z wizytą w japońskiej bibliotece i… toalecie.
Albo na odwrót. Najpierw zajrzyjmy, wraz z Joanną Bator, do japońskiej toalety, bo nie ukrywam, że dawna Japonia z jej upodobaniami i gustami jakoś bardziej przypada mi do serca. A co dobre, to na deser.
Oczywiście, bez przesady! Nie we wszystkim i nie ze wszystkim ta stara Japonia mi się podoba (nowa zresztą też), ale estetyczne upodobania ukształtowane przed i w czasie epoki Heian przemawiają do mnie, podczas gdy obraz Japonii współczesnej jawi mi[1] się jako mocno… kiczowaty.
[1] wężykiem, wężykiem!
= = =
NIESPODZIANKA W TOALECIE
To, co zobaczyłam otwierając kolejne drzwi mieszkania w Bon Hour, sprawiło, że do końca pobytu w Japonii najbardziej stresującym momentem w czasie odwiedzin u japońskich znajomych była konieczność udania się do toalety. Prawdziwa rewolucja, jaka nastąpiła w Japonii w "temacie toalet", stała się przyczyną zakłopotania niejednego zresztą "gaijina", który wychodził z WC okryty wstydem i z poczuciem niższości wobec technologicznego zaawansowania Nipponu. […]
Patrzyłam w zdumieniu na zestaw kilkunastu przycisków i pokręteł zamontowanych z obu stron różowego kuriozum. W każdym innym znanym mi kraju na tym miejscu stałoby swojskie urządzenie zwane sedesem, nie skłaniając do poświęcania mu specjalnej wizualnej uwagi. W rzymskim alfabecie napisana była tylko nazwa firmy Toto, a wyglądało toto jak fotel pilota samolotu bojowego (gdyby robiono je w kolorze różowym). I gdyby piloci używali plastikowych kapci z napisem Hello Kitty Happy Toilet, które stały tam równiutko, zapraszając, by wsunąć w nie stopy. Podobno Ezra Pound cieszył się rzadkim darem odgadywania pierwotnego kształtu ukrytego w znakach kanji, ale większość cudzoziemców go nie posiada. Nie należałam do wybitnych wyjątków i japońskie oznakowania pozostawały dla mnie nieczytelne.
Znałam wówczas pięć kanji, ale jak się okazało nie te, co trzeba, by zrozumieć działanie japońskiego sedesu. Metoda prób i błędów była więc jedyną, jaką mogłam zastosować. Nacisnęłam pierwszy przycisk, a wówczas ze środka wyłoniła się plastikowa rurka, z której pod dużym ciśnieniem wytrysnęła woda, na szczęście czysta i ciepła. Domyśliłam się, że gdybym siedziała, zamiast zaglądać do środka jak jakiś barbarzyńca, odpowiednia część mojego ciała miałaby do czynienia z czymś w rodzaju bidetu. Kolejnych prób dokonywałam, odsuwając się jak najdalej. oprócz rzeczy mniej czy bardziej przewidywalnych, jeśli nie oczywistych (podgrzewanie deski i różne strumienie myjące i suszące), jeden z przycisków włączał funkcję co najmniej tajemniczą. Po jego naciśnięciu rozległo się prawie że realistyczne "szuuuugulgul", a ja obejrzałam się nerwowo w obawie zatopienia albo kolejnego prysznica, ale nigdzie nie leciała woda. Zajrzałam dla pewności tu i tam. Nie leciała. I nie powinna, bowiem był to tylko tak zwany "odgłos Spuszczanej wody", standardowe wyposażenie nowoczesnych sedesów firmy Toto. "Odgłos spuszczanej wody" polega na tym, że słychać charakterystyczny "odgłos", ale nie leci woda i wbrew pozorom naprawdę nie zmyślam. Co więcej, to udogodnienie wprowadzono ze względu na kobiety. Japońscy uczeni zbadali, że korzystające z toalety kobiety zużywają więcej wody, bo kierując się wstydliwością i chcąc zagłuszyć "odgłosy", spuszczają wodę nie raz, lecz trzy razy: przed, w trakcie i po, co znaczy, że dwa razy szła na marne. Pomysł na zaoszczędzenie marnowanej wody został wprowadzony w życie i teraz kobiety mogą sobie włączać "odgłos spuszczanej wody", wnosząc w ten sposób swój mały wkład w rozwój globalnej ekologii. Widziałam w mieszkaniu znajomego artysty z East Village toaletę w kształcie wielkiego buta, ale dopiero Toto naprawdę m nie zaskoczyło.
W momencie, gdy Japończycy zaadaptowali zachodni model urządzenia znanego jako sedes, zgodnie ze swoim zwyczajem postanowili go ulepszyć i skonstruować supersedes, o jakim nie śniło się nam w najbardziej freudowskich snach. Udało się im to z nawiązką.*
= = =
82. CIENKI MATERIAŁ NIE NADAJE SIĘ ...
Cienki materiał, powiedział ktoś, nie nadaje się na oprawę [zwojów i okładki książek], ponieważ łatwo się wyciera. Ton'a, usłyszawszy to, skomentował: "Dopiero kiedy oprawa przetrze się na grzbiecie i na krawędziach, a masa perłowa wykruszy się, ukazując goły sztyft [na którym obraca się zwój], zwój wygląda naprawdę pięknie". Dał tym dowód prawdziwego, wyszukanego smaku.
Niektórzy narzekają, jeśli jeden z zeszytów kompletowanej serii książkowej różni się formatem od pozostałych. Tymczasem, ku mojej satysfakcji, opat Koyti twierdzi coś zupełnie innego. Powiada mianowicie, że "kompletowanie za wszelką cenę pełnych zestawów świadczy o kiepskim smaku. Właśnie to, co niekompletne jest w dobrym guście".
Ktoś powiedział: „czegokolwiek by to dotyczyło – doprowadzenie dzieła do samego końca nie jest wskazane. Pozostawiając je w stanie niedokończonym, dajemy mu swobodę i mamy wrażenie, jak gdyby dziełu przedłużano życie. Ponoć nawet przy budowie pałacu cesarskiego zostawia się specjalnie jakiś fragment niedokończony”. A w samych sutrach buddyjskich czy w konfucjańskich księgach, które pozostawili nam przodkowie – ileż tam brakujących ustępów i rozdziałów.**
= = =
*Joanna Bator,
Japoński wachlarz (
Bator Joanna)
,Twój styl, s. 84-85.
** Kenkō, „Zapiski dla zabicia czasu” w:
Estetyka japońska: Wymiary przestrzeni (antologia;
< praca zbiorowa / wielu autorów >)
, przełożył Henryk Lipszyc, Universitas, 2001, s. 38
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.