Dodany: 13.09.2009 21:28|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

Parę letnich obrazków


Czerwiec.
Wzdłuż wydm biegnie aleja spacerowa; idąc nią, mam z jednej strony domki i domy wczasowe, z drugiej pofałdowane pagórki piasku porośniętego trawami. Ilekroć idę tamtędy, szukam śladów bliskości morza i nigdy nie znajduję ich - tylko szum fal upewnia mnie o bliskości granicy między lądem a wodą. Wiedząc o ostrości tej linii granicznej, dalej szukam strefy pośredniej, obszaru wymieszania morza i ziemi, jakichś macek, które morze wyciąga dalej, między domy i drzewa, może soli w powietrzu i na liściach drzew, a znajduję jedynie drzewa wykręcone wiatrem wiejącym od wody. Idąc i patrząc na ziemię wokół z tak licznymi śladami końca wiosny, zapominam o morzu, gdy nagle, poprzez maleńką wydmową przełęcz, między kołyszącymi się wysokimi trawami rosnącymi o dwa kroki ode mnie, widzę je - dotykające nieba. Stoję i patrzę tam, daleko, ale wystarczy drobny ruch oczu, by widzieć tuż obok szyszki sosnowe: nastroszone leżą w piasku, są wielkie, większe od kutra widocznego w oddali, a po zwieszającej się ku mnie gałęzi chodzi biedronka. Horyzont odległy o całe kilometry, kontrast odległości i żywiołów, przykuwają mnie do tego miejsca swoim urokiem, ilekroć przechodzę tamtą alejką. A parę kroków dalej wielki buk pręży swoje muskularne ciało, i wbijając w piasek obnażone, sękate łapy, wiatrom pokazuje figę.
Później jednak znalazłem ślad morza w głębi lądu, bo kilometr od brzegu, chociaż ów ślad był tylko w nazwie: widziałem kępę wielkich mikołajków nadmorskich, kolczastymi liśćmi o błękitnym zabarwieniu broniących dostępu do swoich pięknych kwiatów.

Patrząc na targane wiatrem zarośla, obiecuję sobie wyjść wieczorem na plażę, zobaczyć fale przelewające się przez falochrony, na mewy odpoczywające na falochronach i podnoszące skrzydła przed podbiegającą do nich wyższą falą, ale gdy po prysznicu siadam przy biurku, ciepło pokoju rozleniwia mnie: tak dobrze, tak sucho... Dopiero odblask zachodzącego słońca - rzadkiego gościa ostatnich dni - na ścianach sąsiednich domów, wygania mnie na plażę.
Fale, strzelając białymi bryzgami wody, faktycznie przelewają się przez rzędy drewnianych pali, a morze oglądane pod niskim już słońcem nabrało intensywnej barwy ciemnego granatu. Szczyty fal jaśnieją, ale nie zwykłą swoją bielą, a połyskiem masy perłowej i roztopionego srebra. Zimny, silny wiatr przenika przez moją lichą kurtkę i kąsa mnie, ale nie żałuję wyjścia z ciepłego pokoju.

Stoję oparty o ścianę kontenera obserwując ruchliwą gromadę jaskółek. Najwięcej jest ich przy kałużach wody stojącej w koleinach; przyglądają się sobie? Z błędu wyprowadza mnie kolega, mówiąc o lęgnącym się tam robactwie - ich pożywieniu. No tak, lot jaskółek tylko wydaje się zabawą, w rzeczywistości będąc ich ciężką harówką dla zdobycia jedzenia. Podnoszę wzrok, i zaraz zapominam o tej prozaiczności: jaskółka, lecąc pod wiatr, trzepocze skrzydłami jak skowronek nad polami, albo jak gołąb, którego lot zawsze wydaje mi się ciężką walką z powietrzem; jaskółka nie walczy z przestrzenią, ona nad nią panuje, bo oto nagle kładzie się niemal na plecy w ciasnym wirażu, zatrzymuje się na moment, i gdy wydaje mi się, że zaraz spadnie, ona już mknie rozcinając przestrzeń ramionami rozłożonych skrzydeł - jaskółka, księżniczka przestworzy, czarny krzyżyk, symbol lata, radość moich oczu, mknie niesiona wiatrem, goniona moim wzrokiem - już nie za pożywieniem, a dla samej przyjemności lotu, budząc we mnie odwieczne, jakże ludzkie, pragnienie latania.

Bańka żarnika ma wielkość litrowej butelki. Wewnątrz niej tkwi mniejsza bańka, oraz siatka połączeń i jakieś metalowe elementy nieznanego mi przeznaczenia. Ostrożnie wkręcam żarnik w gniazdo wielkiego reflektora, mocuję jego podporę i sięgam po przewód zasilający. Wewnątrz małej bańki zapala się drżący, maleńki, niebieskawy płomień. Patrzę na niego zdziwiony - mimo posiadanej wiedzy - ponieważ płomień nie ma swojego źródła; nie świeci tam żaden rozgrzany drut, nic zupełnie, jakby powietrze uległo zapłonowi, tworząc światło z niczego. Wspomagany energią dostarczaną z elektrycznych trzewi potężnej lampy, gaz rozżarza się coraz bardziej, i już po kilkunastu sekundach nie widać szklanej bańki, jej miejsce zajęło małe słońce, które rażąc oczy coraz bardziej, nadal pęcznieje i jaśnieje - słońce uwięzione w szklanej rurze dwukilowatowego metalohalogena.
Słońce...
Podnoszę głowę i przez szybę w drzwiach patrzę na czyste niebo ponad zielonymi drzewami. Gdy wychylę się nieco, widzę słońce. Jest.
Jest lato! Pod wieczór pójdę na pola, minę opuszczony, dziki już sad, przejdę wzdłuż ogromnego pola zielonej jeszcze pszenicy, i idąc stromo opadającą drogą prowadzącą w otwierającą się przede mną dolinę, dojdę do kępy przydrożnych malin; będę jadł je całymi garściami, i znowu Leśmian będzie przy mnie, i zapach traw sięgających ramion będzie i ich falowanie w łagodnym wietrze biegnącym polami. Lato. Nigdy nie udało mi się tak nabrzmieć latem, jak udało się tym owocom, ale w tego lata uda mi się ta sztuka, będę miał swoją osobistą cząstkę słońca - na długie, płaczące wieczory listopada. Uda mi się! Jeszcze pięć godzin i pojadę, a teraz... Zgarniam myśli jak kwoka swoje pisklęta, pochylam głowę, ale zaraz muszę odwrócić oczy: nie widziałem już żadnych szklanych baniek, w ogóle nic nie widziałem poza kwadratem słońca płonącego iście atomowym żarem tuż przy mnie. Po omacku wyciągam rękę szukając wtyczki, a gdy wyszarpuję ją z gniazdka, ogarnia mnie ciemność; gdy po chwili mija, tuż poniżej górnej krawędzi szyby okiennej widzę słońce. Lato.

19.07.
Dzisiaj nie zdążyłem zobaczyć zachodzącego słońca, ale widziałem świecące morze. Ciemność zmierzchu była tylko na brzegu, rysując ciemnymi barwami sylwetki ludzi na plaży, podczas gdy morze świeciło blaskiem rtęci rozlanej na spokojnych, ociężałych falach, którym łuna zachodu nadawała metalicznego, czerwonego połysku. Na prawo, w kierunku wschodu, rtęć fal stopniowo zmieniała zabarwienie: błyskając tu i ówdzie szafirem i fioletem, rozlewała się w wielką płaszczyznę niebieskości, która dalej, w stronę linii horyzontu, stawała się granatowa, jeszcze dalej szaro-granatowa, aż w końcu rozpływała się w szarości zmierzchu, zacierając granicę między morzem a niebem.
Dzisiaj niebo było czystym, intensywnym pożarem zachodu rozpłomieniającym pojedyncze kłaczki na niebie, chmurki zupełnie odmienne od wczorajszych. Tamte były brzuchatymi olbrzymami spiętrzonymi w wysokie budowle o fantazyjnych, niemożliwych do stworzenia za ziemi kształtach, jakby stworzone w sennych rojeniach zwariowanego architekta marzącego o wieżowcach budowanych z delikatnej, lotnej, ale wyrazistej i spoistej substancji, wieżowcach sięgających tam, gdzie słońce jeszcze nie zaszło.
Patrząc na kształty niepodległe, zdawałoby się, prawu ciążenia, czasem przychodzi do mnie myśl o ich niezupełnie ziemskim pochodzeniu, a wtedy myśl idzie dalej, ku... Solaris, lemowskiemu oceanowi tworzącemu kształty niemożliwe do opisania; albo ku planecie, której widoki tak oczarowały Bregg'a w Powrocie z gwiazd - kolejny, tysięczny splot świata realnego z fantazją - tym razem literacką.
Wrażenie ogromu tych chmur, bajecznej swobody przestrzennych kształtów, ich niepodobieństwo do wszelkich kształtów ziemskich, w moim odbiorze niezmiennie potwierdza naszą "dwuipółwymiarowość", ludzkie nieobycie z pełnią trzech wymiarów. Kilometry dali? Nic niezwykłego, ale w połączeniu z kilometrami wysokości stają się niezwykłe dla naszych oczu - jak te chmury, zwykłe przecież, a jednocześnie tak nieziemskie, tak bajeczne.

27.07.
Hałas. Każda muzyka jest nią po przekroczeniu progu tolerancji moich uszu, a tutaj słucham - nie chcąc słuchać - okropną mieszankę.
Nieśmiertelna pszczółka Maja i równie żywotne kaczuchy, krok dalej skrzeczący ryk z głośnika zapewnia mnie o jednym kroku do zakochania, przez otwarte okno przejeżdżającego samochodu dopada mnie i przygniata do ziemi fala grzmotu przypominająca odgłosy pewnej wstydliwej czynności, ale jeszcze dalej słychać miły, taneczny rytm rock and roll'a.
Idę rozglądając się i rejestrując obrazki.
Pod ścianą ligustra tato pomaga dwuletniemu synowi wysikać się, a metr w lewo stoi kilka obrazów wystawionych na sprzedaż. Oglądam je przez chwilę, bo też tylko chwilę czasu są warte, a odwracam głowę w kierunku nowego dźwięku: zgrzytając i błyskając światłami, elektryczna ciuchcia dla dzieci kręci się wciśnięta w kąt między ścianą budynku a chodnikiem.
Your new style - czytam napis na jednym z niezliczonych namiotów handlowych. Wchodzę, rozglądam się, i widzę styl jarmarczny; chyba już wolę mój bezstylowy styl rodem z ciuchołków. Jest tańszy.
"what are you staring at?" - czytam na bluzce ponętnie rozpychanej biustem. Jako to na co?! - odpowiadam dziewczynie w myśli, ale oto kilka kroków dalej widzę na bluzce innej dziewczyny srebrzyste ślady dłoni i napis: "touch me". To ja już nic nie wiem: tamta zdaje się zabraniać nawet patrzenia, a ta zachęca do dotykania...
Opalone ramiona i uda dziewczyn emanują ciepło letniego słońca i seksapil, a pod metalowym płotem, za którym rozsiadł się tyleż razy oglądany dorodny kasztanowiec, skaczą mechaniczne pieski. Ludzie omijają je, a sprzedawczyni stoi oparta o ogrodzenie, jakby smutna, przywołując wspomnienie dziewczynki próbującej zarobić sprzedażą zapałek. Kupić? Podchodzę, ale widząc nieobecną minę dziewczyny - cofam się.
"Warkoczyki afrykańskie".
"50 % zniżki".
"Wafle według własnej receptury".
"Prawdziwe lody amerykańskie".
"Domowe pierogi".
"Meeega oferta". Jakaż to oferta jest tak wielka? Zaglądam do wnętrza plastikowych pudełek i widzę tam cukierki w formie długich batów o dziwacznych smakach. Shrek? Jak to smakuje?
Lody, gofry i zapiekanki, bursztyn, ozdoby i ozdóbki, chińskie zabawki, ciuchy i baloniki na druciku, gotowana i prażona kukurydza, piwo, piwo i znowu piwo. Jarmark.
Salon gier telewizyjnych zawsze kusi mnie wspomnieniem dawnej pracy w takim przybytku rozrywki, skusił więc i teraz.
Gra miała mnóstwo świateł i wielkie głośniki, żadnych przycisków, a przed nią była podłoga z pięcioma polami do stawiania na nich stóp. Ekran wyświetlał polecenia, a z głośników płynęła muzyka dyskotekowa. Taneczny automat, a na jego parkiecie zobaczyłem Grację. Tak po prostu. Bogini wcieliła się w postać tańczącej dziewczyny, ale zdradził ją wdzięk jej ruchów. Stałem i gapiłem się, oczarowany, ale czyż można mi się dziwić? Wszak śmiertelnik jest bezsilny wobec uroków tej, która z sobie tylko znanych powodów przybyła z nad Tybru tutaj, nad północne morze, by w niepozornej postaci zwykłej dziewczyny objawić swój powab.
Później wiele razy zaglądałem do tego salonu, ale bogini chyba wróciła do swojej ojczyzny...
Na plaży jest inaczej - pomyślałem patrząc na tyle razy widziane obrazki, ale nie bardzo potrafiłem określić różnicę. Dopiero widok dwojga młodych siedzących ramię w ramię na piasku tuż przy brzegu i gapiących się na morze, przypomniawszy mi odległe lata, pozwolił wyjść myśli ponad przyzwyczajenie. Rozejrzałem się: w mroku zmierzchu wszędzie wokół migały ekrany telefonów i aparatów fotograficznych, flesze błyskały całymi seriami, a z namiotu z piwem, rozsiadłego się nawet tutaj, na plaży, dobiegała głośna muzyka, w sąsiedztwie fal morza potrzebna jak ta dziura w moście. Patrząc na ludzi ustawiających się do zdjęć, albo ustawiających swoje aparaty, ludzi głośno rozmawiających i nawołujących się, przyszła mi do głowy myśl o bezskuteczności ich starań o uwiecznienie chwili: oni będą mieli zdjęcie, tylko zdjęcie, a chwilę łapie tamta para, wspólnie patrząca na zmienny, ruchliwy odblask zachodu na powierzchni morza. A może piszę tak tylko dlatego, że nie mam aparatu? Możliwe.

16.08
Co jest takiego niezwykłego w bagnach, że przyciągają mnie? - pytam się siebie stojąc na pniu pochyłego, prawie poziomo rosnącego drzewa, konarami podpierającego się o dno bajora z mętną wodą.
Uporczywe, wszędobylskie życie? Czy bagna to dla mnie swoiste współistnienie przeciwności, to symbioza życia i śmierci? Pierwotna, niekształtowana ręką człowieka przyroda?
Kilka małych drzewek, powoje otwierające piękne kielichy kwiatów, kołysząca się kępa wysokich traw bagiennych, jakieś kwiaty chwalące się nie wiadomo komu swoimi kolorami, a to wszystko na zwalonym, wystającym ponad wodę, zielonym od mchu pniu. Niżej, w wodzie, leży zmurszała kłoda drewna, wygląda jak krokodyl oczekujący swojej ofiary; o!, tutaj, te sęki, to jego oczy, pęknięcie na końcu do złudzenia przypomina półotwartą paszczę potwora. Tuż obok tatarak wznosi swe długie, smukłe liście ku nieruchomo trwającym, nagim gałęziom martwego drzewa. Po stojącej, zarośniętej rzęsą wodzie, biegają przedziwne stwory, a tuż przy mnie, u stóp, mała nornica wychyla się z ziemi i nerwowo rozgląda wokół.
Jak zawsze, tak i dzisiaj nie znajdę przyczyny uroku błot. Jedyna myśl błądząca mi po głowie jest trudna do wyrażenia słowami, jest niejasnym wrażeniem przenoszenia się w odległe czasy naszej ścisłej zależności od przyrody, i panowania tejże Przyrody na ziemi.
Bagna pod Kołobrzegiem. Te same - to moja uporczywa myśl w czasie ich oglądania - które naszemu Bolesławowi i jego wojsku tak dokuczyły tysiąc lat temu, i przez które ponownie musieliśmy się przedzierać wieki później, na przedwiośniu 45 roku.
Po drugiej stronie ścieżki inny świat: na piaszczystych wydmach kwitną i jednocześnie owocują gęste krzaki róż, ponad nimi czerwienieją już głogi, buki obsypują się kulistymi jeżami bukwi, a na piaskowych szczytach rosną sosny, od wiatrów chore na reumatyzm.
A o sto kroków w bok, na brzegu morza, w wodzie po kolana, stoi para pięćdziesięciolatków. Są zwróceni twarzami do siebie i obejmują się ściśle, głęboko, czule, tworząc piękny, ciepły obraz i budząc we mnie zazdrość.
Wszystko: nowe drzewa rosnące na powalonych starych pniach, maleńkie, różowe kwiaty na brzegu rozlewiska, buk czerwony tak opity słońcem, że wydaje się gorący, mała dziewczynka budująca zamki na plaży, łabędź dumnie kroczący wśród ruchliwej gromadki kaczek, morze, dzisiaj koloru czystego granatu i tamci dwoje, to wszystko zalane jest jaskrawym światłem letniego słońca tworzącym obrazy, którym już za parę miesięcy, w zimie, nie będę dawał wiary: niezwykłe obrazy lata.

19.08
Dzisiaj przechodziłem obok jarzębiny, tej samej, której białe kwitnienie oglądałem w maju; niestety, dłużej już nie mogę udawać, że nie widzę czerwieni jej owoców. Wiem, dziecinna to reakcja, ale takie zdarzają się mi często: otóż broniłem się przed dostrzeżeniem koloru owocowych kiści tego drzewa w nadziei opóźnienia przyjścia końca lata. Jesień zbliża się w zwykłym dla siebie czasie, ale to przeze mnie, ja zawiniłem i jarzębina. Ona ładnym kolorem owoców, ja ich dostrzeżeniem, dając w ten sposób przyzwolenie na przyjście jesieni.
Siedzę przy komputerze, ale przez otwarte drzwi patrzę na drzewa oświetlone zachodzącym słońcem. Jego blask jest ciepły, coraz cieplejszy i coraz bardziej złocisty, aż w pewnej chwili wznoszenie się barw ustaje, a w moment później cofa się. Kolory ciemnieją, zamierają, a ja, jak zawsze w czasie tej magicznej chwili, chciałbym dłoń wyciągnąć i zatrzymać... co właściwie? Słońce, jego blask na zielonej ścianie drzew? Niemożność uczynienia tego, moja bezsilność, wygania mnie na dwór, każe chłonąć każdą chwilę, zapamiętać każdy odcień z tej świetlistej palety barw słonecznych, ale rozprasza mnie szybkość jej przemian i nieuchronność zmierzchu, przeszkadza przyzwyczajenie uniemożliwiające przeżycie chwili zachodu w pełni, do zachłyśnięcia się... co ja piszę? Chciałbym czas zatrzymać w sobie, by móc przeżywać go bez końca, bez czasu, ale to kolejna niemożliwość, tutaj i teraz budząca niepokój, a nawet, bywa, rozdrażnienie, i dopiero gdy znika ostatni ślad słońca na wysokich drzewach, wzbierająca wokół szarość przynosi uspokojenie.

25.08.
Patrzę na jaskółki próbując uchwycić różnicę w ich lataniu. Bo przecież jest. Teraz ich lot nie zawsze jest tak roztrzepanie zawirowany jak w pełni lata, teraz one jakby próby robiły: ustawiają się pod wiatr i szybują w miejscu, lekko kołysząc się, a mnie wydaje się, że w ten sposób sprawdzają nośność swoich skrzydeł, a może badają wiatry. Myśl o możliwym powodzie tych prób budzi we mnie łagodny żal.

Stoję na krawężniku, rozglądam się, liczę ludzi na chodniku i malwy pod małym domkiem rybaka; zaglądam do wnętrza opustoszałych automatów sprzedających nie wiadomo co, wchodzę do barów i sklepów, rozglądam się po półkach i ladach, wychodzę na ulicę i całym ciałem chłonę orzeźwiający chłód sierpniowego przedwieczoru.
Słucham dźwięków bambusowych gongów zawieszonych na ścianie kiosku; grzeję w dłoniach onyksowe bibeloty wyłożone na ladzie ulicznego sklepiku; wchodzę w senne, boczne uliczki, i ponad parkanami zaglądam do wnętrza uroczych ogródków; mijam lampion schowany wśród liści klonu, obserwując chybotliwe przemiany ich barw, zawracam i patrzę jeszcze raz, i jeszcze.
Schodzę z oświetlonej promenady na jaśniejącą między drzewami dróżkę, w mrok, między majaczące kontury dużych drzew. Wciągam w płuca haust chłodnego, wilgotnego powietrza o przejmującym, dziwnym zapachu. To zapach zielonej wilgoci, zapach drzew, ale jeszcze coś, co w nieuchwytny sposób kojarzy mi się z latem, zapach tak silnie skupiający w sobie letnie wrażenia, że Lato spodziewałbym się zobaczyć gdzieś tutaj między sennymi drzewami.
Oglądam książki rozłożone przez ulicznego straganiarza, ale ich treść nie interesuje mnie; dotykam je, jestem tutaj, ale jednocześnie duch mój błądzi uliczkami miasteczka. Czego szukam? Nie wiem... Chyba smakuję swoją przedjesienną nostalgię.













(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3846
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 19
Użytkownik: norge 19.09.2009 20:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Czerwiec. Wzdłuż wydm bi... | Krzysztof

"Co jest takiego niezwykłego w bagnach, że przyciągają mnie?" Właśnie nie wiem, Krzysztofie, ale mam podobne odczucia. Coś w bagnach jest magicznego... Jak zwykle piękna czytatka. Dzięki.
Użytkownik: Krzysztof 28.09.2009 19:38 napisał(a):
Odpowiedź na: "Co jest takiego niezwy... | norge
Dziękuję, Diano. W poprzednią niedzielę byłem w górach, ściślej na Śnieżce. Gdy ze szczytu patrzyłem na Równię, dziwną tak wysoko w górach formację geologiczną, zobaczyłem oczka wodne na starych torfowiskach; wtedy, będąc po lekturze Twojego komentarza, pomyślałem o Tobie: że chyba chciałabyś, tak jak ja, pójść tam i zobaczyć je z bliska.
Powiem Ci jeszcze o jednym z powodów mojego ostatniego pójścia (i w ogóle chodzenia) w góry, ponieważ jest tutaj pewien związek z bagnami i Twoimi słowami. Otóż poszedłem chcąc posłuchać siebie i odkryć w końcu tajemnicę mojej fascynacji górami. Nie udało się - jak i w sierpniu pod Kołobrzegiem, ale gór mamy dużo, bagien też trochę jest, więc nie tracę nadziei.
Najlepszego dla Ciebie, Diano Północna.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 23.09.2009 19:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Czerwiec. Wzdłuż wydm bi... | Krzysztof
I kolejna wierna czytelniczka dziękuje za doznania estetyczne, spowodowane lekturą Twoich letnich zapisków.
A propos jarzębiny, ja mam to samo z bukami: co rano wyglądam z okna, żeby się upewnić, że jeszcze są zielone, że żaden nie ma jeszcze na sobie piętna nadchodzącej jesieni - jednej lub paru gałązek, naznaczonych plamami złotobrunatnych liści, jakby komuś tam na górze spadło z pędzla parę kropli farby. Póki ich nie ma - jeszcze nie koniec lata. Ale to już - przynajmniej w tym roku - fakt dokonany...
Użytkownik: Krzysztof 28.09.2009 19:42 napisał(a):
Odpowiedź na: I kolejna wierna czytelni... | dot59Opiekun BiblioNETki
A sumaka znasz, Doroto? To brzydkie drzewo, nie podoba mi się jego pień, jakby ciągle chory, nie podobają owoce szybko tracące tę drobinę urody danej im przez Naturę, ale sumak ma swoje pięć minut teraz, we wrześniu, bo wiele ładnej farby z Twojego pędzla kapie na niego, szybko zmieniając zieleń długich, wąskich liści tego drzewa w nasyconą czerwień.
Pisałem o jarzębinie ponieważ przechodziłem obok niej wiele razy w ciągu bez mała czterech miesięcy spędzonych w tym roku w Ustroniu Morskim, i jak zwykle przyszła mi do głowy myśl o związku przyczynowym między moimi obserwacjami a przyjściem jesieni, ale drzewem, które najczęściej oglądam jest brzoza. Do brzozy jesień szybko przychodzi, bo już w sierpniu widać na niej żółte liście, ale też jesień jest przy niej najdłużej, pozwalając stroić się brzozie jeszcze w końcu listopada, a nawet w pierwszych dniach grudnia, gdy sumak, buk, a nawet tak pyszny wczesną jesienią klon, stoją już nagie.
Dziękuję, Doroto. Dla Ciebie, wiernej czytelniczki, za chwilę otworzę moje dopiski i dokończę tekst o górach. Za kilka dni pojawi się tutaj.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 29.09.2009 21:53 napisał(a):
Odpowiedź na: A sumaka znasz, Doroto? T... | Krzysztof
Sumaki chyba tu u nas nie rosną, przynajmniej nie widziałam. Ale za blokiem naprzeciwko rośnie taka odmiana klonu, której liście na jesieni nie żółkną, tylko czerwienieją, na taki odcień intensywnego karminu. Cała korona jeszcze jest dość mocno zielona, i na tym tle cętki żywej czerwieni; zjawiskowo wygląda zwłaszcza rano, w promieniach wschodzącego słońca (pod warunkiem, że jakieś promienie widać, bo akurat w ciągu ostatnich dwóch dni to niekoniecznie, mgła się snuje, wilgoć wisi w powietrzu i wszystko jest rozmazane, rozmyte, przyszarzałe).
Użytkownik: koko 02.10.2009 19:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Sumaki chyba tu u nas nie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Przy drodze do mojego lasu i w nim także klony stoją intensywnie żółte, złote i mimo jesieni, mimo, że jesień przygnębia mnie i smuci, te płonące barwą klony cieszą serce i oczy. Choć królują tak krótko, o wiele krócej, niż Krzysiowe brzozy, lubię je chyba najbardziej. Za słoneczny kolor swoich liści.
Doroto, u mnie też mglisto, szaro i pochmurnie. A zapowiadali, że październik będzie pięęękny... może jeszcze będzie? Dziś dopiero mamy drugiego...
Złotych klonów, rudych dębów i czerwonych jarzębin życzę wszystkim. A Krzysiowi - długowłosych brzóz.
Użytkownik: Krzysztof 04.10.2009 17:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Przy drodze do mojego las... | koko
Pieszczotliwie brzmi moje imię w Twoich ustach... to znaczy.. jak to napisać? Pod Twoimi palcami? Dziękuję, Koko.
Długowłose brzozy, napisałaś. Ładnie, tak też myślę o nich, chociaż częściej te drzewa mają dla mnie długie ramiona. Gdy podchodzę do nich, one wyciągają do mnie swoje ramiona, i wtedy ten ich wyobrażony gest kojarzy mi się z witającymi mnie kobiecymi ramionami.
Pięknego października dla Ciebie. Niech ta jesień będzie wyjątkowa: bez smutku.
Użytkownik: madame seneka 04.10.2009 18:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Pieszczotliwie brzmi moje... | Krzysztof
Nie sposób oprzeć się Twoim słowom - hipnotyzujesz nimi jak fakir. Tym razem jednak jest to przyjemność zabarwiona bólem, bo - od kiedy pamiętam - nadmorskie obrazki, malowane słowem, zawsze sprawiały mi tylko radość. I chciałabym pognać nad morze, zobaczyć to wszystko, o czym piszesz, poczuć - a to przecież jesień już ... Trzeba będzie Twoją czytatkę schować do szuflady, między muszle nadmorskie, a wiosną wydobyć ją, i zabrać ze sobą.
Są książki, które nie są dla mnie ważne, ale znajduję w nich małe fragmenty, odpryski, które zapisuję, bo jest tak, jakby autor rozpoznał coś we mnie i ubrał w słowa. I Twoje morskie impresje przypomniały mi książkę Philippe'a Bessona "Być przez chwilę sobą" : "Jest listopad i wystarczy mi jedno spojrzenie, by wszystko rozpoznać. Nic się nie zmieniło, nic się nigdy nie zmieni. Wszystko znieruchomiało, zamarło, skamieniało. Czas niczego nie narusza. Rozpoznaję czerwone cegły, śliskie chodniki, puste ulice, latarnie, które jarzą się światłem porysowanym paskami deszczu, pozamykane okiennice, kościelną dzwonnicę, która wznosi się jak groźba. Rozpoznaję nazwy łodzi, szyldy sklepów. Rozpoznaję huk fal. Rozpoznaję zapach wilgoci, woń gwałtownych, wirujących podmuchów wiatru. Wszystko jest takie samo.
Tylko ja jestem obcy."
Jest tam jeszcze kilka słów - nie związanych z morzem - ale mogłabym je sobie powiesić na drzwiach zamiast wizytówki : "Lubię tylko obrzeża, granice, kresy, kontury. Nie ufam temu, co pośrodku, temu, co oczywiste."
Krzysiu - serdeczności.
Użytkownik: Krzysztof 07.10.2009 19:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie sposób oprzeć się Two... | madame seneka
Dziękuję za miłe słowa, Seneko.
Podoba mi się ten opis listopada, robi przejmujące wrażenie.
“...Każda chwila się liczy, każde drgnienie serca – najmniejsze, najsłabsze.” - pisał Gołubiew w "Bolesławie Chrobrym" - słowa, które ostatnio często wspominam. To prawda: są miejsca w książkach, które były pisane jakby dla mnie. I ja trzymam je w pamięci. Obok mnie, na brzegu stolika, leżą inne odpryski: bursztynowej barwy kamień znaleziony na polu gdzieś w Anglii, gładki otoczak wyjęty z nurtu czerwonego strumyka wpadającego do morza w pobliżu Ustronia, połyskujący kawałek Śnieżki z ostatniej wyprawy... Pomagają pamiętać.
Seneko, a może właśnie teraz pojechać nad morze? Chciałbym pójść pustymi, mokrymi ulicami, pójść na plażę i zobaczyć ją bez ludzkich śladów. Chciałbym jeszcze raz zobaczyć sztorm; raz jeden widziałem go, kilkanaście lat temu, we Władysławowie. Pamiętam ryk wiatru i fal, całą plażę pod wodą, wściekłe bryzgi wody na falochronach, pamiętam szaleństwo żywiołów, zanik granic między wodą, ziemią a powietrzem. Patrzyłem między palcami, bo na więcej nie pozwalał wiatr tak silny, że podwijał rzęsy ku oczom, i czułem się bardzo malutki, bardzo bezradny. Fascynujące przeżycie, o które trudno w lecie.
Gołubiewa zacytuję raz jeszcze, a' propos jesieni: “Lasy już zaczynały czerwienieć, czasem liść zrywał się z gałęzi, nierównym lotem – niczym okaleczony motyl – krążył ku ziemi, osiadał na wrzosowisku.” Liść krąży ku ziemi niczym okaleczony motyl... - piękne!
Tajemniczych granic dla Ciebie, Seneko:)
Użytkownik: koko 04.10.2009 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Pieszczotliwie brzmi moje... | Krzysztof
Na mojej ulicy, Krzysiu, rośnie długowłosa brzoza, i to tuż-tuż obok latarni. Kiedy wieczorem tamtędy przechodzę i światło latarni otula to drzewo, jego gałęzie nie wyglądają na ramiona, wcale nie. To długie, rozpuszczone włosy, trochę potargane, czasem z kropelkami wody, czasem spływające nieruchomo, czasem targane wiatrem - ale to włosy.
Chciałabym mieć takie długie włosy, które mógłby targać wiatr...
Użytkownik: Krzysztof 07.10.2009 19:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Na mojej ulicy, Krzysiu, ... | koko
Tak jak włosy mojej Małgosi:) Zawsze miała długie, a i bywały potargane gdy była mała. Z wielką przyjemnością czesałem je, jeśli tylko córka łaskawie mi pozwoliła.
Użytkownik: koko 09.10.2009 17:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jak włosy mojej Małgo... | Krzysztof
Ja nawet u córci nie mogę długich włosów czesać, bo mnie los chłopczyskami obdarzył :)
Użytkownik: naufraga 06.11.2009 21:14 napisał(a):
Odpowiedź na: A sumaka znasz, Doroto? T... | Krzysztof
Czas jakiś nosiłam się z zamiarem, by napisać słów kilka i odkryć "prawdziwą"- zdradliwą"naturę sumaka". Pozwalam sobie czytać Twoje zapiski Krzysztofie od dawna, urzeczona ich poezją,wnikliwością "badania struktury" i umiejętnością ożywiania:drzewa, kamienia,liści, słowa...Miałeś nosa ,co do brzydoty pnia sumaka..zanim wniknąłeś jeszcze w jego "złą duszę".Pyszni się kolorami, chwali otrzymanym bogactwem czerwieni i podstępnie rani.Bawiące się pod nim dzieci(znam osobiście) zostały najzwyczajniej w świecie poparzone muśnięciem jego liści.Ślady zniknęły po tabletkach i maści.A sumak?...nie na darmo ma kilka odmian- w tym sumak jadowity (Rhus toxicodendron L.)..cóż..Natura ma swoje wielkie i małe niespodzianki przed, którymi stajemy jakże często ..pozdrawiam..:)
Użytkownik: Krzysztof 06.11.2009 22:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Czas jakiś nosiłam się z ... | naufraga
Witaj, Naufrago.
W ogrodzie domu w którym mieszkałem w Anglii rósł sumak. Zawsze, ilekroć na niego spojrzałem, wydawało mi się, że jego gałęzie chcą łapczywie zawładnąć ogrodem, ale w końcu któregoś dnia litościwy wiatr wyłamał go z korzeniami. Moja gospodyni dała mi piłę do drewna oznajmiając, że skoro ma faceta w domu, to sama już nie musi. Ech. Musiałem pociąć spore drzewo na kawałki, co było mordęgą nie tylko z powodu używania kiepskiej piły, ale i z powodu złej aury, jaką to drzewo emanowało nawet po swojej śmierci. Czujesz emanacje drzew? Mnie to się czasem zdarza; rzadko bywa, by drzewo tak brzydko odpowiadało na dotyk. Nawet tak zimy indywidualista jak buk czasem potrafi dać w odpowiedzi odrobinę ciepła, ale sumak nie daje nic ponad wrażenie nieprzyjemnego odpychania.
Dziękuję za miłe słowa:)
Użytkownik: naufraga 07.11.2009 16:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Naufrago. W ogrod... | Krzysztof
Witaj,Krzysztofie.
Emanacja drzew...coś w tym jest.A może to nasze pozytywne nastawienie do niektórych gatunków wraca do nas zwielokrotnioną sympatią...?może to uśpione uczucia, tam się właśnie budzą?Niewątpliwie przyjacielsko i pozytywnie nastraja mnie brzoza( szczególnie ta ..płacząca)jej chropawa szaro-biel,wystawia się do pogłaskania, do wysłuchania tajemnic ,sekretów,a może do ich przekazania?..Skandalicznie rozklejam się przy kalinie(tej od liścia szerokiego i modrego potoku:)...biorąc od niej całe wzruszenie na zapas...A Twoje drzewo-pełne mocy?
I pozwolę sobie powtórzyć za Mistrzem Staffem:
"O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa,
W brązie zachodu kute wieczornym promieniem,
Nad wodą, co się pawich barw blaskiem rozlewa,
Pogłębiona odbitych konarów sklepieniem."
A gdybyś chciał popatrzeć na najpiękniejszą brzozę-płaczkę..
http://plfoto.com/317249/zdjecie.html
Pozdrawiam..:)
Użytkownik: Krzysztof 08.11.2009 17:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj,Krzysztofie. Emana... | naufraga
Są chwile, w których jestem pewny swojej umiejętności odbierania jakichś tajemniczych fluidów wysyłanych przez drzewa, a w innych chwilach mocno w to wątpię, tłumacząc swoje wrażenia w sposób najprostszy - fakturą kory (wszak gładką korę młodej brzozy milej się dotyka niż porowatą, spękaną korę akacji), albo myślę, że wszystko mieści się w mojej sympatii (lub antypatii) do drzewa: dobrze mi pod brzozą czy platanem, bo po prostu lubię te drzewa.
Jednakże w takich wyjaśnieniach czegoś mi brakuje, nie wszystkie swoje odczucia potrafię wytłumaczyć sympatią do drzewa lub gładkością kory. Bywa, że toczę dyskusję między sobą - technikiem i racjonalistą, a mną - marzycielem i prawie-politeistą: cóż z tego, że nauka nic nie wie o jakimś specyficznym promieniowaniu drzew, skoro jest to przecież żywa istota, i może rację mieli Grecy umieszczając w ich wnętrzu hamadriady - bóstwa drzew? Może właśnie to ona, drzewna nimfa, szepcze coś do mnie? Dlaczego nie? Wiem, że wśród brzóz lepiej się czuję, a moje myśli są pogodniejsze. Gdy przytulę się do brzozy, czasami bywa, że doświadczam dziwnych stanów świadomości.
Zajrzałem na podany adres. Owszem, ładne zdjęcie najpiękniejszego drzewa, ale ja mam ładniejsze. Zrobiła je dla mnie moja córka gdy miała kilka lat. Zeskanowałem je i trzymam w swoim laptopie. Zrobione przez moją córkę moje zdjęcie mojego drzewa.
Dziękuję za pozdrowienia. Przyjmij, proszę, moje.
Użytkownik: naufraga 09.11.2009 19:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Są chwile, w których jest... | Krzysztof
Przyjęłam :)
Każdy na prawo do subiektywizmu. Dla mnie najpiękniejsze zdjęcie, to zdjęcie od mojej córki, przez nią wykonane :)Niech żyją córki!
Pozdrawiam.
Użytkownik: Kuba Grom 17.11.2009 14:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Czerwiec. Wzdłuż wydm bi... | Krzysztof
Jakoś przegapiłem tą czytatkę. Urocze!
W te wakacje, pod koniec sierpnia, też byłem nad morzem, a właściwie nie tyle nad samym morzem co nad zalewem wiślanym, który jest niejako przedsionkiem Bałtyku. Było to we Fromborku, odbywał się tam zjazd miłośników astronomii, więc wraz ze znajomym zabrałem się z mojej dalekiej Białej, i po czterech przesiadkach (pociąg, pociąg, pociąg, autobus) trafiłem tam.
Zaskakująco mała, jak na na tyle znaną, miejscowość: Katedra, Zamek, Wieża, Kościół, Port, trochę domów nie specjalnie urokliwych ale i nie obdrapanych.
Wybrałem się nad zalew pewnego wieczoru, to było już po zachodzie słońca, dzień był ciepły, od wody wiała lekka bryza. Port był właściwie rozszerzeniem kanału wcinającego się w ląd na kilkadziesiąt metrów aż do podnóża Wieży Wodnej - wysokiej budowli z czerwonej cegły - czyli praktycznie do samego centrum. Obetonowany, z rzędem opon przyczepionych dla zamortyzowania "przybijania" do nabrzeża, wyciągający się dalej betonową ostrogą w morze.
Niebo ciemniało, być może tak jak ty to widziałeś, choć ja widziałem raczej różne odcienie żółtego, pomarańczowego, czerwonego a ostatecznie błękitnawy poblask. Kładło się to na wodzie, z razu zmarszczonej wiatrem, który jednak wkrótce ustał, tak że nie licząc nadbiegających ukośnie fal zalew zrobił się gładki. Gdy spojrzało się w stronę miasteczka, widziało się nad nim jasnego Jowisza, który odbijał się w tej wodzie (i w listopadzie można go zobaczyć - zerknijcie w pogodną noc na południe lub południowy zachód. Raczej nie pomylicie z czymkolwiek).
Potem pobrodziłem jeszcze przy brzegu, aż zrobiło si tak ciemno, że mimo całej estetyki wieczoru uznałem za stosowne udać się w mniej odludne miejsce.

Już dawno obiecałem sobie, że zacznę spisywać swoje spacery, może wyjdzie coś zbliżonego do twoich Zapisków, Krzysztofie?
Użytkownik: Krzysztof 18.11.2009 19:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakoś przegapiłem tą czyt... | Kuba Grom
Witaj, Kubo. Miło widzieć tutaj Twój komentarz.
Kiedyś, przed wiekami, byłem dwa razy w lecie nad zalewem. Z wypraw na mierzeję zapamiętałem zielony kolor wody zalewu i piaskowe wzgórze, z którego z jednej strony widać było otwarte morze, z drugiej zalew, a za nim brzeg kontynentalny. A poza tym mało więcej pamiętam. Wiesz, miałem wtedy coś około 20 lat i wielce zajmujące towarzystwo:)
Podobny widok zobaczyłem wiele lat później, bo w połowie minionej dekady. Otóż jest takie miejsce tuż przed Władysławowem, przy szosie, z którego widać, trochę w dole, koniec zatoki Puckiej, wielki sierp półwyspu topiącego swoje sosny w morzu na styku nieba i wody, a powyżej i dalej bezkres morza.
Jeśli odczuwasz potrzebę pisania, to już warto. I trzeba, głównie dla siebie. Zapewne należysz do tej grupy ludzi, do której i siebie zaliczam: ludzi odczuwających potrzebę pisania.
Nie masz przecież trudności z zamianą wspomnień na słowa, a jeśli dodasz do swoich umiejętności usilne starania wydobycia z siebie tego wszystkiego, co poruszyło Cię, oraz sporo pracy (miłej?), na pewno teksty będą dobre i - co ważne - coraz lepsze.
Chyba nic nie poprawia mi tak dobrze nastroju, jak napisanie tekstu, z którego jestem zadowolony - i takiej frajdy życzę Ci dużo, Kubo.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: