Przedstawiam
KONKURS nr 81 pt.
CZAROWNICE w LITERATURZE,
który przygotowała
Krasnal(ka):
Znasz ją.
Przywołuje cię zakrzywionym paluchem. W drugiej ręce trzyma zatrute jabłko.
Jest o wiele piękniejsza (i brzydsza), niż sobie wyobrażasz.
Ma władzę nad miłością, śmiercią, płodnością i pogodą.
To czarownica.
Żałujesz, że nią nie jesteś.
Z wyjątkiem chwil, gdy zapalają się stosy.
Zapraszam na kwietniowe spotkanie z czarownicami i wiedźmami. Przez wieki towarzyszyły ludzkości – uzdrawiały, pocieszały, wieszczyły, dostarczały miłosnych napojów, ale i trucizn. Przerażały, uosabiały wszelkie zło. Płonęły. Fascynowały i wciąż fascynują.
W literaturze obecne są od dawna, w najróżniejszych postaciach i rolach. Przed Wami krótki przegląd tej obecności.
Maksymalnie można uzyskać 60 punktów, po jednym za autora i za tytuł każdego z fragmentów.
Po odgadnięciu autora można jeszcze tylko 3 razy strzelać w tytuł.
Mataczyć można, bo cóż byłby to za konkurs bez mataczeń:) Ale proszę o podpowiedzi raczej subtelne, z wyłączeniem podpowiadania kto co czytał. Takie informacje dostaniecie mailowo, jeśli sobie zażyczycie.
Odpowiedzi wysyłajcie na adres: [...]
W tytule poproszę o wpisanie nicka i numeru kolejnego maila.
Termin nadsyłania odpowiedzi minie
28 kwietnia (wtorek)
o północy.
No, skoro formalności mamy za sobą, to zapraszam do chatki, miłe dzieci...:)
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
Jestem groźna czarownica,
Cha-cha!
Zna mnie cała okolica,
Cha-cha!
Kiedy dnieje, kogut pieje,
Ja się śmieję
Ucha-cha!
Mam ja wilka na posługi,
Cha-cha!
Czy to słoty, czy szarugi,
Cha-cha!
Wicher wieje, z nieba leje,
Ja się śmieję
Ucha-cha!
Piernikami dzieci nęcę,
Cha-cha!
Kto tu wszedł nie wyjdzie więcej.
Cha-cha!
Piec się grzeje, żarem zieje,
Ja się śmieję
Ucha-cha!
2.
Wtedy rozległ się trzeci świst. Żołędzie przestały lecieć, a leżące pomioty piekielne ujrzały czarownicę. Była to przygięta w pół babina, odziana w brunatną kieckę, w chustce na głowie, wspierająca się na sękatym, wygiętym jak hak kosturze. Wystawał on babie prawie nad plecy, ale nie dlatego, iż był taki długi, lecz że wiedźma tak się zgarbiła. Przeto starucha głowę miała jakby w pasie. Bystro popatrywała małymi oczkami na przybyszów, a że leżeli, to i lepiej, bo nie musiała głowy zadzierać. A obu diabłów uderzyła w babie głównie hakowatość. Kostur, plecy, nos i broda – wszystko miało postać haka. Nos był tak długi, że dotykał równie długiej i wygiętej (częściowo za sprawą braku zębów) brody. Schodziły się razem (ta broda z nosem) niczym ostrza cęgów katowskich. Na nosie widniała jedna brodawka, a na brodzie dwie. Tu i ówdzie wyrastały kępki białej szczeciny. Aby zaś całkiem udziwaczyć swoją postać, babina trzymała na plecach ogromną wiązkę chrustu.
Diabły patrzyły na nią jak urzeczone (bo już były urzeczone, tylko o tym nie wiedziały), a babina, szur, szur, szur, podeszła do nich bliżej i zapytała gderliwie chrapliwym głosem, jakby coś w kotle bulgotało:
– Czegóż tu szukacie, moi mili? Chcecie się może ze mną zabawić? Już dawno nie pieścił mnie żaden diabełek...
3.
Słowo „chłopcy” jest tu może nie na miejscu, bo mimo że chodzili jeszcze do gimnazjum, byli prawie pełnoletni. Ważyli razem więcej, niż jest w stanie zjeść solidnie wygłodzony stukun. Kolesie mówili na nich Ciuma i Kolec.
Pamiętnego wieczoru szli alejką, pobłyskując odblaskowymi aplikacjami dresów. Zimna noc sprawiła, że w parku nie było nawet bezdomnego, którego można by skopać, czy staruszki, którą można by okraść.
– Do dupy, Ciuma – powiedział Kolec, łysy i szeroki w barach.
– No. Pizga jak diabli – odparł jego kumpel, tak samo łysy i szeroki w barach. – Wracamy do mnie na chatę?
– Taaa. Walniemy browara i zadzwonimy po jakieś dziweksy, a potem...
W tym momencie urwał, bo w krzakach po lewej stronie ścieżki dostrzegł światło. (...)
– Ccc...co to, Kolec? – spytał Ciuma.
Czuł, że gdyby nie golił głowy, włosy stanęłyby mu dęba.
– Niech zdechnę, jeśli wiem.
Przed nimi majaczyła chatka na kurzej nóżce. Z jej okna padało światło. W powietrzu czuć było zapach świeżego piernika.
– Może Olo dosypał nam kwasu do odżywy?
– I niby obaj mamy tego samego zwida?
– A jaki jest twój?
– No, widzę chatkę na kurzej nóżce.
– Ja pierdykam. Mam dokładnie to samo! Zaraz pewnie wyjdzie Baba Jaga!
W tym samym momencie drzwi chatki się otwarły. Na ganek wyszła Baba Jaga.
– Czego mi się drą pod oknem w nocy? Matka was nie wychowali?
– Kuźwa! – stęknął Kolec.
– Co proszę? Tak kląć przy staruszce? Oj, nauczę ja ciebie moresu!
To mówiąc, Baba Jaga zmarszczyła ogromny nochal i machnęła kijaszkiem. Ciuma i Kolec poczuli nagle, że dzieje się z nimi coś bardzo dziwnego.
4.
W oddechu wiedźmy czuć było odór martwych od dawna istot, rozerwanych naporem gazów powstałych podczas procesu rozkładu. Jej śmiech był teraz martwym chichotem. Włosy były coraz rzadsze. Można było dostrzec płaty łuszczącej się skóry na czaszce. (...)
– Och, mój łojciec i ja jesteśmy jednym – powiedziała – tylko on, tylko ja i... kochanie, jeżeli masz choć trochę oleju w głowie, uciekniesz, wrócisz tam, skąd przyjechałaś, i to szybko, bo jeżeli tu zostaniesz, spotka cię coś o wiele gorszego niż śmierć. Nikt, kto umiera w D., nie umiera naprawdę. Wiedziałaś o tym już wcześniej, a teraz w to uwierz.
Iksa podniosła się jak na zwolnionym filmie. Zupełnie jakby obserwowała to z zewnątrz, zobaczyła samą siebie wstającą i odsuwającą się od stolika oraz siedzącej przy nim wiedźmy z przejmującym uczuciem zgrozy i niedowierzania; niedowierzania, ponieważ zdała sobie sprawę (po raz pierwszy), że ten mały, zgrabny stolik nie był zrobiony z ciemnego dębu, lecz z piernika. Na jej oczach wiedźma, wciąż chichocząc obłąkańczo i popatrując ukradkiem w stronę rogu pokoju swymi chytrymi, pożółkłymi oczami, odłamała kawałek blatu i wcisnęła łapczywie do czarnej przepastnej jamy, która była jej ustami. Filiżanki, jak się teraz przekonała, wykonane były z białej kory, oblanej bardzo dokładnie białoniebieskawym lukrem. Obraz Jezusa i zdjęcie Johna Kennedy’ego sporządzono z nieomal przezroczystej warstewki cukru, a kiedy na nie patrzyła, Jezus pokazał jej język, a Kennedy zrobił perskie oko.
– Wszyscy czekaliśmy na ciebie! – wrzasnęła wiedźma i jej pazury zachrobotały na blacie piernikowego stolika, ryjąc głębokie bruzdy w jego lśniącej powierzchni.
O tak! O tak!
Lampy sufitowe były z kul kolorowych landrynek, boazeria – z wąskich, długich pasków karmelu. Spuściła wzrok i zobaczyła, że jej buty zostawiały ślady na deskach podłogi, które wcale nie były deskami, ale kostkami czekolady. Zapach cukierków drażnił nozdrza. O Boże! To zupełnie jak w
Jasiu i Małgosi, to ta wiedźma, której zawsze tak bardzo się bałam, bo ona pożerała dzieci...
5.
Czarownice na obrazach Goi noszą stożkowate kapelusze bez ronda kojarzone w średniowieczu z heretykami. Takie nakrycie głowy może się wywodzić od wyobrażenia rogów, które oznaczają moc i są obecne na wizerunkach wielu bóstw pogańskich. Czasem taki kapelusz ma dwa czubki; dziś zwykle rysuje się go tylko z jednym czubkiem i z rondem (choć jest ono prawdopodobnie dopiero siedemnastowiecznym dodatkiem). Co ciekawe, stożkowate fryzury zawsze wzbudzały podejrzenia o konszachty z diabłem. W latach od 1440 do 1480 gdy wśród arystokratycznych dam we Francji modne były spiczaste fryzury, wielu duchownych – w tym sam biskup Paryża – potępiało tę modę, kojarząc czubek z rogiem, a róg z diabłem.
W każdym razie ów spiczasty kapelusz trzyma się głowy czarownicy równie mocno, jakby go ktoś przykleił niewidzialnym, magicznym klejem. Pożyczyły sobie ten kapelusz krasnoludki i twierdzą nawet, że jest ich wynalazkiem. Ale nawet ich podstęp z przefarbowaniem kapelusza na czerwono i skurczeniem go do niemal mikroskopijnych rozmiarów nie zwiedzie prawdziwego historyka czarownictwa! My wiemy, ze pierwsze nosiły go czarownice, nie krasnoludki, i w imieniu naszych pokrzywdzonych klientek domagamy się zaległych tantiem!
6.
Ona wcale nie jest prawdziwą królową. To straszna wiedźma, Biała Czarownica. Nienawidzą jej wszyscy, wszyscy mieszkańcy lasu. To ona zaczarowała cały ten kraj, tak że zawsze jest zima, a przy tym nigdy nie ma Bożego Narodzenia.
7.
Kawałek ziemi oczyszczono z trawy, pośrodku wznosił się kamień nagrobny, pionowy, lecz lekko przechylony w lewo. Przed nim, sześć stóp ziemi obłożono mniejszymi kamieniami. Zwykle tego nie robiono, lecz natychmiast zauważyłem coś jeszcze dziwniejszego. W poprzek spłachetka, przykręcone śrubami do zewnętrznych kamieni, leżało trzynaście grubych, żelaznych prętów.
Przeliczyłem je dwukrotnie, by się upewnić. (...)
– Nie ma się czego bać, to tylko martwa czarownica i to bardzo słaba. Pogrzebali ją w niepoświęconej ziemi za kościołem, niewiele mil stąd, ale wciąż się wykopywała. Nieźle jej nagadałem, lecz nie chciała słuchać, toteż sprowadziłem ją tutaj. Dzięki temu ludzie czują się lepiej, mogą spokojnie żyć dalej, nie muszą myśleć o podobnych rzeczach. To nasza praca. (...)
– Są tu jeszcze dwie czarownice, jedna martwa i jedna żywa. Martwa została pochowana na stojąco, głową w dół, i mimo to raz czy dwa w roku musimy prostować pręty na jej grobie. Nie zbliżaj się do niej po ciemku.
– Czemu pogrzebałeś ją głową w dół? – spytałem.
– To dobre pytanie, chłopcze. Widzisz, duchy martwych wiedźm są zwykle, jak to nazywamy, przywiązane do kości. Tkwią uwięzione w ich kościach, a niektóre nie wiedzą nawet, że nie żyją. Najpierw grzebiemy je głową do góry i w większości wypadków to wystarczy. Każda czarownica jest inna, ale niektóre wyróżniają się uporem. Taka uparta wiedźma, wciąż uwięziona w kościach, z całych sił próbuje powrócić do tego świata, zupełnie jakby znów chciała się narodzić. Musimy więc jej to utrudnić i pogrzebać głową w dół. Wyjście stopami do góry nie jest łatwe, ludzkie dzieci mają czasem ten sam problem. Ale nadal pozostaje niebezpieczna, więc trzymaj się z daleka.
Pamiętaj też, by omijać szerokim łukiem dół z żywą wiedźmą. Ta po śmierci byłaby jeszcze niebezpieczniejsza, bo czarownica tak potężna bez problemu powróciłaby na ten świat. Dlatego trzymamy ją w dole. Nazywa się Mateczka Malkin i wciąż gada do siebie. No, tak naprawdę szepcze. Jest zła do szpiku kości, ale od bardzo dawna przebywa w dole i większość jej mocy spłynęła w ziemię. Z radością dopadłaby chłopca takiego jak ty, toteż trzymaj się z daleka. Obiecaj mi, że nie zbliżysz się do niej. Przyrzeknij, niech to usłyszę.
8.
Jesteś Czarownicą z Twierdzy! Zacznij myśleć tak jak ona.
Gdyby to było takie proste, westchnęła w duchu Iksa. Jakoś myśląc o Czarownicy z Twierdzy, nie mogła nigdy sobie wyobrazić siebie na jej miejscu. Może dlatego, że ze wszystkich sąsiednich krain łupieżcy znosili plotki, jak to Czarownica z Twierdzy bierze kąpiel w krwi dziewic, przed śniadaniem karze zrzucić pachołków z murów, a po śniadaniu nadzoruje tortury w lochach, a takich rzeczy królewna absolutnie robić nie zamierzała. Nie dlatego, żeby szkoda jej było dziewic, pachołków czy torturowanych. Szkoda jej było samej siebie i własnego zdrowia na takie wygłupy.
9.
Powinnam mieć jakieś przeczucia. Rozumiecie, albo się tą czarownicą jest albo nie, holender. Wiedźmienie powinno wiązać się z gotowaniem zupy na wężu (skąd mam wziąć węża, może starczyłby węgorz?), tańcami goło pod księżycem – rekordy romantyzmu i reumatyzmu, oraz wieszczeniem Makbetowi. Co prawda żadnych Makbetów w okolicy nie było, ale wieszczenie by się przydało mnie samej, prywatnie, na użytek domowy. Wywieszczyłabym sobie zawczasu, jak zneutralizować panią-z-zerówki, która zrobiła piekło, bo Młody podpisał obrazek z liściem kasztanowca „marihłana”. (...)
Poza tym w nielicznych wolnych chwilach usilnie surfowałam po Internecie, poszukując czegoś o czarownicach. Jeśli brać pod uwagę tradycyjny wizerunek wiedźmy, kompletnie nie mieściłam się w żadnych kategoriach, bo ani nie byłam wiejską guślarką, zbieraczką ziół i akuszerką, ani miejską specjalistką od kabały, kącikiem złamanych serc i psychoanalizy w jednym. Biorąc pod uwagę zaś wytyczne literackie, brakowało mi garbu, bielma na oku, wystającego zęba, kurzajek i czarnego kota. Oraz miotły. Jak przypuszczałam, odkurzacz był zbyt nowoczesny. Z kartami zaznajomiona byłam jedynie w zakresie remika, pokera i Czarnego Piotrusia. Palenie na stosie też było jakby leciutkim przeżytkiem.
10.
W izbie bowiem siedziały trzy dorodne, młode dziewuchy, a jedna z nich właśnie przemówiła głosem Iksy (tylko młodszym i mniej piskliwym). Miały na sobie rozchełstane, głęboko wycięte kiecki, jakie zwykła przywdziewać wioskowa ladacznica. Tylko gdzież było owej ladacznicy o wdzięcznym mianie G. do zaczarowanej wiedźmy!
– Ja tak... za capem... przepraszam – wybąkał przejęty Igrek i uciekł.
Z wnętrza chaty dobiegł go zgodny rechot trzech wiedźm. Pokładały się ze śmiechu. Przezornie zrezygnował więc z kolacji i wrócił do swoich świń.
Rano Iksa wyglądała całkiem zwyczajnie.
– Ty się mnie boisz, Igrek? – zagadnęła.
– No, nie... – skłamał niezdarnie. – Nie bardzo.
– Bo nie ma się co bać. – Pokiwała głową. – Rację mają dziewuchy, strasznie się ostatnimi czasy rozleniwiłam. Zepsułam miotłę, przestałam się odmieniać zaklęciem „młoda-i-piękna”, nawet z nietopyrkami od dawna się nie włóczę. Ech, prowincja, stagnacja. Nie to, co kiedyś... – Zamyśliła się nad czymś posępnie. – Ale póki tu jesteś, nie będę czarować. Żebyś się zanadto nie spłoszył.
– E, mnie tam wszystko jedno – mruknął. – Zmieniajcie się, jako chcecie.
Tak? – rzuciła zalotnie Iksa. Zamachała chudziutkimi ramionami, odwinęła się żwawo i znów przed Igrekiem stała czarnowłosa dziewoja, którą onegdaj widział w chacie. – Dzisiaj jarmark w Zielonkach. Wrócę wieczorem. – Wyrwała sztachetę z płotu, podkasała wysoko kieckę, usiadła okrakiem i odleciała.
11.
Trzy to naturalna liczba dla czarownic.
A one straciły jedną. No, nie dosłownie straciły. Iksa była teraz królową, a królowych trudno nie zauważyć. Ale to oznaczało, że jest ich teraz tylko dwie zamiast trzech.
Kiedy są trzy, jedna może się starać doprowadzić do zgody w razie kłótni. Iksa świetnie się do tego nadawała. Bez niej Igreka i Zeta działały sobie na nerwy. Przy niej potrafiły we trójkę działać na nerwy wszystkim pozostałym na całym świecie, a to o wiele zabawniejsze.
I w żaden sposób nie da się Iksy odzyskać. Czy też, żeby być precyzyjną, nie da się Iksy odzyskać na razie.
Ponieważ wprawdzie trzy to dobra liczba dla czarownic, ale muszą to być odpowiednie trzy. Trzy odpowiedniego... rodzaju.
Samo myślenie o tym wprawiało Igrekę w zakłopotanie, co jest niezwykłe, gdyż zakłopotanie przychodziło Igrece równie łatwo jak kotu altruizm.
Jako czarownica nie wierzyła, oczywiście, w żadne okultystyczne bzdury. Ale istniały jedna czy dwie prawdy, głęboko zagrzebane w macierzystej skale duszy. I trzeba było się z nimi godzić. A wśród nich istniała ta dotycząca dziewicy, matki i... i tej trzeciej.
Uff... Udało się jakoś to pomyśleć.
12.
PIERWSZA CZAROWNICA
Rychłoż się zejdziem znów przy blasku
Błyskawic i piorunów trzasku?
DRUGA CZAROWNICA
Gdy bitwa owdzie wrząca
Dociągnie się do końca.
TRZECIA CZAROWNICA
Więc przed zachodem słońca.
PIERWSZA CZAROWNICA
Gdzie schadzka?
DRUGA CZAROWNICA
Jak ten chrust
Na wrzosach.
TRZECIA CZAROWNICA
Tam Igrek z naszych ust
Dowie się o swych losach.
PIERWSZA CZAROWNICA
Słyszę głos arcywiedźmy.
WSZYSTKIE TRZY
Ropucha skrzeczy. Jedźmy!
Szpetność upięknia, piękność szpeci;
Nuże przez mgły i par zamieci!
13.
– Eia!
Magna Mater! – krzyknęły chórem wiedźmy. Na ich krzyk nałożył się wybuch dzikiej muzyki, łomot bębenków, krzyk i zaśpiew także od okolicznych ognisk. Iksa – przytuliła się do Igreka.
– Na polanę! – krzyknęła rudowłosa. – Na Krąg! (...)
Domina gwałtownym ruchem zrzuciła płaszcz z obnażonych ramion. Wyszła na środek polany, mając u boków towarzyszki.
We trójkę stanęły, uchwyciwszy się za dłonie wyprężonych ku tyłowi rąk, twarzami na zewnątrz, plecami do wewnątrz, tak, jak w malarstwie przedstawia się niekiedy gracje.
–
Magna Mater! Trzykroć po dziewięć! Eia!
Do trójki dołączyły trzy kolejne wiedźmy i trzech mężczyzn, wszyscy, łącząc dłonie, utworzyli koło. Na ich przeciągły krzyk, zachęcający zew, dołączyli następni. Stając w takich samych pozycjach, twarzami na zewnątrz, plecami do stanowiącej centrum dziewiątki, sformowali następny krąg. Momentalnie stworzono jeszcze jedno koło, potem następne, następne i następne, każde kolejne plecami do poprzedniego i, rzecz jasna, większe i liczniejsze. Jeżeli tworzony przez dominę i jej kompanię
nexus otaczał krąg złożony z nie więcej niż trzydziestu osób, w kręgu ostatnim, zewnętrznym, było ich co najmniej trzysta. Igrek i Iksa, poniesieni rozgorączkowaną ciżbą, znaleźli się w kręgu przedostatnim. Z Igrekiem sąsiadowała jedna z zamaskowanych szlachcianek. Rękę Iksy ściskał dziwny stwór w bieli.
– Eia!
–
Magna Mater!
Kolejny przeciągły krzyk i rozbrzmiewająca nie wiedzieć skąd dzika muzyka dały hasło – tanecznicy ruszyli, kręgi zaczęły obracać się i wirować. Wirowanie – coraz szybsze i szybsze – odbywało się naprzemiennie, każdy krąg wirował w kierunku przeciwnym, niż sąsiadujący.
Sam widok powodował zawrót głowy, inercja ruchu, szalona muzyka i frenetyczne krzyki dopełniały dzieła. W oczach Igreka sabat rozpłynął się w kalejdoskop plam, nogi, jak mu się zdawało, przestały dotykać ziemi. Tracił świadomość.
14.
Czekała na to już od czasu, gdy Igreka opowiedziała jej o swoich lotach na Blokksberg. O orgiach, o rokoszy...
Drżącymi rękami przyrządziła maść. Tłuszcz barani przechowywała w pudełeczku już od tak dawna, że zdążył stwardnieć. Udało się go zmiękczyć, mieszając i podgrzewając. Następnie dodała magicznych ziół: lulka czarnego, szczwołu plamistego albo pietrasznika, jak nazywała go Igreka, i belladonny.
Kiedy maść stała się już wystarczająco miękka, Iksa rozebrała się i ułożyła pod drzewem, które przysłoniło ją gałęziami. Ziemia była tam ciepła i sucha, podłożyła sobie jednak pled. Posmarowała się maścią pod pachami i w innych miejscach na ciele, gdzie skóra była cienka i delikatna. Nasmarowała również kij, do którego przywiązała wcześniej włosy rozbójnika, i mocno przycisnęła go do siebie. To on właśnie miał ją zawieźć na Blokksberg. (...)
Raptem kij, na którym leciała, runął w dół i omal nie spadła. Przestraszyła się; poczuła, że dłonie robią się gorące, mocniej pochwyciła swego „konia”.
Nagle powietrze zaczęły ze świstem przecinać inne latające czarownice. Rozpoznała starą kobietę ze Szczeliny Ansgara; wesoło pomachały do siebie. (...)
Znalazła się na samym dole w kolejnej roztańczonej gromadzie. Zeskoczyła ze swego „konia”. Wyciągnęli ręce z zaproszeniem, by do nich dołączyła, nagle jednak zapadła cisza.
Na środku pojawił się sam Zły.
Popatrzył wokół po tańczących. Zatrzymał wzrok na Iksie. Wskazał na nią długim palcem.
Otaczające ich postaci nagle zniknęły. Iksa znalazła się z nim sam na sam w niewielkiej grocie, z której buchał żar i gęsty zapach zmysłowej miłości.
15.
A iż i między pospólstwem głośna rzecz jest, o ich przenaszaniu, nie potrzeba nic więcej dla dowodu przywodzić, niechaj na tym przestaną przeciwnicy, którzy takowego przenaszania, abo nie przyznawają, abo że się tylko w mniemaniu i fantazyjej dzieje, twierdzą. Którzy choćby też w błędzie swym zostawali, mniejszaby to i nie byłoby o co mówić, gdyby ten błąd ich nie był z szkodą wiary świętej. Ale widząc to, że oni do tego błędu ku rozmnożeniu czarownic i szkodzie wiary świętej, inszych do tego rozumienia przywodzić śmieją: gdy uczą, że wszelkie czary (które się prawdziwie i słusznie czarownicom, jako naczyniu szatańskiemu przypisuje) nic nie są w rzeczy samej tylko z fantazyjej i omamienia na niewinne ludzi się kładą, jako też i to przenaszanie zmamione. Za czym częstokroć bez karania, ku wzgardzie Stwórcy naszego, i rozmnożeniu ich wielkiemu zostawały i zostawają. Ani też dowody ich na początku położone, mogą im być pomocne, abowiem gdy przywodzą Kanon Episcopi, [...] który uczy, że tylko według mniemania i fantazyjej bywają przenaszane, kto tak jest niemądry, któryby chciał stąd zamknąć, że też rzeczy samą nie mogą być przenoszone.
16.
Jedne z bocznych drzwi, te po lewej stronie, otwarły się ze skrzypieniem i ubrana na czarno kobieta w chustce na głowie prześliznęła się, od pilastra do pilastra, aż do ołtarza świętego Antoniego Opata. Tam zapaliła przyniesioną przez siebie świecę, zatknęła ją w świeczniku z brązu u stóp posągu i, spędziwszy chwilę – ale bez przyklękania – przed ołtarzem, wymknęła się z kościoła, zwinna i cicha jak łasica.
– Kto to był?
– Po co tu przyszła?
– Są jakieś wieści?
– No dalej, Antek! Gadaj!
– To była Katarzyna, ta z ulicy Zamkowej – powiedział w końcu posąg świętego Antoniego.
– Ta czarownica?
– Tak, szanowny panie, ta sama!
– A czegóż to chciała, jeśli wolno wiedzieć? – zapytał święty Liboriusz pośród wrzawy wzburzonych głosów, którą sprowokowało ujawnienie tożsamości gościa.
– Zaproponować mi pewien układ.
– Tylko nam tego brakowało!
– Nie chcemy paktów z czarownicami!
– Do czego by to doszło!
– Do ognia z nią!
– Na Boga! – wzdrygnęła się święta Quiteria. – Nie wspominajcie o ogniu, jeśli łaska, bo dostaję gęsiej skórki!
– Wyświadczcie mi tę przysługę i nie róbcie bałaganu; pozwólcie, żeby Antek wytłumaczył, o co chodzi.
– To bardzo proste. Zachorowała oślica z zagrody Tomasza de Castello. Jako że weterynarz zniknął, tak samo jak ksiądz, i biedne bydlę jest o krok od śmierci, zawiadomiono Katarzynę w nadziei, że ją uleczy jakimś zaklęciem. Ale nic z tego nie wychodzi. Jej specjalnością są napoje miłosne, chiromancja, tarot francuski i podobne rzeczy. Na oślicach zupełnie się nie zna. Żeby cokolwiek zrobić, próbowała odmówić modlitwę dla ciężarnych, ale bydlęciu się nie polepszyło. Katarzyna przyszła więc, by mi zaproponować, że jeśli ja – w końcu jestem patronem zwierząt – pomogę jej uleczyć oślicę, to nałoży na mnie zaklęcie, które uczyni mnie odpornym na żelazo, wodę i ogień.
– A to bezczelna!
– Bezwstydnica!
– Diabelska zausznica!
17.
Długo wahałem się, ale w końcu poprosiłem go: – Opowiedz mi coś o czarownictwie. – Wahałem się, ponieważ jest to temat, o którym mówi się tu z niechęcią, a często po prostu pomija milczeniem.
– Już nie wszyscy w to wierzą – odpowiedział Kwesi. – Ale dużo ludzi – tak. Wielu po prostu boi się nie wierzyć. Moja babcia uważa, że czarownice istnieją i nocą spotykają się na wysokich drzewach stojących pojedynczo w polu. Ale czy babcia widziała kiedyś czarownicę? – pytałem ją. – To jest niemożliwe – odpowiadała z przekonaniem. Nocą czarownice osnuwają całą ziemię pajęczą nicią. Jeden koniec nici trzymają w ręku, drugi jest umocowany do wszystkich drzwi na świecie. Jeżeli ktoś próbuje drzwi otworzyć i wyjść na zewnątrz – porusza pajęczynę. Czarownice to czują i w popłochu znikają w ciemnościach. Rano można tylko zobaczyć strzępy pajęczyn zwisające z gałęzi i z klamek drzwi.
18.
Co do Medei, czciciele Hekate nigdy nie dali wiary przekazowi, że kapłanka Bogini o Potrójnym Obliczu zginęła w płomieniach. Utrzymywali, że Hekate przysłała po nią rydwan zaprzężony w skrzydlate węże i uniosła Medeę z płonącego pałacu.
W późniejszych czasach, kiedy zapanowała religia olimpijska, uważano Medeę za czarownicę i przypisywano jej coraz nowe zbrodnie.
W każdym razie Medea jest pierwszą znaną z imienia czarownicą, która zginęła na stosie.
Stosem był pałac królewski w Koryncie, podpalony jej własną ręką.
Odtąd stos stał się ostatecznym przeznaczeniem czarownic na przeciąg trzech tysięcy lat.
19.
Nie starcza klerowi stosów, ludowi obelg, dzieciom kamieni przeciwko tej nieszczęsnej. Poeta (także dziecko) innym w nią rzuca kamieniem, dotkliwszym dla kobiety. Sądzi bezpodstawnie, że była zawsze brzydka i stara. Czarownice wyobrażamy sobie jako straszliwe staruchy Makbeta. Ale okrutne procesy dowodzą czegoś wręcz przeciwnego. Wiele czarownic zginęło właśnie dlatego, że były młode i piękne. (...)
Czarownica przez tysiące lat była jedynym lekarzem ludu. (...) Oblubienica diabła i Zła wcielonego, która zrobiła tyle dobrego, wedle słów wielkiego lekarza Odrodzenia. Gdy Paracelsus w Bazylei w r. 1527 spalił cały dorobek medycyny, stwierdził, że tyle tylko wie, ile nauczył się od czarownic.
To zasługiwało na nagrodę. Otrzymały ją. Wynaleziono specjalne męki, wymyślono cierpienia. Sądzono je masowo, skazywano na podstawie jednego donosu. Nigdy tak nie szafowano życiem ludzkim. Pomijając Hiszpanię, klasyczną ziemię stosów, gdzie Maur i Żyd idą zawsze w jednym szeregu z czarownicą, pali się ich siedem tysięcy w Trewirze i mnóstwo w Tuluzie, w Genewie pięćset w trzy miesiące (1513), a osiemset w Würtzburgu prawie za jednym zamachem, tysiąc pięćset w Bambergu (dwa małe biskupstwa!). Sam Ferdynad II, bigot, okrutny cesarz wojny trzydziestoletniej, był zmuszony nadzorować zacnych biskupów, inaczej spaliliby wszystkich swych poddanych. Znajdujemy na liście würtzburskiej czarownika jedenastoletniego, ucznia szkolnego, czarownicę piętnastoletnią, w Bajonnie dwie siedemnastoletnie, bezwstydnie urodziwe.
Pamiętamy, że w pewnych epokach jednym tym słowem
czarownica nienawiść zabija, kogo chce. Zazdrość kobiet, pożądliwość mężczyzn chwyta za tak wygodną broń. Któraś jest bogata...
Czarownica! Tamta ładna?...
Czarownica!
20.
Procesy o czary były zmorą dla plebsu, właściwą instancję stanowiły bowiem sądy miejskie i wiejskie, zależne od dziedziców, a składające się czasem z analfabetów. Pławione w stawach i palone na stosach wiedźmy z reguły pochodziły z gminu. 11 kwietnia 1669 roku biskup kujawski Florian Czartoryski – późniejszy prymas Polski – podpisał w Smardzewie reskrypt, pod karą klątwy zabraniający nadużyć. Takich na przykład, jak poddawanie torturom bez dowodów winy, a na podstawie samego tylko oskarżenia. Powtórnego brania na męki osób odwołujących zeznania, jak również podpowiadania nazwisk rzekomych wspólników, zakazywania apelacji i tak dalej. Czartoryski zalecał sędziom karać za grzechy,
jednak nie tajemne i których trudno dowieść, lecz tylko jawne, na przykład zabójstwa, kradziestwa, wydarcia, oszukiwania i gwałty [...] cudzołóstwa także, obciążenia ubogich, pijaństwa, świąt nieświęcenie...
Zdaniem Zygmunta Glogera, okólnik Czartoryskiego wyprzedzał europejskie ustawodawstwo o cały wiek.
21.
Raz jeszcze próbowałem rzucić się za nią i raz jeszcze Iks, z pociemniałą twarzą, powstrzymał mnie.
– Stój spokojnie, głupcze – rzekł – dziewczyna jest zgubiona i pójdzie na stos.
Kiedy przybity i ogarnięty zawieruchą sprzecznych myśli obserwowałem całą scenę, wpatrując się w dziewczę, poczułem, że ktoś dotyka mi ramienia. Nie wiem czemu, lecz nim jeszcze obróciłem się, poznałem dotknięcie Igreka.
– Patrzysz na czarownicę, prawda? – zapytał. I wiedziałem, że nie ma pojęcia o mojej przygodzie, mówi więc tak dlatego tylko, że uderzyła go, był bowiem straszliwie przenikliwy w sprawach ludzkich, intensywność mojego spojrzenia.
– Nie... – zaprzeczyłem – nie patrzę... to jest może patrzę, ale to nie czarownica... nie wiemy, może jest niewinna...
– Patrzysz na nią, gdyż jest piękna. Naprawdę jest piękna? – zapytał z dziwnym zapałem, ujmując mnie za ramię. – Jeśli patrzysz na nią, gdyż jest piękna, i jesteś tym wzburzony (lecz wiem, żeś wzburzony, albowiem grzech, o który się ją podejrzewa, czyni ją jeszcze powabniejszą), jeśli patrzysz na nią i doznajesz żądzy, przez to samo jest czarownicą.
22.
Czuję się, jakby to nazwać, „łatwopalna". Dzisiaj w tym muzeum erotyki zauważyłam bardzo charakterystyczną prawidłowość. Było tam mnóstwo obrazów i rzeźb czarownic. To było dziwne i charakterystyczne w tym muzeum. Koniecznie tam idź, gdy będziesz miał minimum 90 wolnych minut następnym razem w Paryżu. A więc zauważyłam tam mnóstwo nagich czarownic. One właśnie były „łatwopalne". Na przykład wtedy, gdy palono je żywcem na stosach, l chociaż to było dawno, wydawało mi się, że czarownice to szczerze mówiąc tylko bezlitośnie karane niewinne kobiety. Karane przez mężczyzn, którzy nie mogli wybaczyć zdrady swoim żonom, więc, odreagowując, skazywali na stos obce kobiety, z którymi często sami zdradzali swoje żony, nazywając je czarownicami. Wiesz, co zauważyłam na tych obrazach i na tych rzeźbach? Te czarownice uśmiechały się płonąc.
23.
Niemal wszystkie społeczeństwa na świecie mają swoje pojęcie o czarach. Wszakże w Europie polowanie na czarownice było okrutniejsze, trwało dłużej i spowodowało więcej ofiar aniżeli gdziekolwiek indziej. Kiedy w prymitywnych społeczeństwach powstaje podejrzenie o gusła, możliwe jest stosowanie bolesnych prób celem ustalenia winy lub niewinności. Ale w żadnym znanym mi przypadku nie zmusza się czarownic do identyfikacji innych czarownic.
Nawet w Europie dopiero po 1480 r. zaczęto w tym celu stosować tortury. Przed r. 1000 nikogo nie stracono, dlatego że sąsiad rzekomo widział daną osobę w towarzystwie diabła. Ludzie oskarżali się wzajemnie o to, że są czarownicami lub czarownikami i że posiadają nadprzyrodzoną moc czynienia zła. Wiele również było domysłów dotyczących pewnych kobiet, które potrafiły latać i pokonywać wielkie odległości z niezmierną szybkością. Władze jednak niezbyt troszczyły się o systematyczne polowanie na czarownice i wymuszenie z nich przyznania się do zbrodni. W istocie Kościół katolicki pierwotnie podkreślał, że nie ma czegoś takiego, jak latające czarownice. W 1000 r. nie wolno było wierzyć, że takie loty rzeczywiście się zdarzają; później, po r. 1480, nie wolno było wierzyć, że się nie zdarzają. W 1000 r. Kościół utrzymywał oficjalnie, że loty czarownic to złudzenie wywołane przez diabła. Pięćset lat później Kościół utrzymywał oficjalnie, że ci, którzy twierdzą, że taki lot to tylko złudzenie, sami zawarli pakt z diabłem.
24.
– Oto dowód! – ryknął kapłan, kopnięciem wywracając kociołek. Na ziemię chlusnęła rzadka ciecz, osadzając na piasku kawałeczki marchwi, wstążki nierozpoznawalnej zieleniny i kilka małych kostek.
– Wiedźma warzyła magiczne konkokeje! Eliksir, dzięki któremu mogła w powietrzu latać! Do swego miłośnika wampira, by z nim obcować występnie i dalsze zbrodnie knuć! Znam ja czarowników sprawy i sposoby, wiem ja, z czego ten dekokt! Czarownica ugotowała żywcem kota! (...)
– Oto dowód! – wrzeszczał kapłan, podnosząc z parującej kałuży kostkę. – Oto dowód niezbity! Kocia kość!
– To ptasia kość – stwierdził zimno Iks, mrużąc oczy. – Sójki, jak mi się widzi, albo gołębia. Dziewucha trochę rosołu uwarzyła sobie i tyle!
– Milcz, pogański skrzacie! – huknął kapłan. – Nie bluźnij, bo cię bogowie skarżą rękami ludzi pobożnych! To wywar z kota, twierdzę!
– Z kota! Niechybnie z kota! – zawrzaśli otaczający kapłana chłopi. – Dziewka miała kota! Czarnego kota! Wszyscy widzieli, że miała! Wszędzie za nią łaził! A gdzie on tera, ów kot? Nie ma go! Znaczy ugotowany!
– Ugotowany! Ugotowany na dekokt!
– Prawda! Czarownica ugotowała kota na dekota!
– Nie trza innego dowodu! Do ognia z wiedźmą! A najprzód na męki! Niech wszystko wyzna!
25.
Przez pewien czas w pomieszczeniu panowała głucha cisza; Iks patrzył prosto przed siebie. Spotkanie z wiedźmą nie znosi lekkomyślności; Iks milczał, kropla po kropli wpuszczając w siebie Wielkiego Inkwizytora.
– Ruszamy – powiedział w końcu. – Po jednej. Kolejność nie gra roli.
Przeciągle zaskrzypiały okute drzwi. Zawiasy tradycyjnie nie były smarowane. Iks czekał.
Młoda. Poniżej trzydziestki. Nadgarstki i kostki w dybach – przez tych, co ją ujęli, uznana za dostatecznie niebezpieczną. Obojętna i harda mina...
Oczy Iksa w szczelinach kaptura zwęziły się. Stała przed nim wiedźma-tarcza, i ci, co ją wbili w dyby, wcale nie byli tacy głupi. Wiedźma-tarcza, której przyszło już pewnie spotykać się z Inkwizycją – bliski kontakt z przygotowującym się do rozmowy Iksem był dla niej udręką, jednakże nie uzewnętrzniało się to wcale. Wiedźma przyjęła uderzenie mężnie i z wprawą; tak samo gruba skóra bez bólu odbiera uderzenie bata. (...)
Fala jego naporu nakryła wiedźmę całą; przechwyciwszy jej dumne spojrzenie, Iks wkręcił się w nie, mierząc głębokość „studni”. Wiedźma szarpnęła się, ale w szeroko otwartych oczach nie było widać bólu. Tę tarczę wykuli nie dyletanci.
Iks rozluźnił się, poczuł na plecach oparcie fotela. Według jednolitej skali jej „studnia” ma siedemdziesiąt dwa. Wysoko. Nawet bardzo. Niebezpiecznie...
– Rozumiesz, co cię tu czeka? Będziesz rozmawiać ze mną czy mam ci pomóc opowiedzieć to, co chcę wiedzieć?
Przez policzek Magdy Rewer przemknął tik.
– Nie dasz rady.
– Tak? – Iks wychylił się do przodu.
Nic zamierzał wprowadzać w czyn swoją groźbę. Przedzieranie się przez jej tarczę i to na poziomie siedemdziesięciu dwóch, to po tak ciężkim dniu, wcale nie było jego marzeniem. Ale wiedźma zinterpretowała jego ruch dosłownie.
26.
Piotrek obrócił rękojeść dźwigni, but zacisnął się i nieszczęśliwa wydała jeden z tych straszliwych krzyków, których pisownia żadnego ludzkiego języka zanotować nie potrafi.
– Przerwijcie – rzekł Iks do Piotrka. – Czy przyznajesz się? – zapytał Cyganki.
– Do wszystkiego! – krzyknęła udręczona dziewczyna. – Przyznaję się! Przyznaję! Łaski!
Idąc na „badanie” nie obliczyła swoich sił. Pierwszy ból złamał biedne dziecko, które do tej pory żyło tak beztrosko, szczęśliwie i radośnie.
– Miłosierdzie nakazuje mi uprzedzić ciebie – zwrócił się do niej prokurator królewski – że po przyznaniu się do winy oczekiwać możesz tylko śmierci.
– Wiem i pragnę jej – odpowiedziała. I upadła na skórzane łoże, konająca, wpół zgięta, bo zwisała na rzemieniu, którym ją przywiązano.
(...)
– Zapisuj pisarzu... Dziewczyno cygańska, czy przyznajesz się do udziału w ucztach, sabatach i nieczystych knowaniach piekła wespół z larwami, maszkarami i strzygami? Odpowiadaj!
– Przyznaję – odrzekła tak cicho, że głos jej rozpływał się w oddechu.
– Czy przyznajesz się, żeś oglądała tryka, którego Belzebub pokazuje w chmurach, aby zwołać sejm czarownic, a którego tylko czarownice oglądają?
– Tak.
– Czy przyznajesz się, żeś czciła łby Bofometa, te szpetne bałwany templariuszów?
– Tak.
– Żeś była w spółce z diabłem ukrytym w postaci kozy domowej, włączonej do procesu?
– Tak.
– I wreszcie czy przyznajesz się i wyznajesz, żeś przy pomocy szatana i upiora, zwanego pospolicie widmem mnicha, w nocy z dwudziestego dziewiątego marca uśmierciła i zasztyletowała kapitana imieniem Igrek?
– Tak.
Było jasne, że załamało się w niej wszystko.
27.
Wonczas prawda jako ów antyczny Phoenix z popiołów powstała i wszem stała się widoma. Gdy ostatnią czarownicę wieszać miano, a była nią owa Iksa, która winy swej i występków wyznać nie chciała, zawołała ona, sznur już na szyi mając, że prawdą jest, jakoby była kochanką diabelską, że z samym Lucyperem się parzyła i gziła, i ściskała, lubą jego nałożnicą będąc. A kiedy wszyscy przytomni na placu z trwogi oniemieli, zawołała, że kochanek niechybnie pomści śmierć jej na szlachetnym Johnie E., którego świadectwo przyczyną śmierci jej się stało. Zwróciła się ku niemu i palcem go wskazując, zawołała: «Lucyperze, panie mój i kochanku! Ten człowiek zgubą moją i na nim mnie pomścij aże do dziesiątego pokolenia i wygub ród ten ze szczętem, by i śladu po nim nie zostało!»… Może by i co więcy rzekła, wszelako Mistrz, przelękniony jako inni, prędko za sznur pociągnął, na pomocniki swe wołając. I wysoko ją poderwali głos jej dławiąc. Tak skończyła ona czarownica najgorsza ze wszystkich w naszym hrabstwie, do chwili swej ostatniej zatwardziała lubieżnica… A sir Johna E., który wielce przeląkł się słów onych, Wielebny Hopkins pocieszył słowem świętym z Nieba płynącym, a tak wszyscy się do domów rozeszli a rozjechali…”
Igrek zamknął manuskrypt i przymknął oczy.
– Wspaniała dziewczyna… – powiedział cicho. Jakże doskonale ją rozumiał. Widział ów odległy plac z rzędem szubienic i gapiącym się, wrogim tłumem, i niewinną kobietę, która tyle przetrzymała nadaremnie, nie wzbudzając niczyjej litości ani wiary. A kiedy wreszcie, stojąc u stóp szubienicy, zobaczyła swojego prześladowcę, zemściła się w jeden jedyny sposób, jaki jej pozostał. Powiedziała, że jest prawdą to, o czym on wiedział, że jest kłamstwem! I umierając pozostawiła swego wroga nie w przeświadczeniu, że zgładził czternaście chłopek, których nikt nie pomści, ale że zadarł z samym Lucyperem. Wiedziała przecież, ile razy odtąd będzie się budził sir John E. zlany zimnym potem…
A P. E. była potomkiem Johna E. w dziesiątym pokoleniu… Tak powiedział Zet. Tak samo był nim I. E., jej brat. Ale J. była już jedenastym pokoleniem…
28.
Następnie Duglass Evelith przeczytał nam zawarte w dzienniku sprawozdanie z procesów czarownic z Salem. “Wielkie Szaleństwo”, jak określał to sędzia Saltonstall, zaczęło się w 1689 roku, zgodnie z wersją podawaną przez większość książek historycznych. Wówczas to do wioski Salem przybył handlarz nazwiskiem Samuel Parris, który postanowił zmienić zawód i wstąpił do stanu duchownego. 19 listopada 1689 roku objął stanowisko pierwszego pastora w Salem.
Parris przywiózł ze sobą dwoje niewolników z Indii Zachodnich, mężczyznę zwanego John Hindus i jego żonę Iksę. Oboje potrafili wróżyć z ręki, przepowiadać przyszłość i pokazywać sztuczki karciane. Chętnie zabawiali miejscowe dzieciaki opowiadaniem historii o czarach i czarownicach. Jednakże na skutek tych opowieści dzieci zaczęły się dziwnie zachowywać – albo udawały, że ktoś rzucił na nie urok, albo też uległy dziecięcej histerii. W każdym razie dostawały okropnych ataków, krzyczały, spazmowały i tarzały się po ziemi. Doktor Griggs, miejscowy lekarz, zbadał “chore” dzieci i od razu ogłosił, że zostały zaczarowane.
Przerażony wielebny Parris zaprosił duchownych z całej okolicy do swojego domu na całodzienny post i modlitwy. Duchowni ci asystowali przy torturach, którym poddawano “chore” dzieci. Kiedy zobaczyli, jak dzieci wyrywają się i wrzeszczą, potwierdzili diagnozę lekarza: na dzieci niewątpliwie rzucono urok.
Następne pytanie brzmiało: kto je zaczarował? W trakcie intensywnego przesłuchania dzieci podały trzy nazwiska: “Good”, “Osburn”, i “Iksa”.
29.
Nie będę opisywać całej trasy do więzienia. Mieszkańcy okolicznych wiosek: Topsfield, Beverley, Lynn, Malden, wylegali na pobocza dróg, aby popatrzeć, jak się potykam, przywiązana do siodła wierzchowca, na którym jechał krzepki wachmistrz Herrick, i rzucali we mnie kamieniami.
Nagie drzewa przypominały drewniane krzyże, a moja kalwaria trwała bez końca. W miarę, jak posuwałam się do przodu, coraz gwałtowniejsze, coraz bardziej bolesne uczucie rozdzierało mi pierś.
Miałam wrażenie, że się rozpływam w przestworzach.
Czułam, że w procesach czarownic z Salem, o których potomni wypiszą morze atramentu, które wzbudzą ciekawość oraz współczucie przyszłych pokoleń i których akta będą się jawić jako najbardziej autentyczne świadectwo łatwowiernej i barbarzyńskiej epoki, moje nazwisko będzie się kojarzyło z niewiele znaczącą figurantką. Tu i ówdzie ktoś wspomni o niewolnicy pochodzącej z Antyli i prawdopodobnie uprawiającej wudu. Nikt nie zastanowi się nad moim wiekiem ani nad moją osobowością. Wszyscy będę mnie ignorować.
Pod koniec stulecia zaczną krążyć petycje i zapadną wyroki, na mocy których ofiary zostaną zrehabilitowane, a ich potomstwo odzyska majątki i godność. Ale ja nigdy nie będę wśród nich: Iksa jest potępiona na wieczne czasy!
Żadnej, żadnej rzetelnej i wnikliwej biografii odtwarzającej moje życie i moje udręki!
I właśnie ta przyszła niesprawiedliwość mnie oburzała! Okrutniejsza od śmierci!
30.
– Tak... Uważacie, że czarownice pali się na stosie, aby zadać im cierpienia. Tak też jest istotnie. Ale co dzieje się z duszą wiedźmy później?
– Oczywiście idzie do piekła!
– Mylicie się, bracia. W pierwszych wiekach istnienia chrześcijaństwa stosowano niezwykle rzadko drugi rodzaj chrztu. Chrzest przez ogień. Stosowano go, gdy poganin, pragnący wstąpić do gminy chrześcijańskiej, umarł przed otrzymaniem tego pierwszego sakramentu. Palono wówczas jego ciało, aby je obmyć z grzechów ogniem, który będąc symbolem Ducha Świętego, ma największą moc oczyszczającą. Jeśli my, inkwizytorzy palimy kogoś na stosie, dokonujemy całkowitego oczyszczenia jego duszy. Jeśli byłby to poganin, wystarczyłby sakrament z wody, jednak większość czarownic i heretyków była już raz chrzczona. Wówczas pozostaje nam ta możliwość jako smutna ostateczność.
Zamilkli. Inkwizytor skłonił głowę i wyszedł.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu