Skoro się więcej niż połowę życia przeżyło w PRL, jak tu nie sięgnąć po przyczynek do historii mody w ówczesnej Polsce z Modą Polską w roli głównej (
To nie są moje wielbłądy: O modzie w PRL (
Boćkowska Aleksandra)
), w dodatku bardzo ładnie zilustrowany (brawo za grafikę okładkową, doskonale naśladującą peerelowską estetykę z lat 50-60!) i elegancko wydany?
Niesamowicie ciekawa jest ta opowieść o tym, kto i jak sprawiał, że mimo istnienia żelaznej kurtyny docierały do nas trendy ze światowych stolic mody i były materializowane na miarę możliwości polskiego przemysłu odzieżowego. Ale czytelnikowi, który przynajmniej kawałek tamtych czasów zna z własnych wspomnień, rzuci się w oczy nierównomierne skupienie uwagi na poszczególnych kwestiach.
Kiedy mowa o projektantach i producentach odzieży – jest właściwie tylko Moda Polska i Hoffland, za to praktycznie nieobecne są w tekście firmy takich jak Cora, Leda i Telimena (jednorazowe wymienienie nazwy to jednak mało), jak Odra i Elpo, które pół Polski ubrały w teksas i arizonę w kolorze blue (chociaż nie tylko blue - jedne moje elpowskie spodnie były z tkaniny przypominającej grube samodziałowe płótno w kolorze popielatym z prześwitującą białą osnową), jak Teofilów, produkujący rewolucyjne i rewelacyjne na ówczesną miarę tkaniny (w sukience w granatowe i białe sylwetki ptaków na popielatym tle z miękkiego, lejącego się „teolanu”, bardziej przypominającego bawełniany dżersej, niż sztuczne włókno, chodziłam kilkanaście lat!), jak Olimpia ze swoimi swetrowymi dzianinami (golf, nabyty gdzieś w połowie lat 80, przeżył dłużej niż wspomniana sukienka…), i ani słowa o obuwiu, które przecież prawie na równi z odzieżą stanowiło o modnym wyglądzie (na przykład takie chodaki z wierzchem z haftowanego teksasu, albo słynne zimowe relaksy...).
Część poświęcona czasopismom dyktującym modę skupia się głównie na miesięczniku „Ty i ja”, w którym moda była obecna jako jedna z wielu dziedzin, i na „Przekrojowej” rubryce mody prowadzonej przez Barbarę Hoff. A gdzie „Przyjaciółka”, która w latach 50 była prawdziwą wyrocznią mody dla robotniczo-chłopskiej części społeczeństwa (osobiście skorzystałam o tyle, że z egzemplarzy przechowymanych przez babcię pracowicie odrysowywałam sobie, używając papieru śniadaniowego w roli kalki technicznej, sylwetki modelek w redingotach, szmizjerkach i princeskach)? Gdzie „Wykroje i Wzory”, nieoceniona pomoc dla krawcowych i dziewiarek-amatorek (dla siebie nie udało mi się nic skroić, ale spodenki dla pluszowego misia i owszem, a sweterki, szydełkowane kołnierzyki i skarpety były na porządku dziennym)? Gdzie „Świat Mody”, publikujący zdjęcia z paryskich pokazów (gdzieś od późnej podstawówki marzyłam o futurystycznej kiecce z kołnierzem-stójką i niezliczonymi suwakami i o spodniumie w stylu safari. Nazwisk projektantów już oczywiście nie pamiętam, to znaczy, pamiętam kilkanaście, ale nie wiem, czyje były akurat te projekty)?
Jest trochę „ubraniowych” wspominków ludzi ze świata artystycznego – ale stosunkowo mało o tym, jak rzeczywiście wyglądała polska ulica w latach 1945-89 i jak tzw. szary obywatel radził sobie z brakami rynkowymi (a też byłoby o czym pisać!).
To, co jest, jest napisane świetnie i jako takie zasługuje na docenienie, jednak lekkie wrażenie niedosytu pozostaje.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.