Dodany: 10.12.2009 22:30|Autor: dot59
Zło w swojskich dekoracjach
Już Lady Agatha Christie, tytułując jedną ze swoich powieści „Zło czai się wszędzie”, dała czytelnikom do zrozumienia, że tak może być w rzeczywistości, i chyba istotnie jest, bo w literaturze bodaj każdego obszaru kulturowego coraz to znajdujemy odniesienia świadczące o niewiarygodnym wręcz potencjale zła, tkwiącym w ludzkich duszach… Ewa Ostrowska reprezentuje tę grupę pisarzy, którzy nie pozwalają nam o tym zapomnieć. Zło przepełniające sąsiadów Katarzyny z „Owocu żywota twojego” i zatruwające egzystencję rodziny Cegłowskich z „Co słychać za tymi drzwiami” to jednak jeszcze nic w porównaniu ze złem zaprezentowanym w „Bez wybaczenia”; tam mamy do czynienia może bardziej z głupotą, obłudą, prymitywizmem, pasożytowaniem na słabszych, zawiścią i pazernością - tutaj stykamy się, jeśli tak rzec można, z samą kwintesencją zła, z najgorszym, najmroczniejszym jego rodzajem, niosącym śmierć albo nieodwracalne skażenie osobowości każdemu, kto się o nie otrze. Pod tym względem najnowsza powieść Ostrowskiej ma sporo wspólnego z popularnymi już od lat, zwłaszcza w USA, utworami z pogranicza thrillera kryminalnego i prozy psychologicznej, różniąc się od nich głównie postawieniem nie tyle na dynamikę akcji i finezyjne rozumowanie prowadzących śledztwo policjantów, co na jak najwymowniejsze ukazanie przeżyć postaci zaangażowanych w tok wydarzeń.
A wszystko zaczyna się od historii, o jakich tak często informują nas lokalne gazety: nastolatka wychodzi z domu i przepada bez śladu. Tydzień później w innej miejscowości, nieco odległej od jej miejsca zamieszkania, przypadkowy przechodzień natrafia na niedokładnie ukryte zwłoki. Przybyła na miejsce policja konstatuje, że zamordowana dziewczyna musiała paść ofiarą zorganizowanej grupy psychopatów; już samo to jest wystarczająco szokujące, ale jeszcze dziwniejszy jest fakt, że nigdzie w okolicy nie zgłoszono niczyjego zaginięcia. I pewnie tożsamość denatki pozostałaby jeszcze długo (albo na zawsze) niepoznana, gdyby nie młody oficer, który - po części z inspiracji lekarki-patologa i policyjnego fotografa, a po części dla własnej ambicji - postanawia drążyć sprawę do skutku. Napotyka jednak na dziwny opór. Nikt nic nie wie, nikt nikogo nie zna… aż do czasu. A kiedy połączą się siły trojga sprawiedliwych i dwóch oszalałych z bólu matek (dwóch - bo, jak się okaże, zamordowana Patrycja nie była jedyną ofiarą zwyrodnialców), z powodzi faktów i domysłów zacznie się wyłaniać przerażająca prawda o epicentrum zła, z którego na wszystkie strony rozchodzą się macki oplatające senne prowincjonalne miasteczko (siedzibę fikcyjnego województwa, ale z tych, co to po krótkotrwałej prosperity skurczyły się ponownie do rangi miast powiatowych) niczym upiorna ośmiornica…
Ktoś powie, że niewiarygodne, nieprawdopodobne. Ale czy na pewno? Chyba w nie większym stopniu, niż koszmarne historie opowiadane przez autorów obcojęzycznych: Cornwell, Mankella, Kellermana, Deavera, które przecież zawsze mają w sobie jakieś ziarno prawdy. Gdyby tak poszperać w prasie, niekoniecznie nawet tej najwyższego lotu, pewno okazałoby się, że gdzieś już coś takiego się przydarzyło, może nie wszystko naraz i może nie w tym samym miejscu, ale tu i teraz, w naszej dzisiejszej rzeczywistości…
Istotna w tym wszystkim jest nie tyle tożsamość sprawców i tych, którzy ich z mniejszym lub większym powodzeniem kryją - i jedna, i druga zresztą zostaje ujawniona na długo przed finałem - co podłoże, na którym wyrośli ludzie zdolni do bestialskich czynów i mechanizmy, na skutek działania których także normalny człowiek wpada w tryby machiny zła. By móc to w sposób przekonujący przedstawić, autorka wodzi czytelnika od planu do planu, od sceny do sceny, naświetlając fakty z punktu widzenia coraz to innych osób. Ten właśnie sposób prowadzenia akcji wraz z doskonałą analizą sposobu myślenia i odczuwania postaci wplątanych w wydarzenia w różnym charakterze - policjantów, rodziców ofiar i sprawców, samych sprawców - to największe atuty tej powieści. Obfitość drastycznych scen i wulgaryzmów nie każdemu może odpowiadać, lecz bez wątpienia są one akurat w tym przypadku niezbędne dla odtworzenia realiów określonego środowiska.
Odrobinkę słabiej natomiast wypadają partie dialogowe z udziałem bohaterów pozytywnych; jakoś nie bardzo mogę uwierzyć, by w pełnej emocji rozmowie, odbywanej przez dwie kobiety aż gotujące się z żalu i bólu, mogły padać tak gładkie zdania: „Oczywiście nie znam tych ludzi osobiście, jednak tyle dobrego czytałam o nich w gazecie, słyszałam w telewizji. Są hojnymi darczyńcami. Wspomagają hospicjum, łożą na obiady w szkołach dla dzieci z biednych rodzin (…)”[1], nawet zakładając, że wygłasza je osoba z wyższym wykształceniem i herbowymi tradycjami, a tym bardziej do jej rozmówczyni nie pasują sformułowania: „Chociaż dokładnie od przypuszczalnego czasu zgonu do trzeciej klasy nie przychodzą dwie uczennice. Chociaż matki tych uczennic nie zgłaszają się z zaświadczeniami o przewlekłej chorobie swoich córek. Czas mija. Milczenie trwa. Czym je wytłumaczyć, gdy miasto poruszone jest tą niebywałą zbrodnią”[2].
Troszkę przesadzona wydaje mi się kariera zawodowa doktor Rawickiej, „internisty ze specjalnością anatomopatologa”[3], która pracując na etacie w oddziale chorób wewnętrznych i w poradni, wykonuje równocześnie rutynowe sekcje dla szpitala i pełni obowiązki konsultanta z zakresu medycyny sądowej. Samo posiadanie takich dwóch (czy może trzech, bo medycyna sądowa to nie to samo co anatomopatologia) specjalizacji nie jest czymś szczególnie niezwykłym, gdyż jeśli ktoś dysponuje czasem i możliwościami szkolenia, może po kolei zrobić i sześć, ale jednoczesna praca z żywymi i umarłymi to rzecz w dzisiejszych realiach trudna do wykonania z powodów tak technicznych (w szpitalach powiatowych zdarza się i kilka sekcji dziennie, takich zwykłych, nie mówiąc o sądowych, trwających nieraz wielokrotnie dłużej, więc jak to pogodzić z pracą w oddziale i poradni?), jak i psychologicznych (jakoś nieswojo bym się czuła, oddając swoje zdrowie w ręce anatomopatologa…).
Następną przyczyną, dla której nie zdobyłam się na maksymalną ocenę dla powieści, jest pomylenie w kilku miejscach personaliów postaci, i to niekoniecznie epizodycznych: nadkomisarz Główczyk, cały czas przedstawiany jako Janusz, na stronie 312 zamienia się w Jana i pozostaje nim do końca; doktor Hańczyk na str. 223 ma na imię Lesław, na 246 Zbigniew, a od str. 252 jest znowu Leszkiem. Autorka mogła w ferworze pracy twórczej popełnić takie drobne omyłki, ale dlaczego nie zauważył ich zespół redakcyjny?
Wobec tego ocenę muszę skomponować z dwóch ocen cząstkowych: szóstka za dawkę trudnej prawdy o świecie, w którym żyjemy, i za przejmujące kreacje psychologiczne paru postaci, trójka za niedociągnięcia techniczne; średnia wychodzi, tak czy inaczej, na czwórkę z plusem.
---
[1] Ewa Ostrowska, „Bez wybaczenia”, Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2009, s. 187.
[2] Tamże, s. 189.
[3] Tamże, s. 32.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.