przemocy domowej został ujęty znakomicie – Moriarty wprost pisze o tym, że wstrząsające zdarzenia mają również miejsce za fasadami pięknych i drogich willi. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Reasumując - „Wielkie kłamstewka” to pasjonująca i wielowątkowa powieść, która skłania do refleksji.
Użytkownik: misiak297 31.12.2015 16:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Przede wszystkim Misiaku,... | porcelanka
Świetnie to ujęłaś - lubię Shreve, ale przez jej książki raczej "brnę". Brak jej właśnie trochę swady narracyjnej. A Joanny Trollope chyba nie znasz. Jeśli będziesz ciekawa, spróbuj "Cudzych dzieci", bardzo mi się ta książka podobała. A z Emily Giffin "Siedem lat później". Myślę, że to będzie literatura, która przypadnie Ci do gustu.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: