Dodany: 10.04.2008 12:58|Autor: Anna 46
Zapraszam do "brzezińskiego" świata
Koło książek pani Brzezińskiej chodziłam jak pies wedle jeża, i chciałabym i boję się…
Chciałabym, bo podobno warto, a boję się… rozczarować.
Pożyczyłam.
Początek trudny: może nie tyle język bardzo staropolski
– przyzwyczaiłam się gdzieś tak od kłótni Czerwieńca z Org Ondrelssenem od Lodu;
- nie wielowątkowość, bo lubię jak mi się wszystko w trakcie czytania powolutku klaruje;
- najgorsze było to, że usiłowałam znajdować realne odpowiedniki miejsc n.p.: Morze Wewnętrzne – Morze Śródziemne, Spichrza – Wenecja (bo najpiękniejsze miasto Krain Morza Wewnętrznego, karnawał, ale też i Kraków – one żaki, ale bardziej od krakowskich zuchwałe i brutalne).
Przy Górach Żmijowych, mrocznej ziemi Pomortu i wyspach Zwajeckich, skapitulowałam, bo potworne głupoty zaczęły mi wychodzić.
Pomyślałam sobie, że to nie „świat Pratchetta”, ale raczej Tolkiena – samodzielny i nieporównywalny z niczym.
Jeśli jest inaczej – oświecenia upraszam. :-)
Poniechawszy geografii, weszłam w świat pani Brzezińskiej i siedzę w nim zachwycona! Czytam "Żmijową harfę" II tom cyklu o zbóju Twardokęsku.
Bez względu na to, jaki to świat – polecam każdemu, kto lubi pomyśleć przy lekturze fantasy. Zachwyca mnie „dwoistość” dzieła: z jednej strony magia – bogowie, wiedźmy, magiczne stworzenia; z drugiej wszelkie wady, przywary i słabości – bardzo ludzki to świat, brutalny i przyziemny.
Nie znam zakończenia w chwili, gdy to piszę, ale wiem na pewno, że będę wracać do Żalników, Szczeżupin, Pomortu, Skalmierza, do światyń, cytadel, wąskich zaułków miejskich i krętych ścieżek górskich... z jadziołkiem na ramieniu i skrzydłoniem przy boku.