Dodany: 14.03.2014 20:16|Autor: dot59
Wszyscy są ofiarami
Twórczość Magdy Szabó postanowiłam sobie dawkować po aptekarsku, bo po pierwsze, mam tylko trzy jej powieści, z których jedną już dwa razy czytałam, a po drugie, chcę trochę odwlec w czasie moment, kiedy będę musiała stwierdzić, że nie pozostało mi już nic; w przypadku pisarzy żyjących zawsze można liczyć na to, że za rok czy pięć lat jeszcze coś się ukaże, a tu – przepadło, całość tworzy zbiór skończony i kropka. „Piłata”, wyjątkowo mocno nasiąkniętego antykwarycznym kurzem, zostawiłam sobie na lato do czytania na świeżym powietrzu, pozostało zatem „Świniobicie”.
Parę pierwszych zdań i już wiedziałam, że na to właśnie czekam. Na historię zaczynającą się na pozór banalnie: ot, żona dzwoni do męża, że późno wróci, mąż po pracy zagląda w miejsce, gdzie kiedyś mieszkał, potem odwiedza starszą krewną, by pożyczyć od niej akcesoria do wyrobu wędlin, a po drodze przez jego pamięć przewijają się obrazy z przeszłości i refleksje na temat teraźniejszości. Potem na scenę wchodzą kolejne postacie. Jej brat. Jego siostra. Jej ciotka. Jego brat i bratowa. Jej dawna niańka. Dzieci ich obojga. Przyjaciel rodziny. Każdy dorzuca coś od siebie, jeśli nie sam, to za pośrednictwem innych.
Rozgarniając kolejne warstwy opowieści, czujemy się jak archeolodzy, którzy właśnie przeszukują pozostałości osady sprzed wieków, spodziewając się tego co zawsze – skorup naczyń, resztek przerdzewiałych narzędzi, jakichś paciorków z kamienia i muszli – lecz im głębiej kopią, tym więcej czaszek i piszczeli wyłania się spod ziemi i w końcu pojmują, że natrafili na masowy grób… To porównanie jest tu wyjątkowo na miejscu, choć zasadniczo zamiast ofiar w sensie fizycznym są ofiary, w których zabito jakąś cząstkę osobowości: ambicję, wiarę w siebie, uczciwość, zdolność do miłości. I nie zrobili tego żadni obcy najeźdźcy, żadni reżimowi siepacze – tylko najbliżsi (przynajmniej teoretycznie) ludzie…
Magda Szabó, podobnie jak Axelsson, skupia się w powieściach na mechanizmach powstawania skaz w ludzkiej psychice. Małżonkowie poślubieni bez miłości nie zawsze są w stanie dać dzieciom wzorce prawidłowych relacji w rodzinie i bywa, że nie darzą ich dostatecznym uczuciem, przenosząc na nie swoją niechęć do współmałżonka (lub faworyzują jedno… dlatego, że nie jest dzieckiem współmałżonka…). Niekochane dzieci same mogą nie umieć okazywać miłości, a czasem nawet w ogóle kochać. Ludzie upokarzani i krzywdzeni albo zamykają się w sobie, albo zatracają wrażliwość i biorą odwet za swoje cierpienia, upokarzając i krzywdząc innych. A skutki – jakże różne; od „zwykłego” braku satysfakcji z życia do trwałego okaleczenia psychicznego, od rozpadu więzi rodzinnych do nienawiści i zbrodni…
W „Świniobiciu” konfiguracja czynników traumatyzujących jest wyjątkowo niekorzystna, a skutki ich działania ulegają systematycznej eskalacji. I János, i Paula stracili w dzieciństwie co najmniej jedno z rodziców; Tóthowie byli przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, więc nie głodowali, a matka zapewniała im jakąś dozę uczuć, czego nie można powiedzieć o trójce małych Kémerych, wychowywanych przez surową i patologicznie skąpą babkę. Dla Pauli manipulacja to sposób na przetrwanie, ale skąd miał o tym wiedzieć prosty chłopak, któremu kosztem pozostałych członków rodziny udało się wybić ponad swoją sferę? Ani w rodzinie, ani w szkole pedagogicznej nie nauczono go oszukiwać, gardzić słabszymi i biedniejszymi, przedkładać puste formy nad dobre słowa. Paulę nauczono tylko tego… Ci dwoje nie powinni byli się spotkać, a skoro już się spotkali, ich drogi powinny były się jak najszybciej rozejść. Ale nie mogły, bo János za bardzo pokochał pyszną, wyrachowaną dziewczynę, by się zorientować, że jest jej nie tyle potrzebny, co przydatny (mniej więcej tak jak kanapa, płaszcz albo bilet na pociąg…) i że choć z jej powodu porzucił swoją religię i swoją rodzinę, przez całe życie będzie dla niej tylko Csutakiem - małym nędznym człowieczkiem, chłopkiem-roztropkiem… A skoro tak, które z dzieci wychowanych w tym domu ma szanse na normalność – Andrea, systematycznie impregnowana przez matkę pogardą dla ojca i jego krewnych, czy może Ante, zbyt oporny wobec nauki dobrych manier i zbyt podobny do Jánosa, by zasłużyć sobie na względy rodzicielki? Tego się nie dowiemy – możemy się tylko domyślić na podstawie pośrednich przesłanek, ale najpierw przyjdzie nam przeżyć szok, bo przecież nie spodziewaliśmy się, że dojdzie do czegoś takiego…
Ta stosunkowo wczesna (czwarta z bodaj osiemnastu) powieść Szabó jest już świadectwem mistrzostwa analizy psychologicznej i kapitalnego wyczucia językowego: ani zdania za dużo, ani słowa na niewłaściwym miejscu. Jedyny w zasadzie mankament to trochę niekonsekwencji kompozycyjnych. Poszczególne rozdziały zatytułowane są imionami, nazwiskami lub innymi określeniami postaci, których punkt widzenia relacjonuje narrator, a przynajmniej tak się wydaje. Bo „János” to rzeczywiście János, „Jolán” to Jolán, ale nie wszędzie jest tak prosto; „Gereowa” tylko z początku przekazuje odczucia sąsiadki ciotki Klary, by za chwilę przejść do wspomnień samej Klary, „Andrea” przez dwie strony pokazuje córkę z perspektywy ojca, a dopiero potem na odwrót, tytułowi bohaterowie rozdziałów „Feri Gal” i „Ibolya” praktycznie w ogóle nie dochodzą do głosu, jeśli nie liczyć rozmowy Jánosa z tym pierwszym i paru słów wygłoszonych doń przez tę drugą. Gdyby nie owa szczypta chaosu, z pełnym przekonaniem dałabym szóstkę kolejnej powieści nie całkiem u nas docenionej (spójrzmy na daty ukazania się – przeważnie jedynych - polskich wydań i na liczbę ocen, czy to u nas, czy u konkurencji!) węgierskiej pisarki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.