Dodany: 15.06.2014 23:55|Autor: zsiaduemleko

O tym, jak Benkowi było zimno, wersja druga


Szok i niedowierzanie, bo oto po raz pierwszy w dziejach ludzkości jedna powieść doczekała się dwóch wpisów mojego zaszczytnego autorstwa. Wydarzenie jak nic kwalifikujące się na główną stronę Onetu, coś czuję, że będzie skandal. Sęk w tym, że "Lód" zasługuje na drugi wpis; zasługuje także na trzeci i szósty; zasługuje na każde słowo, które jest napisane na jego temat. Po czterech latach z czułością zdjąłem swój przykurzony egzemplarz z półki i o mało przy tym nie zwichnąłem sobie nadgarstka. A potem zległem na posłaniu, zacząłem czytać ponownie i moja miłość do tej powieści została rozniecona na nowo, już od pierwszych stron wybuchając jasnym, strzelistym płomieniem, który przypalił mi brwi i rzęsy. Nie szkodzi, bo ten przyjemny żar pożądania - połączony z powolnym rozsmarowywaniem językiem kolejnych słów na podniebieniu, smakowaniem ich - ten żar niesie ukojenie, niesie satysfakcję, doszczętnie spala sceptycyzm, robi przemeblowanie w umyśle i każe mi mruczeć do siebie stale "jejku, jakie to fajne!". Pomyślałem więc, że pozachwycam się tą fajnością tutaj i prawie że dokonując samogwałtu nad wspomnieniami z lektury, oddam jej tym samym swoisty hołd. Bo ja chyba "Lodem" najzwyczajniej w świecie zaślepiony jestem i nie tyle nie dostrzegam jego wad (choć rzeczywiście nie dostrzegam), co nie obchodzą mnie one, nawet jeśli istnieją. Ludzie zwykle nie sięgają bez wahania po liczącą ponad tysiąc stron książkę, by przeczytać ją po raz kolejny, jeśli wcześniej nie pojawi się tęsknota za tym pięknem, ekscytacją oraz czystą przyjemnością, która udzieliła im się przy poprzednim kontakcie. To podstawowa potrzeba zaspokojenia tęsknoty motywuje nas do własnowolnych powrotów, więc otulmy twarz szalikiem, a następnie powędrujmy w objęcia Zimy, ponownie.

W 1908 roku, w środkowej Syberii coś błysnęło, coś huknęło i powaliło przy tym drzewa w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. To właśnie moment tajemniczej katastrofy tunguskiej Dukaj obrał za punkt wyjścia, w którym rozdwoił Historię. I to z jakim rozmachem! Aż chwilami żal, że nie żyjemy w tej drugiej odnodze, w której meteoryt tunguski wybudza (niczym jakiegoś potwora z głębin Ziemi), a może przynosi z sobą Mróz. I nie mam tutaj na myśli mrozu, podczas którego diesel sąsiada spod czternastki nie chce zapalić, a uszczelki drzwi przymarzły do karoserii, że klamkę urwiesz. Mam na myśli zimno, które w swoim otoczeniu nie pozwala człowiekowi oddychać, bo powietrze zamraża narządy wewnętrzne oraz płyny ustrojowe; zimno niemierzalne tradycyjnymi termometrami, bo zamarza rtęć; zimno skuwające lodem jezioro Bajkał aż po samo dno. A "ucieleśnieniem" tego wszystkiego są Lute - mobilne ogniska Mrozu, swoiste Anioły Lodu - wymrażające się z gleby i z wolna przemrażające się po powierzchni, paraliżujące wszystko w pobliżu, gdzie żadna ściana nie jest im przeszkodą, natomiast kontakt fizyczny z nimi to wyrok śmierci.

Miejsce impaktu nadal jest niedostępne dla ludzkości, a sam Mróz rozprzestrzenia się niczym szron na szybie, zamrażając przy tym Historię oraz nowe idee. Skutek z grubsza jest taki, że znana nam skądinąd I wojna światowa nie wybuchła (w zamian trwa konflikt Rosji z Japonią), Polski jak nie było, tak nie ma, mamy czternasty dzień lipca 1924 roku, a Benedykt Gierosławski to niepoprawny hazardzista, wiecznie zadłużony u żydowskich lichwiarzy karciarz, trochę pijak, trochę bumelant i kombinator, trochę matematyk nerwowo obgryzający paznokcie. Tego ranka akurat dogorywa on pod stęchłymi kocami, lecząc kaca w wynajmowanym warszawskim mieszkanku, kiedy przybywają po niego czynownicy Ministerium Zimy i kulturalnie eskortują przed oblicze Władzy Imperium Rosyjskiego. A tam dostaje bilet pierwszej klasy Kolei Transsyberyjskiej, tysiąc rubli i polecenie, by jechał na Syberię odwiedzić ojca. Gierosławski senior to skazany za udział w buncie zbrojnym eks-katorżnik, o którym krążą legendy, że wszedł w jakieś porozumienie z Mrozem oraz ma wpływ na Lute, a taki negocjator to nie w kij dmuchał. Benedykt ma oczywiście wątpliwości, ale już zdążył roztrwonić nieco rubelków, więc wsiada do pociągu i udaje się na spotkanie z ojcem, by go przekonać do... no właśnie - do czego? Rozmrożenia Europy? Niekoniecznie, ale to już rozległy wątek polityczny i ideowy, którego nie będę tutaj bardziej rozwijał.

Uf, muszę przyznać: trudno oddać choćby zrąb fabuły "Lodu" w kilku zdaniach i widzę, że tym razem również mi się nie udało. Niemniej to jedynie zmrożona kropla z tego, co Dukaj ma do zaproponowania, bo poruszyłem tutaj wyłącznie treść pierwszego, wprowadzającego rozdziału warszawskiego. Mnie już od początkowych stron powieść zafascynowała swoimi założeniami, przecudowną, choć niełatwą stylistyką i atmosferą oczyszczającego mrozu za oknem ogrzanych węglem warszawskich kamienic. A przecież "Lód" to cały fantastyczny świat złożony od nowa przez autora, świat z własnymi prawami, odrębnymi ideami, wyznaniami, a nawet eksperymentalną farmaceutyką. Przykłady można mnożyć długo: w efekcie ekstremalnie ujemnych temperatur zaistniało zapotrzebowanie na nowe surowce, a złoża tungetytu (znajdujące się w miejscu katastrofy meteorytu) pozwoliły na wprowadzenie w życie nowych projektów - m.in. stworzenie odpornego na Mróz żelaza (tęczowe zimnazo), natomiast spalający się w świeczce (ćmieczce) tungetyt pozwala uzyskać negatyw światła i cienia (ćmiatło i świecień). Zdaję sobie sprawę, jak chaotycznie może to brzmieć, dlatego się pohamuję w tym miejscu. Jednakże to wszystko wspaniale trzęsie zasadami fizyki i rozkosznie gilgocze wyobraźnię czytelnika, maksymalnie podkręcając niesamowitą atmosferę.

Nie potrafię zliczyć, ile razy przy lekturze "Lodu" poczułem się wspaniale, ale z pewnością więcej, niż szare oczy Christiana pojawiały się w trylogii o Greyu - a sami wiecie, że było tego wiele. Dukaj po mistrzowsku potrafi zbudować nastrój wokół nawet najkrótszego epizodu - wątku nie do końca istotnego, ale poszerzającego w jakimś stopniu wiedzę na temat otaczającego nas świata Mrozu. Wspomnicie moje słowa, gdy przeczytacie niby błahą historię palca Tadeusza Korzyńskiego; kiedy udacie się po wróżbę do zatopionej w ćmietle wdowy Welc; kiedy weźmiecie udział w pościgu za człowiekiem w żółtym płaszczu i oddacie przy tym swój pierwszy strzał z Arcymistrza, uzyskując imponujące efekty; kiedy trafiając między zwolenników Lodu i śmiertelnie wrogich im wyznawców Odwilży poznacie Piełkę; kiedy docierając do olśniewającego Irkucka opatulicie szczelniej twarz i włożycie okulary marostiełkowe, by zapobiec ślepocie; kiedy poczytacie o Balonowym Niemocie; kiedy z wystawnych dans-komnat udacie się do najlepszego burdelu w okręgu irkuckim; kiedy na dworcu Starej Zimy będziecie świadkami kulminacyjnych chwil jakże niepowtarzalnej podróży Transsibem; kiedy, kiedy, kiedy...

Wysokiej klasie fragmentów dorównują kreacje postaci - zarówno tych fikcyjnych, jak i rzeczywistych, bo obstawiam, że nazwiska w rodzaju Piłsudski, Rasputin czy Tesla mówią coś każdemu. Ten ostatni pełni wręcz jedną z głównych ról i bardzo słusznie, bo Nikola Tesla był jedną z najbardziej fascynujących postaci nauki, a do nowo wykreowanej rzeczywistości Dukaj dopasował go idealnie. Zarówno główni, jak i poboczni bohaterowie są doskonale pełnokrwiści, z zachowaniem proporcji, rzecz jasna. Benedyktowi trudno cokolwiek zarzucić i wstrzymam się tutaj z omawianiem jego zachowań, ale zaznaczę, że daleko mu do pięknego oraz gładkiego dżentelmena, choć lubi eksperymentować z zarostem i owłosieniem głowy. Nie wybaczę sobie, jeśli nie wspomnę o kwadratowym, grubo ciosanym ochroniarzu Gierosławskiego - Czingisie Szczekielnikowie. Podejrzliwym, markotnym, nieprzebierającym w słowach i czynach zabijace, któremu urokiem dorównują jedynie internetowe zdjęcia słodkich kociaków. Pan Szczekielnikow to w dodatku studnia trafnych rymowanek, mądrości życiowych i rozbudowanych obelg. Przepyszne.

"- Ciocia pana teraz przypilnuje, ja też muszę się wyspać, będę wyglądała jak upiór. Wieczorem mają urządzić tańce. Jak książę zapyta, niech pan powie, że się nie znamy, że spotkaliśmy się w podróży.
- Przecież -
Przesunęła dłoń na usta, tłumiąc słowa. Dotknęło się końcem języka opuszka jej palca. Pochyliła się nad posłaniem.
- Jak panu nie wstyd, panie Gierosławski! - szepnęła"[1].

Wisienką na torcie wspaniałości jest panna Jelena Muklanowicz. Mam wrażenie, że to właśnie za nią przez te lata najbardziej tęskniłem i uświadomiłem sobie to natychmiast po tym, gdy pojawiła się w treści. Początkowo emanująca czymś w rodzaju dziecięcej naiwności, skłonna do figli, z czasem zaczyna intrygująco pogrywać z Benedyktem, objawiając swoją szelmowską naturę. Każdy, dosłownie każdy fragment, w którym Gierosławski zostaje z Muklanowiczówną sam na sam, niesie jakiś ładunek wzajemnych uczuć i nieokreślonego erotyzmu. Chochlik w oczach, chochlik w kąciku ust. Noc spędzona w zaciemnionym przedziale, urozmaicona kolejnymi opowiadaniami z przeszłości mówi wiele, ale paradoksalnie nie mówi nic, bo nie sposób określić, co jest prawdą, a co fałszem. Taka wyzywająca gra. Relacja między Benedyktem i Jeleną rozwija się nad wyraz spokojnie, choć stale ciąży na niej iście burzowe napięcie, świadomość czegoś niedokonanego i obietnica. Panna w międzyczasie ukazuje nam wiele swoich obliczy i tylko od nas zależy, które z nich uznamy za prawdziwe. Może wszystkie? Może żadne? Raz filuternie przygryza własny palec, pozwalając Gierosławskiemu zlizać z niego kroplę krwi, innym razem reaguje błyskawicznie i trzeźwo na widok trupa, choć pozory podpowiadają, że powinna zacząć w panice piszczeć. Ukoronowaniem całości niech będzie ostatnia noc w podróży koleją, gdzie to co niedokonane jest prawdziwsze od dokonanego. Aż się chyba wtedy trochę spociłem i rozciągnąłem kołnierzyk w koszulce. Dalsze losy znajomości są skromniejsze, ale mają swoje momenty. Żal jedynie, że w Irkucku panny Muklanowiczówny tak mało, więc na pocieszenie ujmujący fragment:

"Przyskoczyło się do panny tracącej równowagę. Ale miast zdać się na ramię pomocne, wywinęła się i uciekła pod okno, czepiając się ciężkiego materjału zasłon.
- Zimny drań! - zawołała i cisnęła capniętym z etażerki bibelotem.
Się uchyliło się. Porcelana eksplodowała na ścianie.
Wyszczerzyło się zęby i jęło się skradać za panną na ugiętych nogach, wyginając ręce w łokciach w karykaturalnej pantomimie.
Rzuciła kolejnym przedmiotem. Nie trafiła. Zachichotała.
Podskoczyło się na lewej stopie, podskoczyło się na prawej stopie i wtem dało się susa za panną Jeleną.
Pisnęła i skryła się za biurkiem.
- Dzieci, dzieci! - wołał Nikola Tesla, machając długiemi ramionami nad walizą niedomkniętą. - Co wy robicie!
- Jak złapię, to pożrrrę!
- Złapie i pożre! - Załamała rączki.
- Jak złapię, cnotę porrrachuję!
- Cnotę porachuje! - Zmarszczyła brwi. - Co takiego?"[2]

Nie wiem, na ile to wszystko, co powyżej napisałem, jest zrozumiałe i czytelne dla kogoś, kto z "Lodem" styczności nie miał, ale czuję, że trochę mi ulżyło. Przynajmniej mam świadomość, że próbowałem pewne odczucia ująć w słowa, nawet jeśli nie do końca się udało. Co mnie pozytywnie zaskoczyło przy drugiej lekturze, to ciągłe trafianie na fragmenty, których nie pamiętałem. Przy takiej objętości książki i czasie, który minął, to chyba normalne, niemniej miłym uczuciem jest przez krótką chwilę poczuć się, jakby to był pierwszy raz. Dukaj ze swoją monumentalną powieścią jedynie umocnił się na moim prywatnym podium i stwierdzam, że "Lód" przez lata nic nie stracił, a wręcz zyskał. Każdemu życzę takich czytelniczych rozkoszy. Delicje.



---
[1] Jacek Dukaj, "Lód", Wydawnictwo Literackie, 2009, str. 317
[2] Tamże, str. 495.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10217
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 17
Użytkownik: Frider 17.06.2014 09:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Szok i niedowierzanie, bo... | zsiaduemleko
Pogilgotałeś mi wyobraźnię, że się tak wyrażę, czerpiąc garścią z Twojej recenzji :)
Użytkownik: Kuba Grom 17.06.2014 11:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Szok i niedowierzanie, bo... | zsiaduemleko
Z przyjemnością się czyta takie recenzje...

Ale jedno zastrzeżenie - jest w książce jeden fragment słaby, tchnący sztucznością niemal jak zakończenia u Sapkowskiego, mianowicie moment kulminacyjny i okoliczności jakie sprawiły, że bohater spotkał się z ojcem sam jeden. Tyle wątków chciał pozamykać na raz aby doprowadzić do zamierzonej sytuacji.
Użytkownik: zsiaduemleko 18.06.2014 02:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Z przyjemnością się czyta... | Kuba Grom
Kurczę, tak jak pisałem - nie dostrzegam wad tej powieści, ale rozumiem, że mogę być najzwyczajniej w świecie zaślepiony. Drugi raz czytałem i drugi raz nie zauważyłem w tym fragmencie nic ujmującego. Był wyjątkowo burzliwy jak na całość, ale też nie oczekiwałem, żeby do spotkania doszło przy towarzystwie całej procesji pobocznych postaci. Skończyło się na spotkaniu "w cztery oczy" i nie mogę mieć do tego zastrzeżenia. Rozwiniesz?
Użytkownik: Kuba Grom 18.06.2014 17:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Kurczę, tak jak pisałem -... | zsiaduemleko
Chodzi mi raczej o to jak wyeliminowano całą resztę aby te spotkanie w cztery oczy mogło zajść - autor wyciągnął na wierzch wątek o którym ledwie się wspominało i który zaistniał tylko po to aby do takiej sytuacji doszło, i to w dodatku zaraz po innym nieprawdopodobnym zdarzeniu. To deus ex machina a rebous. Poprzednio fabuła szła w taki sposób, że kolejne zdarzenia następowały zupełnie naturalnie, zaś tutaj na wierzch wyszedł szkielet fabularny i dawało się zauważyć, że wydarzenia o małym prawdopodobieństwie nawet w realiach powieściowych zostały stłoczone dosyć sztucznie po to, aby zrealizować zamierzony finał.
Stąd zresztą porównanie do zakończeń u Sapkowskiego. Sposób w jaki wyeliminował wszystkie postaci pod koniec sagi, w wyniku nie wiadomo skąd się biorącej bitwy zdradzał podobne cechy - że się nagle dzieje wszystko aby możliwe było tylko jedno zakończenie i nagle zza gęstej prozy wypada nam łapa twórcy.
Użytkownik: Bibliomisiek 17.06.2014 13:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Szok i niedowierzanie, bo... | zsiaduemleko
U mnie "Lód" ma zarezerwowaną powtórkę najbliższej zimy; już tęsknię za tą książką, podobnie jak Ty miałeś :)
Użytkownik: sowa 17.06.2014 20:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Szok i niedowierzanie, bo... | zsiaduemleko
Omatko, no. Aż chyba w końcu przeczytam "Lód", chociaż czego jak czego, ale zimna to naprawdę nie znoszę całą sową.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 17.06.2014 21:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Omatko, no. Aż chyba w ko... | sowa
Ooo, kochana Sowo, najbiblionetkowsze życzenia z okazji Sowiego jubileuszu!
Użytkownik: sowa 19.06.2014 01:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Ooo, kochana Sowo, najbib... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję :-*.
Użytkownik: zsiaduemleko 18.06.2014 02:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Omatko, no. Aż chyba w ko... | sowa
Całą Sową powinnaś przeczytać. Przynajmniej spróbować. Zrozumiem, jeśli między Wami nie zaiskrzy, ale chociaż porozmawiajcie chwilę. Idzie upalne lato, trochę zimna może się przydać. Trzymam e-kciuki.
Użytkownik: sowa 20.08.2018 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Całą Sową powinnaś przecz... | zsiaduemleko
Może nie tak zaraz, ale się zabrałam. Po jakichś stu stronach wszakże odpadłam od „Lodu” z hukiem (książki o podłogę) i drżeniem (rąk po próbie utrzymania tejże książki w pozycji dolekturowej). Oraz z absolutną pewnością, że przeczytać go muszę. No i jakiś czas później dzięki e-bookowi (zwycięstwo ducha nad materią) to zrobiłam.

Co za wyobraźnia, co za wizja, co za podejście do źródeł, czyli: co za opowieść i bohaterowie jacy!, no słów mi brak z tego zachwytu :-); język mnie oczywiście zachwycił (polszczyzna sprzed reformy ortografji, rusycyzmy-neologizmy i neologizmy w ogóle, a wszystko uzasadnione okolicznościami, ową teraźniejszością wynikłą z alternatywnej wersji historii – dla filologa dzika przyjemność). No, słowem, mam już własny dwójegzemplarz – papierowy dla przyjemności posiadania (owszem, tak właśnie), a wirtualny do celów lekturowych – i za czas jakiś przeczytam „Lód” znowu. Raz jeszcze dziękuję Ci za przekonujące recenzje i dodatkową zachętę :-))).
Użytkownik: zsiaduemleko 21.08.2018 16:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Może nie tak zaraz, ale s... | sowa
A jednak się udało, choć łatwo, widzę, nie było ;)
Ja już o Lodzie powiedziałem chyba wszystko w dwóch swoich opiniach, bo jedna to było za mało. To mój ścisły Top5, pewnie nawet Top3 książek życia, w ciągłych planach do kolejnej lektury (i prawdopodobnie nigdy z pełną świadomością nie powiem sobie "ostatni raz czytam Lód i nie zamierzam do niego wracać"). Lubię poczytać sobie wrażenia innych czytelników, ich interpretacje, domysły, wnioski (nawet te zbyt daleko idące). No i uwielbiam obcować z treścią Lodu, jego stylem, składnią, słownictwem, chłodem. Trzeba przeczytać. Buziaki Sowo.
Użytkownik: mchpro 18.06.2014 08:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Omatko, no. Aż chyba w ko... | sowa
Na pewno warto spróbować.

Ja spróbowałem i nie mogłem się oderwać. I jestem pewiem, że jeszcze tam wrócę.
Użytkownik: Sznajper 19.06.2014 01:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Szok i niedowierzanie, bo... | zsiaduemleko
Trochę się uczepię szczegółu, bo recenzja bardzo mi się podoba i nabrałem ochoty na powtórkę "Lodu", ale naprawdę Jelena "filuternie przygryza własny palec"? Tak do krwi? Bo to chyba trzeba mieć albo bardzo ostre zęby, albo nagły szczękościsk.
Użytkownik: mattid 20.06.2014 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Szok i niedowierzanie, bo... | zsiaduemleko
A ja zaczęłam czytać i mnie rozwaliła totalnie scena wymiotowania w wychodku i rozgniatania prusaków kciukiem. Albo miękkie były pancerzyki chitynowe, albo kciuk jakiś ołowiany. A poza tym, czy tam nie było zimno? Prusaki raczej nie wyłażą w ziąb i czego szukały w wychodku? Resztek jedzenia? Olbrzymie fuj i już dalej nie czytam! ;-S
Użytkownik: LadyTifa 26.08.2016 13:21 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja zaczęłam czytać i mn... | mattid
Może nie jest to najwłaściwsze miejsce, na tego typu wyznanie, ale... właśnie zakończyłam pierwsza lekturę Lodu i wręcz nie wyobrażam sobie powrotu do rzeczywistości lata. Książka zupełnie mnie pożarła, oczarowała i na wiele wiele dni pozostawi marostiekłowe rozbłyski na widzianej rzeczywistości:) Podobnie jak Ty, uważam Jelene za niebywała wręcz perełkę w tej misternej kolii, a zakończenie...
Użytkownik: zsiaduemleko 26.08.2016 17:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Może nie jest to najwłaśc... | LadyTifa
Każde miejsce jest właściwe by wyrazić swój zachwyt Lodem Dukaja, więc nie martw się. Lód jest jedną z tych powieści, które potrafią całkowicie zaskoczyć, zauroczyć i robi to w niepowtarzalnym stylu. Mimo, że nie jest to najłatwiejsza lektura, to potrafi ona zmotywować, zaciekawić i zachęcić do walki z kolejnymi stronami, a kiedy już dotrze się do końca... cóż, niewiele jest krytycznych głosów. Kolejne lata lecą, kolejni zafascynowani czytelnicy przybywają. Cześć LadyTifa, witaj wśród swoich ;)
Użytkownik: naufraga 26.08.2016 21:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Szok i niedowierzanie, bo... | zsiaduemleko
Tak wszyscy nazachęcali, nagilgotali,że biorę się do czytania..zobaczymy :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: