Dodany: 15.07.2015 20:50|Autor: misiak297

W cieniu Agathy Christie


Na okładce "Ostatniej woli" wydawca informuje, że to "pasjonujący kryminał retro w duchu mistrzyni gatunku Agathy Christie"[1]. Ten niewątpliwy wabik może działać zarówno na korzyść, jak i na szkodę książki. Nazwisko Królowej Kryminału na pewno przyciągnie uwagę miłośnika gatunku, ale zarazem ustawia daną powieść w bardzo konkretnym kontekście. Przypomina to pojedynek pisarzy, w którym walczy w istocie tylko naśladowca – i pióro łatwo może go zawieść (przypomnę tu Sophie Hannah z jej wybitnie nieudanymi "Inicjałami zbrodni", opisującymi kolejne śledztwo Herculesa Poirota. To, co u Christie było wspaniałe, Hannah koszmarnie skarykaturowała). Nietrudno o rozczarowanie. Jak Joanna Szewchłowicz poradziła sobie w tym "pojedynku"?

Początek "Ostatniej woli" rzeczywiście wygląda obiecująco. Nie da się ukryć – jest w nim "duch Christie" (pierwsze rozdziały mogą się kojarzyć z jednym z najlepszych kryminałów angielskiej pisarki - "Dziesięcioma Murzynkami"/"I nie było już nikogo", aczkolwiek później autorka zmieniła kierunek, co wyszło "Ostatniej woli" na dobre). Oto przełom 1938 i 1939 roku. Wirydianna Korzycka, despotyczna i wredna, za to arcybogata (znamy z kryminałów Christie i takich "przywódców rodzinnych"!), kieruje osobliwe zaproszenie do wybranych krewnych. Schorowana baronowa zamierza rozstać się z tym światem na własnych warunkach, dokładnie zaplanowała swoją śmierć. Kto jednak otrzyma olbrzymi majątek – pozostaje tajemnicą, a jak to zwykle bywa, wszystkim przydałyby się pieniądze. Zaproszeni wsiadają zatem do pociągu i ruszają do Zbąszynia, a stamtąd do Janowca, gdzie znajduje się posiadłość pani Korzyckiej.

Groza narasta stopniowo. Jeden z krewnych umiera w pociągu (zawał? A może ktoś mu pomógł, aby konkurentów do spadku było mniej?). Pozostali: zakonnik Aleksander Herbst, zubożała sekretarka Nina Kwiatkowska, pretensjonalna, rozczytująca się w tanich romansach Wanda Jarecka, państwo Rowińscy – intrygujące małżeństwo z krótkim stażem, Ignacy Naumann – ambitny, ale pogardzany lekarz, popularna pisarka tworząca romansową tandetę, Urszula Klimt, z trzynastoletnią córką Basią (postać nieco przypominająca Josephine Leonides z "Domu zbrodni" Agathy Christie) i chorujący na gruźlicę urzędnik Tadeusz Radzinowicz przybywają na miejsce, aby skonfrontować się z baronową. Podczas wspólnej kolacji (to zdecydowanie najlepsza scena w powieści) złośliwa ciotka z lubością wyżywa się na swoich gościach, którzy dzielnie znoszą kolejne upokorzenia. Następnego ranka zaś okazuje się, że baronowa nie żyje. Niedoszłej samobójczyni ktoś pomógł rozstać się z tym światem. Zszokowani krewni znajdują również ciało uduszonego Tadeusza. Co wydarzyło się w nocy? Kto zabił dwie osoby? Odcięci od świata przez śnieżycę bohaterowie sami muszą odpowiedzieć sobie na te pytania. Wszyscy są podejrzani. Niejasności się mnożą, na jaw wychodzą tajemnice rodzinne. Nowe fakty każą weryfikować kolejne hipotezy. Tożsamość mordercy oczywiście zostaje ujawniona na ostatnich stronach.

Joanna Szwechłowicz otwarcie czerpie z motywów i schematów powieści detektywistycznej oraz dorobku Agathy Christie. Znajdziemy tu zbrodnię w kręgu rodzinnym, ofiarę, którą sami mielibyśmy ochotę usunąć z tego świata, zaginiony testament, "zamknięty pokój" (czyli ograniczoną liczbę podejrzanych), miejsce odcięte od świata, niejasne intencje bohaterów, a wreszcie finałowe wystąpienie detektywa, który przedstawia rozwiązanie zagadki. Czy to jednak wystarczy? Niestety, nie w tym przypadku.

Autorka miała niewątpliwie ciekawy pomysł na fabułę, wprowadziła na scenę ciekawe postaci, całość doprawiła szczyptą ironicznego humoru. Trzeba przyznać, że początek jest zachęcający, ale im dalej, tym gorzej. Christie potrafiła swoje opowieści prowadzić ze swadą, z narracyjnym pazurem. Szwechłowicz błyszczy takimi umiejętnościami jedynie w pewnych momentach (i świetnie jej wychodzi na przykład ironiczno-ciepłe portretowanie postaci, na uwagę zasługują też niektóre cięte dialogi).

Na marginesie – dotycząca narracji dygresja: w "Ostatniej woli" pojawia się mnóstwo irytujących "sztucznych zamienników". Co mam na myśli? Aby nie powtarzać zbyt często w tekście imienia bohatera (jeszcze w szkole nauczono nas, że to zaśmieca wypracowania), zastępuje się je na siłę, co sprawia, że tekst "zgrzyta", staje się pretensjonalny i nieprzekonujący. Jak to dobrze, że coraz więcej pisarzy odchodzi od tej irytującej maniery, decydując się na konsekwencję w nazywaniu postaci! Niestety w "Ostatniej woli" Nina jest na przemian Niną albo Kwiatkowską, Robert – Rowińskim, ciotka Wanda – Jarecką itp. Najbardziej kuriozalnie wygląda to, gdy mowa o ojcu Aleksandrze, który staje się też Herbstem, ojcem Herbstem, zakonnikiem, benedyktynem... Sztuczne zamienniki równie fatalnie wyglądają we fragmentach pisanych z punktu widzenia konkretnego bohatera. Aleksander określa na przykład swoją kuzynkę Urszulę – z którą jest bardzo blisko związany – mianem pisarki. Spójrzcie, jak to wygląda w tekście:

"Benedyktyn zamyślił się. Nikt z nich nie lubił ciotki, ale wulgarnie wyzywać staruszkę to już przesada. Urszula bywa złośliwa, ale nie ordynarna. I przecież każdy bał się Wirydianny. Urszula także. Nie różniła się pod tym względem od pozostałych krewnych. Załóżmy, że Wanda nie kłamie i pisarka [!!! – powtarzam: bohater mówi o bliskiej sobie kuzynce] rzeczywiście krzyczała"[2].

Gdyby te zamienniki zdarzały się sporadycznie, dałoby się na nie przymknąć oko – ale pojawiają się nagminnie. To sprawia, że "Ostatnią wolę" czyta się tak, jakby się jadło łuskany słonecznik i co jakiś czas natrafiało na chrzęszczącą w zębach łupinę. Nieprzyjemne doświadczenie, prawda? Im dalej, tym mniej narracji, a tym więcej dialogów, co też nie jest najlepszym pomysłem (bo np. brak napięcia, jakie można budować właśnie za pomocą narracji).

Czytając, trudno oprzeć się wrażeniu, że Szwechłowicz z trudem panuje nad opowieścią i nie wykorzystuje jej potencjału. Międzywojenne tło jest tu w zasadzie zaledwie delikatnie naszkicowane. Bohaterowie sprawiają wrażenie wprowadzonych do fabuły na siłę (istnieją tylko w kontekście śledztwa, o ich przeszłości dowiadujemy się często ze zdawkowych rozmów prowadzonych przez inne osoby. Taką nie w pełni nakreśloną postacią jest na przykład Wanda). Niewiele miejsca autorka poświęca ich emocjom, i w rezultacie napięcie ulatuje. Kilka rozwiązań fabularnych budzi zastrzeżenia (mam na myśli na przykład pojawienie się Anieli. Z kolei scenę czytania przez Urszulę charakterystyk krewnych na potrzeby śledztwa można skwitować jej własnymi słowami: "Robi się z tego jakiś kabaret"[3]). Ponadto wydaje mi się, że w akcji źle zostały rozłożone akcenty, narracja nie toczy się gładko (im bliżej końca, tym bardziej wygląda to tak, jakby kolejne sceny były upychane na siłę, jakby ich pisaniu towarzyszył pośpiech). Intryga również nie jest mocną stroną tej powieści. Znów odwołam się do Królowej Kryminałów. Agatha Christie tworzyła misterne, dobrze skrojone intrygi. Podawała czytelnikowi puzzle, które mógł ułożyć wraz z detektywem. Nawet jeśli odgadło się tożsamość mordercy, stworzenie sensownej układanki nie musiało być łatwe. U Szwechłowicz dostajemy małą ilość puzzli, mnóstwo elementów pozostaje ukryte przed nami prawie do samego końca. Reasumując: nie ma tu misterności, jest raczej przekombinowanie.

Cóż, miałem duże oczekiwania – tak duże, jak możliwości, które niósł ze sobą pomysł na "Ostatnią wolę". Powieść niewątpliwie może się spodobać wielbicielom klasycznego kryminału w stylu Agathy Christie. Ja jednak liczyłem na literacką ucztę, a dostałem zaledwie przekąskę. I to ciężkostrawną.


---
[1] Joanna Szwechłowicz, "Ostatnia wola", wyd. Prószyński i S-ka, 2015; tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 167.
[3] Tamże, s. 119.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 912
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Agnieszka-M4 16.07.2015 10:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Na okładce "Ostatniej wol... | misiak297
Chyba zrobiłeś w swojej recenzji to samo, co autorka w książce: zachęcasz, zachęcasz, wabisz (Agatha, "Zamknięty pokój" narastająca groza), a na koniec "buch" po głowie :D
Użytkownik: Pani_Wu 21.07.2015 21:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Na okładce "Ostatniej wol... | misiak297
Zastanawiam się jaki jest sens słabego kopiowania książek Agathy Christie, skoro dostępne są oryginały, napisane przez Królową Kryminału?

Pani Joanna Szwechłowicz nie wniosła od siebie niczego nowego. Wzięła kilka pomysłów z książek A. Christie, wymieszała, przeniosła do Wielkopolski tam, gdzie miejsce akcji umieszcza Katarzyna Kwiatkowska i tyle. A ileż odniesień do klasyki polskiej literatury ukryła między wierszami autorka, w książce Zbrodnia w błękicie (Kwiatkowska Katarzyna (ur. 1976))! To była wspaniała uczta duchowa. Pani Szwechłowicz nie ukryła niczego.

Wspominam o Katarzynie Kwiatkowskiej ponieważ pomysł z akcją w pałacu odciętym od świata przez śnieżycę, wykorzystała właśnie w "Zbrodni w błękicie", a książki, które pisze to także kryminały retro w duchu Agathy Christie. I tego "ducha" jest w nich zdecydowanie więcej plus sporo od siebie.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: