Dodany: 16.12.2013 22:37|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

"PRANIE w LITERATURZE" - KONKURS nr 173


Przedstawiam KONKURS nr 173 pt. „Pranie”, który przygotowała Czajka.



Moi kochani!
Witam w praniu. W praniu jest coś odwiecznie magicznego, radosnego i mistycznego. Każdy lubi pranie, może nie każdy osobiście i nie na tym samym etapie. Jeden lubi ten moment tuż przed praniem, kiedy jego koszulka zdobna jest kremem wszystkich kremów i jagodami ze szlaku. Drugi lubi pranie w pianie i balii, kiedy koszula staje się biała jak śnieg, a woda czarna i wylana. Jeszcze inni lubią siedzieć w słońcu i patrzeć jak pranie wesołe i czyste powiewa na wietrze.
Nasze dusiołki piorą różnymi metodami. Piorą często, rzadko, nad rzeką, w pralni, pralką i tarą. Czasami w pralni robią zupełnie coś innego niż pranie, kupują proszek do prania z encyklopedią, co nie jest dobre, zarzucają notatki o praniu, co jest bardzo dobre, jak się okaże. Pranie wisi w Wenecji albo zaczyna tydzień poniedziałkiem. Pozostaje nam tylko zerknąć i zgadnąć, co w pralce piszczy.

Rozwiązania proszę przesyłać na adres [...] w formie:
1. numer fragmentu (punktowany ale nieujawniony w punktacji)
2. tytuł książki (1 pkt)
3. imię i nazwisko autora (1 pkt)

Na początku maila proszę zgłosić chęć lub niechęć poinformowania się o ocenionych praniach.
Na końcu odpowiedzi proszę w każdym mailu podać swój nick biblionetkowy najlepiej z linką do swojego o sobie.
Za wszystkie 25 fragmentów można zdobyć maksymalnie 50 punktów. W odpowiedzi na każdy nadesłany mail będę wysyłać potwierdzenie z informacją o zgadniętych dusiołkach. Brak takiego potwierdzenia proszę reklamować na forum. Oczywiście, jak dotąd, można wysyłać odpowiedzi w kilku mailach aż do 28 grudnia (sobota), do godziny 24:00. Wyniki wraz z Listą Laureatów zostaną ogłoszone na forum najszybciej jak to możliwe.

Nagrodą jest tradycyjnie satysfakcja!
Życzę dobrej zabawy.


UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!

Uwaga druga
Organizator zastrzega sobie prawo do wykorzystania odpowiedzi nadesłanych przez uczestników niniejszego konkursu i upublicznienia ich podczas ogłoszenia wyników.

Uwaga trzecia (dla spostrzegawczych)
Dwudziesty szósty dusiołek wpadł do prania jedynie ze względu na swoją urodę i pozostaje poza konkursem jako dyscyplina dodatkowa dla odważnych. Nie ma za niego punktu, jest natomiast podwójna satysfakcja i specjalne podium w czasie ogłaszania wyników.

:)



FRAGMENTY KONKURSOWE


1.


Odnalazłyśmy na rzece zeszłoroczną płyciznę do prania. Wąska dróżka prowadziła tam przez gęste, cierniste krzewy, przez co z drogi prawie nie było nas widać. Schodząc w dół na brzeg, ostrożnie stawiałyśmy krok za krokiem. Krystyna odwinęła ze szmatki kawałek cennego mydła, który schowała do kieszeni tuniki. Zanurzyła deskę do prania w czystą wodę i ostrożnie natarła mydłem jej ostre żebra, aż wszystkie pokryły się śliską warstwą.
Wyrabianie mydła to była ciężka praca, po której bolały wszystkie członki, a Elżbieta Rabe szczególnie lubiła zlecać ją mnie. Gotowanie mydła było wspólną czynnością kobiet z miru, która odbywała się po jesiennym uboju w klasztorze lub wiosną przy wykorzystaniu zbieranych przez zimę popiołów. Godzinami gotowałyśmy żrący ług z deszczówki, popiołów, zgromadzonego tłuszczu wieprzowego i wołowego oraz końskich kości. Wkrótce powstawała z tego szara, gęsta i kleista ciecz, a na jej powierzchni tworzyły się wielkie, gorące bąble, które pękały z głośnym trzaskiem, rozpryskując się. Maź bardzo powoli, godzina po godzinie, stawała się coraz gęstsza, a my musiałyśmy ją cały czas mieszać, aż wydawało nam się, że ramiona zaraz nam odpadną.
W końcu, pod wieczór całego dnia gotowania, przelewałyśmy gotową masę do drewnianej formy. Po dodaniu soli otrzymywało się twarde kawałki mydła. Jednak sól była dla nas zbyt cenna, potrzebowałyśmy jej dla zwierząt i do przechowywania mięsa oraz ziół przez zimę. Mydła używałyśmy więc w formie kleistej brei, którą dodawałyśmy do wody. Rozwinęłam tobołek i wyjęłam brudne ubrania. Były to dobre lniane koszule i spodnie mężczyzn oraz sarafany i płócienne tuniki, które my, kobiety, zakładałyśmy w świąteczne dni. Były uszyte z o wiele delikatniejszej tkaniny niż nasze codzienne ubrania, a ich stójki, wycięcia rękawów i brzegi zdobiłyśmy kolorowym haftem. Związałam włosy w luźny węzeł i tak ułożyłam moją wypłowiałą chustkę na głowie, żeby chroniła mnie przed prażącym słońcem. A potem ściągnęłam wstążki, które wszyte były w szwy moich rękawów. Dzięki nim można było regulować długość rękawów w zależności od pogody i okoliczności. W ten sposób obie ręce miałam wolne i mogłam zacząć pranie.



2.


– Ale co pani domu ma wspólnego z praniem?
– Co ma wspólnego z praniem? Och, ta pani słodka niewinność. Niech mi pani wybaczy moją poufałość, ale taka niewiedza o obyczajach kraju jest poruszająca u kogoś, kto pisze o tym książkę.
– Och, nie wątpię, że jestem bardzo nieuświadomiona – rzekła Minora zarozumiale.
– Czas wielkiego prania – wyjaśniała Irais – to dla pani domu całkowicie szczególny, święty czas. To wszystko się dzieje co dwa, trzy miesiące i dopóki trwa, w domu panuje absolutny chaos, ponieważ nic poza praniem się nie liczy. Mąż i dzieci są nieważne, a kto usiłuje zagadywać gospodynię albo wchodzić jej w drogę podczas tych ługo-oczyszczających dni, robi to na własne ryzyko.
– Chce pani przez to powiedzieć – wtrąciła Minora – że pani urządza pranie tylko cztery razy w roku?
– Dokładnie to chcę powiedzieć – odpowiedziała Irais.
– Muszę powiedzieć, że to wyjątkowo okropne – rzekła Minora z afektacją. Irais wzniosła swoje ładne brązowe oczy.
– Więc niech się pani pilnuje, by nie wyjść za Niemca.
– Co się za tym kryje? – pytała dalej Minora.
– No, pranie bielizny.
– Tak, tylko dlaczego w tak długich odstępach?
– Pranie jako takie jest wyraźnym sygnałem dawanym na zewnątrz, że jest to duża posiadłość z wieloma rzeczami. Gdyby prała pani bieliznę co tydzień, jak to się robi w Anglii, to potraktowano by panią jak osobę, której starcza bielizny tylko na tydzień, i stałaby się pani obiektem powszechnej pogardy.
– Ale czystym obiektem! – zawołała Minora. – I w moim domu brud nie zdążyłby się nazbierać.
Nic nie powiedziałyśmy, bo nic nie było do powiedzenia.
– Ta pani Anglia musi być szczęśliwym krajem – zauważyła po chwili Irais. Wzdychając. Niewątpliwie stanęła jej przed oczami uszczęśliwiająca wizja kraju pełnego praczek i zwinnych dżentelmenów dopadających do drzwi.
– W każdym razie jest to czysty kraj – odarła Minora.



3.


Policzmy! dodał.
Trzy su chleb, dwa mleko, trzy wędlina, oto, co mi broniło umrzeć z głodu i utrzymywało mój umysł w osobliwej jasności. Stwierdziłem, wiesz, cudowny wpływ diety na wyobraźnię. Mieszkanie kosztowało mnie trzy su dziennie, zużywałem na noc za trzy su oliwy, sam sprzątałem pokój, nosiłem flanelowe koszule, aby wydawać jedynie dwa su dziennie na pranie. Opał wynosił nie więcej niż dwa su dziennie. Miałem zapas ubrania, bielizny na trzy lata; postanowiłem ubierać się tylko na wykłady i do biblioteki. To dopiero osiemnaście su: zostawało mi dwa su na nieprzewidziane okoliczności. Przypominam sobie, iż przez ten długi okres pracy nie przebywałem nigdy mostu des Arts ani nie kupiłem wody; chodziłem co rano do studni na plac Saint-Michel.
Och! znosiłem hardo ubóstwo.
Człowiek, który przeczuwa piękną przyszłość, kroczy przez nędzę jak niewinny na szafot, nie wstydzi się. Nie chciałem przewidywać choroby. Jak Akwilina myślałem o szpitalu bez lęku. Nie wątpiłem ani chwili o swoim zdrowiu. Zresztą biedakowi nie wolno się kłaść aż po to, by umrzeć.



4.


Mój pierwszy dzień w Chartumie zaczął się od spraw gospodarskich. Kiedy zwlekliśmy się wreszcie z Pawłem z naszych „dmuchanych” materaców i doprowadziliśmy się jako tako do porządku - przypomniałem sobie, że trzeba oddać do prania gruntownie przepoconą bieliznę. Paweł wyszedł na korytarz poszukać służącego i po chwili wrócił z wysokim, chudym Sudańczykiem w imponującym turbanie. Oddałem służącemu bieliznę, tłumacząc długo i przekonywająco, że bardzo mi zależy na jej szybkim wypraniu. Sudańczyk wysłuchał mnie z uwagą, po czym skinął głową.
- Bokra!
Spojrzałem pytająco na Pawła. Mój wszechwiedzący przyjaciel wyjaśnił:
- Bokra znaczy po arabsku jutro.
Termin ten najzupełniej mi odpowiadał. Służący zabrał zawiniątko z bielizną i odszedł. Po jego wyjściu Paweł uśmiechnął się tajemniczo.
- Bokra znaczy jutro, ale... w Sudanie jest trochę inaczej... Zresztą sam się przekonasz. Przekonałem się. Przez cały następny dzień daremnie czekałem na zwrot mojej bielizny. Wieczorem poszedłem szukać służącego między śpiącymi. Ponieważ jednak wszyscy posługacze hotelowi nosili takie same dżiby i turbany, a twarze ich dla nie przyzwyczajonego oka były zupełnie do siebie podobne - więc najpierw obudziłem trzech niewinnych, zanim na koniec dobrałem się do winowajcy. Chudy Sudańczyk przyjął moje wyrzuty z miną wyrażającą najgłębszą skruchę. Pogładził mnie nawet pieszczotliwie po ramieniu na znak przeprosin i odmówił przyjęcia dodatkowego napiwku. Jego drugie „bokra” zabrzmiało uroczyście jak przysięga.
- Bokra? - upewniłem się jeszcze raz, spoglądając mu prosto w oczy.
- Bokra! - potwierdził z niezłomnym przekonaniem.
Ale nazajutrz znowu oczekiwałem go na próżno i wieczorem powtórzyła się szopa z szukaniem i budzeniem. Po przebudzeniu chudy Sudańczyk wykazał jeszcze więcej skruchy i pieszczotliwości niż poprzedniego dnia. Przy trzecim „bokra” jego oczy wyrażały tę samą płomienną wiarę, z jaką niegdyś derwisze sudańscy patrzyli na swego Mahdiego. Niestety, hotelowy derwisz i tym razem skrewił. Bieliznę otrzymałem z powrotem dopiero na piąty dzień. Okazało się, że w najsuchszym kraju na świecie - gdzie wszystko wysycha dosłownie w mgnieniu oka - pranie marnej koszuliny trwać musi trzy do czterech dni. I żadna perswazja, żaden najwyższy nawet napiwek nie potrafią tego terminu skrócić.
Później miałem możność przekonać się niejednokrotnie, że „systemem bokra” załatwia się także wiele innych spraw - ważniejszych od prania bielizny. Słowo „bokra” słyszy się w sklepach, biurach i urzędach. Obezwładniający klimat Sudanu nadaje temu słowu moc magiczną. Służy ono do odkładania każdej czynności na później. W Sudanie jest gorąco i człowiek nie może się spieszyć. Człowiek musi dużo spać.
W Sudanie bokra znaczy: jutro... za tydzień... za miesiąc... za rok...



5.


Niech pani powie pannie Smith, że zapomniałem zapisać sobie o igłach do cerowania, ale przyślę jej kilka paczek w przyszłym tygodniu; i żeby nigdy, pod żadnym pozorem, nie dawała uczennicom więcej niż po jednej na raz; jeżeli dostają więcej, stają się niedbałe i gubią igły. I chciałbym, żeby wełnianych pończoch lepiej pilnowano!... Będąc tu ostatnim razem, zaszedłem do warzywnego ogrodu i przejrzałem bieliznę suszącą się na sznurach; była tam moc czarnych pończoch w bardzo złym stanie; sądząc po wielkości dziur, nie były one dobrze naprawione zawczasu. Zamilkł.
- Zastosujemy się do pańskich wskazówek - odpowiedziała panna Temple.
- Dalej, proszę pani, mówiła mi praczka, że niektóre dziewczęta dostawały po dwa czyste kołnierzyki na tydzień; to za wiele; reguła ogranicza się do jednego.
- Zdaje mi się, że mogę wytłumaczyć tę okoliczność, proszę pana. Agnieszka i Katarzyna Johnstone były zaproszone na herbatę w czwartek do znajomych w Lowton, pozwoliłam im więc przy tej sposobności włożyć czyste kołnierzyki.
Pan Brocklehurst kiwnął głową.
- Dobrze na ten raz; ale proszę, niech się taka sposobność zbyt często nie powtarza.



6.


Pewnego nieprzyjemnego zimowego dnia leżałam w łóżku, powracając do zdrowia po grypie. Nudziłam się jak mops. Przeczytałam górę książek, trzynaście razy próbowałam ułożyć jednego pasjansa, udał mi się inny, a teraz już pozostawała mi jedynie gra sama ze sobą w brydża. Zajrzała do mnie matka.
- Dlaczego nie napiszesz jakiegoś opowiadania? - spytała.
- Mam napisać jakieś opowiadanie? - Zdumiałam się.
- Tak - odparła. - Jak Madge.
- Och, nie wydaje mi się, żebym potrafiła.
- Dlaczego?
Nie ma powodu, jak się wydawało, żebym nie potrafiła, oprócz tego, że...
- Przecież nie wiesz, czy potrafisz - zauważyła matka - bo nigdy nie próbowałaś.
Rzeczywiście, to prawda. Mama zniknęła jak zwykle nagle i po pięciu minutach pojawiła się ponownie z zeszytem w ręce. - Zrobiłam w nim tylko parę notatek dotyczących prania, reszta kartek jest czysta. Możesz zaraz przystąpić do pisania - rzekła. Kiedy mama zaproponowała, żeby coś zrobić, w praktyce zawsze tak się działo. Siadłam więc na łóżku i zaczęłam rozmyślać o opowiadaniu. Na pewno było to zajęcie sensowniejsze niż ponowne układanie pasjansa.



7.


Dom stał na małej wysepce i wyglądał tak, jak gdyby oderwał się od jakiegoś innego wybrzeża i przypłynął przypadkiem na obecne miejsce wraz z winem równie niemal zaniedbanym, jak wynędzniałe postacie leżące w cieniu jego liści. Rozpościerający się wokół krajobraz składał się z kościoła, którego rzekomy remont trwał od tak dawna, że otaczające go rusztowania wyglądały, jakby miały ze sto lat i zbutwiały już ze starości; z upranej bielizny rozłożonej do suszenia na słońcu; z kilku przedziwnie odchylonych od pionu i całkiem nie pasujących do siebie domów, przypominających jakieś zgniłe przedpotopowe sery powycinane w fantastyczne kształty i pełne roztoczy; oraz z oszołamiającej ilości okien. We wszystkich tych oknach żaluzje wisiały krzywo, ponadto z każdego prawie, udając firanki, powiewały brudne, zaszargane szmaty.
Na pierwszym piętrze domu mieścił się bank, który wprawiłby w zdumienie każdego angielskiego dżentelmena zajmującego się komercją i sądzącego, że zwyczaje panujące w jego mieście rodzinnym powinny obowiązywać całą ludzkość. W banku tym dwaj chudzi, brodaci urzędnicy w zielonych aksamitnych czapkach ozdobionych złotymi kitami, podobni do zasuszonych dragonów, stali za małą ladą w małym pokoiku nie zawierającym żadnych innych widzialnych przedmiotów prócz pustej kasy ogniotrwałej z otwartymi drzwiczkami, dzbanka wody i obicia w girlandy róż, a mimo to na każde prawnie udokumentowane żądanie, sięgając po prostu ręką do jakiegoś niewidzialnego a niewyczerpanego źródła, w jednej chwili potrafili sprokurować góry pięciofrankowych monet. Pod bankiem znajdował się apartament złożony z trzech lub może czterech pokoi o okratowanych oknach, sprawiający wrażenie więzienia dla szczurzych przestępców. Nad bankiem było mieszkanie pani Gowan.
Mimo iż ściany były tu tak poplamione, jak gdyby jakieś mapy ogarnięte zapałem misjonarskim wyrysowały się na nich samorzutnie, żeby propagować wiedzę geograficzną; mimo że dziwaczne meble były beznadziejnie spłowiałe i okryte pleśnią, a charakterystyczny dla Wenecji zapach wody ze ścieków i odpływu na pokrytym wodorostami wybrzeżu dawał się odczuć bardzo silnie, wnętrze mieszkania przedstawiało się przyjemniej, niż się można było spodziewać. Drzwi otworzył służący-Włoch, uśmiechnięty mężczyzna podobny do mordercy nawróconego na drogę cnoty. Wprowadził on gości do pokoju, w którym siedziała pani Gowan, i zaanonsował, że do wielmożnej pani przyjechały dwie piękne angielskie damy.



8.


Toczy się zaciekła walka z szablonowymi powiedzonkami, które szerzą się w potocznej włoszczyźnie. Jednym z nich jest, jak wiemy, “esatto” (dokładnie tak). Wszyscy teraz mówią “esatto”, kiedy chcą wyrazić potwierdzenie. Do używania tego słówka zachęciły pierwsze quizy telewizyjne, gdzie oceniając odpowiedź jako poprawną tłumaczono po prostu amerykańskie wyrażenia “that’s right” lub ,,that’s correct”. A więc w mówieniu “esatto” nie ma w zasadzie nic niewłaściwego, poza tym że osoba używająca tego słowa pokazuje, iż włoskiego uczyła się wyłącznie z telewizji. Mówić “esatto” to jakby popisywać się w salonie encyklopedią, którą nagminnie wręczają jako nagrodę nabywcom proszku do prania.
Pragnąc podać pomocną dłoń osobom chcącym uwolnić się od “esatto”, przedstawiam poniżej spis pytań i stwierdzeń, na które odpowiada się zwykle słówkiem “esatto”, a w nawiasach podaję warianty innych odpowiedzi twierdzących, których można używać w zastępstwie.
Napoleon zmarł 4 maja 1821 roku. (Świetnie!) Przepraszam, czy to plac Garibaldiego? (Tak.) Halo, czy mówię z Mario Rossim? (Słucham, kto mówi?) Halo, tu Mario Bianchi, czy mówię z Mario Rossim? (Jestem przy aparacie, słucham.) Jestem ci więc winny jeszcze dziesięć tysięcy lirów? (Tak, dziesięć.) Jak pan powiedział, doktorze, AIDS? (No cóż, niestety.) Telefonujesz do programu policyjnego poświęconego poszukiwaniu osób zaginionych, by powiedzieć, że widziałeś opisaną osobę. (Jak na to wpadłeś?) Policja: czy pan jest panem Rossi? (Carla, walizka!) Nie nosisz majtek? (Wreszcie to zauważyłeś!) Żąda pan dziesięciu miliardów okupu? (A skąd mam wziąć na telefon w samochodzie?) Jeśli dobrze zrozumiałem, podpisałeś czek bez pokrycia na dziesięć miliardów i podałeś mnie jako gwaranta? (Podziwiam twoją przenikliwość.) Już po odprawie pasażerów? (Czy widzi pan ten punkcik na niebie?) Mówi więc pan, że jestem kanalią? (Trafił pan w sedno.)
W sumie więc, powiesz, czytelniku, doradzam unikać mówienia “dokładnie tak”?
Dokładnie tak.



9.


Pranie ubrań Baby-Jagi ma symboliczną wymowę. W dawnych społeczeństwach, a często i dziś, by zrobić pranie, trzeba pójść nad rzekę i tam dokonać rytualnej ablucji, jak czynili ludzie od niepamiętnych czasów, by odnowić swą odzież. Jest to piękny symbol oczyszczenia całości naszej psychiki.
W mitologii tkanie materiału jest dziełem matek Życia-Smierci-Życia. Na Wschodzie mamy trzy Parki: Kloto, Lachesis i Atropos. Na Zachodzie jest Na'ashjei'i Asdzaa (Kobieta-Pająk), która powierza dar tkania Dine (Nawahowie). Te matki Życia-Śmierci-Życia uczą kobiety wrażliwości na to, co musi umrzeć, a co będzie żyć, co należy wyczesać, a co wpleść w tkaninę. W naszej baśni Baba-Jaga każe Wasylisie zrobić pranie, by te sploty tkaniny, wzory znane bogini Życia-Śmierci-Życia, wydobyć i przywrócić świadomości, każe je wyprać i odnowić.
Pranie i obmywanie to odwieczny rytuał oczyszczenia. Wiąże się nie tylko z oczyszczeniem, ale także (jak chrzest, z łac. baptiza - nasączyć, przemoczyć) z przepojeniem, nasyceniem duchowością i tajemnicą. W baśni pranie stanowi pierwsze zadanie Wasylisy. To, co znoszone, staje się znowu schludne i czyste. Podobnie jest z nami; z biegiem czasu nasze ideały i wartości stają się coraz bardziej znoszone, przybrudzone. Odnowienie, przywrócenie życia i kolorów następuje w wodzie; tam ponownie odkrywamy to, co naprawdę myślimy, co naprawdę jest dla nas święte.



10.


To nie był sznurek. Rozciągało się, kiedy ciągnąłem... jak guma. Potem przestało się wydłużać i poczułem opór... cokolwiek tkwiło w kozim gardle, zaczęło wychodzić. Delikatnie ciągnąłem dalej i bardzo wolno tajemniczy obiekt prześlizgnął się po nasadzie języka do pyska, a kiedy znalazł się w zasięgu mojej dłoni, puściłem elastyczne pasmo, złapałem mokry kłąb i pociągnąłem. Wydawało się, że ociekający śliną kawał materiału długi na prawie dwie stopy nie ma końca, ale po chwili leżał już na podłodze zagrody. Pan Kirby złapał mokry kłąb, podniósł i gdy go rozwinął, wydał okrzyk zdumienia:
- Boże dopomóż, to moje letnie gacie!
- Co takiego?
- Moje letnie gacie. Nie lubię nosić długich kalesonów, kiedy robi się cieplej, więc zawsze noszę te krótkie. Żona robiła porządki przedświąteczne i nie wiedziała, czy je uprać, czy wyrzucić do śmieci. W końcu uprała je, a Dorothy pewnie ściągnęła ze sznura. Rozwinął podarte spodenki i obrzucił je żałosnym wzrokiem.
- Mój Boże, widziały lepsze dni, ale Dorothy chyba załatwiła je ostatecznie. Potem jego ciało zadrżało bezgłośnie, wydał cichy chichot, aż wreszcie wybuchnął głośnym śmiechem. To był zaraźliwy śmiech i po chwili dołączyłem do niego. Chichotał przez dłuższy czas, a kiedy skończył, oparł się bezsilnie o przepierzenie z siatki.
- Moje biedne stare gacie - wysapał, po czym nachylił się i poklepał kozę po łbie. - Jednak daruję ci to, dziewczyno, żebyś tylko była zdrowa.



11.


Owoż gdy przyjechały nad brzeg ślicznej rzeki,
Gdzie w cembrzyny kamienne sączą się poniki
Wód nieprzebranych, miejsca dla praczek wygodne,
Prędko muły wyprzęgą i puszczą swobodne
Na paszę w słodką trawę, co z taką rozkoszą
Wyściela brzegi rzeki. Potem z woza znoszą
Bieliznę i po sztuce w ocembrzone wody
Kładą, depcąc nogami, piorą na wyprzody.
Wypłukawszy do plamki wszystko jak należy,
Rozpościerają rzędem wzdłuż ciepłych wybrzeży
Nad morzem, kędy fale gładki żwirek ścielą.
Skończywszy, wraz się chłodzą zdroistą kąpielą,
Oliwą maszczą członki, potem na trawniku
Siądą do smacznej strawy, a szatki w wietrzyku
Niech schną tymczasem.



12.


Od tamtego wieczoru Mariam i Lajla wspólnie wykonywały prace domowe. Przesiadywały w kuchni i zagniatały ciasto, siekały zieloną cebulę, rozgniatały czosnek i częstowały kawałkami ogórka Azizę, która bawiła się łyżeczkami i marchewkami. Na podwórku dziewczynka leżała zwykle w wiklinowym koszu, odziana w kilka warstw ubrań z ciepłym szalikiem owiniętym wokół szyi. Mariam i Lajla stale miały na nią oko, kiedy robiły pranie, szorowały na tarze koszule, spodnie i pieluszki, a ich dłonie uderzały o siebie.



13.


– Proszę pana – zapytał lękliwie starszy – a czy pan się nie boi policjantów?
Iks ograniczył się do odpowiedzi:
– Nie mówi się „policjantów”, tylko „salcesonów”.
Młodszy miał oczy otwarte, ale nic nie mówił. Ponieważ leżał na skraju maty, a starszy znajdował się w środku, Iks otulił go kołdrą jak matka i podniósł mu trochę pod głową matę, wpychając pod spód stare gałgany, żeby malec miał poduszkę. Następnie zwrócił się do starszego:
– Hę! Ładnie tu, prawda?
– O, tak! – odpowiedział starszy, przyglądając się Iksowi z wyrazem wybawionego anioła.
Przemokłym do suchej nitki biedakom zaczynało się robić ciepło.
– No więc – mówił dalej Iks – po co było płakać?
I pokazując młodszego brata starszemu, ciągnął:
– Nie dziwię się takiemu knotowi jak ten, ale żeby taki duży beczał, to trzeba być kretynem; kto płacze, wygląda jak cielę.
– Mój Boże! – rzekło dziecko – nie mamy już domu, nie wiedzieliśmy, gdzie pójść.
– Smyku! – odparł Iks. – Nie mówi się „dom”, mówi się „buda”.
– I jeszcze baliśmy się zostać sami w nocy.
– Nie mówi się „noc”, ale „kawa”.
– Dziękuję panu – odpowiedziało dziecko.
– Słuchaj – rzekł Iks – nigdy nie trzeba kwękać o byle co. Ja się wami zaopiekuję. Zobaczysz, jaka będzie zabawa. Latem będziemy się kąpali razem z Franusiem, moim kolegą, w przystani na Sekwanie, będziemy biegali nago po tratwach przed mostem Austerlickim; praczki się o to wściekają. Krzyczą, klną; nie masz pojęcia, jakie to śmieszne!



14.


Przywiozła walizkę pełną starych albumów z zakładkami do książek i namoczyła je w balii do prania. Potem odlepiła wszystkie obrazki i ułożyła je na stoku, żeby wyschły. Była piękna, spokojna niedziela, stok został upstrzony tysiącami róż i aniołów, ale ciotka znowu była szczęśliwa, bo miała nowy pomysł. Potem wyprasowała je w kuchni i wszystko zaniosła do swojego pokoju na poddaszu. Jakaż to była ulga, widzieć ją zadowoloną!
– Tym razem to wygląda lepiej – powiedziała mama.
– Uważasz? – odparł tatuś. – Ja, jak zwykle, nic nie będę mówił.
Ciotka zaczęła sklejać pudełka. Siedziała na poddaszu i robiła pudełeczka z mnóstwem przegródek, które wyklejała zakładkami i w środku, i z zewnątrz. Od razu się przyklejały, nie traciły barw i nie musiały być dopasowane, bo przyklejała jedne na drugich.
W całym pokoju na poddaszu pełno było papieru, puszek z klejem, pudełek i wielkich stosów zakładek, których nie wolno było ruszać. Ciotka siedziała w środku tego wszystkiego i kleiła, kleiła, aż w końcu skrawki papieru sięgały jej do kolan. Niczego jednak do tych pudełek nie wkładała i nie rozdawała ich.
– Zawsze będą puste? – zapytałam.
Spojrzała na pudełko, które właśnie wyklejała, ale nie odpowiedziała. Na jej długiej twarzy malował się niepokój i smutek, jedna zakładka wisiała przyklejona do grzywki. Miałam dosyć ciotki, bo nigdy nie była wesoła. Nie lubię, jak ludziom jest ciężko. Mam wtedy wyrzuty sumienia, a potem wpadam w złość i chcę, żeby się gdzieś wynieśli.
Babka natomiast lubiła ciotkę, bo była kiedyś jej dobrą klientką w sklepie z guzikami, a poza tym całą zimę czytywały razem „Żurnal Rodzinny Allersa”. Babka też miała pudełka z masą przegródek, ale ona przynajmniej trzymała w nich guziki. Póki sklepik babki prosperował, każdy rodzaj guzików leżał osobno, później interes upadł, guziki pomieszały się w nie swoich przegródkach i to, prawdę mówiąc, ładniej wyglądało.



15.


Zatrzymaliśmy się w Streatley dwa dni i oddaliśmy nasze rzeczy do prania. Próbowaliśmy wyprać je sami w rzece, pod nadzorem George'a, ale bez skutku. A właściwie był skutek, tyle że odwrotny do zamierzonego. Przed praniem ubrania były rzeczywiście bardzo brudne, ale od biedy nadawały się do noszenia. Po praniu natomiast rzeka pomiędzy Reading i Henley stała się dużo czystsza niż przedtem. Zebraliśmy cały brud płynący w rzece pomiędzy Reading i Henley i wimpregnowaliśmy go w nasze ubrania.
Praczka w Streatley powiedziała, że przez zwykły szacunek do swego zawodu musi nam policzyć potrójną stawkę. Co innego pralnia, co innego oczyszczalnia ścieków, dodała. Zapłaciliśmy rachunek bez szemrania.



16.


O
mów mi wszystko o
Annie Livii. Cóż, znasz Annę Livię? Jasna rzecz, wszyscy znamy Annę Livię. Wszystko mów. Mówże już. Umrzesz jak usłyszysz. No cóż, wiesz, jak starego rachebe zafuttły i zrobił no wiesz. Mowa, mów dalej. Bierz prud, nie chlap tyle. Zawiń rękawy a rozwiń zwoje gadki. I nie bódź mnie - prr! - kaj się schylasz. Albo co oni tam trybowali wydumać co też trzymał w dwanadrzu w parku Fiendish. Stary z niego reppustnik. Spójrz, jaką szatę ma! Spierz, co ta szmata ma! Cała woda czarna. Szmęczę nad nią, stupiorę bóg wik jak długi tydzień. Upanawiam się, który to pracz ją piorę? Znam ją wcale w saale, wiem w których miejscach się plubawi duddamskie dablicho! Rękę sparzę, głodzina jeść nie ma a ja jego prywatne brudy upuplnucniam. Wall kijiangą i trzyść. Drdza wżera mi się nad rdzarstki od wywełtawania jego opleśni. Trza dnieprać na mokro, gangresy z win me pójdą na sucho! A w ogonle, jakich dopuścił się Animalii, jak ci Sendaje? Jak długo zamknięty był w loch u nich? W wiadomościach podano co on niecrobił, nisego priusz sobie, King fiersus Humphrey, z distillizusem, używkami, żytepe. Czas tom pokaże. Wiem go dobrze. Czas płynie zna pana: pst! I go nie mand. Jak źródłem wytryśniesz tak się wypłwisz.



17.


Bach! Dwie niezwiązane ze sobą idee, okrucieństwo nastolatków i telekineza, złączyły się i wpadłem na pomysł. Nie porzuciłem mego posterunku przy maszynie Washex numer dwa. Nie zacząłem biegać po pralni, wymachując rękami i wrzeszcząc: „Eureka!". Miewałem już wiele dobrych pomysłów; niektóre lepsze od tego. Mimo wszystko jednak uznałem, iż oto rysuje się szansa na niezłą powiastkę dla „Cavaliera", choć w głębi ducha zamajaczyła mi wizja „Playboya". „Playboy" płacił za opowiadanie do dwóch tysięcy dolarów. Dwa tysiące dolców pozwoliłoby nam kupić nową skrzynię biegów do buicka i zostałoby jeszcze sporo na codzienne zakupy. Przez jakiś czas historia ta dusiła się powoli na palniku w głębi mojej głowy, w miejscu, które nie jest już świadomością, choć nie jest też jeszcze podświadomością. Zacząłem znów pracować w szkole, nim wreszcie pewnego wieczoru usiadłem do niej, zapisałem trzy strony pierwszej wersji, po czym zgniotłem je z niesmakiem i cisnąłem do kosza.



18.


Przez dłuższy czas wszyscy prali. Żaba nie prała, bo nie miała co.
Muszę sobie kupić białe podkolanówki – myślała – białe, żeby się szybko brudziły i żebym zawsze miała coś do uprania. I pepegi. Jak to będzie elegancko wyglądało – Żaba w pepegach.
Więcej opowieści w tym dniu nie było. Wkrótce na sznurach wisiały uprane termosy, saksofon, kokardki i kołnierzyk Cheni. Wszyscy poukładali się wygodnie wokół ogniska, które rozpaliła Żaba, żeby odpędzić komary. Łysy Pies siedział pod krzakiem owinięty w koc i kichał, patrząc ponuro na Iksa. Taki to psi los – myślał – piorą cię w mydlinach, nawet nie pytając o zgodę.
Zapadła noc.



19.


- Jak wyjąć te pieluchy? - spytała. Z kociołka waliły kłęby pary woniejącej gotowanym mydłem.
- Kopystką - powiedziała ciocia Wiesia. - Aha, dzwonił do ciebie jakiś kolega, kiedyśmy tu prały. Mama odebrała i kazała mu zadzwonić później.
- A gdzie jest kopystka? - spytała Iksa i wzięła z rąk ciotki pustą miednicę. - Nie mówił, jak się nazywa?
- Zaraz ci przyniosę, jest w kuchni - odparła ciocia. - Mama mu powiedziała, że pierzesz pieluchy. Zaraz, jak on miał na imię... chyba Jurek
Iksa nagle poczuła jakby pchnięcie w żołądek. Na twarz wypłynęły jej rumieńce, serce omdlało, oczy zasnuły się łzami.
- powiedziała mu... że piorę pieluchy?! – Jeśli dzwonił... jeśli dzwonił... to stało się coś okropnego. Pieluchy! Nie dość, że Igrek jej nienawidzi, to teraz jeszcze trafił mu się powód do szyderstw, bo że on z niej będzie szydził w duchu, Iksa nie wątpiła ani przez chwilę.



20.


Powiem panu, przeczuwała, że zginie. Czy może tylko nie chciała żyć? Kiedyś pomogłem jej zanieść pranie do jeziorka. Dużo tego było. Co uprała, wypłukała, rozwieszałem na gałęziach. Dzień był, jakich mało. Niebo niebieściutkie, bez najmniejszej chmurki. Kwitły lipy, miód było czuć w powietrzu, brzęczały pszczoły, gorąco tężało, pogoda wymarzona do prania, suszenia. Nagle zostawiła szmaty, siadła sobie przy brzegu, podkuliła nogi pod brodę, objęła się rękami, patrzyła, patrzyła w to jeziorko.
- Tak mi się nie chce dzisiaj prać - powiedziała. - Najchętniej bym się na tym jeziorku położyła, wiesz. I leżałabym tak. Jak myślisz, utonęłabym?
Zerwała się, zaczęła się rozbierać.
- Pójdę, się wykąpię. A ty popilnuj. O, tam stań.
I skoczyła do wody. Patrzyłem, jak płynie, a strach mnie aż w gardle zaczął dusić, że za chwilę położy się na wodzie i nie zrobi już żadnego ruchu. Na szczęście popływała trochę i wróciła. Ubrała się.
- No, a teraz bierz się, siostro, za pranie - skarciła się.



21.


- Lubi chrupki - oświadczył Iks. Po czym dodał: - Nie, to może za mocno powiedziane. Zjada chrupki.
- A co z ludźmi?
- Ludzi też. Jak dotąd z piętnastu.
- Byli dobrzy czy źli?
- Myślę, że po prostu martwi. Zajmuje się też praniem. Wkłada mu się do środka ubranie, a potem wyjmuje się czyste i wyprasowane
- I poplamione krwią?
- A wiesz, to właśnie jest zabawne - zauważył Iks.



22.


Uczułem, że owe dwie królowe miast, których katedry i wieże miałem, na zasadzie jakże wzruszającej geometrii, wpisać w plan własnego życia, kierują się ku tygodniowi zaczynającemu się od poniedziałku, kiedy praczka miała odnieść białą kamizelkę poplamioną przeze mnie atramentem - aby wsiąknąć w ów tydzień, opuściwszy idealny czas, w którym nie istniały jeszcze. Ale byłem dopiero w drodze ku szczytowi upojenia; dosięgłem go wreszcie, kiedym usłyszał z ust ojca: „Musi być jeszcze zimno na Canal Grande; warto, żebyś zapakował na wszelki wypadek zimowe palto i ciepłą kamizelkę." To mi dopiero dało objawienie, że na pluskających ulicach, zaczerwienionych odblaskiem Giorgiona, będą się przechadzać po Wenecji w przyszłym tygodniu, w wilię świąt wielkanocnych, nie - jak mimo tylu ostrzeżeń wciąż roiłem - ludzie „majestatyczni i straszliwi jak morze, połyskujący brązem pancerzy pod fałdami krwawego płaszcza", ale że to ja sam będę mógł być ową maleńką figurką, którą na pożyczonej mi wielkiej fotografii kościoła Św. Marka ilustrator pokazał stojącą w meloniku przed portalem. Te słowa ojca wprawiły mnie w ekstazę; uczułem - do tej pory zdawało mi się to niemożliwe - że naprawdę wnikam między te „ametystowe skały, podobne do raf Morza Indyjskiego"; wspaniałym i przewyższającym moje siły gestem zrzucając z siebie, niby zbyteczną skorupę, atmosferę mego pokoju, zastąpiłem ją odpowiednią porcją powietrza Wenecji, owej atmosfery morskiej, niewysłowionej i odrębnej, jak atmosfera marzeń, które wyobraźnia moja zawarła w nazwie Wenecja.



23.


Prać!



24.


Z każdym dniem nasz dom wyglądał coraz gorzej. Julek potrafił już wspiąć się na okno w swoim pokoju i zrzucić z parapetu wszystko, co się tam znajdowało. Potem biegł do kuchni i wywalał z szafek i półek makaron, kawę, herbatę i sztućce. Najlepiej się bawił, kiedy udawało mu się odkręcić prysznic w łazience. Wydry, jako stworzenia wodne, potrafią wyczuć jej obecność nawet wtedy, gdy płynie ukryta w rurach. Jak zauroczony wpatrywał się w wirujące w pralce brudne ciuchy. Kiedy coś z pralki wyjmowaliśmy albo do niej wkładaliśmy, na siłę wciskał się do środka i wielce z siebie zadowolony wyrzucał ubrania na podłogę. Oczywiście nie było kłopotu, kiedy mieliśmy je właśnie wyjąć. Gorzej, gdy usiłowaliśmy coś włożyć do pralki. Na to wydra nie chciała nam pozwolić. My skarpetki do środka, a ona podkoszulki na zewnątrz. My podkoszulki z powrotem do bębna, a ona kończyła wyrzucać skarpetki – i tak w kółko.



25.


Tato zgłasza się na ochotnika do automatycznej pralni samoobsługowej. Prosi, żebym go tam tylko podwiózł i pokazał, co robić. Joan proponowała, że zajmie się naszym praniem, ale Tato chce to zrobić sam. W czasie drzemki Mamy zawożę Tatę do centrum handlowego i demonstruję mu obsługę automatów w pralni. Bywał tam już z Mamą, ale niezbyt pilnie uważał. Okazuje się, że pralnia to jest właśnie to, co Tata lubi najbardziej. Sprawność i przewidywalność skutków działania daje mu niebywałą satysfakcję. Radzę mu, żeby jeżeli się znudzi, pochodził po sklepach albo przespacerował się do kręgielni. Zostawiam go samego. Całą godzinę ma spędzić sam w wielkim świecie. Kiedy wracam do domu, Mama już nie śpi. Pyta, gdzie Tato. - W pralni, robi pranie. - O Matko Boska, Jacky, przecież on nie umie! Zabierałam go tam ze sobą, ale tylko zawadzał. Jedyne, co potrafi, to bez końca wygładzać prześcieradła, żeby nie było ani jednej zmarszczki - ja od tego dostaję szału.



26.


Mały Samson był pod tym względem jego krańcowym przeciwieństwem. Nie znosił, żeby poruszyć cokolwiek w jego pokoju, był wyraźnie zaniepokojony, kiedy brało się do ręki najmniejszy drobiazg, chociażby nożyczki do obcinania świec. Wszystko musiało leżeć tak, jak leżało. Bowiem meble i inne przedmioty służyły mu jako pomocnicze środki, które według reguł mnemotechniki utwierdzały w jego pamięci historyczne daty i filozoficzne twierdzenia. Gdy kiedyś podczas jego nieobecności służąca wyciągnęła z pokoju jakąś starą skrzynię i wyjęła z komody koszule i skarpetki, żeby dać je do prania, po powrocie do domu był niepocieszony i twierdził, że nic już nie wie z historii asyryjskiej i że wszystkie jego dowody na nieśmiertelność duszy, które z takim trudem uporządkował w szufladzie, poszły teraz do prania.
Do oryginałów, których poznałem w Lejdzie, należy również mynheer van der Pissen, kuzyn van Moeulena, który mnie doń wprowadził. Był on profesorem teologii na uniwersytecie i słuchałem u niego Salomonowej Pieśni nad pieśniami i Objawienia świętego Jana.


===========


Dodane 30 grudnia 2013:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 3239
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: asia_ 16.12.2013 22:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | asia_
Święta się zbliżają, czas na wielkie sprzątanie. A jak sprzątanie, to i pranie :)

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca książki M. L. Stedman Światło między oceanami. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: Monika.W 17.12.2013 08:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | asia_
Najlepszy jest fragment 23 - ciekawe, do ilu książek pasuje. I jakie, kto będzie miał skojarzenia. Ja mam mocno reklamowe, z 15 lat temu była o tym reklama proszku:)
Użytkownik: Sznajper 18.12.2013 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Najlepszy jest fragment 2... | Monika.W
Niestety Czajka uznaje tylko jedną markę proszku w 23. :(
Użytkownik: Auriga 18.12.2013 19:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety Czajka uznaje ty... | Sznajper
Dodam że z naszego podwórka ;)
Użytkownik: annmarie 18.12.2013 22:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | asia_
Może ktoś coś podpowiedzieć na temat 3 i 5? Bo mnie dręczą ;)
Użytkownik: benten 27.12.2013 14:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Może ktoś coś podpowiedzi... | annmarie
3 to kolejny przykład na to, żeby nie ufać życzeniom, bo często spełniają się na opak, albo z niemiłymi efektami. A ja to coś takiego raczej bym kupowała zamiast dywanu niż jako makatkę.
Użytkownik: Natii 19.12.2013 18:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | asia_
Ach, 23, naszła mnie chęć, żeby znowu ją przeczytać. :-)
Użytkownik: Czajka 21.12.2013 07:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | asia_
Moi mili!
Pranie wre, pralki szumią, mydliny się mydlą a tary trą. Wszystkie dusiołki wiszą na sznurkach i powiewają na wietrze, nawet ten dodatkowy. Nie było łatwo - zwłaszcza dwa namaczały się aż do wczoraj.
W konkursie póki co bierze udział jedenaście pięknych dziewcząt i chłopców.
Idę czuwać w poczcie między świątecznymi przygotowaniami. Zapraszam do zgadywania. :)
Użytkownik: Czajka 26.12.2013 16:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr ... | asia_
Drodzy konkursowicze, dzisiaj przedostatni dzień prania. Jutro ostatni, więc gdyby ktoś miał chęć jeszcze coś namoczyć, to zapraszam. :)
Użytkownik: Czajka 28.12.2013 10:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Drodzy konkursowicze, dzi... | Czajka
Uwaga, uwaga! Pralnia oczywiście czynna do dzisiaj, do północy. Jest czas coś wrzucić. :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: