Dodany: 28.03.2014 23:40|Autor: zsiaduemleko

Książka: Gwiazdozbiór Psa
Heller Peter

2 osoby polecają ten tekst.

O tym, że on nie jest jakimś bażantem


Czyżby to był ten moment, w którym przytaczam sensacyjną historię o nieprawdopodobnych okolicznościach, w jakich omawiana książka znalazła się u mnie na półce? To taki miły i osobisty fragment, może już trochę zdarty i przewidywalny, ale od czegoś zacząć trzeba. Przyznaję więc, że "Gwiazdozbiór psa" najzwyczajniej kupiłem. W księgarni. I już - nic, o czym warto byłoby tworzyć legendy. Pierwotnie zamierzałem przeznaczyć go na prezent pod choinkę (taki jestem!), potem jednak pomyślałem, że przy okazji sam przeczytam. I głupia sprawa, bo historia kończy się na tym, że przeczytałem, zapragnąłem książkę mieć na własność, a pod choinkę musiałem dokupić drugi egzemplarz, aby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Wniosek z tej wzruszającej opowieści jest taki, że "Gwiazdozbiór psa" literacką padliną nie jest, bo tego rodzaju dzieł nikt nie chce mieć na własność przy łóżku, a już z pewnością nikt z premedytacją nie wręcza jej pod choinkę bliskiej osobie. Tak mi się wydaje, ale nie mogę wypowiadać się w imieniu wszystkich. A czym właściwie jest powieść Hellera, poza tym, że laureatką wielu nagród literackich? Ona wpisuje się w zawsze mający branie nurt literatury post-apokaliptycznej i o innych zagładach ludzkości. Nie do końca wiem, z czego to tematyczne wzięcie wynika - może chodzi o jakieś zmęczenie konsumpcjonizmem, może poczucie pokrzywdzenia i niesprawiedliwości, może nadmiar buractwa wśród ludzi, może nieznośność porannej audycji Majewskiego w Esce (za każdym razem mam wrażenie, jakby ktoś mi wymiotował do uszu). Powiecie: nie musisz słuchać. Ja odpowiem: niestety muszę. Więc w moim przypadku chyba ostatni wariant przeważa szalę i przez to zaczynam zalotnie głaskać okładkę "Gwiazdozbioru psa". Mmm... o! ma wytłoczony, złoty samolocik (wyd. Insignis Media, 2013).

Świat skończył się w mało widowiskowy sposób. Najpierw epidemia jakiejś zmutowanej grypy, kiedy to ludzie umierali w ciszy, wykończeni długotrwałą chorobą, potem nieokreślone zakażenie krwi, zbierające kolejne ofiary, które leżąc w wydzielinach własnego zepsutego ciała, czule (choć mało higienicznie) żegnały się z bliskimi. Szczęśliwie nie mamy okazji być świadkami tych scen, bo Dużego Higa poznajemy blisko dekadę po wszystkim. Uwił on sobie gniazdko na małym, opuszczonym lotnisku, gdzie wraz z Bangleyem (fanatykiem wszelakiej broni i mizantropem) oraz Jasperem (fanatykiem pstrągów pod wszelaką postacią i przede wszystkim psem) zawzięcie i skutecznie broni swojego domu przed intruzami. Jest jeszcze Bestia - mały samolot rocznik '56, którym Hig patroluje okolicę i obserwuje, jak natura z wolna odbiera cywilizacji to, co do niej należy: jak stal koroduje i konstrukcje na niej oparte się zapadają, jak asfalt pęka pod naporem potężnych korzeni, jak gałęzie wybijają ostatnie szyby w oknach budynków, jak bezcennym skarbcem dla szabrowników okazuje się leżąca w rowie ciężarówka pełna puszek napojów gazowanych. Taki świat z lotu ptaka, gdzie widok obcego, ocalałego człowieka w równym stopniu budzi ekscytację i lęk. A wyobraź sobie, że będąc mężczyzną (przy założeniu, że nim nie jesteś w tej chwili), po raz pierwszy od dziewięciu lat spotykasz żywą, dorosłą, całkiem atrakcyjną (biorąc pod uwagę okoliczności) i mile do ciebie usposobioną, niezarażoną kobietę. Trochę przychudą, ale to nie jest czas, by wybrzydzać. Naturalnie dochodzi więc do intymnych momentów, tyleż samo tkliwych, co krótkich. W sumie przypominających pierwsze zbliżenia piętnastolatków. Słodkie.

To Hig jest narratorem opowieści i gdybyśmy spróbowali go sobie przedstawić wizualnie, naszym oczom ukazałby się trochę niechlujny, zarośnięty, nieco zdziwaczały, mruczący murum-burum pod nosem i gadający do psa facet. Nie należy od niego oczekiwać poprawności językowej czy przemyślanej interpunkcji - treści bliżej do chwilami nieskładnego zapisu luźnych myśli, niedokończonych wniosków oraz czasem niezrozumiałych, czasem trafnych uwag. Hig przez większość czasu jest surowy, szorstki i zwięzły, ale w rzeczywistości to chłop po przejściach, któremu nie brakuje wrażliwości i niejednokrotnie daje się on ugodzić podstępnemu sztyletowi nostalgii. Jego słowa przybierają wtedy postać... hm, chaotycznego, nawarstwiającego się poetyzmu, kiedy Hig próbuje wyartykułować swoją tęsknotę za wszystkim, co minęło bądź rozczulić się nad otaczającą go naturą (np. ocierając się twarzą o korę drzewa i wdychając zapach żywicy, dziwak). Gdyby na te fragmenty spojrzeć obiektywnie, to niebezpiecznie balansują one na granicy grafomanii, ale biorąc pod uwagę estetykę powieści, stan psychiczny bohatera i rodzaj narracji, należy stanąć w obronie Hellera za całkiem umiejętne wczucie się w rolę. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy uzna ten argument, bo można nim usprawiedliwić większość braków w stylistyce, ale to już nie mój problem.

Ostatnio modne jest porównywanie wszystkiego do dzieł McCarthy'ego. Często naciągane, ale argumenty, by "Gwiazdozbiór psa" postawić obok "Drogi", są całkiem mocne; jednak wydźwięk obu powieści różni się zauważalnie. Uwaga, krótkie porównanie: rzeczywiście - Heller bywa równie oszczędny w słowach, podobnie prowadzi te naturalne, noszące znamiona codzienności dialogi (i też specjalnie nie wysila się, by je wyróżnić w tekście), a nawet tworzenie nielicznych scen pełnych nieokreślonego zagrożenia i nerwowości idzie mu sprawnie, choć uczciwie trzeba zauważyć, że nie mają one takiego ładunku emocji, jak u McCarthy'ego. "Gwiazdozbiór psa" stoi jednak o stopień wyżej w klasyfikacji optymizmu bijącego z powieści - tutaj nie wszystko jest beznadziejne, nie wszystko stracone, powietrze jest świeże, dni słoneczne, a upolowane sarny i złowione ryby smaczne. Bez przesady - o piknikową atmosferę nadal trudno, ale losy Higa zasadniczo nie przygnębiają (no, może poza jednym fragmentem), co nie znaczy, że pozostawiają czytelnika obojętnym. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy to lepiej, czy gorzej. Inaczej.

Tylko zakończenie jakieś takie... No, ale to jak z z filmami porno w sieci: szuka się piętnaście minut tego odpowiedniego, by potem poświęcić dwie minuty na seans, bo nie liczy się cel, tylko droga do niego.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 865
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: miłośniczka 14.05.2019 22:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyżby to był ten moment,... | zsiaduemleko
Cóż za pointa! :-)

W tym tygodniu zabieram się za czytanie (omawiamy ten tytuł na najbliższym spotkaniu Klubu z Kawą nad Książką). Z pewnością warto, skoro tak pochlebnie się o "Gwiazdozbiorze Psa" wyrażasz, Mistrzuniu! ;-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: