Dodany: 27.11.2008 14:55|Autor: mazalova
Empik, święta, Zafon, Coehlo, literatura okazjonalna oraz mój smutek
Korzystając z tego, że znalazłam odrobinę wolnego czasu do całkowitego zmarnowania, oraz odnosząc wrażenie, że bardzo mnie tu brakuje, a także dlatego, że zimno mi w ręce i chciałabym je jakoś rozgrzać, postanowiłam spisać luźno kilka moich przemyśleń około-literackich i wydawniczych.
Prima di tutti: dorwałam ostatnio w Empiku wspaniałą pozycję - tym wspanialszą, że darmową - pod tytułem:
ok, nie pamiętam pod jakim tytułem, ale wiem, że cel był szczytny i pozycja była katalogiem inspiracji świątecznych oraz książkowych nowości na Wigilię.
I, kuźwa, wszystko jasne, zbliżają się święta, podniecają się sprzedawcy czekolady, złodzieje choinek oraz wydawcy. I apeluję do Was - do Was, do czytaczy, nie do złodziei choinek czy wydawców - apeluję z głębi swojego jestestwa: nie kupujcie książek wyprodukowanych z okazji świąt.
Nie róbcie tego. Zjedzcie sobie kołoczka, nawpychajcie więcej w siebie makowca, albo zabierzcie swojego psa do teatru. Kupujcie bliskim pod choinkę siódmą parę skarpet albo szósty flakon perfum o zapachu spóźnionego lizolem lata. Róbcie co chcecie, ale, do licha jedynego, nie zgadzajcie się na literaturę okazjonalną jak Prince Polo o smaku piernika, które rzuca się ludziskom na pożarcie cztery dni przed Mikołajem.
Widziałam w Empiku wspaniałą, oczywiście, wielobarwną książkę pod tytułem - a jakże - "Święta, święta" Annie Sanders, z obowiązkową okładką, która wygląda jakby była robiona tak, żeby pasowała do papieru do pakowania prezentów. Jest to książka, oczywiście, ciepła, wzruszająca i idealna na prezent. I dlatego jej nie kupujcie. Kiedy dajecie komuś taką książkę, to jest trochę tak, jakbyście mówili: "wiem, droga Agatko, że coś tam lubisz czytać i wprawdzie tego nie rozumiem, bo sam zajmuję się dłubaniem w uchu i niszczeniem klocków Lego, ale nie mam nic przeciwko temu, że lubisz czytać, a że mam gdzieś twoje gusta i wybory i że zupełnie nie obchodzi mnie czego chcesz i co lubisz, to kupię Ci książkę, która będzie pasowała do okazji, ładnie wyglądała pod choinką i którą będziesz mogła sobie czytać do kompotu z suszonych śliwek. Zastanawiałam się też nad zakupem zestawu pod prysznic, ale ktoś zwrócił mi uwagę, że byłby to sygnał jakobyś śmierdziała - więc daję ci książkę, bo chodzą we wsi plotki, ześ taka inteligentna". Nie róbcie takich prezentów. Są równie praktyczne jak czerwona czapka Mikołaja - można w niej posiedzieć dla śmiechu przez trzy dni świąteczne i zrobić z siebie idiotę na potrzeby rodziny, która nie ma ze sobą o czym rozmawiać ale zawsze chętnie się pośmieje, ale poza okresem świątecznym już się jej nie założy: no chyba, że ktoś uważa, że ma na tyle jaja w sobie, żeby nosić ją do pracy - wtedy polecam czapkę w kształcie koziego pyska, efekt o wiele dłużej trzyma ludzi na ziemi.
Wyczaiłam też w Empiku nową powieść Zafona. Tak, tego Zafona od Cienia wiatru, tego samego, którego rok temu w okresie światecznym już zmasakrowałam.
I co – i deja vu. Zbliżają się święta – inna sprawa, że co roku zaczynają się zbliżać coraz wcześniej, wynika z tego, jak sądzę, że co roku mają do nas coraz dalej i muszą wychodzić z domu coraz wcześniej, żeby dotrzeć na czas – wstyd, moje drogie święta, w epoce, gdy świat się kurczy, bo mamy samoloty. Ale do rzeczy: zbliżają się święta i wydawnictwo what-his-name i what-his-face wydaje nam nowego Zafona, bo to taka ładna, elegancko wydana książka, akurat pod choinkę.
Wzięłam do ręki tą Grę anioła, gdyż taki oto tytuł nadaje nasz Zafon i otworzyłam na pierwszej lepszej stronie: dialog identyczny z dialogiem z Cienia wiatru. Wszystko tak samo, cholerne deja vu. Jedna sprawa, kiedy autor ma na tyle rozpoznawalny styl – dla którego się go uwielbia i kupuje – że wystarczy jedno zdanie, by rozpoznać who's talking. Jedna sprawa, że są autorzy, którzy wiele utworów piszą o tym samym: są autorzy od śmierci, są od miłości, są autorzy od Barcelony – ale kuźwa, jedna rzecz to mieć w życiu i w twórczości stały motyw – a jak to powiedział ktoś mądry, mądrzejszy nawet niż ja sama :-P – każdy człowiek, który ma charakter, ma też stale powracający motyw czy przeżycie – ale to inna sprawa niż walić wszystko na jedno kopyto i potem to sprzedawać pod dziesięcioma różnymi, acz podobnie idiotycznymi tytułami.
I tym samym, aczkolwiek już jakieś sto lat temu – a dokładniej rok – zauważyłam, że Zafon jest jakimś zubożałym akolitą Disney'a – tak teraz wiem już na pewno, że jest to fabryka literatury posledniego sortu, wszystko co najgorsze z Hollywoodu – Zafon zresztą mieszka w Los Angeles i jest zafascynowany amerykańską kulturą i amerykańskimi serialami – to uwaga do wszystkich, którzy hołubią w głowach obraz Zafona jako pisarza z dobrymi europejskimi tradycjami, romantyka i mieszkańca magicznej Barcelony – facet rok w rok, w okresie świąt, robi was w konia, sprzedając magiczno-romantyczno-retro historie uformowane z silikonu, plastikowych palm kokosowych i z opakowań po coca-coli.
Więc apeluję z głębi mojego małego, cynowego serduszka – gdyż tak, wbrew pozorom jakieś tam serce mam: coś w tym rodzaju, coś sercopodobnego się we mnie kryje mimo wszystko – apeluję i wołam: ok, trzeba wspierać przemysł, zwłaszcza w dobie kryzysu ekonomicznego, gdy huty upadają i ludzie przez stres przestają dawać mleko – ale błagam was, nie wspierajcie, kuźwa, ksiązek sfabrykowanych, książek, które są trzepane dla kasy, książek-produktów, książek napisanych przez marketingowców. Szanujcie się i, do licha, szanujcie lasy.
Na koniec moich rozmyślań zrobię to, co robię zawsze, czyli pojadę po Paolo Coehlo. Tak, widziałam świąteczne – ekskluzywne – wydanie Alchemika, przygotowane – a jakże – na potrzeby świąt i świątecznych obrotów (chociaż niby z okazji 20 rocznicy wydania książki). Szczycę się bardzo rozwiniętą wyobraźnią, ale, dobry Boże, nie umiem sobie wyobrazić intencji kogoś, kto kupuje tę, jakże wyjątkową, edycję Alchemika – zapewne dwa razy droższą od normalnego wydania, a różniącą się od niego jedynie srebrną okładką i tym, że w środku dodano jakieś dziadkowskie rysunki symboli alchemicznych. Pytam się, why? Pytam się: po co?
Kasa, misiu, kasa – tyle to wiem sama, intencje wydawców znam – intencje klientów chciałabym poznać. Jeśli są wśród was ludzie, którzy mają Alchemika na własność od dziesięciu lat i chcą mieć go jeszcze raz, tylko, że ładniejszego i bardziej lśniącego – to, mówię do was poważnie acz z całym szacunkiem: idźcie najeść się sztucznych kwiatków i jazda z powrotem przed telewizor.
No, a zakładając, że ktoś Alchemika jeszcze nie ma, ale co miesiąc wypożycza go z biblioteki szkolnej i czyta z takimi samymi łzami w oczach jak za pierwszym razem: po co Ci droższa ksiązka z jakimiś idiotycznymi rysunkami? Chcesz sobie odbić to, ze przez dziesięć lat musiałeś czytać cudzą wersję, poplamioną czekoladowym mlekiem?
No i wreszcie: zakładając, ze ktoś to kupi, bo w ten sposób chce uczcić dwudziestolecie tej książki w Polsce: do diabła, obawiam się czy za dziesięć lat nie urządzi mi tu, w Polsce, jeden z drugim, polskiego rodzaju Bloomsday: Paoloday, Coehloday, cały dzień, nie wiem, szesnastego marca, będzie obchodzony z wielką pompą, będą seminaria, odczyty, golonka i kiełbasa z cebulą, a ulice polskich miast wypełnią się ludźmi przebranymi za wielbłądy i pasterzy, w poszukiwaniu własnej legendy.
Nie, dzięki. Już mi wystarczy Halloween: dasz cukierka i masz spokój.
Tak więc, podsumuję teraz dla tych, którym nie chciało się czytać mojej recenzji (shame on you!), a którzy zaraz będą chcieli się mi mądrzyć w komentarzach:
pobyt w Empiku napełnił mnie smutkiem i kaszlem. I nie chodzi o rynek, rynek mnie nie smuci, co do tego jaki jest rynek książki w Polsce, ja nie mam złudzeń od jakichś stu lat. Ale wy wszyscy, którzy im to nakręcacie, a potem udajcie intelektualistów – no bo w końcu coś tam kiedyś czytacie i parę rzeczy nawet popełniliście na b-netce – wy wszyscy napełniacie mnie smutkiem. Nie kupujecie swoim przyjaciołom pięknie wydanego Ulissesa, nie kupujecie nowości polskiej poezji współczesnej, nie kupujecie książek genialnych i zapomnianych, bo to nie jest trendy. Kupujecie Bluszcz, kupujecie nowego Zafona, bo kiedyś tam się sprawdził, kupujecie książki z choinka na okładce, bo pewnie fajnie się będzie czytało po Pasterce, kupujecie książkę noblisty, bo tacy jesteście eleganccy i takie macie czyste, skórzane buty; kupujecie nową edycję Alchemika, bo ładnie wygląda na półce (i niezły byłby z niej szpan, gdyby wszystkiego nie psuło nazwisko autora) – a potem siedzicie na forum i na innych bzdetach usernetowych i trzepiecie posty jaka to literatura teraz mała, jaka nudna, jaka miałka, jak ciężko znaleźć dobrego pisarza współczesnego.
Wcale nie ciężko, trzeba tylko nie kupować książek z półki EMPIK POLECA, tylko czasami przykucnąć i przelecieć wzrokiem te najniższe regały, albo te miejsca, gdzie nigdy się nie zapuszczacie, bo macie uczulenia na kurz.
No i czekam teraz na wpisy tych, którzy zaraz zaczną wchodzić w dupę, że oni to takich książek nigdy nie czytają, wręcz odwracając głowy z niesmakiem ilekroć je widzą, prezenty zawsze kupują takie, żeby zobaczyć zachwyt w oczach najbliższych, bo to cenniejsze niż wszystko inne na świecie; telewizora nie mają od kilku wieków, bo wyrzucili go przez okno po tym, jak dowiedzieli się, że król Walezy uciekł z Polski; a tak w ogóle to czas mija im na czytaniu Dantego i grze na skrzypcach.
Akurat.
Odsyłam do listy bestsellerów i wyników oglądalności Tańca z gwiazdami oraz na lodzie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.