Dodany: 15.06.2008 14:00|Autor: McAgnes
Historia o Dzikim Zachodzie - rodeo w Pendleton
To powieść, której współautorem jest Ken Kesey, znany przede wszystkim z "Lotu nad kukułczym gniazdem". Napisał ją razem z Kenem Babbsem - wspólna powieść wyszła im znakomicie. To historia słynnego rodeo, które odbyło się w Pendleton w stanie Oregon w 1911 roku. Chciałabym rzucić nieco światła na historię powstania książki. Otóż Kesey legendy o sławetnym rodeo słyszał już jako dziecko, od ojca, po raz pierwszy przy okazji przejeżdżania obok Pendleton. Potem już odwiedzał to miasteczko całą rodziną, uczestnicząc w zabawach i festynach, a jeszcze później, będąc młodzieńcem, wybrał się tam samotnie jako turysta, i już na miejscu zbierał opowieści naocznych świadków (jeszcze żyli). Te opowieści gdzieś tam w nim siedziały, skoro po latach postanowił spisać je i opublikować. Ken Babbs, jego przyjaciel, pomagał mu zbierając informacje, takie jak artykuły z gazet, wywiady, archiwalne zdjęcia. Wspólnie wędrowali konno po szlakach Oregonu, łykając kurz z dróg, pijąc kawę przy ognisku - tak powstała powieść "Rodeo".
Historia pierwszego rodeo w Pendleton to właściwie historia trójki rywali i przyjaciół, Jonathana Spaina z Tennessee, Murzyna George'a Fletchera i Indianina Jacksona Sundowna. Wszyscy trzej byli kowbojami, przybyłymi na rodeo, by wygrać i zgarnąć główną nagrodę. Napisałam przyjaciół? Tak, zaprzyjaźnili się w ciągu tych paru dni. Rywale? Tak, wszak każdy z nich chciał być tym najlepszym. Przyjaźń i rywalizacja splatają się tu w przepiękny wzór, pełen ciepła, uroku, kobiet, koni, whisky i innych drobiazgów.
Wszystko to widzimy oczami Jonathana, siedemnastolatka zaczynającego karierę jako kowboj. Towarzyszymy mu od początku, od momentu, kiedy jedzie pociągiem przez pół Stanów Zjednoczonych do Pendleton, kiedy poznaje dwóch pozostałych kowbojów, kiedy bierze udział w poszczególnych konkurencjach, kiedy poznaje miejscową dziewczynę i zakochuje się w niej, kiedy zostaje wciągnięty w światek brudnych zakulisowych interesów, kiedy szuka miejsca do spania i czegoś do jedzenia, kiedy próbuje wraz z Indianinem herbatki z bieluniem, kiedy budzi się nagi w chińskim podziemnym mieście, kiedy zakłada się, że utrzyma się na narowistym koniu przez 15 sekund i wygrywa zakład, gryząc konia w nos, kiedy... Takich "kiedy" mogłabym pisać jeszcze dużo, te kilka dni obfituje w taką mnogość zdarzeń, że aż wydaje się nieprawdopodobne, żeby tyle mogło się zdarzyć w tak krótkim czasie. A jednak - zdarzyło się. Wspaniale, soczyście opisane jest to wszystko, na chwilę czytelnik przepada ze szczętem dla świata i przenosi się w tamte czasy.
Nie tylko akcja wciąga, są jeszcze postacie, tak wyraziste i soczyste. Murzyn George Fletcher, śmiały wesołek. "[...] w oczach tańczyły mu figlarne iskierki. Prawdę mówiąc, wszystko w nim tańczyło, poczynając od ruchliwej twarzy, a kończąc na nogach w długich, kowbojskich butach. Kiedy kręcił się po wagonie, gadając bez przerwy, miałem wrażenie, że cały czas tańczy do rytmu słów płynących ze swoich ust"[1]. Indianin Jackson Sundown, stoicki, małomówny, wysoki. "Chudy, dumnie wyprostowany mężczyzna o nieprzeniknionej twarzy, z kapeluszem o płaskim rondzie, spod którego wyzierała para małych, okrągłych oczu"[2]. "Indianin trzymał się prosto, jakby kij połknął. I choć jego oczy błyszczały równie intensywnie jak oczy Murzyna, nic w nich nie tańczyło. Nawet nie mrugały. Drążyły człowieka niczym para świdrów"[3]. Czy ci dwaj kogoś wam nie przypominają? Dam głowę, że w jakiś sposób obaj są pierwowzorami głównych bohaterów "Lotu nad kukułczym gniazdem". Jest jeszcze Buffalo Bill, ta słynna postać Dzikiego Zachodu! Ale w książce nie budzi sympatii, to on jest (między innymi) czarnym charakterem, właściwie nieco już przyszarzałym, bo to stary, sterany życiem człowiek, żyjący blaskami dawnej świetności.
Znakomita książka. Tylko zakończenie historii jest... smutne. Jak w życiu, gdy coś się kończy. Kończy się rodeo, kończy się rejwach, harmider, gorączka. Szare, zwykłe życie puka do drzwi. Tym bardziej powinniśmy pamiętać o rodeo w Pendleton w 1911 roku.
Szkoda trochę, że ta książka jest mało znana. Warto ją przeczytać, naprawdę. Obejrzeć wspaniałe zdjęcia (autentyczne). Poczuć klimat dalekiego kraju i dawnej jego świetności.
---
[1] Ken Kesey, Ken Babbs, "Rodeo", tłum. Julita Wroniak, wyd. Marabut, 1994, s. 26.
[2] Tamże, s. 24.
[3] Tamże, s. 27.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.