Dodany: 06.11.2013 21:50|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Źle potasowane życie


Nowe książki lubianych autorów dzielą się w zasadzie na te, na które rzucamy się od razu, wręcz zachłannie, pragnąc jak najszybciej poznać ich treść (przede wszystkim kolejne części cykli powieściowych, thrillery i kryminały, opowieści obyczajowe z happy endem, czasem i zbiory tekstów publicystycznych na aktualne tematy), i na te, których lekturę podświadomie odwlekamy, wiedząc zawczasu, że będziemy się nią delektować, a nie chcąc, by ta przyjemność skończyła się zbyt wcześnie (tomy poezji czy esejów; epika, nazwijmy to, refleksyjna). Do tej drugiej kategorii zaliczam powieści Wiesława Myśliwskiego. Ci, którzy są innego zdania (mówię tu nie o ludziach wartość literacką tekstu uznających za odwrotnie proporcjonalną do liczby pozytywnych recenzji w mediach reprezentujących przeciwną opcję polityczną, lecz o podchodzących do literatury w sposób merytoryczny, z ewentualnym mniejszym lub większym przydatkiem czynnika emocjonalnego) mogą im wytknąć pewną powtarzalność.

Bo rzeczywiście, przynajmniej w czterech ostatnich powieściach zawsze jest tak samo: pierwszoosobowy narrator – czasem mający konkretną tożsamość, jak Szymon Pietruszka z „Kamienia na kamieniu”, czasem bezimienny, jak Stróż (z braku danych personalnych można go tak umownie nazwać) z „Traktatu o łuskaniu fasoli” – tknięty jakimś mniej lub bardziej oczywistym impulsem zaczyna opowiadać swoje życie. A opowiada tak, jak się opowiada „na żywo” – pozwalając płynąć strumieniowi świadomości, błądząc myślami od jednego faktu do drugiego, czasem odległego o całe lata, poruszając się po obszarach pamięci w sposób dyktowany przypadkowymi skojarzeniami lub przebiegiem wydarzeń następujących w międzyczasie… Różne są momenty, w których historia się rozpoczyna, ale każdy z narratorów jest mniej więcej rówieśnikiem autora: wojna położyła się cieniem na jego dzieciństwie, zmieniła status materialny rodziny, zabrała jednego lub więcej krewnych. I każdy prócz Piotra z „Widnokręgu” dźwiga porządny bagaż smutnych, nieprzyjemnych, czasem wręcz dramatycznych doświadczeń, a obok siebie nie ma nikogo bliskiego. Jednak przecież za każdym razem w ten pozornie stereotypowy schemat wpisują się jakieś nowe treści: w przypadku Szymona jest to głębokie, nieomal pierwotne przywiązanie do ziemi przodków, Stróż demonstruje dystans do zmiennych kolei losu, pochwałę prostego życia i wartości płynących z czytania. Bohater „Ostatniego rozdania” (sam zdradza o sobie tyle: „patrzę pod literę K i nie widzę swojego imienia, nazwiska. A przecież biorąc pod uwagę, że tak często zmieniałem adresy, cała ta litera K powinna być zapełniona”[1] i „nie jest mi Damian”[2]) wydaje się najbardziej tragicznym spośród nich, bo nawet Szymon mimo swojego kalectwa jest jakoś pogodzony z życiem, podczas gdy on...

Zamiast streścić wszystko w jednym zdaniu, przybliżmy trochę tę postać. K. poznajemy jako człowieka dojrzałego, może już na progu starości (urodził się pod koniec roku 1939 lub na początku 1940, a co najmniej kilka lat, jeśli nie kilkanaście, przeżył w III RP), niebiednego (jest samodzielnym przedsiębiorcą, najwyraźniej nieźle radzącym sobie w każdej branży, za jaką się bierze), który próbuje – jak się wkrótce dowiemy, nie po raz pierwszy – „ogarnąć życie”[3], studiując swój notes z adresami i telefonami. Jedne nazwiska nie budzą żadnych skojarzeń, inne przywołują na myśl zupełnie błahe sceny – zakupy w sklepie wędliniarskim, rozmowę z jakimś potencjalnym kontrahentem – lecz w prawdziwym uporządkowaniu siebie notes niewiele pomaga; nie ma w nim tego, co najważniejsze, to wypływa dopiero z głębszych warstw pamięci, przebija się przez wspomnienia z różnych miejsc i różnych czasów, a i tak nie do końca…

K. jest samotny. Ojciec gdzieś przepadł w czasie wojny, matka dożyła późnego wieku, ale w końcu i ona przeniosła się na tamten świat, przez tyle lat nie zdradziwszy jedynemu synowi ani odrobiny informacji o przodkach. A przecież musieli być i dziadkowie, i jacyś inni jeśli nie bliżsi, to dalsi krewni gdzieś w tym nie wiadomo którym mieście, skąd ponoć przybyli rodzice. Czy to ten brak korzeni rzutuje na jego dalsze życie, na to, że stał się kimś, „kto w jednym mieszkaniu nie chce dłużej mieszkać? Kto pozwolił, aby w ruinę popadł nawet dom jego matki? Kto niemal ze wszystkiego dobrowolnie się wydziedziczył?”[4]? Kto nie potrafi się przywiązać nie tylko do rzeczy i miejsc, lecz, co gorsza, i do ludzi, a w związku z tym rani każdą kobietę, która wchodzi z nim w bliższą relację?

Bo przecież do pewnego momentu wszystko szło dobrze: uznanie nauczycieli w liceum plastycznym, poznanie Marii, rozpoczęcie studiów na ASP. Nie wydarzyło się nic aż tak bardzo znaczącego, co by mogło nagle zburzyć całą wiarę młodego mężczyzny w porządek świata, we własne możliwości i perspektywy. Czy to prawdopodobne, by taką rolę odegrał jeden błahy incydent na zajęciach z wyjątkowo zgryźliwym profesorem? A może jednak już wcześniej coś było nie tak – bo dlaczego po latach miałby wspominać: „gdy dalej próbowałem się zapuścić, przestawałem od razu wierzyć, że cokolwiek może ode mnie zależeć, i jakieś tam marzenia, pragnienia wydawały mi się oszukiwaniem siebie”[5] – a ten źle oceniony rysunek stał się tylko kroplą, która przepełniła czarę goryczy? Tego K. nam nie zdradzi, a może sam nie wie, skoro powiada: „A o sobie cóż my wiemy, przed sobą się ciągle ukrywamy, maskujemy, uciekamy nieraz przez całe życie”[6]; „Uciekamy, uciekamy, a goni nas, być może, ów lęk, z którym przychodzimy już na świat i w miarę, jak w ten świat wrastamy, ów lęk się w nas rozrasta, aż do przerażenia światem. Może zresztą niesłusznie obwiniam świat, bo to człowiek jest i życiem, i światem”[7].

Wsłuchujemy się w jego relacje z kolejnych ucieczek, gdy zamiast stawać się coraz bardziej wolnym, staje się coraz bardziej niewolnikiem tego – wybranego przez siebie? narzuconego mu przez świat? – dziwnego życia, niby całkiem nieźle wypełnionego przez pracę, teatr, lektury, ale w gruncie rzeczy przerażająco pustego, wypranego z wszelkiego zaangażowania i emocji. Jest mu wszystko jedno, czy produkuje gipsowe krasnale, handluje antykami czy nieruchomościami; można by powiedzieć, że to zrozumiałe, bo temu, kto chce zrobić majątek, wszystko jedno, na czym go zrobi – ale nie, dla niego dochody są jakimś prawie niezauważalnym skutkiem ubocznym robienia czegokolwiek prócz tego, co kiedyś miało być celem jego życia… To smutne, ale jeszcze smutniejsze, że i ci, którzy pozostali wierni sobie, którzy z przeszłości wybrali to, co najlepsze, a nie ulękli się przyszłości, także na tym nie wygrali. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Jeśli się dobrze przyjrzeć postaciom pozostającym na scenie na tyle długo, by można się było o nich czegoś dowiedzieć – nie sposób dojrzeć w nich ani iskierki szczęścia.

I w tym kontekście nie razi nawet końcowy akcent metafizyczny. Nie tylko dlatego, że do końca nie wiemy: metafizyka to czy jedynie imaginacja, ale też dlatego, że nie do zniesienia jest obraz życia jako rozgrywki z założenia przegranej.

Zawsze lepiej wierzyć, że w ostatnim rozdaniu wreszcie dostaną nam się właściwe karty…



---
[1] Wiesław Myśliwski, „Ostatnie rozdanie”, wyd. Znak, Kraków 2013, s. 28.
[2] Tamże, s. 116.
[3] Tamże, s. 7.
[4] Tamże, s. 402.
[5] Tamże, s. 165.
[6] Tamże, s. 262.
[7] Tamże, s. 249.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3532
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: carmaniola 11.11.2013 17:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Nowe książki lubianych au... | dot59Opiekun BiblioNETki
Doskonały tekst Dot. Jak zwykle zresztą. Książka - to bolesne - wędruje do schowka. Myśliwskiego nie wolno przegapić, a z tego co piszesz może to być, gorzka, ale jednak pełna smaku pigułka. Dziękuję.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.11.2013 18:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Doskonały tekst Dot. Jak ... | carmaniola
Oj, gorzka, to prawda! Najsmutniejsza z jego powieści - i to nie takim smutkiem, od którego czytelnik potrafi się spłakać jak bóbr, ale takim podstępnym, uwierającym w duszę, szemrzącym ukradkiem do ucha, że jeśli i my się weźmiemy za swój spis adresów, a nuż się okaże, żeśmy - tak jak bohater - tego skrzywdzili, innego urazili, zlekceważyli, nie docenili...
Ale przy tym ten język przepiękny, te godne filozofów przemyślenia o pamięci, o przemijaniu, o ludzkiej naturze! Nie sposób przejść nad tym do porządku dziennego, trzeba się zatrzymać, pochylić...
Użytkownik: carmaniola 12.11.2013 11:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, gorzka, to prawda! Na... | dot59Opiekun BiblioNETki
Powolny rytm opowieści... jak to u Myśliwskiego. Jaki by nie był gorzki, zawsze mocno ludzki i pełen empatii. Wrócę po przeczytaniu.
Użytkownik: izafilipiak 14.11.2013 11:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Nowe książki lubianych au... | dot59Opiekun BiblioNETki
No właśnie, jak zwykle: po Twojej recenzji chciałoby się już i natychmiast. I jak zwykle bardzo dziękuję za świetną rekomendację - rozpoczynam polowanie!
Użytkownik: Jagusia 21.11.2013 21:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Nowe książki lubianych au... | dot59Opiekun BiblioNETki
Jestem już po. Do wszystkiego, co napisałaś jeszcze tylko jedno zdanie: i wszystko to przenika bolesny i polski pejzaż, bliskie jakieś niemiłosiernie smaczki, znane klimaty, mentalność ludzi jak zza ściany, podsłuchać jedynie, podpatrzeć - ale tak jak Myśliwski to już opisać się nie da...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.11.2013 21:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem już po. Do wszystk... | Jagusia
O, tak!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: