Dodany: 04.06.2013 16:33|Autor: porcelanka

Kapitan Keeldar i Caroline


Jakże obiektywnie ocenić powieść, na której tłumaczenie czekało się latami, a potem jeszcze kilka miesięcy, nim trafiła ona na półki bibliotek i kolejnych parę, zanim mogło się ją przeczytać? W takiej sytuacji zbyt mocno na odbiór wpływają emocje i oczekiwania. Spróbuję jednak uporządkować wszystkie moje wrażenia i refleksje, które spowodowała lektura „Shirley”.

Tym, co rzuca się w oczy jako pierwsze, jest mylący tytuł – nie dość, iż tytułowa Shirley pojawia się bardzo późno, to nie jest ona wcale jedyną główną bohaterką. Obok panny Keeldar bowiem występuje Caroline i to ona jest początkowo heroiną powieści. Tym, co zauważają chyba wszyscy czytelnicy „Shirley”, jest duży rozdźwięk między poszczególnymi partiami utworu. Pierwsza jego część jest bardziej dopracowana i znacznie ciekawsza – w efekcie Caroline nakreślona została zdecydowanie lepiej niż Shirley.

Charlotte Brontë stworzyła niewątpliwie powieść wielowątkową i barwną. Na pierwszy plan wysuwa problem zubożałego ziemiaństwa i przepaści w obrębie tej samej klasy społecznej. Tematyka przypomina nieco dzieła Jane Austen, która tak ochoczo podejmowała kwestie różnic klasowych i panien na wydaniu niemających posagu. Wspólne pozostaje także spojrzenie na problematykę emancypacji kobiet. Na tym jednak podobieństwa się kończą. „Shirley” brak lekkości, która łagodziłaby dłużyzny, i dawki humoru dla rozjaśnienia smutnych stron – zwłaszcza w drugiej części. Niemniej pozostaje ona niezwykle pasjonującą powieścią – chociażby dzięki tłu akcji, jakim są wojny napoleońskie czy ruch burzycieli maszyn.

W „Shirley” najbardziej poruszają chyba refleksje dotyczące sytuacji kobiet. „Spójrzcie na nieszczęsne dziewczęta znajdujące się wokół was, z których część zapada na suchoty czy inne choroby, z których inne stają się zgorzkniałymi, starymi pannami: zawistnymi i nieszczęśliwymi, ponieważ życie jest dla nich pustynią, z których jeszcze inne za pomocą nieskromnej kokieterii i niskich sztuczek walczą o szacunek, albowiem odmawia się go staropanieństwu”[1]. Naprawdę smutny to i gorzki obraz epoki, gdzie życiowa droga kobiety sprowadzała się li tylko do małżeństwa!

Dobrze wychowana panna wie, że nigdy nie osiągnie poziomu inteligencji mężczyzny, w związku z tym nie wypowiada się na tematy polityczne i gospodarcze. Godne uwagi jest to, że Shirley, próbując podjąć jakiekolwiek decyzje związane z zarządzaniem majątkiem, mówi o sobie „kapitan Keeldar”. Wie ona dobrze, że jako panience na wydaniu nie przystoi jej przerastać wiedzą konkurentów do jej ręki. „Mężczyzna, który doznał zawodu, ma prawo przemówić i upomnieć się o wyjaśnienie. Zakochana kobieta natomiast zmuszona jest przeżywać swe rozczarowanie w milczeniu, albowiem rezultatem wszelkich jej dociekań byłyby katusze upokorzenia i poczucie zdradzenia samej siebie”[2]. Panie więc milczą, gdy w grę wchodzą uczucia i naprawdę wiele czasu upłynie, nim do swego afektu przyzna się Shirley. (Mimo że opis na okładce sugeruje coś zgoła innego i, moim zdaniem, zdradza zbyt wiele).

Jeszcze smutniejsze są chyba myśli oddające naturę ludzką niezależnie od epoki czy kręgu kulturowego. „Mężczyźni rzadko czują sympatię do tych, którzy potrafią szybko i właściwie odczytać ich najgłębsze myśli. Zwłaszcza da kobiety korzystne jest bycie obdarzoną rodzajem zaślepienia: łagodnymi, przymglonymi oczami, które nigdy nie usiłują zgłębić prawdziwej natury rzeczy i przyjmują wszystko takim, jakim się wydaje”[3]. (By oddać sprawiedliwość panom, należy przyznać, że pierwsze zdanie dotyczyć może równie dobrze kobiet).

Mimo iż Charlotte Brontë dotyka poważnych problemów, nie brak w „Shirley” – szczególnie początkowo – elementów komicznych. Postacie wikarych nakreślone są znakomicie i nie tylko wnoszą pewną dozę humoru, ale również nadają akcji płynność. Język jest bardzo żywy, chociaż narracja w trzeciej osobie zdaje się momentami kuleć. Mankamentem są nieliczne dłużyzny, poza tym styl i akcja – nie da się ukryć – ociekają w pewnych scenach lukrem, co psuje nieco odbiór powieści.

Pozostaję mimo to w oczarowaniu twórczością Charlotte Brontë, wywołanym przez „Dziwne losy Jane Eyre”, „Villette” i „Shirley”, którego, mam nadzieję, nie zniweczy lektura „Profesora”.



---
[1] Charlotte Brontë, „Shirley”, przeł. Magdalena Hume, wyd. MG, Warszawa 2011, s. 399.
[2] Tamże, s. 106.
[3] Tamże, s. 271.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1462
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: misiak297 05.06.2013 11:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakże obiektywnie ocenić ... | porcelanka
Czytając "Profesora", pamiętaj, że to debiut - wszystko skrępowane sztywnym gorsetem moralności i konwenansów. Styl i tak jest dobry - ale "Profesor" nijak ma się do późniejszych powieści Charlotte. Jeśli weźmiesz poprawkę na te kwestie, lektura "Profesora" na pewno będzie przyjemnością:)

A swoją drogą taki opis na okładce "Shirley" to zbrodnia przeciwko czytelnikom!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: