Przedstawiam
KONKURS nr 59 pt.
"MAMUT w LITERATURZE", który przygotował
Sherlock:
"- Pokaż mnie nareszcie tego mamuta - mówi do mnie Gienia wczoraj.
- Jakiego mamuta?
- Jak to jakiego? Tego, któren został znaleziony przy budowie domu na Żytniej, niedaleko Kiercelaka."
Powyższy cytat pochodzi z książki "Wiech na sto dwa" i oczywiście idealnie pasuje do tematu konkursu. Był już wprawdzie konkurs "Duże zwierzę w literaturze", ale mamut ani razu się nie pojawił wtedy we fragmentach konkursowych. Teraz za to pojawi się aż w trzydziestu fragmentach (mamut jako zwierzę lub też człowiek nazwany w ten sposób).
Fragmentów jest trzydzieści, ale autorów tych fragmentów jest nieco mniej (nazwiska czterech twórców się powtarzają - ale nikt nie jest "tatusiem" lub "mamusią" więcej niż dwóch fragmentów konkursowych). Gdy już traficie autora fragmentu, to możecie oddać najwyżej trzy strzały w tytuł. Jest sześćdziesiąt punktów do zdobycia (przy każdym fragmencie jest jeden punkt za autora - bądź też autorów - i jeden punkt za tytuł). Jeżeli ktoś nie życzy sobie w mailach ode mnie podpowiedzi typu "masz oceniony fragment taki to a taki, a z kolei autor tamtego fragmentu nie jest ci obcy", to niech napisze o tym w swoim pierwszym mailu. Będę bardzo wdzięczny, gdy każdy wasz mail będzie opatrzony tematem zawierającym wasz nick biblionetkowy oraz liczbę wskazującą, który to już jest z kolei mail.
Przy fragmencie pierwszym, piątym i dziewiątym należy podać tytuł wiersza (a nie całego zbioru wierszy), zaś przy fragmencie siódmym - tytuł tego konkretnego opowiadania (a nie całego zbioru opowiadań).
Konkurs trwa
do 27 marca 2008 roku włącznie (do północy).
Odpowiedzi proszę przysyłać na adres:
[...]
Inteligentne "mataczenia" na Forum są mile widziane!
Zapraszam do zabawy!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
Kmieć mówi jak mu łatwiej - zaś człowiek uczony,
Jak się w szkole nasłuchał - gdy umysł natchniony,
Mówiąc, tworzy... i wiele pierw przed gramatyką
Jest Homer!... lecz profesor mówi tak, jak pisze,
I porwać by się gotów na słońce z motyką -
A muzyk mówi, jak mu lgną w palce klawisze.
I gdyby kto zagnańca postawił dzikiego
Przed świątynią w Atenach, na której frontonie
Są te zarysy - rzekłby on: "dlaczego?...
Dlaczego? plan przeziera z głębi, nie zaś tonie
W posadach gmachu? Czemu? te wewnętrzne-prawa
Sterczą jako mamuta grzbiet - z wyżyn mogiły...
Gdy linia owa najmniej siły nie dodawa -
A owy rozstęp linii nie spotęża siły..."
2.
- Tak, panowie, znam dobrze to wszystko! Wiem także, że Cuvier i Blumenbach uznali te kości za zwykłe szczątki mamutów i innych zwierząt pierwszej epoki czwartorzędu. Ale w tym wypadku jakiekolwiek wątpliwości byłyby zniewagą wyrządzoną wiedzy! Ciało jest tu, przed nami! Możecie je zobaczyć, możecie go dotknąć. To nie szkielet, to nienaruszone ciało, zachowane jedynie w celach antropologicznych!
Wolałem nie zaprzeczać temu twierdzeniu.
- Gdybym je mógł obmyć roztworem kwasu solnego - dodał wuj - oczyściłbym je z ziemi i ze wszystkich tych błyszczących muszli, które do niego przywarły. Niestety, nie posiadam tego cennego rozpuszczalnika. Ale nawet w tym stanie, w jakim jest obecnie, ciało to opowie nam samo swoje dzieje.
W tym momencie profesor ujął człowieka kopalnego i zaczął nim manewrować ze zręcznością właściciela panoptikum.
3.
Mięso mamucie wraz z różnymi bulwami, warzywami i owocami wyniesiono na dużych talerzach z kości miednicowych, żeby cieszyć się posiłkiem w popołudniowym słońcu. Mięso mamuta było tak smaczne i kruche jak [A.] pamiętała, ale przeżyła trudny moment na początku posiłku. Nie znała obowiązującego protokołu. Przy pewnych okazjach, zwykle bardziej formalnych, kobiety klanu jadały oddzielnie. Na ogół jednak rodziny siedziały razem, ale mężczyźni zawsze rozpoczynali posiłek.
4.
- Ta małpiatka - oświadczył - zjadła swojego ostatniego banana. Przynieście...
- Ehem... To małpa, [S.]. - Najniższy z magów nie potrafił się powstrzymać. - Małpa, nie małpiatka... Skurczył się pod ciężkim spojrzeniem.
- Kogo to obchodzi? Małpa czy małpiatka, co za różnica? - burknął [S.]. - No, jaka to różnica, panie Zoologu?
- Nie wiem, [S.] - przyznał pokornie mag. - Myślę, że chodzi o klasyfikację.
- Zamknij się.
- Dobrze, [S.].
- Ty obrzydliwy maluchu - dodał jeszcze [S.], odwrócił się i rzekł głosem gładkim jak ostrze piły: - Jestem całkowicie opanowany. Umysł mam chłodny niczym łysy mamut. Mój intelekt kontroluje wszystko. Który z was siedział mi na głowie? Nie, nie wolno mi się złościć. Nie jestem rozzłoszczony. Myślę pozytywnie. W pełni wykorzystuję swoje zdolności... Czy któryś z was chciałby coś powiedzieć?
- Nie, [S.] - odparli chórem.
- W takim razie przynieście mi dziesięć baryłek oliwy i całe drewno, jakie zdołacie znaleźć! Ta małpa zaraz się usmaży!
5.
Kto pisał nasze twarze na pewno ospa
kaligraficznym piórem znacząc swoje "o"
lecz po kim mam podwójny podbródek
po jakim żarłoku gdy cała moja dusza
wzdychała do ascezy dlaczego oczy
osadzone tak blisko to on nie ja
wypatrywał wśród chaszczy najazdu Wenedów
uszy zbyt odstające dwie muszle ze skóry
zapewne spadek po praszczurze który łowił echo
dudniącego pochodu mamutów przez stepy
6.
Ten szef kuchni lubił mnie, też miał taką figurę jak mój tatuś, to on także wymógł, że pozwolono mi być tu, choć nie mieszkałam w Pradze, to on bronił mnie przed personalnymi, kiedy się upierali, że mam przedstawić zameldowanie na pobyt stały i dopiero wtedy będę mogła pracować. Ten szef kuchni też ważył, jak mój tatuś, sto trzydzieści kilo, mówiono o nim, że swój urlop spędza w ten sposób, że z Pragi VII wyjeżdża z rodziną na trzy tygodnie do Pragi I i wszyscy zatrzymują się w hotelu "Paryż", rodzina chodzi po Pradze, podczas gdy pan [B1] jest w kuchni, bo nie potrafi sobie wyobrazić, że mogłoby podobać się mu gdzie indziej, a nie w tym naszym hotelu "Paryż". Wszystko to wynikało także stąd, że pan [B1] nauczył się fachu od pana [B2], przeszedł twardą szkołę, mówiono nawet, że pan [B2] lał pracowników po łbach, bo lubił ich i chciał, żeby się czegoś nauczyli, więc pan [B1] także obecnie od czasu do czasu robił paczuszkę żywnościową i wiózł ją do Klanowic, dokąd wysiedlono pana [B2], do którego należał dawniej "Paryż", i tam wręczał mu ją jako drobny upominek od nas, ponieważ w zeszłym roku pan [B2] klepnął się w czoło i powiedział panu [B1], że on, pan [B2], miał wynajętą komorę chłodniczą pod praskim targowiskiem przy ulicy Rycerskiej, że tego najmu z pewnością nikt nie anulował i że kiedyś, gdy ustrzelił w karpackich lasach jelenia, osobiście umieścił go w komorze i ten rogacz jest tam chyba dziś jeszcze, zmarznięty na kość jak syberyjskie mamuty.
7.
Było bardzo upalnie i dlatego mamuty zostały ostrzyżone na zapałkę, dzięki czemu przypominały muskularne psy rasy airdale terrier. Niektórym już zaczęły wyrzynać się kły. Pterodaktyle siedziały im na grzbietach i wydziobywały pasożyty. W okrągłym basenie pośrodku pawilonu pływały dwa brontozaury. Od czasu do czasu unosiły się ciężko na tylnych łapach i przyciskając przednie do błyszczących piersi, wyżebrywały od zwiedzających pierożki z serem. Jeśli któryś ze zwiedzających nie miał pierożka, to rzucał pięciokopiejkówkę.
8.
- Nie, proszę pani, świat fantastyczny nigdzie już nie istnieje, nawet na Wschodzie; istnieją tam również, tylko pod innym mianem i odziani inaczej, komisarze policji, sędziowie śledczy, prokuratorowie królewscy oraz rzeczoznawcy. Przestępców wieszają tam, ścinają albo wbijają na pal, i to z wielką przyjemnością; ale przestępcy umieją, jako zręczni szalbierze, wyprowadzić sprawiedliwość w pole, a sprytnymi kombinacjami zapewniać powodzenie swoim przedsięwzięciom. U nas głupiec opętany przez demona nienawiści albo chciwości, pragnący zgładzić wroga albo rodzonego dziadka, idzie do sklepiku, podaje fałszywe nazwisko, skutkiem czego wykrywają go tym łacniej, i kupuje, pod pozorem, że szczury nie dają mu spać, parę gramów arszeniku; jeśli jest wyjątkowym spryciarzem, zachodzi do kilku sklepików i wtedy wykryją go jeszcze snadniej. Zaopatrzony w ów arszenik aplikuje dziadkowi czy wrogowi dozę, która powaliłaby mamuta lub mastodonta, i postępując wciąż bez sensu, sprawia tym samym, że krzyki ofiary zwabiają wszystkich bliższych i dalszych sąsiadów. Nadbiega tedy chmara policjantów i żandarmów; sprowadzają lekarza, który robi sekcję i wybiera z żołądka i wnętrzności trupa arszenik łyżkami. Nazajutrz sto gazet podaje nazwisko ofiary i mordercy. Pod wieczór sklepikarz albo sklepikarze schodzą się i oświadczają: "To ja sprzedałem arszenik temu panu". Żeby zaś się nie pomylić, wskazują ze dwudziestu nabywców. Dureń idzie do aresztu: śledztwo, konfrontacja, druzgocące oskarżenie, wyrok, gilotyna; jeśli to kobieta, a zwłaszcza niebrzydka, dożywotnie więzienie.
9.
Jeżeli przeto ta ojczyzna twoja
Jest historyczna... (a nie jest jak Troja!),
Niech jak Rzym będzie i Mszy-dziejów słucha,
Tak jak on, perląc różaniec łańcucha,
Milcząc, jak milczą, trwając, jak tam trwają,
Pokąd się harfy nie ponastrajają...
Lub - jeśli wzory przenosząc realne,
Ojczyzna jest to bagno lakustralne -
A ludów prawem są koście Mamuta,
To - niech ją depczą, i zgnije zepsuta!
10.
Nic pospolitszego nad wóz lub wózek stojący przed drzwiami oberży; ale wehikuł, a raczej część wehikułu, tarasująca ulicę przed szynkiem "Pod Sierżantem spod Waterloo" pewnego wiosennego wieczoru 1818 roku, niezawodnie zwróciłaby uwagę malarza, gdyby przechodził tamtędy.
Był to przód jednego z tych ogromnych wozów, których używają w okolicach leśnych do przewożenia tarcic i kloców. Gruba żelazna oś na sworzniu, z ciężkim dyszlem, osadzona była na ogromnych kołach. Wszystko razem było potężne, ciężkie i niekształtne. Wyglądało na lawetę działa olbrzyma. Koleiny dróg pokryły koła, dzwony, piasty, osie i dyszel warstwą gliny żółtawej, wstrętnej, podobnej w kolorze do zaprawy, którą chętnie przyozdabiano wówczas ściany katedralnych kościołów. Drzewo znikło pod błotem, a żelazo pod rdzą. Pod wozem zwisał gruby łańcuch, godny Goliata skazanego na galery. Łańcuch ten przywodził na myśl nie belki, do których przenoszenia służył, ale przedpotopowe mamuty, które by można zaprząc nim do wozu; wyglądał jak kajdany, ale nadludzkie, cyklopowe, zdjęte z jakiegoś potwora.
11.
A przecież nieraz mamut z tych ziem wstaje,
Żeglarz przybyły z falami potopu,
I mową obcą moskiewskiemu chłopu
Głosi, że dawno stworzone te kraje
I w czasach wielkiej Noego żeglugi
Ląd ten handlował z azyjskimi smugi;
A przecież nieraz książka ukradziona
Lub gwałtem wzięta, przybywszy z zachodu,
Mówi, że ziemia ta nie zaludniona
Już niejednego jest matką narodu.
12.
Wszystkie te misterne i niemal magiczne sztuki mogły się przydać tylko w tych wypadkach, kiedy z zęba mamuta lub z żebra ichtiosaura, z drobiazgu, z pyłku, z ułamka można było natężeniem inteligencji zbudować szkielet, odtworzyć całość. Ciemno się jednak czyniło na duszy ludzkiemu źrebięciu, kiedy tego uczynić nie było można, kiedy trzeba było coś wiedzieć w całej pełni i w całej osnowie. Język kołowaciał i przysychał do podniebienia. Snadnie można nim było zaostrzyć ołówek. Gadaj na ten przykład na pamięć sto wierszy "Eneidy". Gdzie jest człowiek, który to potrafi, i gdzie jest arcyczłowiek, który to potrafi podpowiedzieć?! Wyrzuć z siebie na ten przykład i to do tego po niemiecku! - mowę Antoniusza nad zwłokami Cezara. Wielki Cezar sam rad by ci podpowiedzieć, ale nie może, bo jest umarły i do tego nie umie po niemiecku.
13.
- Pardon! ale wśród nas ona jest niewłaściwym elementem, elle n'est pas pour nous! nie trzeba się z nią zbliżać i poufalić. Panna [R.] jest dla nas - (...).
[W.] rzucił się gwałtownie. Ostre, obrażające słowa zawisły mu na ustach... Już, już miał je wypowiedzieć. Hrabia to odczuł i raptownie zwrócił się do nadchodzących panów. Jednocześnie zatętniało i na drożynie leśnej ukazała się czwórka koni, zaprzężonych do breku pełnego wrzawy. Przyjechały panie.
Myśliwi pobiegli je wysadzać. Wszystkich rozweseliła obecność dam i przywieziona przez nie nadzieja śniadania.
[W.], nie zważając na nikogo, zarzucił strzelbę na plecy i ruszył pomiędzy wysokie sosny i żółtawy gąszcz podszycia. W oczach miał złe błyski, na ustach ironiczny wyraz.
Dojrzał go [B2] i dogonił.
- [W.], dokąd zmierzasz? Panie już są i śniadanie dymi w pawilonie. Głodny jestem jak ten wilk, co go zabiłem.
- Idź jedz i zajmij się tam wszystkim w moim imieniu. Zwłaszcza nie zaniechaj spoić dobrze tego... cymbała!...
- Kogo, [B1]?
- Ależ zgadłeś!
- Mój drogi! Jeden jest tylko cymbał między nami. Nic też dziwnego, że odgadłem.
- No dobrze, idź już.
- Albo co?
- Ja zostanę sam.
- Zachwycająca naiwność! cóż tam może być bez ciebie?
- Ach! nie nudź.
[B2] chwycił [W.] za ramię.
- [W.], słuchaj! jeśli mię kochasz i chcesz udelektować [B1], to właśnie wracaj. Nie rób sobie z niego nic, ale to nic na owinięcie palca, to będzie najlepsza kara dla tego mamuta. Nie wiem, czym ci dokuczył, i w ogóle dziwię się, że to zrobił, bo diablo podkopał szanse swej córki, nawet w zwykłych warunkach nie kiełkujące pomyślnie. Ale nie poznaję ciebie, [W.]! Dawniej sam pokazałbyś plecy [B1]. Z twej irytacji wnoszę, że zaszło coś ważnego.
- Masz słuszność! ten stary szyld wyimaginowanej wielkości staje się świetnym, że aż głupim, i tym zirytował mię.
14.
Wytwórca narzędzi był teraz rozluźniony i gotowy do kolejnego zadania. Umieścił kość ze stopy mamuta między nogami, by służyła za kowadło. Chwyciwszy bryłkę, ułożył ją na nim i mocno przytrzymał. Potem wziął do ręki pięściak. Tym razem, gdy usuwał kredową okrywę, obrabiał kamień dokładnie, tak aby rdzeń krzemienia przybrał kształt nieco spłaszczonego jaja. Obrócił go na bok, zmienił pięściak na kościany młotek i ścinał płatki z wierzchu, ściosując je dookoła od krawędzi ku środkowi. Gdy skończył, kamień w kształcie jaja posiadał płaski, owalny wierzchołek.
Wtedy [D.] przerwał pracę, objął ręką amulet i zamknął oczy. Łut szczęścia był w następnych fazach równie ważny jak umiejętności. Przeciągnął się, rozluźnił palce i sięgnął po pięściak. [A.] wstrzymała oddech. Zamierzał zaciosać lico wzdłużne, czyli usunąć z jednego końca owalnego, płaskiego wierzchołka niewielki wiór o powierzchni prostopadłej do płatka, który chciał usunąć. Lico wzdłużne potrzebne było po to, by płatek był gładko załuskany i miał ostre krawędzie.
15.
Wskutek zmieszania się chromosomów tego jurnego paleopiteka i tej czwororękiej praczłowiekini powstał ten typ mejozy i to sprzężenie genowych lokusów, które przenosząc się przez następnych 30 000 generacji wytworzyło właśnie na twarzy panny pielęgniarki ów uśmiech, podobny odrobinę do uśmiechu Mony Lizy z płótna Leonarda, który oczarował młodego chirurga [K.]. Lecz ten eukaliptus mógł wszak rosnąć cztery metry dalej; wówczas czwororęka, uciekając przed goniącym ją paleopitekiem, nie przewróciłaby się, potknąwszy się o jego gruby korzeń, i tym samym, zdążywszy wleźć na drzewo, nie poczęłaby, a gdyby nie poczęła, to potoczywszy się odrobinę inaczej, pochód Hannibala przez Alpy, wojny krzyżowe, wojna stuletnia, owładnięcie przez Turków Bośnią i Hercegowiną, wyprawa moskiewska Napoleona oraz kilkanaście trylionów podobnych zajść, uległszy minimalnym zmianom, doprowadziłyby do stanu, w którym żadną miarą nie mógłby już urodzić się sam profesor [B. K.], przez co widać, że dystrybucja szans jego egzystencji zawiera taką podklasę probabilizmów, w której mieści się rozkład wszystkich eukaliptusowych drzew, jakie rosły na miejscu dzisiejszej Pragi mniej więcej 349 000 lat temu. Otóż te eukaliptusy wyrosły tam, ponieważ, uciekając przed tygrysami szablastozębowymi, wielkie stada słabnących mamutów, co się były najadły eukaliptusowego kwiatu, mając od niego (ten kwiat silnie piecze podniebienie) zgagę, piły dużo wody z Wełtawy; a woda owa, mając podówczas własności czyszczące, spowodowała ich masowe wypróżnienia, dzięki którym zasadzeniu uległy ziarenka eukaliptusów tam, gdzie przedtem wcale ich nie bywało; lecz gdyby ta woda nie była zasiarczona dopływami górnego biegu ówczesnej Wełtawy, to mamuty, nie dostawszy od niej biegunki, nie spowodowałyby wyrośnięcia gaju eukaliptusowego na polach dzisiejszej Pragi, czwororęka nie przewróciłaby się, uciekając przed paleopitekiem i nie powstałby ten genowy lokus, który dał licom panny uśmiech Mony Lizy, co skusił młodego chirurga; a zatem, gdyby nie biegunka mamutów, profesor [B. K.] też by na świat nie przyszedł.
16.
- No dobrze, [Cz.-W.], wiem, że tu jesteś.
Szklanka się poruszyła. Bursztynowy płyn zafalował.
-
witaj, blada twarzy - wymamrotał bezcielesny głos - pozdrowienia z krainy szczęśliwych łowów...
- Przestań, [Cz.-W.] - przerwała mu pani [C.]. - Wszyscy wiedzą, że przejechał cię wóz na Melasowej, bo byłeś pijany.
-
nie moja wina. nie moja wina. czy to ja jestem winien, że mój pradziad się tu przeprowadził? powinienem zostać rozszarpany na śmierć przez górskiego lwa albo wielkiego mamuta, odebrano mi, co mi się ze zgonu należało.
17.
A gościńcem obłoków przybywają, pomrukując gromami buntu, duchy zwierząt. Huu! Haaa! Huuu!
Bocianonoga paralaksa postępuje za nimi i popędza je, a włóczniami błyskawic, które miota jej czoło, są skorpiony. Łoś i yak, byki Baszanu i Babilonu, mamut i mastodont schodzą się do zatopionego morza, Lacus Mortis. Złowieszcze, mściwe zastępy zodiaku! Zawodzą przemijające na obłokach, rogate i jednorożne, te z trąbami i te kły mające, lwiogrzywe, olbrzymiorogie, ryjące i pełzające, gryzoń, przeżuwacz i gruboskóry, maszerujący, muczący motłoch, mordercy słońca.
18.
Stalowy Król siedział przed stołem, trzymał olbrzymie pióro, wielkie jak lanca i zdawał się pisać jeszcze! Gdyby nie osłupiałe spojrzenie rozszerzonych źrenic i nieruchome usta, można by sądzić, że żyje. Jak te mamuty, znajdywane w lodach stref północnych, trup ten od miesiąca był tu ukryty przed wzrokiem ludzkim. Wszystko dokoła niego było zmarzłe, odczynniki zawarte w słojach, woda w odbieralnikach, rtęć w kubku!
[M.] mimo całej okropności widoku nie mógł powstrzymać się od uczucia zadowolenia, że patrzał z zewnętrznej strony laboratorium, bo z pewnością tak on, jak [O.] zginęliby, gdyby dostali się do jego wnętrza.
Jakim sposobem nastąpił ten straszny wypadek? [M.] domyślił się tego łatwo, kiedy przypatrzywszy się szczątkom granatu, rozrzuconym po podłodze, przekonał się, że były to kawałeczki szkła.
19.
- Bo on nie jest oszustem.
- Jak? - huknął [McA.]. - Pan naprawdę uwierzył w te bajki o mamutach, mastodontach i wężach morskich?!
- Nie znam się na tym i zdaje mi się, że chodzi mu o co innego. Ale moim zdaniem chowa w zanadrzu jakąś rewelację.
- Człowieku! Napisz pan o tym!
- Chciałbym, ale zastrzegł sobie tajemnicę. - I w krótkich słowach opowiedziałem, co mi mówił profesor. - Oto jak się sprawa przedstawia - zakończyłem.
[McA.] patrzył na mnie z głęboką nieufnością.
- Panie [M.] - odezwał się w końcu. - Jeśli chodzi o ten odczyt dziś wieczór, to nie może on być tajemnicą.
20.
W końcu [U.], który dzięki swej niezwykłej pilności pierwszy zakończył poszukiwania, nagarnął ziemi, zatamował bieg mętnego strumyka wypływającego z drugiego strumienia i odprowadził wodę na bok. Gdy koryto strumyka przeschło, pochylił się nad nim i zaczął je badać bystrym i ciekawym okiem. Po chwili wydał radosny okrzyk. Wszyscy zbiegli się do niego. Wskazał im odcisk mokasyna w stwardniałym mule.
- Chłopiec przyniesie zaszczyt swemu plemieniu - powiedział [S.O.], przyglądając się śladowi z takim samym zachwytem, z jakim przyrodnik patrzy na odnaleziony kieł mamuta lub żebro mastodonta. - Tak, i będzie zadrą w ciele Huronów. Ale to nie jest ślad Indianina. Ten człowiek stąpa na piętę, a palce ma kwadratowe.
21.
- [P.] - powiedział [G.] - jedź lepiej do Dziecięcej Wioski. Co prawda nie mam pojęcia, gdzie to jest, ale tam są z pewnością dzieciaki, pełno naiwnego śmiechu, prostota obyczajów... "Wujku!" krzykną zaraz. "Pobawmy się w mamuta!"
- Tylko pilnuj brody - dodał [M.] szczerząc zęby w uśmiechu. - Bo uwieszą się na niej.
[P.] mruknął coś pod nosem i zmył się.
[M.] i [G.] przeszli na ścieżkę i bez pośpiechu ruszyli wzdłuż szosy.
- Starzeje się brodacz - zauważył [M.]. - Już ma nas dosyć.
- Ależ skąd - obruszył się [G.]. Wyciągnął z kieszeni odtwarzacz. - Wcale nie ma nas dosyć. Po prostu zmęczył się. No i jest rozczarowany. To nie bagatela - człowiek stracił przez nas dwadzieścia lat: pragnął się dowiedzieć, jak wpływa na nas kosmos. A tymczasem on na nas jakoś nie wpływa... Ja chcę Afryki. Gdzie jest moja Afryka? Dlaczego moje nagrania są zawsze pomieszane?
Wędrował ścieżką w ślad za [M.], z kwiatkiem w zębach, nastrajając odtwarzacz i potykając się co chwila. Potem znalazł Afrykę i żółto-zielony step rozbrzmiał dźwiękami tam-tamu.
22.
- Chcecie założyć sklep, albo jakiś interes?
Oczy kobiety radośnie błysnęły.
- Ale z czego?
- Ja dam 1000 rubli - rzekł [S.].
- I ja dam tysiąc - powiedziałem za nim.
- Ja też dam tysiąc - dodał [G.].
- Jak ja wam spłacę? - rzekła kobieta.
- Wcale nie trzeba! To dla niego - [S.] wskazał palcem na [M.]. - Tylko wy o niego dbajcie, o tego... mamuta, bo go i dziecko skrzywdzi. A teraz taki świat: słabego, dobrego, wstydliwego, zębami zagryzą.
Daliśmy żonie [M.] 3000 rubli i opuściliśmy ich mieszkanie.
Nazajutrz [S.] przyniósł mi pocztę, która była przysłana pod jego adres, lecz była przeznaczona dla mnie. Poczta była z Wilna od [P.]. Zawierała list i małe pudełeczko. Znalazłem w nim doskonałą bezardowską busolę w skórzanym portfelu. Nigdy nie pomyślałem o kupnie busoli, chociaż była to bardzo wygodna i potrzebna dla mnie rzecz. Teraz mogłem nieomylnie, w najciemniejszą noc, w zupełnie nieznanym terenie, odnaleźć potrzebny mi kierunek.
23.
- Ładna kolekcja mamutów - szepnął [K.] do [M.], bo w pokoju gry znowu wybuchła burza i [Z.] krzyczał przez okno, żeby mu konie zakładali natychmiast, a pan [A.] śpiewał na całe gardło:
- "A choć chłodno i głodno, żyje sobie swobodno!"
- Często grywają ze sobą?
- Co tydzień i przynajmniej dwa razy na tydzień się kłócą i rozjeżdżają bez pożegnania, co im zresztą wcale nie przeszkadza żyć w wielkiej przyjaźni.
- Pani ich godzić musi nieraz?
- O nie, bo raz spróbowałam, a ksiądz zaperzony krzyknął na mnie: "Niech jegomościanka pilnuje udojów!" Zresztą, oni nie mogliby żyć bez siebie, a będąc ze sobą, nie mogliby się nie kłócić.
- Ale co twój ojciec w Łodzi pocznie bez nich? - zwrócił się [M.] do [K.].
24.
Zostawiła w spokoju goździki, podeszła do oszklonej szafy i wyjęła z niej świece. Dwie długie, piękne, czerwone świece. Znów odwróciłam się w jej kierunku i oko moje padło na ścianę obok szafy, do której dotychczas siedziałam zwrócona tyłem.
- O! - powiedziałam, nagle ucieszona, nie wiadomo czemu. - [A.], widzę, że lubisz kontrasty jeszcze bardziej niż ja!
W świeżo pomalowanej ścianie tkwił potwornej wielkości hak, wystarczający chyba do powieszenia mamuta. Z pewnością by wytrzymał. Na haku, na subtelnym czerwonym sznureczku wisiała para doskonale mi znanych, czarnych kastanietów. Samotny hak widziałam już poprzednio i oczekiwałam zawieszenia na nim lustra w marmurowej ramie lub czegoś w tym rodzaju, a nie przedmiotu wagi pięciu deka. [A.] spojrzała również i roześmiała się.
25.
Obok starych ekonomów, karbowych i leśników drugim typem niknącym coraz bardziej z powierzchni ziemi jest stary sługa. Pamiętam, za czasów mego dzieciństwa służył u rodziców moich jeden z tych mamutów, po których wkrótce tylko kości na starych cmentarzyskach, w pokładach grubo zasypanych niepamięcią, od czasu do czasu będą badacze odgrzebywali. Nazywał się [M.S.], był zaś szlachcicem ze wsi szlacheckiej Suchej Woli, którą często w gawędach swych wspominał. Ojciec mój odziedziczył go po śp. rodzicu swoim, przy którym za czasów napoleońskich wojen był ordynansem. Kiedy w służbę do dziada mojego nastał, sam nie pamiętał ściśle, a zapytany o datę, zażywał tabaki i odpowiadał:
- Ta byłem jeszcze gołowąsem, a i pan pułkownik, Panie świeć nad jego duszą, jeszcze koszulę w zębach nosił.
W domu rodziców moich pełnił najrozmaitsze obowiązki: był kredencerzem, lokajem; latem w roli ekonoma chodził do żniwa, zimą do młocarni, posiadał klucze od składu wódczanego, od piwnic, od lamusu; nakręcał zegary, ale przede wszystkim zrzędził.
26.
W forcie już zamykają wierzeje, ktoś pędzi do środka dwie ryczące przeraźliwie, kosmate krowy, masywne jak bawoły, z rozłożystymi rogami. Krzyki, ujadanie psów, a nad tym wszystkim wznosi się przeciągły głos jakiejś trąby, brzmiący jak ryk mamuta.
Ależ tu kochają gości.
A jednak mieszkają tu dobrzy ludzie. Przy ścieżce postawiono krzywą, drewnianą wiatę.
Zwykłą budę z belek nakrytą dachem. Ma tylko trzy ściany, a przed wejściem widać krąg kamieni i stertę wilgotnego węgla. Dalej wzniesiono półkolisty, kamienny murek, żeby odbijał ciepło do środka, jest też stos opału, pieczołowicie zasłonięty od deszczu warstwą gałęzi. W środku stół zbity z półbali i dwie ławy. Czego jeszcze trzeba?
Tutaj nie należy nikomu przychodzić znienacka do domu i dobijać się do bramy. Należy usiąść i czekać, aż po ciebie wyjdą. Jeżeli jednak nie wyjdą, jest gdzie przenocować, rozpalić ognisko, ma się dach nad głową. Odpocznij, zjedz, wyśpij się i spadaj na ryby. W gruncie rzeczy miły obyczaj.
Przede wszystkim odkładam cholerne siodło na ławę i zdejmuję mokry rynsztunek.
Odrąbaną łapę stwora zostawiam na dworze. Niech moknie. To ma być moje wkupne, coś w rodzaju "uwolniłem was od potwora". Może zdołam się dowiedzieć, co to jest?
27.
Był to człowiek tak stary, iż pamiętał najstarsze drzewa jako młodziutkie i wątłe roślinki. Częstując Kraka brzozowym sokiem i korzonkami w kruchym cieście, opowiedział mu o zdarzeniu, którego był świadkiem wkrótce po zamieszkaniu nad leśnym jeziorkiem. Pewnego dnia, gdy wracał wieczorem do domku zbudowanego z kory leśnych olbrzymów, spostrzegł na niebie jakiś wielki krąg, który początkowo wydał mu się wschodzącym księżycem. Po chwili zrozumiał swą pomyłkę, gdyż rzekomy księżyc, przybrawszy jaskrawopomarańczowe zabarwienie, gwałtownie się obniżył i zawisł kilka metrów nad ziemią. Z tak niewielkiej odległości dziwny ten przedmiot przypominał dwa sklejone z sobą talerze, zaopatrzone w szereg okrągłych otworów, podobnych do okienek. Wystraszony pustelnik schował się w swym domku i tylko przez szpary spoglądał na niezwykłe zjawisko. Nie wydając żadnego dźwięku, jaśniejący krąg łagodnie spoczął na trawie, nie opodal jeziorka. Po upływie piętnastu minut pustelnik ujrzał czterech ludzi, którzy opuścili swój pojazd i poczęli ostrożnie kroczyć w kierunku wody. Ubrani byli w białe, obcisłe stroje, na głowach zaś mieli duże kuliste hełmy. Gdy doszli nad brzeg jeziorka, zatrzymali się, a jeden z nich, zrzuciwszy swe ubranie, zanurzył się w nim po szyję. W chwilę potem jego towarzysze uczynili to samo i cała czwórka poczęła broić w wodzie na wzór kąpiących się dzieciaków. Potężnie wystraszony, ale i ciekawy pustelnik nie spuszczał z nich oczu. Po kąpieli dziwni przybysze wrócili do wnętrza maszyny, która powoli uniosła się w powietrze. Przez jakiś czas wisiała nieruchomo nad jeziorem, następnie zaś przybrała kolor zielony i błyskawicznie zniknęła pomiędzy zaróżowionymi przez słońce obłokami. Dopiero na drugi dzień mieszkaniec leśnego domku odważył się zbliżyć do miejsca, na którym stał tajemniczy pojazd. Jego zdumienie nie miało granic, gdy spostrzegł duży krąg wypalonej trawy. Grzebiąc w niej kijem znalazł małą, metalową kulkę, pokrytą czerwonawym nalotem.
Na pytanie Księcia, co się z ową kulką stało, starzec przyniósł szkatułkę, mieszczącą cały jego skarb w postaci kilku starych monet, grzebienia z kości mamuta oraz zegarka marki "Omega". Znaleziony przedmiot ofiarował księciu na pamiątkę spotkania i na dowód prawdziwości swoich słów.
28.
Zaprowadził mnie do swojej, jak się wyraził, "meliny", żebyśmy mogli "wyłożyć kawę na ławę i mieć to z głowy".
Zeszliśmy po wykutych w skale stopniach do naturalnej jaskini mieszczącej się pod wodospadem. Stało tam kilka stołów kreślarskich, trzy jasne, ascetyczne skandynawskie krzesła oraz biblioteka pełna książek o architekturze w języku niemieckim, francuskim, fińskim, włoskim i angielskim.
Wszystko to było oświetlone elektrycznym światłem, pulsującym w takt sapiącego generatora.
Najbardziej zadziwiającą rzeczą w tej jaskini były naskalne rysunki, wykonane farbami pierwotnych ludzi: ochrą, gliną i węglem, z rozmachem i fantazją przedszkolaka. Nie musiałem pytać [F.] o wiek tych malowideł. Mogłem go sam określić na podstawie tematu. Rysunki nie przedstawiały mamutów, tygrysów szablastych ani ityfalicznych niedźwiedzi jaskiniowych.
Na wszystkich rysunkach występowała w niezliczonych wariantach [M.A.M.] jako mała dziewczynka.
29.
- A czy nasz świat nie jest tylko drobiną pyłu, a człowiek maleńką, bezsilną istotą? I pojawił się nie tak dawno temu. Ziemia przez miliony lat była nie zamieszkana.
- Bzdura. Ziemia istnieje tak długo jak my, ani chwili dłużej. Jak może być inaczej? Wszystko istnieje wyłącznie dzięki naszej świadomości.
- Przecież pełno jest skamieniałych kości wymarłych gatunków: mamutów, mastodontów, ogromnych gadów, które zamieszkiwały Ziemię na wiele lat przed pojawieniem się człowieka.
- A widziałeś, [W.], te skamieniałe kości? Oczywiście, nie widziałeś. To wymysł dziewiętnastowiecznych biologów. Przed człowiekiem nie było nic. Po nim, gdyby nagle miał nastąpić kres ludzkości, też nic nie będzie. Bez człowieka nic nie ma.
- Przecież cały wszechświat istnieje bez człowieka! Choćby gwiazdy! Niektóre są odległe o milion lat świetlnych! Na zawsze zostaną poza naszym zasięgiem.
30.
Zdołał oddalić się na niewielką zaledwie odległość od skraju lasu, gdy dostrzegłem pierwszego z jego prześladowców. Był to Sagoth, jeden z tych ponurych, okrutnych ludzi-goryli, którzy strzegą podziemnych, zamieszkałych przez Mahary miast i od czasu do czasu wyruszają na połów niewolników lub ekspedycje karne przeciwko ludziom - rasie, o której władczynie [P.] myślą tak, jak my, w naszym świecie, myślimy o bizonach lub dzikich owcach.
W ślad za pierwszym Sagothem ukazali się następni i wkrótce cały ich tuzin gnał z wrzaskiem za przerażonym starcem. Było oczywiste, że za chwilę go dopadną.
Jeden z nich zatrzymał się, zmierzył wzrokiem dzielącą go od ofiary odległość i wzniósł do rzutu uzbrojone we włócznię ramię.
I wtedy, zupełnie nagle zdałem sobie sprawę, że sylwetka i sposób poruszania się uciekiniera nie są mi obce.
Niemal jednocześnie dotarła do mnie wstrząsająca prawda - ten stary to Perry! I oto miał umrzeć na moich oczach, a ja nie byłem dostatecznie blisko, by go uratować, by zapobiec tej strasznej katastrofie!
Perry był moim przyjacielem.
Oczywiście Dian traktowałem jak coś więcej niż przyjaciela - ona była moją żoną, częścią mnie.
Trzymany w dłoniach karabin i rewolwery u pasa zupełnie wyleciały mi z pamięci - niełatwo jest połączyć w myślach epokę kamienia łupanego i dwudziesty wiek. Ze starego przyzwyczajenia myślałem w sposób właściwy dla epoki kamiennej, więc użycie broni palnej nie przychodziło mi do głowy.
Pierwszy z Sagothów już niemal doganiał Perry'ego, gdy znowu poczułem, że trzymam w dłoniach broń. To wyrwało mnie z letargu. Wystawiłem zza głazu lufę szybkostrzelnego karabinu - potężnego narzędzia zniszczenia, które jednym strzałem potrafiło powalić niedźwiedzia jaskiniowego lub mamuta - i wycelowałem w szeroką, owłosioną pierś Sagotha.
Huknął strzał i Sagoth zatrzymał się jak wryty. Włócznia wypadła mu z dłoni.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu