Dodany: 18.04.2008 15:18|Autor: norge

Książki i okolice> Książki w ogóle

Ma dla mnie największą wartość…



Wyobrażam sobie czyjąś biblioteczkę, w której znajduje się wiele (albo i niewiele) książek. Niektore są stare, zaczytane i nadgryzione przez ząb czasu. Obok nich stoją książki nowe, pięknie wydane, pachnące jeszcze drukarską farbą. Część książek została kupionych przez samego posiadacza. Niektóre oddziedziczył, inne dostał w prezencie. Każda z nich ma swoją własną historię. Każda jest mniej, lub bardziej lubiana...

I tu moje pytanie. Czy w waszych domowych zbiorach znajduje się jakaś jedna książka, do której macie szczególny stosunek, która z różnych powodów ma dla was największą wartość? Proszę, napiszcie o niej. Dlaczego jest wyjatkowa?



Wyświetleń: 6101
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 22
Użytkownik: norge 18.04.2008 15:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Dla mnie najwiekszą wartość ma książka, którą dostałam parę lat temu w prezencie od Bogny. Wydana w 1983 roku, więc na pewno z trudem zdobyta. Gruba i solidna. Ma twardą, kremową okladkę ze złocistymi literami: Lew Tołstoj „Anna Karenina“. Widać, że wiele razy czytana, ale nic nie zniszczona. Pięknie pachnie. Jest w niej kolorowa pocztówka z Tatrami, która służy mi jako zakładka.

Czytam to opasłe dzieło juz po raz drugi, bo Tołstoja uwielbiam. Za mądrość. Za klimat. Za humor. Za to, że tak rewelacyjnie potrafił opisać duszę kobiety. I czytając, przesyłam ciepłe myśli pewnej dziewczynie z Warszawy, która tak po prostu zdecydowała się podarować mi, nieznanej przecież osobie, swoją książkę. Bo miała ochotę spełnić moje marzenie. Jej „Anna Karenina“ to dla mnie symbol ludzkiej życzliwości i bezinteresowności. Samo spojrzenie na tą książkę wywołuje mój uśmiech. Dlatego jest dla mnie wyjątkowa.
Użytkownik: cypek 18.04.2008 16:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie najwiekszą warto... | norge
Jak ładnie napisane.
Użytkownik: bogna 18.04.2008 18:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie najwiekszą warto... | norge
Oj Diana, Diana... aż rumieńców dostałam :-)))
Napisałaś wtedy, że bardzo chciałabyś mieć tę książkę, a ja potrafiłam się z nią rozstać.
Cieszę się, że jest u Ciebie :-)
Użytkownik: jakozak 18.04.2008 17:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Jedna?
Niemożliwe.

Jak napisałaś, Diano, są nowe, nowiutkie, kartki szeleszczą i słychać, cichutki trzask rozrywających się "szwów" na końcach po cięciu gilotynką. Pachną farbą. Mają wartość ogromną, bo to najczęściej te wymarzone, te upragnione. Te najlepsze z najlepszych. Niekoniecznie z górnej półki, ale cudowne według osobistych ocen. Na przykład oszałamiające Mroki dnia.

Są jeszcze nie przeczytane, podarowane, kupione, oczekują na swoją kolejność. Będą pachnieć trzaskać i szeleścić. Co w środku? Wielka niewiadoma. Autopsja - Wilsona.

Niektóre podarowane w sytuacji, jak z bajki. Wyprawa życia, przygoda życia. Ta książka zawsze będzie mi się kojarzyć z pobytem w Norwegii - dla mnie kraju cudów i najpiękniejszej przyrody. Nawet napisałam w niej długopisem, kto, gdzie i kiedy mi ją podarował. :-))) A w dodatku okazała się wspaniała, wspaniała, szóstkowa! Najstarsza prawnuczka! Nic dodać, nic ująć.

Przeminęło z wiatrem. Kartek brakuje... Kupiona za grosze w czasach socjalistycznych. To moja praca w księgarni. Zapomniałabyś?

A tamta - Tumbo z Przylądka Dobrej Nadziei - wyżebrana, wykradziona niemal, porwana, rozlatuje się. Jak jej nie kochać, skoro to ona właśnie do spółki z Curwoodem i Kiplingiem ukształtowała mnie i moje szaleńcze pożądanie przygód i miłości do lasu, stworzeń dzikich i wody?

Taka jedna - nielubiana i niekochana przez długie lata - Trzech panów w łódce, nie licząc psa... Zawsze będę pamiętać, jak boczyłam się na nią. Teraz? Ukochane zaczytane obśmiane czytadło.

Dziewczęta z Nowolipek wydłubane ze starej, starutkiej piwnicy. Pożółkłe, przedwojenne... Pamiętam rozwiązywanie pudeł, stanie na jakichś stołkach i rurach, targanie ciężkiej paki po schodach na górę, a ręce brudne, jakbym w ziemi dłubała.

Albo zielone okładki, złote litery, rok wydania 1905. W środku ołówkiem napisane imię i nazwisko mojego pradziadka. Wyobrażasz sobie? Ponad sto lat temu on trzymał te Pamiętniki Wybickiego w swoich dłoniach i czytał je! Człowiek już dawno nie żyje, a książka żyje! Nie kocham historii, ale to bezcenna dla mnie książka.

Aj! Szkoła podstawowa w 1965 roku. Moja szkoła. Widzę tę klasę. Taka nowoczesna - masa szkła, czerwone tablice, mrugające światło jarzeniowe. Nie wiem, czemu zaraz widzę zjeżdżanie po poręczach.. I? Zasłuchana, ogłuszona ja, a pani L... czyta nam Serce - Amicisa. Mam takie starutkie... Rozpada się. Już mi się książka nie podoba. Zostało jednak tamto wrażenie. Książki za żadne skarby świata nie oddam!

Taka dolna najdolniejsza półka... Porozrywane staruszki, pamiętające rzeczy, o jakich się nam nie śniło. Nawet w Bibliotece Narodowej ich nie ma. Trzeba koniecznie do introligatora! Nie kochałabyś? Oddałabyś? Cały jakiś Karol May. Ciężko się zorientować, kto to stworzył, kiedy, czy to samoklejka, czy biały kruk?

Produkcyjniak powojenny. Nr 16 produkuje. Toż to historia! Historia. Nakładają się wspomnienia, wrażenia, przemyślenia. A teraz jeszcze nałożyły się na nią wspomnienia z Kozłówki.

Pamiętasz rosyjskie baśnie? Piękne były - prawda? Trzeba przyznać... I nagle miła koleżanka z Biblionetki kupuje je i przysyła do Ciebie w podarku... A ja u niej byłam i znów łańcuszek przywoływany przemiłych chwil.

Mogłabym tak bez końca...
Kocham książki, bardzo kocham. Są wielkim kawałkiem mojego świata.



Użytkownik: joanna.syrenka 18.04.2008 17:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
"Godzina pąsowej róży". Moja mama dostała ją od swojej chrzestnej, a ja od Mamy.
Lubię wszystkie książki z dedykacjami od mojej rodziny, zwłaszcza od Babci i Rodziców. Te zajmują w moim sercu (i na półce!) szczególne miejsce.
Sentymentem darzę też trzy tomy poezji Tuwima, które dostałam od swojej Pani polonistki kiedy opuszczałam podstawówkę.
Użytkownik: Czajka 18.04.2008 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Jedną wymienić to jest niemożliwe.
Mam trylogię Sienkiewicza w płóciennych, ciemnozielonych okładkach z pięknie kremowymi kartkami kupioną 50 lat temu na raty przez moją babcię, chociaż wtedy się nie przelewało.
Te książki wędrowały przez wszystkie moje mieszkania.

Mam jedną książkę w cudownie zielonych okładkach, którą pierwszy raz czytałam z zachwytem wtedy, kiedy nie była jeszcze książką tylko wydrukiem komputerowym. A potem śledziłam mailowo jak stawała się książką i stoi teraz na mojej półce nie do pożyczenia i ma osobistą dedykację od Autora.

Mam Kubusia Puchatka z biednymi pożółkłymi kartkami, którego dostałam od uwielbianej i prześlicznej cioci, kiedy miałam 9 lat i który był moją pierwszą poważną książką i czytany z pamiętanym doskonale do dziś rozbawieniem i zauroczeniem. Towarzyszył mi w wielu anginach kojąc gorączki i bóle gardła.

Mam Swanna o pobrużdżonym grzbiecie, którego kupiłam w nadziei, że go przeczytam, który czekał na to przeczytanie kilkanaście lat, aż wreszcie został przeczytany pierwszy raz, potem drugi i trzeci aż wszystkie kartki rozpadły mu się od tego czytania.

Mam Iliadę z Trojanami o duszach wyniosłych pięknie wydaną w twardych zielonych okładkach i o śnieżnobiałym papierze. Lubię ją wyjmować z półki, dotykać, otwierać, na stronie 250 ma włożoną zakładkę z Kawiarnią nocą Van Gogha. A w środku ma wanny pięknie polerowane i hełmy z groźnymi końskimi kitami.

Tyle książek i wszystkie kochane. Lubię siedzieć i patrzeć na ich przyjazne grzbiety. Taki widok jest terapeutyczny.

Użytkownik: Natii 18.04.2008 22:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Jedną wymienić to jest ni... | Czajka
=> Mam jedną książkę w cudownie zielonych okładkach, którą pierwszy raz czytałam z zachwytem wtedy, kiedy nie była jeszcze książką tylko wydrukiem komputerowym. A potem śledziłam mailowo jak stawała się książką i stoi teraz na mojej półce nie do pożyczenia i ma osobistą dedykację od Autora.

Zdradzisz tytuł? :-)
Użytkownik: Speculum 21.04.2008 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: => Mam jedną książkę w... | Natii
Natii, widziałaś co wcześniej napisała jakozak?

>> Cały jakiś Karol May.

Jeeeejjj.
Użytkownik: Natii 21.04.2008 22:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Natii, widziałaś co wcześ... | Speculum
Umknęło mi to. ;-) Zgadzam się - jeeeejjj.
Użytkownik: jakozak 23.04.2008 10:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Umknęło mi to. ;-) Zgadza... | Natii
No co? :-)))) Może nie cały, ale dużo tego w jednym

Użytkownik: Natii 23.04.2008 20:44 napisał(a):
Odpowiedź na: No co? :-)))) Może nie ca... | jakozak
To, że May to mój ukochany pisarz. :-)))
Użytkownik: Czajka 22.04.2008 18:18 napisał(a):
Odpowiedź na: => Mam jedną książkę w... | Natii
Zapach trzciny (Bauer Wojciech)
:)
Użytkownik: Natii 22.04.2008 22:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapach trzciny :) | Czajka
Przeczytałam Twoją recenzję i dyskusję pod recenzją - i dodaję do swojego schowka. :-)
Użytkownik: Akrim 23.04.2008 09:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam Twoją recenz... | Natii
Zrobiłam to samo :-)
Użytkownik: misiak297 18.04.2008 18:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Jeżeli miałbym wybierać spośród tej gromady książek to największy sentyment mam do książek z serii "Klasyka" Prószyńskiego. Zawsze jak udało mi się zdobyć jakąś książkę z tej serii, bardzo się cieszyłem. Szczególnym sentymentem z tej serii darzę książki Jane Austen oraz "Dziwne losy Jane Eyre". Równie szczególna jest dla mnie książka "Jim w lustrze".
Użytkownik: jakozak 18.04.2008 18:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeżeli miałbym wybierać s... | misiak297
Misiak, przepraszam, że tu. Odezwij się. Gg 1494480
Użytkownik: AnnRK 18.04.2008 23:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Przy kolejnej okazji wymienię "Julitę i huśtawki". Ostatnio jej czytanie przerwały mi... oświadczyny. :-)

I jak tu jej nie darzyć sentymentem?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 19.04.2008 13:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Ja mam tak, jak Jakozak i Czajka. Spośród setek tomów i tomików, zapychających wszystkie szafki, półki i regały w moim mieszkaniu (nie mam pojęcia, ile ich może być: tysiąc? półtora?), co najmniej kilkadziesiąt ma swoje szczególne historie, czy to wiążące się z okolicznościami, w których po raz pierwszy je czytałam, czy z losami samej książki jako przedmiotu. Wystane w kolejce, wymienione, wyszperane w antykwariacie... wypielęgnowane albo sczytane na śmierć przez kilkunastu użytkowników... wszystkie ważne, wszystkie cenne, nawet do tego stopnia, że niektórych nie pożyczyłabym nikomu poza najbliższą rodziną.
Ale największą wartość sentymentalną ma dla mnie skromniutka książczyna, starsza ode mnie, na zupełnie pożółkłym papierze i w wyjątkowej - bo w jednej jedynej tego rodzaju - oprawie.
Dlaczego tak jest - niech odpowie wklejony tu prawie dosłownie odnośny fragment z mojej prywatnej historii czytania, spisywanej pracowicie w grubym zeszycie i dopiero niedawno przerzuconej na dysk:

Mając może z 10 lat, przechodziłam okres maniakalnego zainteresowania literaturą przyrodniczą i pewnego razu bibliotekarka, widząc, że najwyraźniej jestem zdecydowana przeczytać wszystko, co o zwierzętach napisano, podsunęła mi mocno sfatygowaną książkę, wyciągniętą gdzieś z półki z „powieściami dla dzieci starszych”. Tytuł jej brzmiał „Włóczęgi północy”, a autorem był niejaki J.O.Curwood (które to nazwisko na skutek nieznajomości języków, wiedząc tylko, że prawie wszędzie za granicą „c” odpowiada „k”, czytałam – uczciwszy uszy – „Kurwod”; dopiero któreś z rodziców, posłyszawszy to dziwaczne miano, oświeciło mnie w kwestii prawidłowej wymowy...:). Nigdy nie miałam wątpliwości, że zwierzęta myślą i czują – przynajmniej, jeśli chodzi o czworonogi, bo co do takich na przykład pijawek czy pająków, to już nie byłam pewna – a po kwadransie tej cudownej lektury byłam gotowa skoczyć do gardła każdemu, kto by śmiał twierdzić inaczej. Żywa i przejmująca historia pary zwierzęcych dzieciaków, złączonych przez przypadek wspólną niedolą, a potem głębokim, wierniejszym od niejednego ludzkiego, przywiązaniem, wyzwoliła we mnie nieprzebrane kaskady emocji. Widząc mnie zwiniętą w kłębek na tapczanie, na przemian zalewającą się łzami, zastygającą w niepokoju lub wybuchającą radością, ktoś postronny mógłby sądzić, że dostałam pomieszania zmysłów. Ale nie moja rodzina, bo wszyscy od dawna wiedzieli, że potrafię się spłakać do imentu nawet nad zdarzeniem zupełnie niewzruszającym dla kogoś innego (bo kto się przejmował jakąś upolowaną niedźwiedzicą?), i nawet czytając ten sam fragment po raz dwudziesty (niemal w każdej ulubionej książce, wyjąwszy te najśmieszniejsze, mam kilka takich działających jak kurek do kranika z łzami; tutaj właśnie śmierć niedźwiedzicy, matki Niuy, oraz scenę ponownego spotkania Mikiego i Challonera). Fakt, że jednym z bohaterów był niedźwiadek, jeszcze mocniej ugruntował we mnie przekonanie o wyjątkowości mojego ukochanego zwierzęcia. Po następnej powieści tego samego autora gotowa byłam przyznać, że inteligencją niemal dorównuje ono człowiekowi, a pod pewnymi względami może go nawet przewyższyć. Zresztą przekonanie o tym czytelnika było najwidoczniej zamiarem autora, gdy z taką żarliwością opisywał, jak stary, zgryźliwy i agresywny samiec grizzli wbrew instynktowi przygarnia osierocone niedźwiedzie niemowlę, w dodatku obcego gatunku, i jak ten sam dziki, niebezpieczny zwierz, nie wahający się przed rozdarciem na strzępy kilku psów, daruje życie bezbronnemu człowiekowi. Z perspektywy czasu, zapoznawszy się z niezliczonymi materiałami dotyczącymi biologii niedźwiedzi i ich zachowań w różnych sytuacjach, wiem, że zdarzenia takie są mało prawdopodobne – ale nie niemożliwe. Tą drugą powieścią był "Władca skalnej doliny".

Osiągnąwszy wiek, w którym musiałam wypisać się z biblioteki dziecięcej, a zapisać do „dorosłej”, straciłam na dłuższy czas możliwość wypraw we wspaniały świat zwierząt Dalekiej Północy. W pewnym momencie ogarnęła mnie nieopisana tęsknota za ulubionymi futrzastymi bohaterami. Przez parę ładnych lat penetrowałam antykwariat za antykwariatem – bez skutku. Wreszcie jedną z poszukiwanych książek wypatrzyłam w miejscu zupełnie nieoczekiwanym: na targu staroci, zorganizowanym w ramach gdańskiego Jarmarku Dominikańskiego. Sfatygowana była niemożebnie, ledwie się trzymała, a okładka była dosłownie w strzępach. I tu mój świeżo poślubiony małżonek wykazał się jednym ze swoich licznych talentów, dorabiając jej prawdziwie introligatorską oprawę, ozdobioną własnoręcznym rysunkiem niedźwiedzia; dziś jest ona jedną z najpilniej strzeżonych pozycji domowego księgozbioru, której pod żadnym pozorem nie pożyczę nigdy i nikomu.
Użytkownik: Speculum 21.04.2008 18:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja mam tak, jak Jakozak i... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot!
Wydrukowałam sobie właśnie tę dyskusję, i czytam kolejny już raz, wszystko przez Twój piękny post. "Włóczęgi" to książka także mojego dzieciństwa. Długo nie miałam poza nią nic Curwooda w rękach. Potem zobaczyłam też "Władcę skalnej doliny", do tego doszedł jeszcze London. Nadal pozostaje dla mnie zagadką, jak tak bardzo uczłowieczyć zwierzę w literaturze; nie! nawet, jak piszesz, stworzyć "postać" taką, która człowieka "przewyższa". Wiem tylko, że od tamtej pory chciałam być traperem w Kanadzie.
Podsuwałam "Włóczęgi" młodszemu rodzeństwu, gdy tylko zaczynali literki rozróżniać. Czytaliśmy razem wieczorami. To jedne z najmilszych moich wspomnień książkowych.

Jestem ogromnie ciekawa dalszych Twoich wspomnień czytelniczych.
Ad rem, do tematu:
Bardzo sobie cenię książki otrzymane w prezencie, wręczane drżącymi dłońmi, z dedykacjami, przekazane po to, by ktoś o nich pamiętał i pokochał. Prezent - używana, lubiana przez kogoś książka - to cudowny prezent.

Książki, które u mnie też są niezliczone - jeszcze - i już się na półkach nie mieszczą, to - zwłaszcza ostatnio - pozycje nowe, nabyte stosunkowo niedawno, wymieszane z pamiątkami ukochanego dzieciństwa, wśród których także i te wzbudzające łzy - Liryki lozańskie, choćby w pięknym wydaniu, oprawne w skórę, jedna z tych książeczek, które mojej mamie "za smutnych czasów komuny przywracały wiarę w rynek wydawniczy w Polsce", jak twierdzi. Myślałam wtedy, że wszystkie wiersze tak należy wydawać.

Ale jest jedna półka szczególnie ważna, na na samym jej środku tłoczą się tomy "Władcy Pierścieni". Wydanie Czytelnika sprzed lat, "Powrót Króla", którego znam tak dobrze, że brak kropki na końcu zdania traktuję jak coś znajomego i oczywistego. Grzbiet mocno wygięty (długi, cętkowany, kręty...) i podniszczony, ale reszta cała. W środku karteczki z cytatami z oryginału, kosmyk włosów owinięty papierem, zdjęcie niegdyś ukochanego.
Zrobiłam sobie Biblię rodzinną z książki, która zaczarowała mnie i ukształtowała.

Rzadziej teraz ją ruszam, bo częściej sięgam do oryginału - który też ma wielką wartość, bo czytany był z motylkami w brzuchu, że to wreszcie, że to już, że mogę zanurzyć się w świat książki, którą znałam na wylot - a zupełnie jak gdybym nową i na nowo czytała, tak jak to zamierzył Autor.

Nie tłumaczę się, gdy ktoś znajomy obruszy się i kręci nosem "och, fantasy". Dobrze, może i fantasy, niedoceniane, nieobecne w "dorosłej" krytyce literackiej obecnie często kiepskie. Dla mnie to coś więcej, żadna abstrakcja, tylko ten jeden egzemplarz, który wolę od innych wydań, innych tłumaczeń, innych skarbów mojej kolekcji.
Użytkownik: cremonka 20.04.2008 00:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Szczęśliwie w Gdyni można wypożyczać książki z biblioteki dziecięcej nie będąc dzieckiem i nie mając dzieci, więc nie muszę rezygnować z literatury młodzieżowej, huraaa!!!
Użytkownik: Ayame 20.04.2008 17:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Moja najcenniejsza książka to baśnie rosyjskie, w twardej okładce, z przepięknymi ilustracjami i stronicami z grubego, mocnego papieru. Dostałam ją od mamy, wewnątrz widniało wypisane ołówkiem jej imię i nazwisko oraz kl. IV d :). Pamiętam, że mój dziadek wziął wtedy gumkę i wymazał ten podpis, zastępując go moim nazwiskiem i klasą II a :). Byłam wtedy w podstawówce i pamiętam, że od tej książki zaczęła się moja miłość do czytania, pochłonęłam ją bowiem całą od razu. Wcześniej oczywiście też czytałam, ale baśnie były dla mnie kompletnie magiczne i cudowne i czytane z pełną świadomością, po co to robię. Tak sobie myślę, czy będę w stanie oddać tę książkę mojemu własnemu dziecku, kiedy przyjdzie na to pora :).
Użytkownik: Sophie7 21.04.2008 19:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyobrażam sobie czyjąś ... | norge
Moja "Anna Karenina" była wydana w 1987 roku, jest 2 tomowa, w skórzanych niebieskich okładkach, a kupiłam ją w księgarni radzieckiej we Wrocławiu, wiąże mnie z nią namiętność od (że tak nazwę pierwszego zdania),był to dla mnie najdoskonalszy przewodnik po dorosłości- miłość,zdrada,macierzyństwo,śmierć- samo życie. Ksiażką dzieciństwa była niewątpliwie "Karolcia" M.Kruger- uwielbiałam perypetie małej dziewczynki z zaczarowanym, niebieskim koralikiem. Harry Potter ma się do niej niczym blada,chuda pietruszka z wiersza Brzechwy do krzepkiej rzepki. Dużą wartość ma też dla mnie "Kurier z Warszawy" - J.N.jeziorańskiego w szaro burej,byle jakiej okładce wydana przez ResPublicę,ale jakimże skarbem była dla mnie ta ksiażka w 1989 roku - nie muszę dodawać :)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: