Ta franca, Michaśka Literatka!
Współczesna literatura przybiera tak dziwne formy, że coraz trudniej jest mi ustalić po zakończonej lekturze, czy coś mi się podoba, czy nie. Bo gdybym oceniała samą treść, to byłoby łatwo. Ale już interpretację tej treści – trudniej. A jeszcze formę i interpretację formy...
Miesiąc męczyłam się z "Lubiewem". "Lubiewem", gdzie na każdej stronie aż roiło się od brudnego, gejowskiego seksu. "Lubiewem" pełnym starych ciot (nie tylko, ale również) z pomalowanymi paznokciami, wyrażających się o sobie w żeńskiej formie, a będących wyłącznie starymi, obleśnymi, często grubymi i łysawymi gejami. Przecież to się w głowie nie mieści! Gdzie wizerunek geja ugłaskanego? Takiego, co to machnie rączką, powie o sobie jak baba, ale przecież będzie miał markowe ciuchy, 20-30 lat na karku i przegiętym głosem będzie zaklinał się, że szuka stałego partnera? W "Lubiewie" go ze świecą szukać. Tam, jeśli się zjawi, to to będzie gej emancypantka albo licho jeszcze wie co i najwyraźniej niezbyt sprzyjająca odmiana geja dla tych starych z brzuszkiem, łysiną. Ale co ja tam wiem – właściwie trudno się w tym pedalstwie połapać.
A ten moment, gdy oni go tą lokówką zabili, przez to, że oni mu tę lokówkę... no wiadomo, co zrobili... To był koniec. Koniec "Lubiewa". To była zupełna paranoja. I gdyby nie fakt, że e-mail z biblioteki, co to przypomina o zwrocie książki, to pewnie by tak sobie nadal leżała książka przeczytana/niedoczytana w połowie (w zależności od orientacji pesymistycznej lub optymistycznej - odpowiednie skreślić).
I przeczytałam.
I cały dzień o tym myślę i zaczynam się litować nad tymi bohaterami. I dostrzegać w nich ludzi, a nawet ludzi z poczuciem humoru. I te zwroty niemieckie i rosyjskie wplatane w dialogi – ach, jakże one urzekały. „W ruku: 20 złotych, w paszczu: 50 złotych, w żopu: 100 złotych”*. I to czytanie, tak jakby ktoś obok Ciebie siedział i opowiadał... Takie, że gdyby nie fakt, że książka się skończyła, to zajechałoby się do końca linii autobusowej. A tak to Michaśka Literatka w porę wysiadła, przystanek wcześniej. Wysiadła z autobusu franca, ale w głowie nadal siedzi.
O "Lubiewie" nie da się inaczej pisać. Bo co można powiedzieć o czymś, czego się nienawidzi i uwielbia jednocześnie. Dlatego jak przyjdzie kiedyś taki moment, że "Lubiewo" zaatakuje Was jak mnie, znienacka i pojawi się na półce w bibliotece, księgarni, czy ktoś Wam je pożyczy, to weźcie je. I nawet gdybyście mieli spalić po pierwszej stronie (choć pożyczonej i bibliotecznej nie radzę palić), to po prostu spróbujcie.
---
* Michał Witkowski, "Lubiewo", wyd. Ha!art. Kraków 2008.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.