Książka jak malowanie? Nie wydaje mi się...
Na cmentarzu przy kościele Świętego Sebastiana zostaje znaleziona kobieta. Jest przytomna, jednak nawet nie pamięta jak się nazywa, a co dopiero mówić o reszcie biografii. Zostaje przygarnięta przez pełnego współczucia świeżo upieczonego policjanta. Stopniowo wracają jej wspomnienia - a z nimi wszystkie traumy i koszmary, od których uciekała.
Dobry pomysł na powieść, prawda? Jednak tylko pomysł jest dobry.
Po samym opisie widać, że to jest powieść z gatunku tych, które POWINNY chwytać za serce. Czytelnik z drżeniem rąk POWINIEN obracać kolejną kartkę, POWINIEN ocierać spływające po policzkach łzy. Tymczasem "Jak z obrazka" czyta się równie beznamiętnie, co instrukcję obsługi pralki czy przepis na kaczkę po singapursku umieszczony na torebce "Przyprawy chińskiej pięciu smaków".
Przykro mi to pisać, ale ta historia zamiast burzyć krew po prostu nudzi. Pióro pani Picoult nie szczędzi dłużyzn, zaś cała historia wydaje się zwyczajnie nieprzemyślana i zbyt chaotyczna. Czyżby Autorka pisała tę książkę na siłę?
Może to z winy postaci? Wszystkie zdają się być nieciekawe i bezbarwne jak papier toaletowy (i to ten z tych szarych i szorstkich, a nie jakiś przyjemny w dotyku velvet). Jeżeli już mają jakiś koloryt, wydaje się, że jest to pozbawiony życia szablon. Niby to ludzie z krwi i kości, większość z nich życie zdrowo pokiereszowało. A jednak trudno zdobyć się na odrobinę współczucia wobec półkrwi Indianina, który chce się wyprzeć swoich korzeni, gwiazdy ekranów kinowych noszącej w sobie wciąż małe, przelęknione dziecko czy słynnej antropolog, która musi ukrywać siniaki - owoc miłości męża. Wydaje mi się, że więcej życia i mniej banalności jest w zabawkach z Kinder-niespodzianki.
Szczerze mówiąc, czułem się zniesmaczony podczas lektury. Przemoc domowa to temat tak istotny, wymagający empatii - którą wszak każdy pisarz powinien nosić w sobie - został potraktowany w żenująco płaski sposób. Największą krzywdę Autorka zrobiła głównej bohaterce. Jodi Picoult w najmniejszym stopniu nie potrafi oddać lęków kobiety, która nagle nie wie kim jest, zagubiła się w otaczającym ją świecie i trudno jej w gruncie rzeczy zdecydować, komu może ufać, a kogo się wystrzegać. Nie pokazała przekonująco całego strachu, poniżenia, niepewności, wahań, zwątpień jakie muszą towarzyszyć maltretowanej żonie, która jednocześnie boi się i kocha swojego prześladowcę. Zamiast tego serwuje nam pozbawioną ładu opowieść, która w połowie przechodzi w egzotyczne (bo osadzone w indiańskim rezerwacie) romansidło, które mogło się z powodzeniem zrodzić w głowie Danielle Steel.
Osobne baty należą się wydawnictwu. Naprawdę przebolałbym te wszystkie literówki, które najwyraźniej umknęły przy korekcie. Jednak nie mogę zrozumieć jak nota wydawnicza może zdradzać treść zawartą w 3/4 książki. Przecież z założenia ma być to zarys wstępu, zaciekawiający potencjalnego czytelnika. "Prószyński i S-ka" serwuje nam za to streszczenie na jednym ze skrzydełek. Kto wie, być może gdybym nie wiedział, co się wydarzy ocena byłaby wyższa?
A tak jest aż trójka. Powinienem wystawić jeden stopień niżej, ale jednak tematyka - jakkolwiek by ją potraktować - jest niezwykle ważna. Wielu ludzi tkwi w toksycznych związkach, wielu przez lata znosi poniżenia i zakrywa warstwą pudru siniaki na twarzy, wiele przez lata nie potrafi się temu sprzeciwić, choćby z odwiecznego powodu "bo co ludzie powiedzą". Być może "Jak z obrazka" komuś pomoże.
Jodi Picoult wybrała ciężki, wymagający wyczucia problem. Jednak jak widać ambitna tematyka to nie wszystko. Trzeba do niej jeszcze odpowiednio podejść.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.