Dodany: 20.09.2008 09:25|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Która z nich jest prawdziwa?


„Ta, którą nigdy nie byłam”, to - podobnie jak wszystkie pozostałe powieści Axelsson - dramat obyczajowy z kobietą w roli głównej Tym razem kobietą dość szczególną, bo… podwójną.

Wobec prawa MaryMarie Sundin jest jedną osobą, córką Herberta, właściciela pralni chemicznej, i Renate, gospodyni domowej i byłej więźniarki Auschwitz - ludzi, „którzy nigdy się nie zrozumieli”[1] do tego stopnia, że nie byli w stanie ustalić, jaką wersję imienia ma nosić ich córka, w których domu „każdy dzień wymazywał poprzedni (…), wszystko inne opadało na dno, w milczenie”[2] - i żoną Sverkera, nienasyconego kobieciarza, który ulega tragicznemu wypadkowi, zaspokajając swoje seksualne apetyty podczas zagranicznej podróży.

Ale w tym samym ciele żyją dwie różne postacie. Mary, od dzieciństwa przepełniona lękiem przed wszystkim - ludźmi, sytuacjami, słowami - i fałszywym poczuciem winy, rozciągniętym nad „prawdziwymi uczuciami po to, żeby ich nie oglądać, żeby nie musieć odpowiadać za swoją wściekłość, żeby nie musieć znosić swojego wstydu”[3], uciekająca przed samą sobą w perfekcjonizm, w dążenie, by „być najlepsza ze wszystkich, żeby nie czuć się najgorsza”[4], a kiedy i to nie zdaje egzaminu - w milczenie, bo „nie trzeba bać się ludzi, z którymi nie można rozmawiać”[5]. I Marie, „mistrzyni Szwecji w sztuce stawiania sobie nieosiągalnych celów i w sztuce dążenia do nich”[6], która „pincetką palców sortuje przeszłość, chwyta wybrane okruchy, a wszystko inne zostawia nietknięte”[7], odpychając niewygodne i bolesne wspomnienia. Która z nich jest tą prawdziwą? Ta, która wybacza kolejną zdradę, kolejne upokorzenie, znosi afronty lub obelżywe milczenie niekochającego i niekochanego już mężczyzny, by w końcu i tak zapłacić za jego łajdactwa swoją karierą - czy ta, która w pierwszym odruchu mści się za siebie i za wszystkie kobiety oszukane, poniżone, upodlone, odzyskując wolność, lecz skazując się na dożywotnią nienawiść lub w najlepszym razie dezaprobatę innych? A może w każdym z nas jest „ta druga” lub „ten drugi”, i sami nie wiemy, co decyduje o tym, że to tamtej/tamtemu przypadnie w udziale decydujący ruch?

Jest to jedna z najtrudniejszych powieści, jakie zdarzyło mi się ostatnimi laty czytać. Trudna i technicznie, ze względu na konieczność nieustannej koncentracji uwagi, przeskakiwania od monologu do monologu, od sceny do sceny, błyskawicznego podróżowania wraz z MaryMarie w czasie i przestrzeni - i psychicznie, bo choć prawie nigdy nie utożsamiam się z bohaterami lektur, zawsze wchodzę na jakiś stopień współodczuwania. A Axelsson potrafi zmusić czytelnika, by stopień ten był maksymalnie wysoki. To boli i wyczerpuje.

Faktem jest, że pod względem psychologicznym nie jest to rzecz szczególnie odkrywcza. Wiadomo, że relacje ojciec:matka i rodzice:dzieci zawsze w jakiś sposób kształtują osobowość człowieka, że syn często - nawet bezwiednie - przejmuje od ojca nastawienie do kobiet, że doświadczane w dzieciństwie krzywdy i upokorzenia mogą prowadzić albo do bezpośredniego odgrywania się, na kim popadnie, albo do „odbicia” w drugą stronę, desperackiego pragnienia zasłużenia na podziw i szacunek innych. Ale nie jestem w stanie orzec, dlaczego tak jest, że u wielu autorów taka „oczywista oczywistość” mnie nudzi albo drażni, a u Axelsson nie. Podobnie nie przeszkadza mi u niej zmiana osoby i czasu narracji, mimo że w 9 przypadkach na 10 uważam to za istotny mankament lektury. Naprawdę nie wiem, na czym to polega. Może to język, otwierający niedostępne w inny sposób przestrzenie rozumienia i odczuwania (a jeśli tak, tłumaczce należy się coś więcej, niż zwykła pochwała. To już nie rzemiosło, lecz sztuka przełożyć tekst w taki sposób, by czytelnik zauważył specyfikę języka autora)? Może umiejętność kreowania postaci o wyjątkowo dużym potencjale dramatycznym?

W każdym razie jedynym powodem, dla którego nie oceniłam tej powieści na szóstkę, jest zbyt duży ładunek negatywnych emocji, sprawiający, że chyba nie będę w stanie przeczytać jej powtórnie.



---
[1] Majgull Axelsson, „Ta, którą nigdy nie byłam”, przeł. Katarzyna Tubylewicz, wyd. WAB, Warszawa 2008, s. 103.
[2] Tamże, s. 102.
[3] Tamże, s. 402.
[4] Tamże, s. 227.
[5] Tamże, s. 51.
[6] Tamże, s. 148.
[7] Tamże, s. 101.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3925
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: porcelanka 12.06.2013 21:40 napisał(a):
Odpowiedź na: „Ta, którą nigdy nie była... | dot59Opiekun BiblioNETki
Zgadzam się całkowicie z ostatnim zdaniem – raczej nie wrócę do tej powieści, chociaż wywarła na mnie duże wrażenie. „Ta, którą nigdy nie byłam” to książka, której lektura naprawdę boli. Czytałam ją fragmentami, powoli i nie wiem jak Axelsson to robi, że te wszystkie emocje tak bardzo się udzielają...
Użytkownik: misiak297 12.09.2015 15:19 napisał(a):
Odpowiedź na: „Ta, którą nigdy nie była... | dot59Opiekun BiblioNETki
"W każdym razie jedynym powodem, dla którego nie oceniłam tej powieści na szóstkę, jest zbyt duży ładunek negatywnych emocji, sprawiający, że chyba nie będę w stanie przeczytać jej powtórnie."

Hm... czy naprawdę rewelacyjna książka nie zasługuje na najwyższą notę tylko dlatego, że uderzyła w Ciebie tak mocno, że nie będziesz w stanie do niej wrócić? Jak dla mnie książki, które wywołują tak ogromne emocje, i przy okazji pod względem, nazwijmy to, technicznym są bez zarzutu, zasługują na jak najwyższe noty.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 13.09.2015 17:17 napisał(a):
Odpowiedź na: "W każdym razie jedynym p... | misiak297
Dla mnie różnica między szóstką a pięć i pół (kiedy czytałam i oceniałam tę powieść, połówek nie było, więc wówczas między szóstką a piątką. Dziś pewnie dałabym 5,5. Ale przecież nie będę etraz przerabiała kilkuset ocen dlatego, że wtedy, gdy je wystawiałam, nie miałam możności ich bardziej zróżnicować) wyraża się między innymi tym, czy chcę tę książkę czytać drugi, trzeci, kolejny raz, czy chcę ją mieć na własność. Dlatego wśród moich szóstek są również pozycje niebędące może aż takimi majstersztykami literackimi, ale mające w sobie "to coś", a te ocenione połówkę czy ocenę niżej mogą być napisane nawet ekstremalnie perfekcyjnie, lecz zawierać jakiś element, wskutek którego moje przekonanie o ich niezbędności dla mnie jest odrobinę słabsze. No bo przecież jako czytelnik indywidualny oceniam książki pod kątem swoich pragnień i upodobań, nie tylko wartości obiektywnych (a zresztą, czy takie są w ogóle? W ciągu ostatniego pół roku co najmniej z pięć razy natrafiłam na wypowiedzi użytkowników rozczarowanych książkami, które dla mnie zasłużyły na 5, 5,5 czy nawet 6, a sama oceniłam stosunkowo nisko kilka książek, mających średnią ocenę o 2 punkty wyższą), co zresztą przy tych najlepszych na jedno wychodzi i tak czy owak lokuje daną książkę na górnej półce.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: